piątek, 28 czerwca 2013

Hijikata x Okita część 8


Hej Misiaczki.
Dodaje PRZED ostatnią część. Miała być ostatnia, ale tak się rozpisałam, że tego nie spłętowałam  w taki sposób, jaki bym chciała, dlatego wyszło tak, że będzie jeszcze jedną część z nimi (chyba) oprócz tej.
Dziś już mniej krwi... :)

Ikuzo!

"Zawszę będę przy tobie" C.D.



Szli razem ulicą, wglądali obaj jak synowie demonów z piekła rodem, ich ubrania były całe w plamach krwi. Hijikata obmył tylko twarz dłonie w jakimś strumyczku obok, żeby móc trzymać małego za rączkę. Ludzie zastanawiali się, czy ten strój (chciałam napisać przyodziewek) jest celowy, specjalnie przygotowany do jakiegoś dzisiejszego występu. Nikomu nie przyszło do głowy, ze jeden z nich w bronie drugiego o mało, co nie zabił kilku osób, tylko w ostatniej chwili się powstrzymał.
Podeszli do stoiska z dango (:)).
-Staruszku, poprosimy dwie porcje – Zamówił Toushi.
-Oh, już się robi – odpowiedział siwiejący mężczyzna i zabrał się za nakładanie – Pięknie wyglądacie, to jakiś strój?
-Ta, cosplay – podał mu w zamian kilka monet. Nie chciał tłumaczyć mu nic więcej.
Udało im się przysiąść na jakiejś ławeczce, żeby mogli zjeść w spokoju. Sougo wciągnął pierwszą kulkę w mgnieniu oka, oblizując się, co chwila z sosu sojowego. Toushi natomiast długo przyglądał się deserkowi, zanim zrobił pierwszy nieśmiały kęs, skrzywił się zaraz i zaczął się nerwowo rozglądać. Nigdzie nie widział, żadnego stoiska, gdzie można by było dostać majonez, żadnego też ze sobą nie wziął, a bez niego mu w ogóle nie smakowała, było jakieś takie mdłe, za słodkie i nijakie…*Westchnął i zrobił kolejny mały kęs, naprawdę mu nie smakowało, natomiast, jego młodszy kolega przez ten czas zdążył już wciągnąć wszystko, co miał i teraz oblizywał małe paluszki. Brunet przez chwilę coś rozważał.  Nie da rady tego zjeść, jest paskudne.
-Masz moje – pomachał małemu przed oczami patyczkiem.
-Zatrułeś to?
-Za, kogo ty mnie masz!? – zabrał mu go z przed oczu.
-Tak tylko pytam, ja bym zatruł.
-Błagam, nie porównuj mnie do siebie – zakrył sobie oczy dłonią.
-To nie zatrułeś? – podniósł na niego nieśmiało wzrok.
-Jasne, że nie! Baranie!
-To… możesz mi dać… - powiedział speszony.
-Co? Nie dosłyszałem. Możesz powtórzyć? – przyłożył doń do ucha.
-Daj mi.
-Co?
-No daj mi! – zaczerwienił się.
-A gdzie proszę?
-Daj mi to… proszę… - zacisnął powieki i wręcz wypiszczał.
-No masz, już – niemal rzucił dango w jego stronę.
Ledwo udało mu się złapać smaczny deserek, wymykał mu się z rączek, ale w końcu bezpiecznie znalazł się w jego pewnym uścisku.
Hijikata rozsiadł się wygodnie i popatrzył w niebo. Było już naprawdę późno. Festiwal miał się ku końcowi. Westchnął głęboko. Trochę czasu mu zajęło rozprawianie się z tymi samobójcami i nie zdążył mu za wiele pokazać, trochę żałował, miał tyle pomysłów, ale przecież wszystko na jego własne życzenie, mógł nie uciekać.
-Już niedaleko do fajerwerków (nie jestem pewna, czy to zdanie jest poprawne)– wypowiedział zamyślony.
-A nie mówiłem, że wytrzymam? – machał nóżkami też patrzył w gwiazdy.
-Ta… mówiłeś – pogłaskał go po głowie – Znam fajne miejsce, gdzie będzie można to dobrze oglądać.
-Zaprowadzisz mnie tam.
-Ech… niech ci będzie – uśmiechnął się (prawie jak pedofil, zaciągnie go gdzieś w krzaczki i robi mu „to” i „tamto”, o wielki yaoizmie, ja robię z Tosia pedofila…, Co ja najlepszego wyrabiam…???) – Daj łapkę, idziemy – wyciągnął do niego rękę.
Ten na myśl o nadchodzących fajerwerkach szybciutko zeskoczył z ławeczki, od razu pożałował tego, co zrobił, bo odezwała się rana na kolanie, skulił się lekko i syknął.
-Wszystko w porządku? – nadal trzymał wyciągniętą rękę.
-Tak – starał się być twardy, ale tak na prawdę bolało go jak cholera.
-No, chodź tutaj, nie udawaj.
-Wcale nie boli – podał mu rękę – Tylko chcę cię potrzymać za rękę.
-Naprawdę wolisz przyznać się do tego, że chcesz iść ze mną za rączkę, niż do tego, że cie coś boli. Ale z ciebie dziwaczny dzieciak…
-Już wolę to.
-No dobra, dobra, niech ci będzie – podrapał się po głowie i odwrócił wzrok od niego.
Zaprowadził go na całkiem ładną, skąpaną w delikatnym świetle księżyca polankę, kilka osób już tam siedziało (żeby nie było, że są sami, nawet ja nie jestem tak psychiczna, żeby z Tosia robić 100% pedofila, jak dla mnie zapodam mu około 25%). Też wyczekiwali na fajerwerki (swoją drogą wiecie, że to słowo w języku polskim pochodzi z niemieckiego?). Było tam też mnóstwo obściskujących się par, którzy chcieli się pocałować przy świetle sztucznych ogni.
Usiedli gdzieś na skraju, siedzieli w milczeniu. Tutaj było o wiele chłodniej, niż wśród imprezującego tłumu. Sougo objął swoje drobne ramiona rękami, mniejsze ciało, szybciej traciło ciepło, niż jego kolega, który popatrzył teraz na niego podejrzliwie
-Zimno ci? – zatroszczył się o niego.
-Nie – zaprzeczył, chociaż jego zachowanie wskazywało, na co innego.
-A mi jest – chwycił go w pół i przygarnął do siebie (Lvl pedofilizmu wzrósł do 30%),
Mały nie chciał się wyrywać, w rzeczywistości zrobiło mu się chłodniej i teraz, gdy mógł się ogrzać, było mu o wiele lepiej. Też objął go rękami w pasie, a głowę oparł o jego klatkę piersiową. Jej miarowe ruchy powoli zaczynały sprawiać, że stawał się senny. Ziewnął głośno…
-Coś czuję, że nie dotrwasz do końca…
-Dotrwam – ścisnął go ze swojej całej, dziecięcej siły.
-Zobaczymy – pstryknął go w nosek (31%)
Jeszcze troszeczkę sobie poczekali, zanim niebo rozświetliły pierwsze różnokolorowe kwiaty. Sougo zamknął już oczy, nie miał siły, myślał, że chwilkę tak posiedzi i będzie lepiej, pomylił się, było jeszcze gorzej. Najchętniej już teraz położyłby się spać, ale przecież obiecał, że da radę, nie tyle przed sobą, ale jak to nie miałby udowodnić czegoś temu cholernemu Hijikacie. Prawie zasypiał.
-Popatrz – Toushi szturchnął go w bok.
Powoli otworzył już zalepione oczka i uniósł głowę do góry. To, co, wtedy zobaczył nie można było porównać, do niczego, czego do tej pory widział. Zwyczajne ciemne niebo, które znał, zostało zastąpione różnokolorowymi światłami, które rozbłyskały w coraz to nowych miejscach. Dając niesamowity spektakl barw. Co chwila wystrzeliwały ze świstem w niebo nowe race, rozpadały się w mgnieniu oka, dając początek majestatycznym kolorowym kwiatom. Wybuchy, świsty i westchnienia Okity na ten cały widok mieszały się z cichym podmuchem wiatru. Był zachwycony. Jeszcze nigdy nie widział takiego pokazu, w tej chwili był pewien, że nigdy żaden nie będzie mu się podobał bardziej, niż jego pierwszy. Zawsze pierwszy raz najbardziej zapada w pamięci **
Toushirou też się przyglądał, chociaż on już widział to wszystko wiele razy, pomimo tego cieszył się, gdy zerkał na szczęśliwą minę Sougo. Też był szczęśliwy. Cieszył się, ze sprawił Mu radość. Kto wie, może dzięki temu się bardziej polubią? Może zacznie go chociażby tolerować? Myślał tak, ale bardzo wątpił. Nic raczej nie było w stanie zmienić jego nastawienia.
Ostatnie sztuczne ognie rozświetliły niebo, po czym wszystko ucichło. Mały przytulił się teraz bardzo do opiekuna.
-Dziękuję… - powiedział ledwo słyszalnie. Krępowało go to słowo, ale wiedział, że musi to powiedzieć.
-Proszę bardzo. A teraz zbieramy się do domku. Ok.
-No. Ok – podniósł na niego wzrok. Teraz był w stanie spojrzeć mu w oczy.
Hijikata praktycznie ciągnął małego za sobą, był tak wykończony, że nie miał siły iść. To było za wiele, dla małego dziecka. Już dawno powinien być w łóżeczku i smacznie spać. Dodatkowo lekko kulał.
-W takim tempie to do rana nie dojdziemy – żachnął się brunet.
-Nie marudź… - ziewnął głośno.
Toushi puścił jego rękę. Mały ze zdziwieniem przyglądał się temu, co on wyprawia. A on ukucnął przed nim, tyłem do niego.
-Wskakuj „na barana” (33%) – powiedział pewnie.
-Głupie – zaczerwienił się.
Chociaż miał ochotę, bardzo by go to odciążyło.
-Niech ci będzie – powiedział tak, jakby to on mu robił łaskę, a nie było na odwrót i wgramolił się na jego plecy.
Starszy dźwignął się pewnie z balastem na plecach i ruszył bardzo szybko do przodu. Mały położył mu ufnie główkę na ramieniu, powoli odpływał. Osunął się lekko w jedną stronę i o mało co nie spadł.
-Łoj, Sougo! – Przebudził go drastycznie głos opiekuna.
-Ja nie śpię! – otrząsnął się
-Ta jasne, a zaraz zaliczysz glebę – chwycił go mocno i przesunął na swój brzuch (36%).
-Co robisz!? – przestraszył się troszeczkę.
-Będę cię niósł jak małpkę… Z resztą nawet ją przypominasz.
-Ej no!

Chciał się kłócić, ale był na tyle wykończony, że szybko odpuścił i objął go mocniej zarówno nogami jak i rękami. Zawiesił się na nim tak mocno, jak tylko mógł, naprawdę był zmęczony i sam się bał, czy nie upadnie na ziemię, gdy odleci. Postanowił całkowicie zaufać Hijikacie. Wtulił nos w jego obojczyk i szybciutko pogrążył się we śnie.
  * (szczerze, jak ja pomyślę, że Hiji żre majonez ze wszystkim, bo dodaje go nawet do kawy <<sic!>> to mi się nie dobrze robi, chociaż sama nie jestem o wiele lepsza, skoro ja jem frytki polane shakem truskawkowym XD). 
**(matko, ja już na serio nie chcę mówić jak to brzmi).

Dziękuję, że arty, które dodaje Wam się podobają. dziś dodaję dwa, bo oba mi do tej historyjki idealnie pasują :)
Kolejna, chyba ostatnia część z nimi pojawi się w poniedziałek :)
Dzia za przeczytanie...

wtorek, 25 czerwca 2013

Hijikata x Okita część 7

Hej Misiaczki!
Powrót do normalności, czyli dodaję w normalnym tempie kolejne opowiadania.
Dziś bez zbędnych ceregieli przechodzę do sedna


"Zawsze będę przy tobie" C.D.



Okita siedział w jakiejś ciemnej uliczce, nie chciał się pokazywać swojemu opiekunowi na oczy, nie lubił go, taka bardzo go nie lubił, czumu to akurat on musiał tu z nim przyjść, ktokolwiek inny, każdy byłby lepszy od niego, ale to musiał być akurat on.
Rysował spokojnie jakimś patyczkiem po piasku, gdy nagle usłyszał:
-Hej, mały, co ty tu robisz?
 Nie odpowiedział im nic, tylko dalej robił swoje.
-Słyszysz mnie!? Jesteś głuchy czy co?
Rzucił im pełne gniewu spojrzenie. Obok niego stało pięciu dorosłych mężczyzn, każdy z nich wyglądał na ronina.Uciekałby, ale noga go bolała, nie miał szans.
-Więc jednak mnie słyszysz! Co taki szczyl robi w miejscu takim jak to? Uciekłeś mamie, co? Ładnie to tak – ten, który do niego mówił, zbliżył się – A może zobaczymy, czy mamusia, nie dała mu jakiś pieniędzy, co chłopaki?
-Odczepcie się ode mnie – żachnął się Sougo, gdy jeden mężczyzna podniósł go do góry, zamiarem „wytrzepania” z niego wszelkiego dobytku.
-Nie słyszałeś, co powiedział? – mały usłyszał znajomy głos –Masz go puścić!
Hijikata podszedł bliżej na jego twarzy nie malowały się żadne emocje, ale wewnątrz cały gotował się ze złości. Raz na Sougo, który mu uciekł i naraził się na niebezpieczeństwo. Dwa na tych gości, którzy chcieli mu coś zrobić. Cóż natrafili na nieodpowiedniego dzieciaka, bo on – Toushirou nie pozwoli mu zrobić najmniejsze krzywdy, nie wtedy, gdy jest od jego opieką.
Teraz bez słowa wymierzył celny cios w żołądek faceta, który trzymał Sougo. Maluszek wypadł mu z ręki i teraz bezwiednie leciał w dół, zaraz jednak bezpiecznie wylądował w ramionach opiekuna.
Cała reszta już się na nich szykowała, rozgrzewali ręce, chwycili za katany, tymczasem pierwszy poszkodowany dopiero się zbierał, zwijając się jeszcze z bólu.
Hijikata nie wziął ze sobą żadnej broni. Zlustrował ich od góry do dołu. Stwierdził, że żadna broń nie była mu konieczna do obrony. Nadal trzymał na rękach Okite, jak małą księżniczkę.
-Schowaj się – odstawił go bezpiecznie na ziemie.
-Pomogę! – odezwał się hardo.
-Za kilka lat na pewno. A teraz stań z boku i nie przeszkadzaj – stanął do niego tyłem.
-Ale…
-Żadnego „ale”!
Teraz się na niego nieźle wydarł. Wiedział, że sprawia tym małemu przykrość, ale nie chciał go narażać, wolał to od tego, że może zostać ranny w ferworze walki, tym bardziej, że gdy on sam wpadał w trans, nic nie mogło się uchować przed jego ostrzem. Lecz przysiągł sobie, że zawsze go obroni, niezależnie od wszystkiego.
Także przyszykował się do walki, nie miał ze sobą miecza, ale chwycił za stojący, opodal podłużny kawałek drewna,
-Prawie jak bokuto* – szepnął do siebie i ustawił się.
-Haha! Oszalał! Chce z nami walczyć tą dechą! Ha ha! – odezwał się jeden z przeciwników.
Na znak wszyscy ruszyli na niego. Ten tylko wyszczerzył zęby i zrobił zwinny unik, sprawiając tym, ze jego wrogowie wpadli na siebie. Zaraz potem uderzył jednego z nich z całej siły badyle w tył głowy, rozbijając ją. Polała się obficie krew. Następnie znów uchylił się przed ostrzem, które czyhało na niego za plecami i kopnął napastnika, w piszczel, było słychać głuchy chrzęst łamanej kości. Biedak upadł na ziemię i chwycił się za obolałą nogę, porzucił miecz, okazję tę wykorzystał Toushi, szybko chwycił za jego oręż, zapominając o drewnianej desce.
Młody, czarnowłosy samurai wpadł w szał bitewny, przez chwilę nawet nie dawał im najmniejszych szans na zwycięstwo. Siekał i ciął gdzie tylko i jak popadło. Czerwona ciecz… Dużo… Bardzo dużo… wszędzie… Jego twarz i ubranie w mgnieniu oka zastało zabrudzone. Wszędzie miotały się szkarłatne kropelki **. Pośród gwaru bawiących się ludzi i wszechobecnej muzyki i śpiewów, nikt nie słyszał wołania o pomoc.
Natomiast Sougo stał z boku i patrzył jak urzeczony na to, jak jego kohai sprawia cierpienie przeciwnikom, jak co raz to otwierają się im nowe rany, słuchał z zadowoleniem ich krzyków i błagań. Obserwował, z jaką gracją i nienaganną techniką walczył Toshirou. Chociaż sam tego nie chciał przyznać, ale niestety musiał, to zrobić. Ten cholerny Hijikata był nieziemsko utalentowanym szermierzem. Żaden z tych facetów nie stanowił dla niego najmniejszego wyzwania. Szał, rządza mordu, te słowa go w tej chwili opisywały.
-D… Demon!
Wykrzyczał jeden z nich, gdy tylko brunet zbliżał się do niego z szaleńczym uśmiechem, kołysząc się na boki, gdy ofiara czołgała się już po ziemi nie mogąc wstać.
-Przestań! Błagam! – biedak przewrócił się na plecy i zasłonił się rękoma.
Hijikata z przerażająco wyszczerzonymi zębami i grzywką zasłaniając mu niemal całe oczy podniósł miecz nad swoją głowę, ostrzem do dołu. Zaśmiał się opętańczo, gotów przebić mu gardło, albo serce.
-Nie! – wrzasnął biedak, gdy ostrze zaczęło się do niego zbliżać.
Wbiło się ono jednak głęboko w ziemię, tuż obok jego głowy, odcinając spory kawałek włosów.
-Wypie*dalać stąd! – wydyszał ciężko, przez zaciśnięte zęby, miał ochotę go zabić – Zanim zmienię zdanie!
Ci, którzy byli w stanie chodzić pomogli tym, którzy tego uczynić nie mogli i zwiewali w przerażeniu jak najdalej.
Toushi stał jeszcze chwilę w bezruchu, jego twarz, piękne, czarne, lśniące włosy ***, ubranie, były całe opryskane krwią, a dłonie całe w niej skąpane.
Jednym zgrabnym ruchem wyciągnął oręż z ziemi i szybkim a la cięciem otrząsnął go z resztek czerwonego płynu. Potem powoli podszedł do Sougo, tak, żeby go nie przestraszyć **** i ukląkł przed nim.
-Nic ci nie zrobili? – zapytał. Powoli się uspokajał.
Potrząsnął w odpowiedzi głową, że nie.
-Na pewno? – chwycił go delikatnie za bródkę i dokładnie go sobie obejrzał.
-Tak.
Wyrwał się i tym razem to on wyciągnął do niego rączkę dotknął delikatnie, jego ubrudzonej twarzy. Przyglądając się urzeczony plamom krwi.
Hijikata zupełnie nie rozumiał tego dziecka, z pozoru wyglądał jak zwyczajny, słodki, mały chłopiec, ale gdy tylko poznał go bliżej, teraz już w zupełności nic nie rozumiał. Był przerażający. To było adekwatne określenie. Ale on się go nie bał, nawet go rozumiał. Patrzył jak z ognikami w oczach Okita bawi się plamką krwi, nie zwracając uwagi na nic.
-No to słuchaj bachorze – brunet złapał małego za oba policzki i zaczął mocno szczypać – Jak jeszcze raz wywiniesz mi taki numer, to cię stłukę na kwaśne jabłko.
-Ał… ał… ał… Boli! – piszczał.
-I ma boleć! Żebyś zapamiętał!
-Dobra, dobra! Puść! – Miał już w oczach łezki.
-Dosyć tego dobrego! Jak ty się zachowujesz!? Wracamy do domu! – puścił go.
-Nie! – bez namysłu wtulił się w niego ***** – Będę grzeczny! Już będę grzeczny! Obiecuję! Zostańmy tylko do końca! Już nie ucieknę! Proszę, zostań ze mną do końca.
-Łoj, ubrudzisz się, jestem cały upaprany, ty też będziesz!
-Nie obchodzi mnie to – mówił już troszkę spokojniej – Ja jeszcze nigdy nie byłem na żadnym festiwalu! Proszę! – rozpłakał się.
-Łoj, łoj, już dobrze – także go objął, tak by go jeszcze bardziej nie ubrudzić – A mówiłeś, że nigdy nie płaczesz?
-Bo nie płaczę. Jestem już duży. Nie płaczę – płakał.
-Tak, tak… Chodźmy, na pocieszenie zjemy coś słodkiego.
Okita odsunął się od niego i otarł wierchem dłoni mokre oczy.
-To chodźmy… - wyszeptał nieśmiało. Od razu nieźle pocieszony tym faktem.



*Bokuto - drewniany miecz (dosłownie). Znany również pod nazwą bokken, ale ja wolę nazwę bokuto, jest rdzennie Japońska, natomiast bokken, to nazwa nadana przez europejczyków, znaczy dosłownie drewno/drewniany i miecz.
To tyle tytułem wyjaśnienia.
**(łiiiiiii!!! Nareszcie, nareszcie mogłam opisać coś krwawego. Łiiiiii!!! Oj jak mi tego ostatnio brakowało… Jak mi teraz dobrze…)
***(ta… ja kocham te jego kłaczki!!!)
****(Przestraszyć? Sougo!? Buahahahahahaha) 
*****(łoj, łoj, łoj<<łoj, zaczynam gadać jak Hijikata!!!>>, przepraszam za wszystko, to mój pierwszy shota) 




Dziękuję za przeczytanie :)
Cieszę się, ze mogłam tą część napisać, mówiąc szczerze po moich ostatnich dość nieciekawych przyznam szczerze, przesłodzonych i obrzydliwie uroczych wypocinach jak z KagaKuro, czy one-shot z Shizayą, mogłam napisać coś, co o wiele bardziej przypada mi do gustu. Stali czytelnicy doskonale wiedzą jak bardzo kocham krew, dużo krwi i ta dalej... Lubię krwawe scenki, tak to straszne, powinnam pisać jakie gore, a nie yaoi... Hmmm.. Jedno drugiego nie wyklucza, jak sądzicie?

Kolejna część w piątek. Być może ostatnia z HijiOki.

Zastanawiam się, czy jak mi stuknie 5000 wyświetleń, to może też napiszę jakiś bonusik... Zastanowię się a o kim byście chcieli?

piątek, 21 czerwca 2013

Hijikata x Okita część 6

Hejo Misie!
Przepraszam, ze tak późno dziś dodaję (brak czasu jak zwykle). Ale obiecuję poprawę? Nie mam już egzaminów i życie będzie dla mnie łatwiejsze :D

Kolejna część HijiOki. Przyznam się szczerzę, że opowiadanie te pisane jest na specjalne życzenie mojej siostrzyczki... Ale jest mi o tym wszystkim strasznie ciężko pisać, to moja pierwsza shota i tak jakoś mi nie idzie chyba... Ech... ale jak się za to zabrałam t dokończę, w końcu teraz i tak nie mam nic lepszego do roboty :D

Yoshi!!! Zaczynamy!!!!


"Zawszę będę przy tobie" C.D.


Dziś był dzień festiwalu, dużo osób się tam wybierało. Od rana nie było innego tematu do rozmów. Szykowali się, umawiali i tak dalej
 Sougo odstawił miseczkę i ziewnął głośno.
-Dziękuję za posiłek – powiedział – Jestem dziś troszkę śpiący. Położę się już.
-I to się nazywa grzeczny chłopiec – Kondou przyklasnął – Zjadł i od razu do łóżeczka! Mitsuba! – zwrócił Siudo niej – Gratuluje ci tak udanego brata!
Hijikata patrzył kontem oka jak Okita odchodzi, jemu znowu coś nie pasowało w tym wszystkim. Wylał pół buteleczki majonezu na swój ryż, wziął jeden kęs. Przeżuł bardzo ,bardzo powoli i się skrzywił.
-Za mało… - wymamrotał pod nosem i dolał resztkę.
-Rany, jak ty możesz to jeść – wzdrygnął się Isao.
-Normalnie, to jest pyszne – wziął kęs i zrobił błogą minę.
-Fuj – zabrał się za swoje.
-Nie znacie się. Majonez jest jak błogosławieństwo niebios. Bóg Jahwe spojrzała na ziemię z tronu niebieskiego, gdy ta była smutna i bez woli życia!
-Naprawdę?
-… wtedy o wielki Prometeusz podarował ludzkości sztukę wytwarzania majonezu!
-Naprawdę nie wiem, do czego to zmierza? Kim jest ten cały prome-coś-tam?
-…Kto by pomyślał, że ten bożek z głową szakala może okazać się tak dobry…
-Teraz to już w ogóle nie wiem, o czym rozmawiamy.
-O tak, tak, tak, naprawdę dobry. O dzięki Ci wszechmocny Machomecie! – był bardzo podekscytowany.
-Przed chwilą był Prometeusz!
-…Chociaż zapłaciłeś za to wielką cenę, gdy twoja żona Kali cię zdeptała… - teraz posmutniał.
-Kto? Co? Jak? Kim ona jest? Bardzo brutalna kobieta.
-Ale dziękujemy ci Buddo za majonez! – wykrzyknął uradowany.
-Ile Ty połączyłeś religii!?
-Co? O czym ty mówisz, ja tylko przedstawiłem historię twórcy majonezu – teraz się uspokoił.
-Mam dziwne wrażenie, że wcale tak nie było
-E tam… Wy niewierni się nie znacie…
-A, co to niby za religia?
-Majonezonizm….– westchnął i zjadł szybko resztę.
***
Sougo rozglądał się, czy nikogo nie ma w pobliżu, nie wiedział nic, co mogłoby mu przeszkodzić. Po cichutku wgramolił się w krzaki, by pod ich osłoną wymknąć się poza terytorium dojo. Jeszcze tylko kilka metrów i będzie wolny. Starał się oddychać i chodzić jak najwolniej i jak najciszej, żeby nie wydawać z siebie żadnego niepotrzebnego dźwięku. Przygryzał wargi, jeszcze troszeczkę, tylko, żeby się nie wychylić za wcześnie, bo jeśli ktoś go przyłapie, wszystko stracone. Przez szczeliny między gałązkami widział już drogę, prowadzącą do wioski. Ucieszony, ruszył szybciej do przodu. Czuł już atmosferę festiwalu, ludzie podążali już w tym kierunku. Uradowany wyrwał się z gąszczu i już miał dać dyla do wioski.
-A ty, dokąd się wybierasz, senpai? – usłyszał za plecami znajomy głos.
Odwrócił się gwałtownie. Tam oparty o jedno z drzew stał jego starszy kolega.
-Nie zatrzymasz mnie! – zacisnął piąstki, gotowy by mu uciec.
-Wcale nie zamierzam – zrobił kilka kroków przód.
-Co? – był zdezorientowany.
-Idę z tobą – położył mu dłoń na włosach.
-Jak to?
-Ech, przecież nie mogę pozwolić, żeby coś ci się stało – westchnął i zabrał rękę – Idziemy?
-Tak! – podskoczył z radości.
***
Dotarli na miejsce, mały przyglądał się z entuzjazmem kolorowo ubranym ludziom, różnym stoiskom i ozdobom. Chciał zobaczyć absolutnie wszystko, nie wiedział, od czego zacząć.
-Nie oddalaj się ode mnie. Ok. – upomniał go Toushi, zanim zdążył to zrobić.
-Będę grzeczny.
Miał ochotę mu uciec, ale był mu wdzięczny, że z nim tutaj przyszedł, pewnie byłby całkiem samotny w tym całym różnobarwnym tłumie, dlatego cieszył się z towarzystwa, nawet, jeśli to był on. W całym zamieszaniu nie zauważył, że jakiś pijany koleś na niego wpadł, potrącając i przewracając. Gdy upadał uderzył o jakiś kamień, rozcinając sobie kolano.
-Ajć – złapał się za bolącą nogę.
-Uważaj jak chodzisz! – brunet w odwecie za kolegę popchnął pijanego kolesia, który widząc jego wściekłość szybko się zawinął i uciekł.
-Boli… - pisnął przyglądając się jak zahipnotyzowany lecącej krwi.
-Żyjesz?
-No… - nadal patrzył na ranę.
-Dasz radę wstać i iść.
-No…
-Łoj, Sougo, słuchasz mnie?
-No…
-Tam leci fioletowy jednorożec, i chyba na nim jakiś Yaksha.
-No…
-Chcesz majonezu?
-No…
Hijikata mógłby tak się z nim bawić jeszcze dłużej, ale wolał nie tracić więcej czasu. Przykucnął obok niego i niemal przemocą ustawił go do pionu. Jego noga szybko zalała się dużą ilością krwi.
-Trzeba coś z tym zrobić. Może wrócimy?
-Nie! – rozpaczliwie zawiesił się mu na rękawie.
-Ale zobacz, nieźle krwawisz.
-Nie po, to tutaj przyszliśmy, żeby od razu wracać!
-No dobrze już dobrze. Ale musimy to opatrzyć.
Zabunkrowali się gdzieś w bocznej uliczce, gdzie Hijikata delikatnie wziął nogę sougo i wycierając wcześniej krew, zabandażował mu kolano, kawałkiem kupionego przed chwilą szala.
-Nie będziesz płakał? – spojrzał mu głęboko w oczy.
-Ja nigdy nie płaczę!
-Naprawdę? – zironizował, doskonale pamiętał, jak płakał kilka dni temu.
-Tak – zrobił hardą minkę.
Okita wstał i zrobił kilka koślawych kroków, bardzo bolała go noga, upadł cholernie niefortunnie.
-Dobra, daj łapkę – Toushi wyciągnął do niego rękę, chciał mu pomóc, widząc jego niedołężność.
-Po, co? To głupie…
-Przestań i daj sobie pomóc.
Sougo wyciągnął nieśmiało do niego rączkę, przez chwilę się zawahał, ale potem odważył się ją podać. Oparł ciężar ciała na zdrowej nodze i na ręce bruneta, od razu lepiej.
-Co chcesz zobaczyć?
-Wszystko.
-Nocy nie starczy – zaczęli iść.
-No to, co proponujesz? – speszył się.
-Możemy w coś pograć, albo zobaczyć jakiś występ, albo… no sam nie wiem… co ci się może spodobać… - zamyślił się.
-A fajerwerki?
-Będą pod koniec, za późno dla ciebie.
-Dam radę… - zrobił słodkie oczka.
-Bardzo wątpię…
-Dam – ścisnął jego rękę – Udowodnię ci.
-No dobrze, już dobrze, zobaczymy, jak tylko zachce ci się spać, to mi o tym powiedz, dobrze.
-Nie powiem tak… - Chodźmy tam! – wskazał na jakieś stoisko i zapominając o bólu pociągnął za sobą kolegę, który z uśmiechem na ustach podążył za nim.
Przechadzali się pomiędzy straganami trzymając się za rączki, oglądali występy i ogólnie całkiem nieźle się bawili
-Ach! Jacy oni słodcy! – pisnęła jakaś dziewczyna na ich widok.
-To chyba bracia – zawtórowała druga.
-Mowy nie ma! – Sougo się zatrzymał, słysząc to.
-Uspokój się… - Toushi chciał go ukoić.
-Ale nie ma mowy, żebyś był moim bratem – był zły.
-Daj se siana…
-Ale ktoś taki jak ty! Mowy nie ma, żebym był twoją rodziną! Nigdy! Nigdy! Nigdy! – zacisnął oczy.
-Ej no! Tyle dla ciebie robie, mógłbyś być milszy, ty cholerny bachorze! – szarpnął go za rękę.
-Zdychaj, Hijikata! – wyrwał się i popędził do przodu, pomimo bólu w nodze.
-Ej, czekaj, Sougo! – wydzierał się za nim – Przecież mówiłem, żebyś się nie oddalał.
W mgnieniu oka zniknął mu z oczu i tyle go widział. Natychmiast ruszył na poszukiwania ignorując przechodniów. Sougo bądź, co bądź, chociaż wredny i nieczuły był tylko małym dzieckiem, na którego w każdej chwili mogło czekać niebezpieczeństwo. Przecież właśnie, dlatego z nim poszedł – żeby nic złego go nie spotkało – a teraz mu się wyrwał, nie wiadomo, gdzie i z kim przebywał, Ani tego co się z nim działo. Zdenerwowany rozglądał się dookoła, licząc, że wśród tłumu przemknie mu znajoma główka. Jeśli coś mu się stanie, to, Mitsuba urwie mu chyba głowę, a co gorsza sam sobie tego nie wybaczy, był starszy, doskonale pamiętał, co w takim wieku jemu samemu przychodziło do głowy i jak najbardziej nie były to dobre rzeczy, gdy pomyślał, że mały mógłby wpakować się w coś niebezpiecznego robiło mu się słabo, musiał go jak najszybciej znaleźć. Musiał…







Dziękuję za przeczytanie kolejnej części :*
Kolejna część pojawi się w poniedziałek, albo wtorek :)

P.S. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak ja się wstydzę to wszystko pisząc....