piątek, 1 czerwca 2018

TodoDeku

Prezent na dzień dziecka!

Kocham cię

  Kobieta o białych włosach łagodnie spojrzała na stojące w wazonie białe lilie i lekko się uśmiechnęła. 
-Są naprawdę piękne Shoto - odparła odwracając głowę w kierunku syna - nie musiałeś.  
-Chciałem sprawić ci przyjemność - odpowiedział spoglądając na nią z łagodnością - chciałem zobaczyć twój uśmiech. 
 -Zawsze się uśmiecham, gdy do mnie przychodzisz. Lepiej powiedz co u ciebie...? 
-Nic się nie zmieniło. Dobrze się uczę mamo. Nie mam z niczym problemów.  
Kobieta znów spojrzała na niego pogodnie. 
 -A co z Midoriyą? Zawsze zalewasz mnie tyloma opowieściami. 
 Widząc, że jej syn nieznacznie się zaczerwienił, uśmiechnęła się ukradkiem. Już jakiś czas temu zauważyła, kto skradł serce jej synka.
 -Też... Też się dobrze uczy - wydukał odwracając głowę w stronę kwiatów. 
-Rozumiem - kobieta wstała i podeszła do okna. Przez chwilę wpatrywała się w obraz za oknem, na to jak ptaki gwałtownie wzleciały w górę, jakby coś je przestraszyło. 
-Wiesz co Shoto, chciałabym ją poznać - odezwała się w końcu. 
 Młody Todoroki zacisnął mocno pięści. Od dawna zauważył, że wprowadził swoją matkę w błąd, ale nie miał serca jej z tego błędu wyprowadzać, a teraz pożałował. Jego matka, była pewna, że Midoriya jest dziewczyną. 
 -Oczywiście nie naciskam - mówiła dalej - po prostu było by mi miło - odwróciła się do niego z pięknym, pogodnym uśmiechem. 
*
 Todoroki nie wyprowadził z błędu swojej matki, sam nie wiedział, co sobie myśli. Po prostu tak długo już brnął w to kłamstwo, że teraz urosło ono do zbyt wielkich rozmiarów i nie miał już jak się z niego wplątać. Przez cały dzień kręcił się po szkole nerwowo, zapytany o coś mruczał jedynie od niechcenia jakby w ogóle nie skupiał się na udzieleniu odpowiedzi. Było to spowodowane tym, że nie miał pojęcia co ma powiedzieć Midoriyi. Pierwsza jego myślą było to, żeby "pożyczyć", od którejś z dziewczyn szkolny mundurek i poprosić, żeby Izuku go założył. Jednak uznał, że to by było dla jego przyjaciela zbyt upokarzające. A lepsze pomysły nie przychodziły mu do głowy. 
 Todoroki w końcu poddał się i po ostatniej lekcji poprosił kolegę na stronę. 
 -Mi... Midoriya... Ja... Znaczy moja mama chciałaby poznać moich przyjaciół... - wydukał nie mając pojęcia jak inaczej ubrać to w słowa. 
 -Oh! To miłe - odezwał się jak zawsze pogodny Izuku - planujesz przedstawić jej cała klasę? 
 No tak! Na to nie wpadł! Mógł przedstawić jej wszystkich! Wtedy szok pewnie byłby mniejszy. Tylko jakby wcisnął całą klasę do małego pokoiku w szpitalu? 
 -Nie... Na razie.... Tylko ciebie. Ona jest... - wyznał w końcu. 
Midoriya przestał się uśmiechać. Przecież wiedział, co chce powiedzieć Todoroki. W jeden chwili pomyślał też o tym ile jego mama dla niego robi, ile mu poświęca i jak bardzo ją kocha. 
-Wiem - odpowiedział gdy na jego ustach znów pojawił się uśmiech - bardzo chętnie poznam twoją mamę. 
 Prostota, szczerość i po raz kolejny ten łagodny uśmiech uderzyły w Shoto. Midoriya w swój sposób był tak nie skomplikowany. A z kolejnej strony zawsze myślał o najważniejszych rzeczach i zawsze wiedział, co powiedzieć. Młody Todoroki jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, co go w nim tak urzekło. 
-Dziękuję... - skłonił się przed nim - nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. 
 -Nie musisz dziękować, dla swojej mamy też zrobił bym wszystkich - znów się tak pięknie uśmiechnął. 
Serce Shoto biło niezwykle mocno, gdy tylko prowadził obok siebie Midoriye. Bał się tego, co powie, albo co zrobi matka, gdy go zobaczy. W końcu ją okłamał i czuł się z tym naprawdę podle. 
-Todoroki-kun... Coś nie tak? - zapytał zaniepokojony Midoriya, patrząc na niego uważnie, jakby znów chciał zapisać o nim wszystko, co wie, a nawet więcej. 
 -Tak - potrząsnął głową i spojrzał niby obojętnie na budynek szpitala. W środku aż się trząsł. 
-Będzie dobrze - odparł łagodnie jakby wiedząc co mu tak naprawdę w głowie siedzi. 
 Do szpitala weszli w ciszy. Zarówno Shoto jak i Izuku się denerwowali. Młody Todoroki zapukał do sali swojej matki. 
 -Proszę - odpowiedział łagodny głos zza drzwi. W środku czekała już na nich Matka Shoto, jej włosy były ładnie uczesane i zamiast piżamy miała na sobie bluzkę i spódnicę, zupełnie jakby czekała właśnie na taką okazję. 
-Jesteśmy Mamo... - odparł Shoto nawet na nią nie patrząc. Nie wiedział jak zareaguje, nie chciał widzieć wtedy jej twarzy. Sam także nie zdawał sobie sprawy z tego, że sam się uroczo zaczerwienił. 
-Miło mi panią poznać - Midoriya ukłonił się i zapewne uśmiechnął się jak zawsze - Jestem Midoriya Izuku, jestem przyjacielem pani syna. 
-Oh... - w jej głosie było słychać pewne zaskoczenie, ale dalej mówiła zupełnie normalnie - Cieszę  się, że mój syn znalazł sobie przyjaciół. Proszę osiądźcie! 
-Dziękuję - Izuku nieśmiało usiadł niepewnie na krześle. 
-Shoto.... Kochanie, ty też nie stój. Chłopak dopiero wtedy uniósł do góry wzrok, starał się wyczytać coś z jej twarzy, ale nie wydawało mu się, żeby kobieta była na niego zła za kłamstwo, czy raczej za niewyprowadzenie jej z błędu. 
-Przyniosłem ciasto... - powiedział spokojnie siadając i zaraz potem otworzył pudełeczko. 
-Dziękuję, Midoriya-kun, lubisz słodycze? 
-Tak! Bardzo! - odpowiedział nerwowo zaciskając palce na nogawkach spodni. 
-To dobrze, zjedzmy sobie coś dobrego - uśmiechnęła się dobrotliwie przyjmując kawałek ciasta od syna - Wiele o tobie słyszałam... Mój syn dużo o tobie mówi. 
-Na-naprawdę? Nie wiem co takiego... nie jestem nikim nadzwyczajnym - zaśmiał się i nerwowo podrapał po karku.. 
-Wydaje mi się, że wręcz przeciwnie. Bardzo dbasz o wszystkich dookoła. -Ja... ja po prostu nie chcę, żeby komuś działa się krzywda. 
-I to właśnie czyni cię wyjątkowym - znów się uśmiechnęła, widać było, że wiele wycierpiała, ale dalej była piękna - Teraz się nie dziwie, że Shoto jest tobą tak zafascynowany. 
-Mamo... - jęknął młody Todoroki. 
Kobieta tylko cicho się zaśmiała i wbiła na widelec kawałek ciasta. 
-E-egzaminy chyba poszły nam dobrze - powiedział nerwowo Shoto, starając się zmienić temat. 
-Bardzo mnie to cieszy. Midoriya, chcesz zostać bohaterem, Tak, jak All Might? 
-Um! -odparł przełykając nagle ciasto - Od lat go podziwiam! 
-Tak, jest niesamowitym człowiekiem, miałam przyjemność go poznać. -Jeśli pani chce, możemy go poprosić, żeby panią odwiedził, Jest teraz nauczycielem w UA! 
-Tak, wiem, ale myślę, że ma dużo więcej rzeczy na głowie. Wystarcza mi, że mój syn mnie czasami odwiedza i bardzo dziękuję za wizytę tobie. 
-To dla mnie sama przyjemność, jest pani bardzo miła - Izuku znowu ładnie się uśmiechnął.
 Shoto przez chwilę pomyślał o tym, że i Midoriya i jego matka, obije mają bardzo ładne uśmiechy. 
Cała wizyta trwała może pół godziny. Midoriya, chociaż wcale nie czuł się źle podczas niej, musiał już iść. 
 -Do widzenia - ukłonił się nisko - Obiecuję, jeszcze kiedyś panią odwiedzić - pożegnał się ładnie i matka z synem zostali sami. 
Shoto znów poczuł, że ona na niego patrzy. Czy go teraz oceniała? Czy zamarzała w tej chwili powiedzieć, że ja okłamał? 
-Mamo ja... - zaczął mówić, chcąc się wytłumaczyć, przeprosić? Sam nie wiedział. 
-Nie musisz nic mówić kochanie. Rozumiem twoje uczucia. Midoriya jest bardzo uroczy - znowu wgięła usta w uśmiechu, jakby wiedziała wszystko - Shoto, kocham cię ponad wszystko i obiecuje, że zawsze poprę twoje decyzje. 
-Mamo... ale co masz na myśli? - zerknął na nią zaskoczony. 
-Nic takiego, po prostu chciałam, żebyś o tym wiedział. Cokolwiek się nie stanie, chcę, żebyś był szczęśliwy. 
-Dziękuje... 
-A teraz, powiedz szczerze, czy nie chciałbyś go odprowadzić do domu? 
**
 Lekko zdyszany Todoroki dobiegł do kolegi. 
-Coś się stało? Zapomniałem o czymś? – Izuku zamrugał zdezorientowany. 
 -Nie… Ja… - sapnął i przeczesał sobie włosy palcami – chciałem cię odprowadzić. Wiesz… Dalej jest niebezpiecznie – odwrócił głowę. Mówienie takich rzeczy Midorii, było głupie, przecież zdawał sobie sprawę z tego, że bez trudu był w stanie sobie poradzić ze wszystkim. Na pewno nie dałby się jakiemuś zbirowi. W końcu to był Midoriya, Był niesamowity. 
-Miło z twojej strony, ale to niepotrzebne, mogłeś zostać dłużej z mamą. 
-Przyjdę do niej też jutro. 
-Twoja mama jest naprawdę miła – pochwalił ją. 
-Tak. Jest, pomimo tego wszystkiego, co przeszła. Izuku uśmiechnął się lekko. 
-To niesamowita kobieta – przeciągnął się. 
-Tak… Zgadzam się. Może kiedyś mógłbym poznać twoją mamę? 
-Myślę, że tak! Może też moja mama poznałaby twoją mamę? – przeciągnął się . 
-Tak… może kiedyś – uśmiechnął się patrząc na beztrosko uśmiechniętego -Byłoby miło...  

sobota, 24 marca 2018

Shizaya

Ohayo!

Tak jakby dziś stuknęły mi 5 lat odkąd ten blog istnieje.
Zdaje sobie sprawę, że niewielu ludzi tutaj już zagląda, ale jakoś nie mam serca usunąć tego bloga, więc on tak sobie wisi... zapycha i od czasu do czasu dalej coś na nim publikuje :)
Było kilka osób, które czekały na kolejne opowiadanie Shizayi, więc oto i one :)

Bezwstydnie


Na świecie istnieją dwa typy parszywych ludzi. Pierwszy z nich to ten, po którym z miejsca widać, że jest parszywy. Jego zachowanie, wygląd a nawet sposób mówienia na to wskazują. Patrząc na takiego człowieka nie miało się wątpliwości, że właśnie zrobił coś złego, albo co gorsza dopiero to planował.
Właśnie taki typ ludzi podobał się Izayi - szczerzy ludzie. Prawdziwie szczerzy. Jak to ich nazywał. Z kolei sam on należał do drugiego sortu parszywych ludzi. Ten, pomimo, że się uśmiechał, knuł coś. A i ten uśmiech nie zawsze znaczył to samo. Miał całą gamę swoich uśmiechów. Raz był przyjazny, a raz drwiący. Nigdy nie wiadomo, co właściwie myślał. Ponadto nie wiadomo było, który z nich jest jego szczerym, prawdziwym uśmiechem. Nie wiadomo było, kiedy był sobą. Nikt tego nie wiedział.
A główną przyczyną tego było to, że każdy z nich był prawdziwy. Za każdym razem uśmiechał się prawdziwy Orihara Izaya i za każdym razem był sobą. Sobą o tysiącu twarzach. Nigdy nie zakładał masek. To był po prostu on. Sam Izaya, jedyny i niepowtarzalny. 
Istniały też dwa rodzaje potworów. Jedne to te zwyczajne bestie, jedne owłosione, inne gołe, bezgłowe albo z wieloma głowami i odnóżami, krwiożercze potwory o całej palecie ostrych zębów i pazurów, których wygląd budzi strach, a samo spojrzenie sprawia, że człowiek nie może się ruszyć. Jeśli chodzi o nich nikt nie ma wątpliwości, że nie należy się do nich zbliżać.
Właśnie takie stwory lubił Shizuo, nie bał się ich, bratał się. Czuł się im bliski.
Drugi rodzaj potworów jest z pozoru… bardziej ludzki. Mają zwyczajny wygląd i nic z pozoru ich nie odróżnia od reszty społeczeństwa. Z daleka można je pomylić z normalnymi ludźmi. Jednak to ten rodzaj potworów jest bardziej niebezpieczny, bo od nich się nie ucieka, na początku nie odczuwa się przed nimi lęku, a jednak mogą skrzywdzić. Shizuo właśnie należał do takiego rodzaju potwora.
Tak się składa, że zarówno parszywi ludzie, którzy nie wyglądali na parszywych i potwory nie wyglądający jak potwory nienawidzili się z całego serca.
A jednak pomimo nienawiści, której nie szczędzili sobie nawzajem i bez skrępowania ją okazywali, coś ich do siebie ciągnęło. Jeden nie mógł żyć bez drugiego, Ani bez niego umrzeć. Chory, zabójczy i odrażający układ bez którego nie mogli by istnieć i którego nie znosili do granic możliwości. Nienawiść mieszała się ze wzajemną fascynacją, magnetyzm, który przyciągał do siebie tak różne osobowości.

-To chyba uzależnienie… - powiedział Orihara siedząc jedynie w samej białej koszuli, na parapecie okna i spoglądał z odrazą na blondwłosego towarzysza.
-Ta… - odpowiedział bez emocji zaciągając się papierosem. On znów siedział w samych bokserkach – i co ci do tego?
-Mi? Oczywiście, że nic. To po prostu obrzydliwe – odparł i napił się czegoś, z kubka, który wyglądał jakby nie jedno przeszedł. Był żółty, ale porcelana była obtłuczona, a ucho było krzywo przyklejone.
-To po co mi o tym w ogóle mówisz?
-Bo lubię słuchać dźwięku swojego głosu.
Shizuo przyjął to za jedyne, racjonalne wytłumaczenie i strząsnął popiół na stojącą na oparciu fotela popielniczkę.
-Nic ciekawego w tej telewizji… - warknął spoglądając na migoczące obrazy na szklanym ekranie.
-Po prostu jesteś mało interesującym człowiekiem… to i nic cię nie interesuje – odparł zeskakując z parapetu – Ale swoją drogą czego tu chcieć o czwartej rano?
-Rozrywki? – odpowiedział pytaniem na pytanie wysoko unosząc brwi – Idziesz już?
-No tak. Myślisz, że ile mogę siedzieć w tej zatęchłej norze?
-Myślałem że jeszcze… - zaczął błądząc wzrokiem gdzieś po ścianach, szukając słów, albo wprost przeciwnie, chcąc ukryć to, co chciał powiedzieć.
-Chcesz jeszcze raz? – Izaya zaśmiał się i płynnym, sprężystym krokiem w mgnieniu oka znalazł się przy nim, a za moment już siedział mu na kolanach – Tak Shizu-chan? Chcesz jeszcze raz?
Heiwajima warknął pod nosem jakby chciał go przestraszyć, zmusić, żeby z niego z szedł, ale tak naprawdę ani wcale tego nie chciał, ani też nie myślał, że się tym przestraszy.
-Chcę. Wiesz, że chcę – odparł od razu kładąc dłoń na jego biodrze.
-Wiem… w sumie… to ty zawsze chcesz.
-Nie powinno cię to już dziwić - położył jedną dłoń z tyłu głowy Izayi i zaczął ją ku sobie przyciągać. 
Brunet opierał się tej sile, z którą wiedział, że nie wygra. Poddawał się z każdą chwilą, a na jego twarzy jawił się grymas lekkiego bólu, albo żalu, a zarazem miał uśmiech na wargach. Przyglądał się towarzyszowi spod lekko przymkniętych powiek tak długo, póki mu nie uległ całkowicie. 
Wtedy też Shizuo bez zbędnego przeciągania wsunął mu język pomiędzy wargi i rozpoczął żarliwe badanie wnętrza jego ust. Naciskał językiem język, wymuszając ruch kochanka. 
Izaya po chwili sam się do niego przysunął, opierając cały ciężar ciała na blondynie. Palcami zaczął muskać jego nagi tors pokryty delikatnymi bliznami, które ciągnęły się po jego ciele jak sieć grubych, twardych nici. Pamiątki po różnych walkach, również tych z nim.
Sam również nie był bez skazy, miał na ciele mnóstwo śladów po stłuczeniach i otarciach, kilka blizn.
Pod tym względem pasowali do siebie, ale tylko pod tym. 
Shizuo objął go pewnie w pasie i lekko przechylił na bok żeby pogłębić pocałunek.
Orihara przymknął oczy przestając się opierać i całkowicie oddał się pocałunkowi. Palce wplątał w blond włosy kochanka, szarpiąc je okrutnie jakby z desperacją.
Nienawidzili tego, co robią, tak bardzo jak nienawidzili siebie nawzajem. Brzydziło ich to, a jednocześnie nie potrafili z tym przestać.
Fotel był mały i ciasny. Igraszki na nim były bardzo utrudnione. Izaya nie mógł nawet oprzeć obu kolan o siedzisko, dlatego przełożył nogi przez oparcia na łokcie rozkładając przez to szeroko nogi.  
To akurat bardzo spodobało się Shizuo, który położył mu obie dłonie na pośladkach i przyciągnął go tak, że obaj otarli się o swoje męskości. 
Heiwajima syknął, a Orihara westchnął. 
To było obrzydliwe, to jak bardzo do siebie lgnęli, jak ich ciała ze sobą współgrały, jak bardzo potrafili podniecić się sobą nawzajem.
-Masz w sobie to co wcześniej zostawiłem w tobie...? - mruknął Heiwajima łapiąc mocno w garść pośladek Orihary i ściskając go tak mocno, że w jednej chwili zrobiły tam czerwony ślad podobny do krwiaka. 
Izaya syknal, ale nie kazał mu przestawać. 
-Sprawdź... - szepnął mu prosto do ucha i docisnął się mocniej.
Nawet nie musiał tego mówić na głos, zaraz poczuł jak od razu dwa palce się w niego zagłębiają. Zagryzł dolną wargę i odrzucił głowę do tyłu, tak jakby przez moment chciał zobaczyć, co się tam dzieje, ale zrezygnował i pozostał w pół ruchu.
-Masz... - odparł chrapliwie Shizuo wyszczerzając zęby w chorym zadowoleniu i wypuścił resztę powietrza z płuc owiewając gorącym oddechem szyję bruneta.
Następnie nacisnął mocno palcami na jago prostatę  sprawiając, że ciało Orihary zaczęło go słuchać, drżało i skręcało się tak jak tego chciał. Mógłby w tamtej chwili po prostu wejść, bo Izaya robił się w takich momentach bardzo wrażliwy.
Drażniło go to jak dobrze znał jego reakcje, to jak się zachowuje. Znał jago minę, podczas takich sytuacji.
-Wkurzające - mruknął do jago ucha, gdy po raz kolejny to sobie uświadomił. 
-Zamknij się - westchnął Izaya poprawiając się. 
Shizuo odpowiedział jedynie warknięciem i wyciągnął z niego palce. Nie potrzebował długich pieszczot, był dalej gorący i rozciągnięty po ich ostatnich zabawach.
Izaya posłał mu spojrzenie pełne zawiści. Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że chce aby kontynuował.
Ten jednak miał już inne plany. Nie potrafił być czuły, ani cierpliwy, szybko przechodził do rzeczy. Wyciągnął na wierzch swoje przyrodzenie, które było już twarde i całkiem gotowe do działania. 
-Bez zbędnych formalności.. Jak zawsze... - powiedział Izaya spoglądając na to tak jakby miał zaraz zwymiotować.
A jednak mimo to nie mógł się powstrzymywać, chęć tego, żeby poczuć go znów w sobie była zbyt wielka, żeby nawet on mógł ja przezwyciężyć. Uniósł swoje biodra żeby zaraz się na niego nabić, sapiąc przy tym.
-Szybki numerek Shizu-chan... - jęknął czując go z każdą sekunda głębiej w sobie - nie mam za dużo czasu...
-zamknij mordę! - docisnął go siebie wchodząc od razu po same jądra. Chęć bycia w nim, posuwania go i dla niego była zbyt wielka. Uczucie ciasności ciepła było dla niego najlepszym na świecie. Doskonale je znał, ale pragnął więcej, częściej, bardziej, mocniej. 
Z gardła Orihary wydarł się przeraźliwy krzyk, a mięśnie w całym jago ciele się spięły nadając jago ciału dziwny, powykręcany, groteskowy wygląd.
-Za mocno - wysapał starając się złapać oddech i uporządkować myśli, które w jednej chwili rozsypały się jak połączone szkło. 
-Przyzwyczaisz się... Jak zwykle - odparł i dotknął nosem jego szyi i wykonał taki ruch jakby chciał wgryźć mu się w szyję, ale skończyło się jedynie na gorącym, pełnym żądzy pocałunku.
Miał rację. Orihara nie znosił tego, że miał rację i faktycznie minęło kilka chwil, a samo uczucie pełności, które na początku sprawiało mu ból, przestało wystarczać. Chciał więcej. Poczuć go wyraźniej. Sam poruszył biodrami chcąc znów tego zaznać. Shizuo szybko przyszedł mu z pomocą. Kładąc dłonie na jego udach i zaczął go podnosić i opuszczać na siebie. Blondyn oddychał ciężko, przypominało to wark czy pomruki dzikiego zwierza. Bestii.
 To, że czuli się przy sobie tak dobrze było w gruncie rzeczy okropnym uczuciem. Myśl o zbliżeniu napawała ich odraza, a jednocześnie podniecała. A sam stosunek był paskudnie dobry. 
Nikt nie potrafił dogodzić Izayi tak jak Shizuo, a z drugiej strony seks z nikim tak nie odpowiadał Shizuo jak ten z Izaya. 
Ale z całych sił nienawidzili siebie i tego co robią. Uznawali to obaj za okropne, niestosowne. Na samą myśl ich mdliło, ale było tak dobrze. 
Ich ciała same do siebie przylgnęły usta całkowicie zwarły się w namiętnym pocałunku, by zaraz się rozłączyć by pozwolić złapać im wyczekiwany oddech, pozwolić na jęk, krzyk i sapnięcie pełne gorącej przyjemności. A potem znów nie dać im wypowiedzieć słowa. 
Koszula, która Izaya miał na sobie nie stanowiła problemu. Podciągnięta do góry, miała porozpinane guziki i wyglądała niechlujnie, ale pozwalała na to, żeby nagie torsy obu mężczyzn ocierały się o siebie. W tym czasie ich ruchy ze sobą współgrały. Bezwstydnie oddając hołd ciałom, których tak bardzo nienawidzili. 
Odgłosy seksu, oddechów, jęków, uderzających o siebie spoconych ciał i ciche, jakby pełne cierpienia skrzypienie fotela wypełniły całe pomieszczenie. 
-Shizu-chan... - odezwał się Izaya i zaraz potem mocno zacisnął zęby gdy cały jago świat stracił znaczenie. 
Orihara nie potrafił nikogo udawać tylko wtedy, gdy dochodził, doprowadzony przez niego. W takich chwilach nie zakładał żadnej maski, nie kontrolował swojej mimiki, zapomniał kim jest zupełnie skupiony na twardym członku partnera, który ocierając się po raz kolejny o jago delikatne ścianki dawał mu tyle przyjemności. 
Heiwajima z kolei na jeden moment tracił swoją siłę, wkładając jej resztki w jedno mocne, kończące wszystko pchnięcie, a potem na jedną chwilę stawał się człowiekiem. Zwykłym człowiekiem. 
Przez jeden moment, raz na jakiś czas. Spotkania jednego parszywego człowieka i potwora w ludzkiej skórze kończyło się spotkaniem dwojga zwykłych ludzi. 




środa, 14 lutego 2018

8059

Z życzeniami walentynkowymi ode mnie!

Jak mam powiedzieć? 

Jestem pewien, że w tej sytuacji nikt nie może mnie zrozumieć. 
Choć powinienem się z tego cieszyć. Tak sądzę. Przynajmniej nikt nie wpadnie na podobny pomysł, co ja! Nikt poza mną nie będzie miał takich myśli. 
Tylko ja... Szkoda, że nie wiem jak zrealizować swoje plany. Plany względem Niego. 
Nikt inny tak jak on nie działa na mnie aż tak. Z nikim nie chce się spotykać tak często jak z nim. Marzę, żeby móc mu codziennie gotować obiad, żeby zasypiać i budzić się obok niego. 
Chciałbym kiedyś wplątać palce w jego jasne włosy i przyciągnąć jego głowę do pocałunku. 
Te marzenia ostatnio tak mnie pochłaniają, że nie mogę myśleć o niczym innym. Gubię się  we wszystkim. Po prostu chce Jego i te chęci mnie zabijają. 
Bo jak mam powiedzieć Gokuderze, że jest najsłodszy i najpiękniejszy na świecie? 

Pierwszą próbę podjąłem jakieś dwa tygodnie temu.
Siedziałem patrząc na niego, kiedy on czytał książkę. Patrzyłem na to jak uroczo marszczy nosek i brwi. Jak z jego papierosa unosi się smużka śmierdzącego dymu, z którego miałem ochotę nakreślać małe serduszka. Oparłem się łokciem o blat biurka i obserwowałem go z niemym zachwytem, niczym na dzieło sztuki, którym bez dwóch zdań był.
-Co się na mnie tak gapisz? Brudny jestem? – zapytał obiekt moich westchnień tak uroczym wrednym tonem, nawet nie odrywając wzroku od tego, co czytał. A na pewno było to coś mądrego.
-Nie… Nie… Tylko – i tutaj uniosłem się, żeby móc wypowiedzieć na jego temat cały poemat o tym jak uwielbiam ten moment gdy zwilża koniuszkiem języka palec i przewraca kartki książki.
-To się na mnie tak nie gap. Zabierz się za lekcje – odpowiedział znów tak kochanym złośliwym tonem, że serce mi o mało co nie wyskoczyło z piersi, a potem odwrócił się do mnie tyłem.
Okrutny! Nie mogłem już na niego patrzeć.
Na tym skończyła się moja próba, tego dnia nie próbowałem już wyznać mu swoich uczuć.

Kolejny odpowiedni moment nadarzył się kilka dni później. Można powiedzieć, że to jak moje Słoneczko i Gwiazdy zwracały się do Sawady. Oczywiście lubiłem Tsunę, jak każdy inny, ale czasami czułem, jakby coś mnie wierciło w brzuchu, okropnie nieznośne uczucie. Nie dawało mi to spokoju.
Tamtego dnia  Gokudera szedł za Sawadą, zazwyczaj idę za  nimi i przyglądam się jak elegancko stawia kroki, jak od czasu do czasu odgarnia włosy z twarzy. Po prostu czysta przyjemność tak na niego patrzeć.
No ale to, już jak prawił mu coraz więcej słodkich słówek, takich, których chciałbym, żeby mówił mi, po prostu wywróciło mi wnętrzności do zewnątrz.
Bez zastanowienia chwyciłem go za dłoń. Chciałem, żeby poczekał, porozmawiał ze mną. Po prostu w końcu zrozumiał, czemu to mnie tak mocno denerwuje.
-O co chodzi? – jego śliczne oczy w końcu spojrzały na mnie. To była moja szansa!
-Bo ja chciałem, żebyś wiedział… Po prostu nie lubię jak tak cały czas siedzisz i gadasz i chodzisz za nim.
-Bo, co? – dlaczego zmarszczka pomiędzy brwiami Gokudery, gdy się denerwował była taka podniecająca? – Co ci przeszkadza?
-Źle mi bo…
-Ej, chłopaki, cos się stało? – Tsuna niespodziewanie stanął obok nas. Lubiłem go, ale cholera jasna kto go tutaj zapraszał? Tak, wiem, że byliśmy na ulicy i każdy miał prawo podejść… no.. no… ale…
-Nic… - mruknąłem, czując że nastrój zupełnie prysł.
Kolejną próbę podjąłem już świadomie. Specjalnie w trakcie lekcji wysłałem mu zaproszenie (taki liścik na którym napisałem, że chcę się z nim spotkać na dachu, na długiej przerwie). Z jego spojrzenia wywnioskowałem, że kompletnie nie rozumiał, o co mi chodzi. Nie zraziło mnie to ani troszeczkę! W końcu miałem plan, który musiał, musiał się powieść! Na dachu, blisko nieba musiało być romantycznie, prawda? Właśnie w takiej sytuacji zamierzałem powiedzieć jak bardzo, bardzo szaleje za nim. 
Czekałem na dachu, słońce świeciło za moimi plecami, wiał lekki wietrzyk. Drzwi otworzyły się, a przez nie wszedł on. Uśmiechnąłem się na widok jego pięknej twarzy i wyciągnąłem rękę, żeby wskazać mu miejsce obok siebie.
-Ładny widok, prawda? – zagadnąłem go, chcąc zaraz dodać klasyczne – Ale wiesz co jest piękniejsze?
-Tak, Judaime – moje cudne kochanie odpowiedziało bez zastanowienia, a mnie to zupełnie zwaliło z nóg.
-Co? Nie! Gokdera, ja chciałem!
-Oh no co chciałeś? – oparł się o barierkę i od razu wyciągnął papierosa. Wyglądał tak seksownie, że w jednej chwili zupełnie odebrało mi dech.
-Co wy tu do kurwy nędzy robicie? – zza rogu wyszedł Hibari i już z miejsca zaczął nam wygrażać i wymachiwać tymi swoimi kijkami.
Nie trudno się domyślić, że musieliśmy się stamtąd ewakuować w trybie bardziej niż natychmiastowym..
No i po raz setny siedzę, patrzę na niego, podziwiam i dumam jak mam zamiar mu powiedzieć, co do niego czuję. Czy powinienem zrobić to otwarcie? Czy może jakoś bardziej pokrętnie. Nie powinienem zwlekać, co jeśli ktoś mi go przez ten czas odbierze? Tego bym nie zniósł żeby takie piękno i słodkość znalazły się w ramionach kogoś innego. Bez dwóch zdań to by mnie załamało. Po tym bym się już nie pozbierał. Po prostu rzucił bym się w czeluść i nic by mnie nie powstrzymało. Nic nie było by wstanie mnie powstrzymać!
-Yamamoto! Hej! Słyszysz mnie! – niespodziewanie piękne, pachnące tytoniem dłonie Hayato znalazły się przed moją twarzą.
-Oh… coś nie tak?
-Zmartwiłem się, miałeś minę, jakby ci nagle mózg wyprało.
Po raz kolejny zamyśliłem się nad tym, jak to cudownie, że mogę być tak blisko niego, że mogę przebywać bok. Oddychać tym samym powietrzem co on. No i jeszcze powiedział, że się o mnie zmartwił. Czyste szczęście.
-I znowu to samo!
-Wybacz, po prostu jesteś zbyt słodki – powiedziałem, będąc pewien, że mówię to w myślach, ale tym razem wyrwało mi się naprawdę.
-Co!? – Gokudera odskoczył i aż się zjeżył. Nikt tak pięknie nie wpadał w zakłopotanie jak on.
W tamtej chwili uświadomiłem sobie co palnąłem, że w końcu mu to powiedziałem! Nie zamierzałem się zatrzymywać w tamtym momencie. Poderwałem się i chwyciłem go za rękę. Była miękka, delikatna.
-Jesteś słodki! I śliczny! Proszę! Zacznij ze mną chodzić  wyrzuciłem z siebie nagle, kumulując w tych słowach całe swoje uczucia.
Szczerze mówiąc nie pamiętam, co było potem. Obudziłem się z okropnym bólem głowy, a mojej miłości nigdzie nie było.
Ale nic nie szkodzi, na pewno tylko musi sobie wszystko przemyśleć. Pozostaje mi tylko czekać, aż moje uczucia do niego przemówią. Teraz, gdy już wie. Pozostaje mi tylko rozpalać to uczucie.
Jestem pewien, że to tylko kwestia czasu. Ja i on będziemy razem!