sobota, 31 grudnia 2016

Impreza u Bro.

Hej!
Ta część została napisana ku chwale i radości, tego podniosłego dnia, jakim jest sylwester. Pierwsza i nie ostatnia z tej serii!
Jak to powiedziała jedna osóbka: to trzeba dawkować!
Jest to część tego, co publikuję częściej na wattpadzie, dla zainteresowanych więcej tutaj

*****************************************************************************************

Impreza u Bro część 1
Bokuto i Kuroo staneli w drzwiach, żeby przywitać gości. Powiedli wzrokiem po całej ferajnie.
Oczywistym było, że Oikawa, przyprowadził ze sobą tego gbura Iwaizumiego, od którego ramienia nie mógł się odkleić.
 -Chyba dano się nie widzieli - Mruknął Tetsuro.
-Ano... Ciekawe kiedy przyjdzie Akaashi...
-Nie wiem... Kenma już jest - burknął patrząc na to, jak siedzi z Hinatą i wgapiają się w PSP, zupełnie ignorując wszystko i wszystkich, rudzielec od czasu do czasu krzyknie coś w rodzaju "Woah!".
-No i przyprowadził ze sobą tego Szmiesznego. - dodał Bokuto uśmiechając się szeroko.
-Kogo...?-No tego... Jak mu tam KaGejama... Czy coś...
-A... No i blondi jednak przyszała - szturchnął go w bok i pokazał palce na Tsukishimę a potem obaj zaczęli się szatańsko śmiać.
-No... i liczyłem, że przyjdzie razem z tym piegowatym... ale nigdzie go nie ma...
-Szkoda, można by chłopakom pomóc - Kuroo dalej szczerzył się jak hiena.-No, można. Trudno. Wyciągamy butelki?
-To było pytanie retoryczne? 
-No.


sobota, 24 grudnia 2016

BokuAka

Wybaczcie, mi proszę, ale z racji osobistych problemów, nie była w stanie napisać nic lepszego. W każdym bądź razie, wszystkiego najlepszego na Święta!

Niespodziewane
                Było zimno. Mróz szczypał w nos i policzki, kolorowe ozdoby dawały świąteczny nastrój, którego Akaashi tak bardzo nie znosił. To wszystko go irytowało. Wszyscy byli zabiegani, a dookoła unosił się ten wszechobecny zapach miłości, który potrafił go jedynie drażnić.
 Wychodząc z jednego ze sklepów Akaashi zauważył coś dziwnego i niespodziewanego: Niby nic nadzwyczajnego, kolejna para, jakich było tego dnia wiele. Szli pod rękę uśmiechając się do siebie słodko. Niby nic niezwykłego i niespotykanego, gdyby nie fakt, że chłopakiem był jego kapitan - Bokuto Koutarou.

W jednej chwili zrobiło mu się duszno i coś ścisnęło go w klatce piersiowej.

Co się ze mną dzieje? Jestem chory? To przez ten odór świąt.

Przycisnął pięść do serca, gdy widział jak Bokuto dostaje buziaka od tej dziewczyny, a potem ona gdzieś odbiega.

              -Hej! Akaashi! – Koutaro podbiegł do kolegi z szerokim uśmiechem, który prawie nigdy nie schodził mu z ust – Co tam słychać? – wyglądał na naprawdę zadowolonego.

              -Dzień dobry – ukłonił się sztywno.

              -Znowu tak oficjalnie! – klepnął go w ramię.

              Kto to był? Kim dla niego była ta dziewczyna?

              -Co tutaj robiłeś? – wypalił.

              -A jak myślisz? – wskazał kciukiem w kierunku, w którym odeszła dziewczyna.

              -Byłeś na randce?

              -Może...? – uśmiechnął się tajemniczo i wcisnął ręce do kieszeni – Wiesz ja też mam prawo do prywatnego życia poza boiskiem. Myślisz, że nie mógłbym się z kimś spotykać?

              -Oczywiście, że możesz. Od dawna ze sobą jesteście?

              -A, co? Zazdrosny? – podszedł bliżej i pochylił się leciutko ku niemu.

              -Dlaczego miałbym być? – odwrócił głowę.

              Co się dzieje? Dlaczego ta rozmowa tak… boli?

              -No nie wiem, ale miło by było, gdyby ktoś był o mnie zazdrosny. Znamy się już od bardzo długiego czasu. Można powiedzieć, że jest mi bardzo bliska.

              -Rozumiem…

Dlaczego moje oczy zaczynają tak bardzo szczypać? Co się dzieje?  Dlaczego…? Dlaczego…? Dlaczego ja płacze?

Po policzku Keijego zaczęły spływać obficie łzy. Z niedowierzanie dotknął swojego policzka. Był mokry, naprawdę był mokry.

              Co się stało? Czemu tak się dzieje?

              -Akaashi! – Bokuto chwycił przyjaciela za ramiona – Wszystko w porządku?

              -Tak – odparł spokojnie – Chyba coś mi wpadło do oka.

-Do obu naraz? – uśmiechną się szeroko i położył mu dłoń na mokrym policzku – Akaashi, lubisz mnie prawda? - wyciągnął z kieszeni chusteczkę i zaczął mu delikatne osuszać skórę, było tak zimno, że zaraz by chyba zamarzły.

              -To niedorzeczne – uciekł wzrokiem.

              -Zabolało cię to, że mnie z nią zobaczyłeś? – ścisnął mocniej jego ramię.

              -Możesz przecież robić, co zechcesz - przecież był wolnym człowiekiem. To, że na boisku trzeba było na niego uważać, nie znaczyło, że na co dzień również.

              -To tylko moja kuzynka. Nie musisz być o nią zazdrosny.

              -Nie musisz mi się tłumaczyć. Poza tym, wcale nie jestem o ciebie zazdrosny, to uczucie jest mi obce.

              Zrobił krok do tyłu. Robiło się dziwnie, nawet on to wyczuł, a nie był w tym za dobry.

              -Kochasz mnie? - powiedział cicho, pewnie Koutarou.

   -Co to za głupie pytanie…?

              -Akaashi, chciałbym żebyś mnie kochał. Zamierzam cię pocałować. Jeśli naprawdę nic do mnie nie czujesz, to mnie odepchniesz. Rozumiesz, co do ciebie mówię?

              Kiwnął głową, że rozumie, ale tak do końca nie było to prawdą, coś się działo niedobrego z jego mózgiem, jakby funkcjonował wolniej.

Usta Bokuto zaczęły się niebezpiecznie i nieubłaganie zbliżać do jego warg. Dziwne ciepło przepłynęło od jego ust, aż do środka ciała Akaashiego.
               
              Mam go odepchnąć?

              Mam mu na to pozwolić?

              Czy ja tak naprawdę tego chce?

                Gdy Koutarou był już naprawdę bardzo blisko, Keiji odwrócił głowę w bok.

              -Rozumiem – powiedział cicho kapitan, odsuwając się od niego i chcąc odejść – Nie będę cię więcej niepokoił.

              -Bokuto-san – niespodziewanie złapał go za rękaw i zatrzymał

              Co ja wyprawiam?

              -Proszę… – mówił dalej.

              Czemu moje serce tak wali?

              -Pocałuj mnie…

              Co ja właśnie powiedziałem?

-Naprawdę mógłbyś czasem być bardziej otwarty! – powiedział trochę zdenerwowany i trochę rozbawiony Bokuto. Potem zwyczajnie złapał go za ręce, szybko przyciągnął do siebie i nie czekając aż ponownie zmieni zdanie szybko pocałował, Pocałunek był słodki, delikatny, pierwszy. Następnie Bokuto wyszeptał tuż przy jego wargach – Bo ja cię bardzo lubię.

              -Bokuto-san, nie powinniśmy tego robić. Jesteś moim kapitanem. Cofnął się o krok, ale na jego policzkach pojawiły się bardzo delikatne rumieńce. Poczuł je.
To z zimna.

              -I tak nie będziesz miał z tego powodu żadnych przywilejów – wziął go za rękę i pociągnął w jedną stronę.

              -Gdzie idziemy? - dał się mu prowadzić bez oporów. Czy mu ufał? Bezgranicznie.

              -Do mnie.

              -Po, co?

              -Czy to nie oczywiste? – odwrócił się i spojrzał na niego przez ramię i uśmiechnął szeroko, szczerze, a jego oczy aż błyszczały. – Będziemy się kochać.

***

              Akaashi ocknął się i powoli otworzył oczy. Usiadł na łóżku i omiótł wzrokiem pokój.

Gdzie ja jestem? Ach tak.

Jestem u Bokuto-san.

Gdzie on jest?
               
              Zerknął pod kołdrę.


              Czemu jestem nagi?

              Ach tak, wczoraj przecież zrobiliśmy „to”.

              -Dzień dobry – Koutarou stanął w progu sypialni z kubkiem kawy w ręku. Wyglądał na naprawdę bardzo zadowolonego – Jak się spało?

              -Chyba dobrze – zakrył się.

              -Kawy? Herbaty? Co chcesz na śniadanie? – usiadł na skraju łóżka.

              -Jeśli mógłbym prosić to kawa.

              -Tak myślałem. Proszę – wcisnął mu do ręki kubek.

              -Dziękuję – przejął go.

              -A, jeśli mowa o śniadaniu. To może masz ochotę a coś „specjalnego” – musnął ustami skórę na jego obojczyku – Wczoraj ci się podobało.

-Bokuto-san… Po wczorajszym... My... Chyba nie mogę.

-No to innym razem – pocałował go bez oporów już wpychając mu język do ust – Fuj… musisz umyć zęby.

-Jak to zawsze po spaniu - mruknął sucho biorąc kubek i kryjąc aż w nim nosek.

-Akaashi. To była najlepsza Bożonarodzeniowa randka w moim życiu. Wszystkiego najlepszego kochanie.

-To była randka? - prychnął popijając kolejny łyk.

-Tak, może nie taka jak powinna - pogłaskał go czule po łokciu - Ale to naprawimy.


Keiji spojrzał na niego speszony. Po raz pierwszy się tak poczuł. Po raz pierwszy, czuł to, takie ciepłe, miłe, jasne. Nie potrafił tego nazwać.

Znalezione obrazy dla zapytania bokuaka

wtorek, 6 grudnia 2016

IwaOi

Tak, znów IwaOi, lecz tym razem nieco łagodniej.
Taki ze mnie Mikołaj jak co roku, łapcie prezencik Moi Mili :)


Choinka na świetniku


-Iwa-chan! - Oikawa rzucił w przyjaciela poduszka - nie cieszysz się że przyjechałem cię odwiedzić?
-Ta... - mruknął piorunując go wzrokiem bo własnie grał w grę i przez niego przegrał - Ciekawi mnie tylko, co ty tutaj robisz w gwiazdkę. Nie masz jakiejś panienki z którą miałeś iść na randkę?
-Nie - mruknął wgryzając się w ciastka które sam przyniósł. - Iwa-chan jest zazdrosny~! - wyśpiewał słodziutko.
Brunet prychnął jedynie i powrócił do grania na konsoli.
-Niby o co?
-A o to, że ja mam powodzenie, a ty nie!
-Zdziwił byś się - uśmiechnął się triumfalnie. Od kiedy Oikawa nie zabierał całej uwagi, naprawdę nie narzekał, a wręcz przeciwnie, płeć piękna sama do niego lgnęła.
-Co!? Iwa-chan! Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że masz dziewczynę!? - aż podskoczył na miejscu.
-Jeszcze nie. Ale to kwestia czasu. Jest taka jedna ślicznotka, niedaleko mnie. - odwrócił się i zgarnął jedno ciacho.
-Iwa-chan! Nie możesz! - jak dotąd wesoły chłopak w jednej chwili zmienił się nie do poznania. Nawet nie był smutny, był zwyczajnie przerażony.
-Oh. Co to za mina? - odparł kpiąco - Zdziwiony?
-Ja... - usiadł bez siły podciągając kolana pod samą brodę i patrzył tępo w podłogę.
-No co? Chyba jako mój kumpel powinieneś mi kibicować...
-Nie...
-Dupek z ciebie Oikawa.
-Nie jestem twoim kumplem... - po policzku spłonęła mu wielka krokodyla łza.
Iwaizumi odwrócił się i zamarł widząc go w takim stanie.
-Ej, co Ci...?
-Nic - mruknął i w jednej chwili się poderwał, zgarnął swoją kurtkę, szybko wciągnął buty i dosłownie rozpłynął się za drzwiami mieszkania bruneta nim ten zdążył jakkolwiek zareagować. 
Dopiero po chwili konsternacji zrozumiał, że przecież ten idiota nie zna okolicy i z całą pewności zaraz się zgubi. Napadną go, okradną albo i zgwałcą znając jego szczęście.
Obrał się ciepło i wybiegł za nim, tylko imbecyl mógł po prostu sobie wyjść w taką zimnice, nie znając miasta, ani nie biorąc ze sobą czapki czy szalika. Ten pacan dbał o swój wygląd do przesady, zawsze też wolał się ubrać ładnie, niż ciepło i wygodnie, tego Iwaizumi nigdy w nim nie potrafił pojąć.
Hajime nerwowo wyciągnął telefon mając nadzieję, że ten głupek zabrał swój ze sobą. Sygnał był, ale nie odbierał.
Zaklął cicho i zaczął się rozglądać, nie chciał odchodzić za daleko licząc, że może wrócić.
Starał się myśleć tak jak on, o tym co sam by zrobił w takiej sytuacji.
"Plac zabaw"
Jakby cichy głosik, nienależący do niego mu to właśnie podpowiedział. Pomyślał przez chwilkę, przecież prowadząc Tooru do siebie wspominał o jednym. Pobiegł tam ile sił w nogach.
Zobaczył tą jedną, wydającą mu się tak drobną postać siedzącą na ławce ze spuszczoną głową.
-Oikawa. Ty idioto! Naprawdę myślisz, że...! - zamierzał go uderzyć, dla przykładu.
-Bo to nie tak Iwa-chan... wcale nie... - On płakał, naprawdę płakał - To nie tak, że nie jesteś moim przyjacielem... ale... Mi to nie wystarcza już... - powiedział łamiącym się głosem i ukrył twarz z zmarzniętych dłoniach.
-Oikawa, co masz na myśli? - uniósł do góry jedną brew zastanawiając się, o co może mu teraz chodzić.
Nie zdążył nic zrobić, zobaczył tylko zdesperowaną minę Oikawy i to jak jego twarz się coraz bardziej zbliża.
Nim zdążył złapać dech, odepchnąć go od siebie, pomyśleć o czymkolwiek poczuł jego wargi na swoich,
Zdziwienie, chwilowy paraliż, a potem myśl o tym jak Tooru jest zimny.
Instynktownie objął go w pasie i spojrzał w jego zapłakane oczy.
-Wracamy - zarządził i założył mu swoją czapkę na głowę, potem też szalik.
-Iwa-chan... - jęknął Tooru próbując cokolwiek sensownego powiedzieć.
-Porozmawiamy w domu, zmarzłeś głupku - mruknął sucho i złapał go za nadgarstek.
W ten oto sposób zaciągnął go znowu do swojego mieszkania. Gdzie było ciepło i przytulnie. Zrobił mu natychmiast gorącej herbaty.
-Jak się przeziębisz to urwę ci ten durny łeb.
-Iwa-chan... Co do dziś to ja... - mruczał patrząc na kubek z napojem.
-Oikawa. Wiem o twoich uczuciach od dawna - powiedział bez cienia skrępowania wbijając w niego swój przeszywający wzrok.
-Jak to? - uniósł głowę niepewnie - I nie dałeś po sobie poznać?
-Czekałem aż sam się przyznasz - westchnął - No i się doczekałem.
-I nie jesteś zły. Nie chcesz mnie uderzyć jak zwykle...? - kącik jego ust uniósł się gdy próbował się uśmiechnąć.
-Nie - odparł krótko i się odwrócił.
-No i co zamierzasz z tym zrobić? - biedny Tooru wyglądał w tej chwili tak jakby miał się zaraz rozpaść na miliardy kawałeczków. Znów opuścił głowę, a z oczu wpłynęły mu łzy.
-Oikawa. Nie, nie rzucę ci się na szyję - zszedł go od tyły i położył mu na ramionach ciepły koc - ale nie znaczy to, że odepchnę Cię jeśli ty to zrobisz - objął go delikatnie swoimi silnymi ramionami.
-Iwa-chan... - zamrugał zdziwiony, a potem ufnie oparł swoją głowę o jego - Ja naprawdę...
-Wiem, głupku, zamknij się.
-No a co z tą dziewczyną? - spytał leciutko nadymając policzki na co Iwaizumi jedynie wywrócił oczyma.
-Przecież ją właśnie przytulam.

Jeszcze raz najlepszego!

środa, 16 listopada 2016

Wictor x Yuuri

Krótko, bo krótko,ale:

Chwila w której człowiek się zakochuje jest nieodgadniona. Nigdy nie wiadomo, kiedy to następuje. Nie dzieje się to w momencie. To proces.  
Na początku ktoś zwraca uwagę, potem urzeka, następnie zaprząta myśli aż w końcu nadchodzi ta chwila, w której człowiek zdaje sobie sprawę, że już nie widzi świata poza tym kimś.
Tak było i ze mną. Po prostu pewnego dnia zdałem sobie sprawę, że jestem zakochany i to od dłuższego czasu. 
Ten chłopak najpierw zwrócił moją uwagę, gdy patrzyłem jak tańczy, potem urzekł mnie swoją niemal dziecięcą niezdarnością i nim się obejrzałem nie mogłem przestać o nim myśleć ,aż zdałem sobie sprawę, że to moje lubię, zdecydowanie wykracza poza granice zwyczajnych męsko męskich relacji.
-Naprawdę już wyjeżdżasz? - spytał mnie Yuuri gdy oprowadzał mnie na lotnisko. Chciałem iść tylko z nim. Długo musiałem przekonywać innych, żeby sobie odpuścili, ale w końcu dopiąłem swego. 
-Tak Yuuri... Moja rola jako twojego trenera się zakończyła. Najwyższy czas powrócić - odparłem z uśmiechem, ale sam muszę przyznać ,że mój głos brzmiał nostalgicznie. 
-Rozumiem... - starał się wyglądać pogodnie, ale nie wychodziło mu. Doskonale wiedziałem, że będzie za mną tęsknił - Choć liczyłem, że zostaniesz jeszcze trochę. 
-Yuuri, byłeś kiedyś zakochany? - spytałem doskonale wiedząc o tym, że jego jedyną miłością były i są łyżwy. 
-Nie... 
-Dlatego mnie nie zrozumiesz. Jestem zakochany i przez tą miłość muszę już wracać. 
-Więc ktoś na ciebie czeka. Mogłeś powiedzieć tak od razu. W takim razie nie staje już na drodze twojemu szczęściu. 
Ah, Yuuri, co byś zrobił gdybyś wiedział, że właśnie zostawiam swoje szczęście? 
-Dalej pójdę już sam, dziękuję - stanąłem naprzeciw niego i spojrzałem mu w oczy. Zawsze będę już za nimi tęsknił - Żegnaj Yuuri. 
-Nie mów tak. Nie w taki sposób - łzy na jego policzkach pojawiły się równie nagle co moja nieprzemożna chęć pocałowania go ten jeden jedyny raz. 
-W takim razie do zobaczenia - poprawiłem się i nachyliłem ku niemu. Lekko musnąłem jego wargi, przyciągnąłem pocałunek chwilę, ale i tak trwał o wiele za krótko. 
Przez te miesiące zdążyłem przyzwyczaić go, że jestem bardziej wylewny w okazywania uczuć niż Japończycy, dlatego nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Za to na mnie zupełnie na odwrót. 
-До свидания... - mruknąłem cicho odchodząc.
Hej Yuri, co byś zrobił gdybyś dowiedział się o moich uczuciach?

poniedziałek, 31 października 2016

Reborn na Halloween

No witam. dziś mamy moje ulubione święto czyli Halloween.
Nie mogłam was zostawić na tę że okazję bez niczego.
Cóż, jakkolwiek by to nie brzmiało, jakakolwiek by to nie była okazja, ale wszystkiego najlepszego!
To opowiadanie dedykuję w szczególności mojej przeuroczej Polskiej Rodzinie Włoskiej Mafii z Japonii

Na tę okazję przygotowałam dla Was coś specjalnego.
jak to zawsze w takich sytuacjach bywa, sama tego do końca nie pisałam, ale Ci którzy już mnie znają, wiedzą, że jeżeli sama tego nie pisałam to oznacza, że do końca to normalne nie jest... Pozdrawiam Wero. Co złe to ona
Więc małe ostrzeżenie: przed przeczytaniem tego skonsultuj się z psychologiem lub psychiatrą, gdyż właściwe zrozumienie tego zagraża, Twojemu zdrowiu psychicznemu lub zdrowiu najbliższych.

opowiadanie z serii: Katekyo Hitman Reborn.
Paringi ciężko mi wskazać, bo trochę tego jest. Nie przedłużajmy:


Trick or Treat!

To był ten dzień, czuł tą ekscytację. Maleńkie mróweczki biegły po jego ciele za każdym razem gdy o tym pomyślał. Policzki robiły się rumiane i gorące, gdy tylko, chociaż jeden drobny, szczegół mu o tym przypomniał.
-Tak! To już dziś! - wykrzyknął Dino wystrojony w halloweenowy kostium, niczym szczur na otwarcie kanału, wprost do swojego odbicia w lustrze.
Tak zwyczajny dzień jak trzydziesty pierwszy listopada nie był sam w sobie dla niego niczym wyjątkowym. Wbrew pozorom wcale nie chodziło m o to, że dziś się wszyscy przebierają za duszki i dostają cukierki. To był ten dzień, w którym po raz pierwszy szedł z Hibarim na randkę! Choć słowa „szedł”, „z”, „Hibarim” oraz „randkę” wcale nie oddawało tego, czym to faktycznie było. Rzeczywiście było tak, że Dino po prostu szedł przebrany za jakiegoś tam czarodzieja, tam gdzie ma być jego ulubieniec, licząc po cichu, że uda im się spędzić kilka chwil sam na sam. Marzył skrycie, że będzie mógł tulić do siebie roztrzęsionego i przerażonego Kyoyi, który na pewno musi się przestraszyć którejś z atrakcji.
Jak już zostało to wcześniej wspomniane, odwalony niczym ósmy cud świata, nastawiony psychicznie na niezaprzeczalny sukces, szef rodziny Cavallone wkroczył dumnie na teren domu strachów, gdzie miała odbyć się niezapomniana impreza.
Był jednym z pierwszych gości, leniwie omiótł pozostałych wzrokiem, ale szukał tylko i wyłącznie tego jednego, jednak nigdzie nie mógł go dostrzec, nie zamierzał się poddawać. Stanął obok zdezorientowanego jak zwykle Tsuny ubranego w przeuroczy Kostium Czerwonego Kapturka i nijak nie dało się ukryć (pomimo jego usilnych starań), że jest w kusej sukience. Dino chcąc zabić nudę, czy też wykazać z nim jakieś wsparcie zagadał z nim przez chwilkę.
-Ładnie wyglądasz – uśmiechnął się pod noskiem w swoich wyobrażeniach mając podobnie ubranego Kyoye, bardzo mu się to podobało, aż za bardzo, jeszcze chwila i czuł, że mu stanie.
-Dz-dziękuję… - uciekł wzrokiem całkiem zawstydzony, on też jakby kogoś szukał, a tym wszystkim, co tu się działo wydawał się po prostu zagubiony.
-Jest coś dobrego do jedzenia? – zagadał, aby mówić, o czymkolwiek
-Niby tak… ale wszystko wygląda jakoś tak podejrzanie. Flaki, oczy, robaki… ym… chyba nie jestem głodny.
W sumie Tsuna miał racje, wszystko było jakieś dziwaczne, ale pasowało do całego wystroju, wszędzie dynie, kościotrupy, tony świec i bóg jeden wie, czego jeszcze. Reborn postarał się jak zawsze.
Dino uśmiechnął się do siebie i wziął ze stołu sok, wyglądający niczym najprawdziwsza w świecie krew. Na szczęście wcale nią nie było, ale było czymś o smaku malin. Smaczne. Chciał go zaproponować Sawadzie, ale zauważył że zajął go już ktoś inny, stał obok niego Mukuro w przebraniu wilka.
Mukuro uśmiechnął się szeroko i objął Tsunę lekko w pasie.
-Kufufu, Kapturkku… pokażesz mi co masz w koszyczku…?
Dino już dalej się temu nie przyglądał.  Ach gdyby on i Hibari tak do siebie pasowali jak oni!
Cavallone czekał i czekał, ale jego krasza jak nie było tak nie było nadal, zaczynało brakować tylko jego.  Powoli i subiektywnie ocenił kostiumy innych, Gokuderę przebranego za uroczego kotka, miał kocie uszka, ogonek, pasowało mu to bez dwóch  zdań. Yamamoto natomiast był owinięty czymś, (na szczęście nie był to papier toaletowy w motylki) miał być najprawdopodobniej mumią, trochę nawet przypominał. Ryohei miał na sobie kostium karateki, a Lambo był śliczną wróżką. Ekscytacja na myśl jak może być ubrany Hibari była nie do opisania.
W końcu i on się pojawił!
-Kyaoya! – blondyn podskoczył do niego radośnie żeby go powitać, wręczyć: napój, jedzenie, siebie, cokolwiek by sobie nie zażyczył. Trochę był zdruzgotany tym, że brunet nie założył na ten dzień nic specjalnego – czemu się nie przebrałeś! Nie miałeś, w co, pomógłbym ci!
-Jestem, przebrany – odparł sucho patrząc na niego z wyższością – Za twój koszmar.
No chyba marzenie – pomyślał Dino, ale powiedzenie tego na głos już sobie odpuścił.
-Wyglądasz i tak ładnie – puścił mu oczko i odsunął się tak jakby chciał się nim pochwalić przed całą resztą.
W tamtej chwili na środku stanął Reborn. Uśmiechnął się jak miał w zwyczaju, zamrugał słodko dużymi, czarnymi oczkami.
-Ciaossu! Wygląda na to, że wszyscy już są. To wspaniale, możemy zaczynać! Przygotowałem na dziś wiele wspaniałych atrakcji! Zaczynamy! – wyciągnął spod marynarki jakieś urządzenie, nacisnął duży, świecący na czerwono przycisk i niespodziewanie, wszyscy stracili pod stopami grunt.
-Wiedziałem, ze to nie może być normalne! – wrzasnął płaczliwie Tsunayoshi próbując się rozpaczliwie złapać czegokolwiek. Mimo to jednak runął w dół z całą resztą.
***
-Itatatatatatatata…
Cavallone obudził się z ogromnym guzem z tyłu głowy. Od razu złapał się za czuprynę próbując jakiś sposób zagłuszyć to nieznośne pulsowanie. Nie ogarniał, co się chwilę temu stało, ani tego jak długo był nieprzytomny i gdzie do jasnej Anielki są. Rozejrzał się dookoła, było niemal ciemno, ale dostrzegł, że inni też się zbierają. Gokudera klął jak szewc, Lambo biegał w te i z powrotem płacząc, Yamamoto i Ryohei siedzieli z głupimi minami, a Mukuro pomagał się podnieść Tsunie, którego sukienka niebezpiecznie podwinęła się do góry. Nie widząc jeszcze jednego ze strażników, momentalnie poderwał się do góry. Oh nie, Hibarii znów mu zniknął z pola widzenia, a było już tak pięknie.
-Widzę że wszyscy już się ocknęli. To dobrze – z niewiadomego miejsca zabrzmiał znów słodki głosik Reborna – Chciałem wykorzystać tą sytuacje na trening i przekonać się jak poradzicie sobie w takich warunkach. Waszym zadaniem jest doprowadzić swojego szefa do końca tego naszpikowanego pułapkami labiryntu.
-A co ze mną!? Też jestem szefem! – odezwał się dumnie blondyn
-Ciebie nikt tu nie zapraszał, wpadłeś przypadkiem. A i jeszcze jedno. Nie możecie używać płomieni – skwitował to krótko mały kapelusznik, a potem nastąpiła cisza w eterze.
-No to idziemy – uśmiechnął się Yamamoto i poderwał dziarsko.
-Gdzie niby? W która stronę chcesz iść, jesteśmy po środku…. Niczego! – nawrzeszczał na niego natychmiast Gokudera na co Takeshi jedynie uśmiechnął się szerzej – Jedynym sposobem żeby się stąd wydostać jest ułożyć jakiś plany.
-Lambo ma plan. Lambo ucieka! – wrzasnął najmłodszy i popędził w całkiem nieznanym mu ani nikomu innemu kierunku, opiekuńczy Tsunayoshi wyrwał się od razu za nim.
-Czekał głupia krowo, nie możemy się rozdzielać! – pisnął spanikowany Hayato .
-Róbcie co chcecie – mruknął stojący dotąd cicho Hibari.
-Kyoya! – oczy Dino zaświeciły się jak dwie żaróweczki, czyli był tutaj i wyglądał na całego i zdrowego.
-O matko, ty też tutaj – wywrócił oczyma na widok blondyna – Chodźmy za nimi, im szybciej stąd wyjdziemy tym szybciej będę miał spokój.
***
Droga na razie przebiegała całkiem spokojnie, wbrew temu, co mówił Reborn nie było tam żadnych pułapek, no przynajmniej na początku. Z pozoru było łatwo. Zdarzyło się po pewnym czasie, co prawda śmiercionośne wahadło, czy strzały wylatujące ze ścian, ale poza tym pełen luz i spokój jak u cioci na imieninach.
Jak to zwykle w historiach takich jak ta bywa lenistwo nie trwało wiecznie gdy przeszli przez jeden z korytarzy nagle pod ich stopami nagle coś zaczęło się ruszać. Podłożę jakby napuchło i po chwili zaczęło gdzie nie gdzie pękać, a spośród szczelin zaczęły wyłaniać się kończyny, tu ręka, tu noga, wszystkie obdarte ze skóry z wiszącymi na poszarzałych kościach kawałkami zgniłego mięsa, zaraz po nich pojawiły się trupie głowy, tylko nieliczne z nich posiadały taki luksus jak gałki oczne, reszta miała zwyczajne puste oczodoły w których wiły się nie rzadko robaki.
-Zo-zombie! – wrzasnął Hayato będąc bardziej podekscytowany niż przerażony – Najprawdziwsze w świecie, żywe trupy! – oczy mu błyszczały, a jeden z umarlaków niebezpiecznie zbliżał się do jego łydki.
-Obawiam się, że one nie są aż tak pokojowo nastawione jak ty! – Dino w ostatniej chwili go odciągnął. Ratując tym samym przed niechybną utrata dolnej kończyny, a być może i samego życia. Zombie może i nie wydawały się dość żywe, ale w jakiś sposób nabierały werwy, gdy zbliżały się do domniemanej ofiary.
-W głowę, trzeba strzelać w głowę! Tak jest w każdej książce!
-Niektóre nie mają głów, Gokudera – zauważył nadal nie przestając się uśmiechać Takeshi – One pewnie chcą mózgu.
-W takim razie jesteś bezpieczny! Idź i się z nimi rozpraw! – wskazał palcem na chmarę truposzy którzy potykali się o własne części ciała.
-Okej, możesz na mnie liczyć Kotku - mrugnął do niego i stanął pomiędzy nim, a zagrożeniem.
-Co? Ej! – zarumienił się nie potrafiąc się wysłowić z tego wszystkiego.
-No to ci pomogę! – Ryohei wypiął pierś i stanął obok niego gotów do walki.
-Lambo też! Lambo też! – piszczał najmłodszy wygrzebując coś ze swojego bujnego afro (nie wiadomo jakim cudem tam się zmieściła), ale była to bazooka, próbował ją w siebie wycelować. Tylko że niestety jego malutkie rączki nie dały rady i w ostatniej chwili coś mu się omskło i w rezultacie pociskiem został ugodzony Sasagawa. Nim kurz zdążył do końca opaść można było dostrzec wysoką, męską, dobrze zbudowaną sylwetkę. Wszystkim, którzy myśleli, że on nigdy nie znajdzie dziewczyny szczena opadła, gdy go zobaczyli. Piękny niczym młody bóg, stał tam dorosły Ryohei.
-Czyżbyście mieli problemy – uśmiechnął się i odwrócił w stronę armii umarłych –Spokojnie, pomogę Wam. Zostawcie to mnie – wszyscy jednak stali niczym słupy soli zupełnie oczarowani nim – No dalej, ruszajcie się, kupię wam nieco czasu! Ekstremalnie!
***
Tym razem go posłuchali, pobiegli w jedyną możliwą stronę, potem nastała krótka kłótnia nad tym czy powinni iść w lewo czy w prawo, oba przejścia wyglądały dość podejrzanie, z resztą jak wszystko tutaj. Uradzili drogą niesprawiedliwej demokracji iść jednak w lewo. Gdy tylko weszli do pokoju ciężkie wrota się za nimi zamknęły na amen, a ich oczom ukazał się pokój wypełniony po brzegi dyniami. Przynajmniej powinny to być dynie, ale zamiast nich były to wydrążone ananasy ze świeczką w środku.
-Serio… nie no… ale serio? Kurwa, serio!? – Mukuro patrzył oniemiały na to wszystko.
Cała reszta towarzystwa zaczęła cicho chichotać.
-Ej to nie jest śmieszne. To ani trochę nie jest śmieszne.
Nadął policzki jak małe dziecko, pierwszy raz można go było zobaczyć w takim stanie, a cała reszta zaczynała już wyć ze śmiechu. W końcu Rukudo tupnął nogą i ostentacyjnie odwrócił się do reszty towarzystwa. Nawet zawsze słodki Tsunayochi robił sobie z niego podśmiechujki, tak samo ułożony Dino nie mógł odmówić całemu pomysłowi niezwykłej finezji, choć najdłużej ze wszystkich starał się ukrywać to jak bardzo go cała sytuacja bawi. Aż wszystkich zaczynały brzuchy boleć ze śmiechu, a im mocniej Ananas się denerwował, tym mocniej reszta rechotała.
-Trafił swój na swego! –piszczał zupełnie niedyskretny Lambo, dopóki Mukuro dosłownie nie spiorunował go swoim wzrokiem, wtedy pisnął cicho i schował się za Sawadę.
-Skoro tak, to zostaje ze swoimi! – oburzył się już nie na żarty.
-Zostawisz mnie…? Samego – w tamtej chwili Tsuna wydawał się naprawdę przestraszony, zrobił wielkie oczy, jeszcze większe od tych, które ma, na co dzień.
-Nie no, jest jeszcze cała reszta – uśmiechnął się do niego krzywo.
-Nie to mi wczoraj obiecałeś! – pisnął, sam tupnął nóżką dość uroczo, aż falbanki jego sukienki się zakołysały. A potem odwrócił się na pięcie, a reszta za nim.
-Nie, Tsunayoshi! Poczekaj, ja wcale… Nie… - Ananasek próbował za nim pobiec, jednak zdecydował się na to o wiele za późno, w chwili, gdy zdecydowana większość towarzystwa opuściła pomieszczenie, wielkie, ciężkie mosiężne drzwi zaczęły się zamykać. Biedak nie zdążył za resztą. Wyszeptał jedynie ciche „przepraszam”, a wtedy Sawada wpadł niemal w histerię.
Cała reszta zastanawiała się o co mu chodzi, co się tak naprawdę między nimi wydarzyło. Dino już od dawna ich obserwował, domyślał się o co może chodzić. Ruszył w jego kierunku, by go pocieszyć.

-No i dobrze, chociaż jest jeszcze ciszej - skwitował chłodno Hibarii.

***

Po ogarnięciu jakimś cudem swojego szefa, znaczy po zapewnieniu go że wszystko będzie dobrze na sam koniec, kolorowo, kwiatki i serduszka, jakoś ocalałym udało się iść dalej. Robiło się coraz gorzej, bo tak jakby podłoga zaczęła być bardziej nierówna. Wszyscy byli przekonani że szli w górę, a raczej w góry! Droga była już niezwykle ciężka, niczym wyprawa w Alpy. Nawet najtwardsi zaczynali ciężko dyszeć.
Dino zerknął na ślicznego Kyoye, który bez trudu dawał radę, nie pokazywał po sobie jak ta droga jest dla niego trudna. Był z niego dumny i w duchu miał nadzieję, że w innych sytuacjach, Hibari będzie równie niestrudzony.
-To się robi nienormalne - wycharczał Gokudera, nawet jego sztuczne uszka i ogonek jakby oklapły. No i spocił się jak grzebiąc w brudnym koszu na bieliznę Dziesiątego.
-Masz... - z niegasnącym uśmiechem Yamamoto podał mu kawałek swoich bandaży żeby otarł sobie czoło.
-Weź to ode mnie. Śmierdzi w cholerę! - oburzył się niesamowicie. Prawie papieros mu wypadł z ust.
-Jesteś cały mokry, na pewno nie chcesz? - przystanął na chwilę i popatrzył błagalnie. Wygalał bardzo uroczo.
-Nie! Mówiłem Ci już! Ile razy mam mówić że jak nie chce to nie chce! - tupnął nogą.
Niespodziewanie, wszystko się zatrząsło pod ich stopami. Nim zdążyli zareagować, Yamamoto i Gokudera z racji, że stali najdalej od wszystkich runęli w dół, inni szybko starali się jakoś wydostać z miejsca gdzie tracą grunt pod nogami. Jednak dla kotka i mumii nie było to takie proste.
Hayato niechybnie spadłby w dół gdyby nie to, że Takeshi złapał go w pasie i przyciągnął do siebie. Zdezorientowany Gokudera nie wiedząc co się dzieje zarzucił mu ręce na szyję.
-Co ty wyprawiasz! - wrzasnął.
-Chłopaki! Trzymajcie się - Cavallone stanął na wysokości zadania i wyciągnął w ich stronę swój bicz. Jednak pomimo najszczerszych chęci jego zabawka nie dosięgała do nich, wtedy też zauważył na czym chłopaki się trzymają, a był to niestety skrawek bandaża, którym był obwiązany szermierz.
-Puść mnie. Nie dasz rady utrzymać nas obu - Hayato nie wił się, ale jego oczy aż kipiały gniewem - Beze mnie masz szansę, ze mną spadniesz i zginiesz - delikatny materiał nie wytrzymywał, zaczynał się rwać powoli - Judaime! Pomóż mu dojść do końca! Zostaw mnie!
-Kiedy ty w końcu zrozumiesz... że ja nigdy cię nie puszczę - Takeshi odpowiedział mu, dość cicho, ale stojący najbliżej Dino to usłyszał.
-Co!? Weź... - zaczerwienił się.
Wtedy bandaż już nie wytrzymał, przerwał się z cichym jękiem i obaj upadli w dół, po chwili ich ciała skryły się w ciemności.
-Chociaż ciszej będzie - skwitował chłodno Hibari.
***
Cała grupa wykruszała się, co krok tracili kolejnego członka. Czyli siły drużyny były mocno osłabione. Na całe szczęście po chwili droga przestała się piąć w górę dzięki temu mogli nieco odpocząć, bo przyznając szczerze Tsuna ledwo wyrabiał. Wiadomo że był ze wszystkich najmniej wytrzymały, a żeby tego było za mało niósł na plecach zmęczonego Lambo, który skonany sobie troszkę przysypiał. Spał tak uroczo, że Dino nie mógł się nie uśmiechać patrząc na niego, zupełnie wtedy gdy patrzy na śpiącą twarzyczkę Hibariego, Wygląda wtedy tak uroczo, niewinnie.  Bez dwóch zdań chce się go po prostu pocałować.
-Tak... - rozmarzył się na myśl o jego słodkich ustach i natychmiast dostał kuksańca pod żebra od obiektu swoich westchnień, zupełnie jakby tamten wiedział o czym on pomyślał.
-Jeść - pisnął słodko dopiero co przebudzony Lambo.
-Już niedługo - uśmiechnął się Sawada i pogłaskał małego po włoskach - Jak tylko dojdziemy do końca.
-Ale ja chcę już - zamarudził i przetarł oczka, a potem zeskoczył i pogrzebał w swojej fryzurze i wyciągnął lizaka. To nic, że zapewne był cały owłosiony, od razu zabrał się do konsumpcji.
Reszta się po prostu skrzywiła.
-Mało... Lambo chce jeszcze! - wrzasnął i wyrwał się do przodu! - Lambo poszuka! - zaczął gorączkowo przeszukiwać pomieszczenia obok, a reszta ruszyła za nim, żeby nie zgubić więcej ludzi.
-Czekaj! Nie uciekaj! - wrzasnął za nim Sawada i pobiegł, ale zanim reszta do niego dotarła stanął jak wryty z rozdziabioną miną - Nie... To wszystko się robi nazbyt dziwne...
To co zobaczyli wszyscy było co najmniej osobliwe. Stał tam cudaczny stwór, wielki na trzy metry, ale najdziwniejsze było w nim to, że miał głowę jakby z winogron.

-Lambo ma owocki! - piszczał mały. Zupełnie zachwycony z obrotu sprawy.

-Nie, nie! Uciekaj! Labmo zwiewaj! - wszyscy wrzeszczeli za nim, przekrzykując się jeden przez drugiego.

Jednak on zupełnie nie słuchał, wgryzł się w kawałek cielska potwora aż wylał się z niego lepki winogronowy sok, a wtedy już było pozamiatane. Monstrum się wściekło i dostało takiego ataku gniewu, że szaleństwem byłoby wchodzić mu w paradę. Rozwalił jedną ze ścian, co wcale nie było takim prostym zadaniem i pognał w dal, jeszcze przez dłuższy czas było słychać dźwięk burzonych murów.

-No i dobrze. Bedzie spokojniej - znów odpowiedział Hibari nie przejmując się ani trochę losem młodszego z towarzyszy, który niechybnie właśnie został uprowadzony

***

-Kiedy to się ma niby skończyć!? Mam dosyć, chcę do domu! Do łóżka! - tym razem Tsuna naprawdę zaczął płakać - Zimno mi i jestem głodny!

Sawada miał absolutną rację, naprawdę robiło się coraz zimniej. Jakby obok była co najmniej góra lodowa.

Dino nie mógłby przegapić takiej okazji. Nachylił się do Kyoyi i szepnął mu na uszko.

-Zimno ci? Może chcesz się przytulić...? -  mruknął do niego seksownie.

-Nie - odparł twardo, ale objął się ramionami żeby nie drżeć.

-Jeśli zmienisz zdanie... Wiesz gdzie mnie szukać.

Hibari nic nie odpowiedział, wywrócił jedynie oczyma.

-Chłopaki! Możecie przestać romansować i mi pomóc...? - Sawada stał i sam się mocował wielkimi mosiężnymi drzwiami - Chcę już stąd wyjść! A nie dam rady sam... Proszę...

Pomogli mu je otworzyć, nawet we troje nie było aż tak łatwo. Jęknęli, stęknęli, ale się udało, gdy tylko wrota się otworzyły poczuli ten niesamowity chłód, z ich ust w jednym momencie wydobyła się para wodna, a im oczom ukazał się piękny widok. To była lodowa komnata, niczym z Krainy Lodu, z niecierpliwością oczekiwali nadejścia Elsy.

Wtedy po pięknych, lodowych schodach, ubrana w lekką, zwiewną sukienkę pokrytą tysiącem lśniących, drobnych koralików zeszła białowłosa postać. Uśmiechnęła się do wszystkich i powiedziała.

-Cukiereczek albo psikus! To wasze ostatnie zadanie!

-BYAKURAN! - wrzasnął Tsuna

-Tak! - pisnął radośnie. Ładnie mi!? No pewnie, że ładnie. Poczęstujcie się, cukierkami, a ja Wam wyjaśnię, co jeszcze musicie zrobić, żeby nie było ja Wam pomóc nie zamierzam - uśmiechnął się naprawdę szeroko.
-W tej chwili cała ta sytuacja sięgnęła apogeum głupoty!
-Ej no...  A tak się starałem... No nic. Ostatnim zadaniem jest sprawdzenie jak bardzo możecie się poświęcić dla sprawy. Tu jest zimno. Bardzo zimno. Idzie zamarznąć w ciągu sześciu godziny. Na szczycie schodów znajduje się równoważnia. Żadnego z przedmiotów nie dacie rady ruszyć. Jedna strona równoważni wyniesie kogoś ponad to wszystko. Jednak druga strona opadnie na sam dół. Jaka będzie Wasza decyzja bohaterowie!? - wzniósł rękę do góry teatralnym gestem - Powodzenia - rozwinął swoje skrzydła i dosłownie wysunął przez szare w suficie.
-Ej to nie fair! O może używać swoich mocy! - oburzył się Dino.
-Nie ważne. Załatwimy to jak najszybciej - Hibari zaczął iść po schodach na samą górę - im szybciej tym lepiej.
-Ale, Kyoya, jak chcesz to zrobić?
-Normalnie. Ja i ty staniemy na jednej stronie, a Sawada na drugiej. On wyleci w górę. Koniec.
-No ale wtedy my tu zostaniemy i..

-Liczy się to, że wykonamy, zadanie, prawda. Z resztą wątpię, żeby Reborn pozwolił wszystkim zginąć - wzruszył ramionami, wyglądało na to, że całej tej sytuacji nie brał na poważnie.

-Tylko że zostaniemy tutaj całkiem sami - Usta Dio niespodziewanie wykrzywiły się w szerokim uśmiechu.

-Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, dobra? - doszedł na szczyt schodów i wskoczył na zapadnię, która od razu powoli zaczęła opadać w dół.

-Tsuna, pospiesz się i wskakuj na drugą stronę! - pogonił go Cavallone

-Ale chłopaki, nie zostawię was tu samych!

-Poradzimy sobie! – wizja spędzenia kilku chwil sam na sam z Kyoyą, nawet w tym zimnie była kusząca.

-To wszystko jest tak idiotyczne, że już bardziej nie można - skwitował wskakując na drugą część.

Blondyn od razu dołączył do bruneta. Spojrzał na niego ukradkiem. To zimno, zaraz go przytuli, żeby nie zmarzł bardziej. Obaj obserwowali jak Sawada wznosi się coraz wyżej, a oni opadają w dół. Tak jak miało być, gdy byli już na tyle daleko, żeby Tsuna nie mógł tego zobaczyć, objął Kyoye ramieniem zarzucając mu swój płaszcz.

-Co ty wyprawiasz!? - oburzył się niemal natychmiast i chciał w pierwszej chwili wyszarpać, ale było tak zimno.

-Kyoya... Daj spokój... - mówił cicho, spokojnie, ale głos mu uwodzicielsko mruczał.

-Skończ już z tymi gierkami - mruknął ale dał się przytulić - Zagryzę cię na śmierć jeśli spróbujesz zrobić coś jeszcze.

-I tak cię uwielbiam Kyoya... - uśmiechnął się zadowolony z tego, że może chociaż tyle.

***
Jak to zwykle w bajkach bywa, nikomu tak naprawdę nic się nie stało, wszyscy wrócili prawie cali i prawie zdrowi. Nie licząc kilku zadrapań, siniaków oraz kataru.

Niestety po tym wszystkim cała drużyna była już zbyt zmęczona aby się bawić.

Ryohei  i Lambo siedzieli przy stole zapadając smakołyki i regenerując siły.
Yamamoto zadowolony, uśmiechnięty od ucha do ucha siedział z głową śpiącego Gokudery na kolanach gładząc go co chwila.
Tsunayoshi obejmował za szyję Mukuro i tańczyli wolno w końcu mogąc się odprężyć.
Dino siedział smutno pijąc soczek, załamany. Nie tak to miało przecież wyglądać. Nie tak sobie wyobrażał. Patrzył na siedzącego i naburmuszonego na wszystko i wszystkich Hinariego. Westchnął smutno. Nic nie wyszło.
-Chodź na chwilę - mruknął Kyoya podchodząc do blondyna.
-Gdzie? - poderwał się w jednej chwili.
-Po prostu chodź - skwitował chłodno i poszedł gdzieś na stronę, a Dino za nim - wiem co planowałeś - odrzucił towarzysza niemal pogardliwym spojrzeniem.
-Tak, naprawdę? - zaśmiał się nerwowo i podrapał po głowie.
-I nie wyszło.
-Ano nie - westchnął smutno.
-Nie traktuj tego jako jakiejś deklaracji - powiedział Hibarii i nagle niespodziewanie stanął na palcach. Złapał za szatę Dino i szybko dotknął jego ust swoimi.
Zaskoczony Cavallone na początku nie wiedział, co się dzieje ani jak powinien się zachować. Otworzył oczy zdziwiony i chwilę trwało zanim się ogarnął i zdecydował przyciągnąć do siebie władczo Kyoye, aby pogłębić pocałunek. Było nawet przyjemniej niż to co sobie wyobrażał. To było lepsze od tego co jest lepsze od wszystkiego.
-Oh Kyoya! - chciał go jeszcze przytulić na koniec.
-Starczy! - odetchnął go. Policzki miał nieznacznie zaróżowione - musi ci wystarczyć... Na razie...
-To znaczy że dostanę kiedyś więcej? - uśmiechnął się zadowolony.

-Hej! - Ryohei przerwał tą ckliwą scenkę - Mam pytanie! Znacie tego gościa? - wskazał na kogoś przegranego w białe prześcieradło z dziurami wyciętymi na oczy - W lochach też z nami był.
KONIEC
I jak się Wam podobało?
Wybaczcie formatowanie, ale jestem u kogoś na komputerze i trochę lipnie to wyszło.... poprawię, gdy będę już u siebie :)

czwartek, 29 września 2016

Byakuran x Irie

Moje kochane małe Bro ma dzisiaj znowusz swoje święto.
Wszystkiego najlepszego Ty mój maluszku.
Zdrówka.. Szczęścia.. etc.
Z resztą sama wiesz czego Ci potrzeba najlepiej, a jak nie to zobacz czego Ci życzę korzystając z tych magicznych drzwi w swojej głowie :) 


 Zostań
Jak zawsze wieczorami siedziałem nad książkami, właściwie to były one całym moim światem, moje marzenia o tym, aby zostać gwiazdą rocka już dawno odłożyłem w ciemny kąt tak jak moją gitarę. Nie było jeszcze zupełnie ciemno, ale chłód wieczoru zaczynał do mnie docierać przez uchylone okno. Nie chcąc wstawać od nauki otuliłem się szczelnie swetrem, który miałem na sobie. Ze słuchawek, które miałem zawieszone jedynie na ramionach leciała leciutka muzyka.

Właśnie przerzucałem kolejną stronę w opasłym tomie, gdy usłyszałem gdzieś obok donośny trzepot skrzydeł. Ucisk w żołądku stał się w jednej chwili nie do zniesienia. Siedziałem dalej jakby ignorując to, co usłyszałem, ale o nauce już i tak nie było mowy.

Ciche stukanie w okno obwieściło jego przybycie. To było bardziej niż pewne. Zawsze się zjawiał niespodziewanie, przybywał nie wiadomo skąd. Nie wiem gdzie i z kim był. Byłem z tego powodu wściekły, ale mimo to nie potrafiłem spytać gdzie się podziewał przez tyle dni a nawet tygodni. Nigdy też nic o sobie nie mówił. Zawsze zjawiał się znikąd przynosząc ze sobą słodycze, a potem tak jak się pojawiał w równie nieoczekiwany sposób odchodził zostawiając mi po sobie jedynie bukiet różowych goździków* i ogromną pustkę w moim sercu.

Tak jak zawsze podszedłem do okna, aby go wpuścić do środka. Uchyliłem je i zobaczyłem jego sylwetkę, zachodzące słońce w jego tle nie pozwalało mi dostrzec jego twarzy, ale byłem pewien, że jak zawsze widnieje na niej szeroki, piękny i onieśmielający mnie uśmiech.

Nim się obejrzałam już znajdowałem się w jego ciepłych ramionach, nim zdążyłem o tym pomyśleć już tuliłem się do niego wdychając jego zawsze słodki zapach. Tak mi zawsze go brakowało, myślałem o nim każdego dnia a mimo to nigdy nie potrafiłem mu o tym powiedzieć, takie słowa jak zostań, tęsknię, nie odchodź, nigdy nie przechodziły przez moje gardło. Choć tyle razy chciałem mu to wykrzyczeć, nigdy nie potrafiłem.  Może byłem zbyt nieśmiały, albo bałem się jego reakcji?

-Sho-chan… miło cię widzieć – on odezwał się pierwszy szepcząc słodko w wprost do mojego ucha.

-Ciebie też – odpowiedziałem nie mogąc na niego w tamtej chwili nawet spojrzeć, bo łzy same cisnęły mi się do oczu.

Tyle razy chciałem żeby już został na zawsze, żeby nigdy nie znikał, aby był po prostu ze mną. Nigdy jednak tak się nie działo. Liczyło się tylko to, że przez tą chwilę on znów był przy mnie.

-Sho-chan… Byłeś grzeczny, zdałeś pięknie wszystkie egzaminy? – spytał przestając mnie przytulać i popatrzył mi w oczy, moje zaszklone oczy.

-Tak, jak zawsze – uśmiechnąłem się lekko i poprawiłem okulary, tak jakby one mogły ukryć to, co się ze mną działo.

-I za to cię uwielbiam, taki zdolny chłopak – nachylił się i lekko musnął moje usta. Czemu jego wargi zawsze smakowały jak cukierki?

Po pocałunku uciekłem wzrokiem całkiem onieśmielony, już miałem coś odpowiedzieć, ale zamilkłem, wolałem nie mącić wszystkiego swoim paplaniem, na końcu języka już miałem pytanie o to jak długo zostanie, przecież on zawsze odpowiadał, że nie wie. Zarzuciłem mu, więc bez słowa znów ręce na szyję i się w niego wtuliłem, to mu powinno wystarczyć za wszystkie moje słowa. Najchętniej nigdy bym go nie wypuszczał. On objął mnie również, popatrzył na mnie w ten jeden wyjątkowy sposób, czułem się kochany. Przymknąłem oczy żeby móc się w tym bardziej zatracić, ale wtedy on mnie znów od siebie odsunął, omal nie jęknąłem niezadowolony.

-Pewnie nic dziś nie jadłeś, chodźmy na kolację – uścisnął moje dłonie patrząc na mnie niecierpliwie. Czasami ciężko było mi się z nim nie zgodzić, jak na potwierdzenie tego, co powiedział moje kiszki zagrały iście donośny marsz.

-Niech będzie – odparłem zwyczajnie nie mogąc się z nim kłócić.

Oczywiście zaciągnął mnie do najdroższej knajpy w mieście. Nigdy nie pytałem skąd ma pieniądze na to wszystko, podświadomie czułem, ze nie chce znać odpowiedzi na to pytanie. Zawsze wyglądał na wypoczętego i ogarniętego, więc nigdy się o niego nie martwiłem, na pewno wiodło mu się o niebo lepiej niż mi.

Zamówił dla mnie i dla siebie górę przepysznego jedzenia, którego z wielkim bólem serca nie mogłem w siebie zmieścić, pragnąłem tego wszystkiego oczami jednak mój żołądek nie dał rady. Poległ długo przed deserem.

Do mojego mieszkania wróciliśmy najedzeni i w świetnych nastrojach. Znałem aż za dobrze ten scenariusz. Ledwie tylko drzwi zdążyły się za nami zamknąć poczułem jego dłonie na swoim brzuchu, odwróciłem głowę i zobaczyłem parę pięknych fiołkowych oczu. Nie musiałem nawet patrzeć na usta, żeby wiedzieć, że Byakuran się uśmiecha. Przygarnął mnie do siebie i mocno przytulił. Wargami lekko musnął moją szyję. Po moim ciele przebiegł przyjemny dreszcz, a z ust wydobył się cichy pomruk.

-Nie… teraz – wyjęczałem odpychając go lekko od siebie, wiedziałem doskonale, czego ode mnie chciał. Nie ukrywając też się za tym stęskniłem, ale choć przez chwilę chciałem to odwlec, sprawić, że zostanie przy mnie, choć odrobinę dłużej.

-Sho-chan… jesteś taki niewinny – uśmiechnął się i pocałował mnie leciutko – Jest już ciemno, na co chcesz czekać? – wyszeptał.

Jego szept przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Sam nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Chciałem żeby zasnął obok mnie a rano, gdy otworzyłbym oczy on nadal by tam był.

Czułem jak mnie wciąż obejmuje i delikatnie pieści moją skórę przez ubranie, westchnąłem głęboko, gdy zrobiło mi się bardzo milutko. Oczywiście nie łatwo mu się oprzeć, stwierdzam nawet, że to całkiem niemożliwe. Poddałem się i sam zarzuciłem mu ręce na szyję, a potem wpiłem się spragniony w jego wargi. Okulary mi się przekrzywił i nieco uwierały, ale w tamtej chwili guzik mnie to obchodziło. Znów ten słodki smak mną zawładnął. Zapomniałem o całym świecie, gdy jego smukłe palce wślizgnęły się pod moją koszulkę i zaczęły głaskać moje ciało.  Trwało to chwilę, może minutę, gdy znudziła mu się ta zabawa. Jedną dłoń przeniósł na mój pośladek i ścisnął go. Nie powstrzymałem cichego jęku, bardzo się tym zawstydziłem. Okropne uczucie, gdy w jednej chwili pragniesz, aby to trwało wiecznie, ale z drugiej strony czujesz jakby cię policzki paliły żywym ogniem i natychmiast chcesz to przerwać.

Stawiając małe, niezgrabne kroczki, powoli znaleźliśmy się w mojej małej ciasnej sypialni. Nie włączaliśmy światła zbyt zajęci sobą. Między nami nie było miejsca na nic innego prócz pocałunków i pieszczot. Mała lampka stojąca na nocnej szafce niestety stoczyła się na podłogę roztrzaskując się o nią, gdy została niechcący strącona przez upadającą kurtkę Byakurana.

-Odkupie ci ją – odrzekł śmiejąc się cicho.

-Nie trzeba. Nie była nic warta.

I nic mnie wtedy to nie obchodziło, rozbierał się dla mnie a ja nie zamierzałem marnować okazji. Moje ruchy może i nie były w połowie tak pewne jak jego, ale i ja zacząłem delikatnie gładzić jego klatkę piersiową, przez cienki materiał jego bluzki dobrze czułem jego bliznę i bijące coraz szybciej serce, z każdym moim kolejnym dotykiem biło coraz mocniej i jego oddech przyspieszał. Tak jak i mój własny.

-Sho-chan… nie mogę już wytrzymać… – wyszeptał wprost do mojego ucha i w jednej chwili wylądowałem na moim łóżku, a on na mnie.
Nie wiem czy naprawdę, czy tylko mi się wydawało, ale świat dosłownie zawirował. Czułe pocałunki Byakurana zaczęły obsypywać moją szyję, pomiędzy nimi powoli pozbywał się moich ubrań, pomimo tego, co powiedział jakoś mu się nie spieszyło, a jeśli chodzi o mnie, z każdą sekundą pragnąłem go bardziej. Odpływałem przy każdym jego kolejnym pocałunku coraz dalej. Kilkoma gestami potrafił doprowadzić mnie do takiego stanu, że byłem skłonny omal krzyczeć i błagać o więcej.

Złapałem zniecierpliwiony za skrawek jego koszulki i powoli ją z niego zdzierałem, w tamtej chwili pożałowałem, że nie włączyliśmy światła, mógłbym sobie po podziwiać ten rozkoszny widok, choć z drugiej strony on nie widział mojego zażenowania, gdy jego ręce zaczęły dotykać mojego krocza, byłem już twardy, nie było to wcale dziwne przy nim.

Mimowolnie jęczałem cicho, chociaż starałem się to tłumić. Gdy jednak jego dłonie zaciskały się na męskości albo gładziły między pośladkami nie potrafiłem inaczej. W jednej chwili złapałem głośno powietrze i wygiąłem się w łuk, wsunął jeden palec w moje wnętrze, to gdzie i jak się tego wszystkiego nauczył była kolejną rzeczą, której nie chciałem o nim wiedzieć, było mi z nim dobrze i już. Nie chciałem wiedzieć nic więcej.

-Sho-chan… jesteś taki wrażliwy – zaśmiał się wprost do mojego ucha i je polizał – a do tego taki słodki, że mam cię ochotę schrupać w całości.

-Nie mów o tym! – pisnąłem zakłopotany i zakryłem mu usta swoją dłonią, a przynajmniej chciałem, w ciemności nie było to takie łatwe.

-Więc mam przestać gadać i zabrać się do roboty… tak?

Wolałem już się nie odzywać. Dalej czułem jak mnie rozciąga, znów jęknąłem, bardzo niemęsko i zacisnąłem palce na pościeli. W końcu on trafił w mój czuły punkt, krzyknąłem a potem wcisnąłem sobie do ust skrawek poduszki, przygryzłem, nie lubiłem pokazywać tego jak łatwo można mnie doprowadzić do takiego stanu. A on potrafił robić to po mistrzowsku. Nie minęła chwila a już byłem w takim stanie, że mógłbym dojść tylko od tego, ale wtedy on przestał. Spojrzałem zdyszany, drżący w miejsce gdzie w ciemności zarysowywał się kontur jego twarzy.

-Chcę jeszcze – powiedziałem niepewnie.

-Dostaniesz – usłyszałem dźwięk opadających na podłogę ubrań.

Przymknąłem oczy i uśmiechnąłem się lekko szkoda, że takich rozrywek nie mogę mieć z nim, na co dzień, byłbym skłonny rzucić wszystko i biec za nim gdyby tylko sobie tego zażyczył, gdyby powiedział choćby słowo, zamiast czekać na niego nie wiadomo jak długo.

Położyłem mu ręce na karku, gdy tylko wyczułem jego nagie ramiona obejmujące mnie,
instynktownie już zarzuciłem mu nogę na biodro, tym razem to on westchnął, ciekawe czy to wszystko podobało mu się tak bardzo jak mi?

Mruknąłem przeciągle, gdy w końcu poczułem go w sobie. Odruchowo wpiłem mu palce w kark i plecy zapewne pozostawiając na jego skórze czerwone pręgi. Zamiast słów skargi czy niezadowolenia z jego strony, poczułem po raz kolejny jego słodkie usta na swoich, zaczął też leciutko się we mnie poruszać najpierw spokojnie, delikatnie. Ja korzystając z okazji gładziłem jego plecy, zawsze mnie fascynowały, zwłaszcza to miejsce, z których wyrastały skrzydła, a do tego były tak dobrze zbudowane, rozkosz w czystej postaci. W połączeniu z tym, co ze mną wyprawiał, mogłem bez kłamania powiedzieć, że byłem wraz z nim w niebie.

Jednak, gdy ruchy Byakurana stały się szybsze i bardziej zdecydowane nie mogłem już się skupić na dotykaniu go, w zasadzie nie mogłem już się skupić na niczym, wiem tylko, że mocniej zacisnąłem uda na jego biodrach i zacząłem krzyczeć, najprawdopodobniej, choć chcę myśleć, że tylko mi się tak wydawało.

Nie wiem nawet, kiedy sam znalazłem się na górze, być może sam to zainicjowałem, ale szczerze w to wątpię, pamiętam doskonale tą rozkosz, gdy czułem go w sobie a on pieścił na przemian moje sutki, biodra i plecy, nachylałem się, co jakiś czas i składałem na jego wargach kolejne pocałunki, w końcu czując, że już dłużej nie dam rady i muszę dojść, bo inaczej zwariuję, zacisnąłem jedną rękę na swojej męskości, ale i na tym ciężko mi było się skupić, nie musiałem nawet prosić, żeby on mi pomógł. Spletliśmy razem swoje palce, bardziej to on poruszał ręką niż ja, pewnie krzyczałem jego imię, gdy dochodziłem, nie wiem, ale on na pewno szeptał moje.
Po wszystkim leżałem obok niego, dopieszczany przez jego zręczne dłonie. Trzymałem go za ramię i za nic w świecie nie chcąc puścić, miałem wrażenie, że jeśli to zrobię to on rozpłynie się w powietrzu i już go więcej nie odzyskam.

-Chciałbym tak już zawsze… – powiedziałem w końcu zawstydzony to, co chciałem już dawno powiedzieć.

Skuliłem się w jego ramionach i zacisnąłem powieki w oczekiwaniu na jakąś reakcję, ale on, zaskoczył mnie nie mówiąc kompletnie nic, jedynie dalej głaskał mnie po karku. Czemu ta cisza mnie tak bolała, przecież nie powiedział nie, ale nie powiedział też tak. Co bym już wolał, to dźwięcznie, nie, czy może ta cisza była lepsza? Nie miałem już na tyle odwagi by zażądać odpowiedzi.

Zostań, proszę – w teorii to wcale nie wydawało się tak trudne.
Odwróciłem się na bok, puszczając go w końcu, nakryłem się kołdrą aż po same uszy, on zamiast mi w końcu odpowiedzieć na dręczące mnie pytanie, musnął ustami mój kark.

-Dobranoc Sho-chan… - nie wstał, nie uciekł od razu, ale objął mnie i chyba, dość szybko zasnął.
Świt dla mnie zawsze oznaczał niepewność. Nigdy nie wiedziałem czy gdy otworzę oczy on będzie obok. Radość, gdy leżał obok była nieopisana, tak samo jak i ból, gdy go tam nie było. Ile razy chciałem mu wykrzyczeć, że ma zostać ze mną albo odejść na zawsze, ale nigdy tego nie zrobiłem, za bardzo bałem się tego, co by się stało gdyby odszedł. Nie potrafiłbym już żyć bez niego.

Tak jak zawsze z lękiem otworzyłem oczy, poduszka obok była wgnieciona, ale nikogo nie było. Znów odszedł bez pożegnania. To było okropne uczucie. Usiadłem na łóżku i przeczesałem sobie włosy, tak jakbym je chciał wszystkie wyrwać. Byłem bliski temu, aby się znów rozpłakać jak dziecko, po raz kolejny poczułem się porzucony. Założyłem okulary i wstałem w poszukiwaniu pozostawionego jak zawsze bukietu goździków żeby wstawić go do wazonu, gdyby tylko on wracał nim one zdążą zwiędnąć.

Znalazłem kwiaty, ale ku mojemu zdziwieniu to nie były te, co zawsze, zamiast nich na moim biurku leżała piękna wiązanka fioletowych krokusów**, uniosłem je przyglądając się im uważnie, chwilę to zajęło nim tym razem zrozumiałem ich znaczenie.  Powąchałem je i nieco przytuliłem do siebie, delikatnie żeby ich nie zgnieść.

Usłyszałem za sobą skrzypnięcie i poczułem zapach szamponu. Odwróciłem się gwałtownie i nie mogłem wręcz uwierzyć w to, co zobaczyłem. Byakuran nadal tu był, nie odszedł w nocy jak duch. Zacisnąłem wargi w wąską kreskę powstrzymując się żeby na niego nie nakrzyczeć, ale jedyne, co mogłem to patrzeć na niego zdumiony.

A on jak zwykle uśmiechnięty podszedł do mnie i bez słowa mnie pocałował, zupełnie jakby to była nasza słodka codzienność.

-Nie żałuję… - odpowiedziałem słabo.

Bo przecież nie mógłbym kochać już nikogo innego, tak jak jego.

Może kiedyś nastanie taki dzień, w którym zostanie przy mnie na zawsze. Będę czekał choćby i wieczność.

***
Oczywiście dla niezorientowanych:
*Różowe goździki – czekaj na mnie
**Fioletowy Krokus – Czy żałujesz, że mnie kochasz?
Znalezione obrazy dla zapytania byakuran x sho
tak wiem, głębokie przemyślenia Sho-chan, tak głębokie ze sama ich do końca nie rozumiem XD
Może i nie najlepsze bo boję się że uroczy Irie w tym opku jest zbyt dużą spierdoliną życiową, nawet na swoje standardy
Wero, nie gryź T^T

czwartek, 4 sierpnia 2016

Iwaizumi x Oikawa

W zasadzie to to opowiadanie męczyłam chyba już z rok, albo i więcej.
Prawda jest taka, że ciężko mi było zdecydować się na jedno konkretne zakończenie. Zawsze było "coś nie tak", "czegoś mi brakowało".
Ale tak, w końcu jest
Cóż czuję że powinnam więcej napisać aby was jakoś psychicznie przygotować do tego co przeczytacie. Myślę tylko, że na to nie da się przygotować.
To nie będzie głupie opowiadanie po którym będziecie sikać ze śmiechu, nie tym razem moi drodzy.
Nie ma sensu przedłużać.
Zapraszam do czytania kolejnego opowiadania z IwaOi w moim wykonaniu.

„Nie potrafimy żyć razem”

              Nie wiem nawet, w którym momencie miałbym zacząć. Mógłbym spróbować od momentu, gdy zdradziłem Iwa-chan po raz pierwszy, ale to trwałoby zbyt długo. Wspomnę jedynie, że nigdy nam się nie układało, długo nie potrafiło być między nami dobrze, nie będę ukrywał, że główną przyczyną tego byłem właśnie ja.
            Myślę, że zacznę od tego momentu, tak będzie najprościej, mam nadzieję, że zrozumiecie mnie i moje postępowanie. Proszę. Nie współczujcie mi. Nie tego oczekuję. Nie zasługuje na to. Po prostu mnie wysłuchajcie. Tylko o tyle proszę.
***
-Mam tego już serdecznie dosyć! – Hajime otworzył drzwi – Wypierdalaj stąd! – rozkazał niskiej brunetce, mojej kochance, która posłusznie wykonała polecenie przemykając cicho. W ręku ściskała swój żakiet i pończochy – A Ty, co się tak patrzysz! – teraz mówił do mnie.
            A ja jedynie stałem ze spuszczoną głową, obejmując się rękami. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Bawiłem się skrawkiem swojej koszuli. Znów wszystko spieszyłem wiedziałem o tym. Tym razem nie tak łatwo będzie mi się wykpić kłamstwami. Zostałem przyłapany na gorącym uczynku. Na dodatek w naszym wspólnym domu. Nie będę ukrywać, że to wszystko moja wina. Nie będę się usprawiedliwiać. Zwyczajnie chciałem ją przelecieć i tyle. Co z tego, że nic dla mnie nie znaczyła, że tak naprawdę liczy się tylko on, nikt więcej.
            -Iwa-chan… ja przepraszam – wydukałem w końcu.
            -W dupie mam twoje przeprosiny – rzucił się do szafy.
            -Co robisz? – spojrzałem na niego z niepokojem. Liczyłem, że trochę sobie pokrzyczy, może mnie uderzy i tyle.
            -A jak myślisz? Mam tego wszystkiego dość! Ile razy mi już obiecywałeś, że to był ostatni raz? – spojrzał na mnie ostro. Ten wzrok naprawdę bolał – Wyprowadzam się. Rozumiesz? Z nami koniec – zakończył ostro.
            -Iwa-chan. Proszę nie! – ukląkłem przed nim. Byłem skłonny go błagać, żeby tylko ze mną został, żeby mnie nie zostawiał.
            -Weź odejdź ode mnie – zaczął pąkować losowe rzeczy do torby.
            -Obiecuje, że to już się więcej nie powtórzy. Tym razem naprawdę! Już nigdy więcej cię nie zdradzę. Błagam uwierz mi i nie zostawiaj mnie – złapałem go za rękaw.
            -Nie wierze ci – wstał.
            -Zobaczysz, teraz będzie wszystko idealnie! Tak jak powinno być – nie chciałem, ale mimowolnie zacząłem płakać.
            -Zapomnij! Wiesz, co? Zmarnowałeś mi dziesięć lat życia, więcej nie zamierzam ci poświęcać. Chcę w końcu być szczęśliwy. Rozumiesz? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
            -Chcesz przekreślić wszystko, co nas łączyło?
            -Ja? – wskazał palcem na siebie – Ja to wszystko przekreślam? O nie mój drogi, to ty wszystko przekreśliłeś – teraz pokazywał na mnie oskarżycielsko. To bolało. Wykręcił mi flaki od środka.
            -Iwa-chan… Proszę, porozmawiajmy na spokojnie.
            -Nie. Zrozum to w końcu! Mam dosyć – złapał za klamkę i chciał wyjść.
            -Dokąd chcesz pójść!? – przytrzymałem drzwi. wiedziałem, że jeśli wtedy wyjdzie, będzie to oznaczało koniec.
            -Coś wymyślę. Puść mnie.
            -Zostań! Nie zostawiaj mnie – rozszlochałem się na całego
            Odepchnął mnie. Upadłem na podłogę, nie miałem sił już go powstrzymywać. To był koniec. Usłyszałem, jak zamykają się drzwi. To był taki okrutny dźwięk. W jednej chwili straciłem wszystko, co miałem, z chwilą, gdy on wyszedł, zostawił mnie, to ja przestałem istnieć.
        Siedziałem na podłodze do późnej nocy. Nie miałem sił, żeby wstać. Cały czas myślałem o Iwa-chan, o tym jak bardzo go kocham i jak bardzo go skrzywdziłem. Który to już raz? Nawet nie pamiętam. Było wiele takich razów, ale żaden z nich nic dla mnie nie znaczył, to był tylko seks. Nic więcej. Nie czułem kompletnie nic, gdy robiłem to z kimś innym. Tylko z nim miałem wrażenie, że sięgam nieba, gdy jego dłonie mnie dotykały, usta całowały. On jest jedynym człowiekiem, którego kocham. Tylko wiedziałem, że tym razem to był koniec. Nigdy nie odchodził, tak jak teraz. Był zły, nawet wściekły. Krzyczał, szarpał, czasem uderzył, ale nigdy nie odchodził. Wtedy odszedł. Myślałem, że na zawsze.
            Siedziałem tak w bezruchu, dopóki nie zachciało mi się ostro siku. Doczłapałem się do łazienki, zrobiłem to, co musiałem. A skoro już tam byłem to zrzuciłem z siebie ubrania. Nie chciało mi się kąpać, dlatego położyłem się od razu do łóżka. Do naszego wspólnego łóżka. Tego dnia jeszcze rano tuliłem się do niego, a on próbował mnie dobudzić, bo obaj spieszyliśmy się do pracy. Całował mnie po szyi, ściągał ze mnie nakrycie, kusił zapachem świeżo zmielonej kawy. Takie poranki były bez wątpienia najlepsze. Gdy pomyślałem, że już nigdy takiego nie przeżyje, odechciało mi się żyć.
            Ciężko było nam razem żyć i się dogadywać, ale zawsze jakoś sobie radziliśmy, aż do dziś.
            Kochałem go… Naprawdę go kochałem. Tylko jego i nikogo więcej. Ja bez niego jestem niczym.
***
            Siedziałem w barze. Tak naprawdę nie chciałem tu przychodzić. Alkoholu miałem w domu pod dostatkiem. Byłem tam, żeby nie spotkać się z Iwa-chan. Wysłał mi wiadomość, że chce przyjść po resztę swoich rzeczy. Nie wiem, gdzie do tej pory się podziewał, ani co się z nim działo. Bardzo chciałem go zobaczyć, ale on nie chciał. Może to i lepiej. Moje… i jego rany musiały być jeszcze zbyt świeże, jeszcze nie byliśmy gotowi na to, żeby spojrzeć sobie w oczy. Chociaż ja nadal nie zdjąłem obrączki, nie byliśmy prawnie małżeństwem, ale nosiliśmy je na znak naszej miłości. Jakie to głupie. Po tylu latach, tak po prostu się rozstać. Jak ja miałem o nim zapomnieć, skoro całe moje życie było związane z nim?
Boże! Jaki ja byłem głupi!? Zraniłem najważniejszego człowieka na świecie. Straciłem go, przez swoją głupotę.
-Hej.
Usłyszałem za sobą znajomy głos. Odwróciłem się i zmusiłem do uśmiechu.
-Cześć Tobio-chan!
-Słyszałem już… – usiadł obok.
-No cóż… Bywa i tak – ścisnąłem szklankę z drinkiem. Próbowałem ukryć to, jak bardzo mnie to boli.
-Sorki, ale nie mogę zostać długo. Przyjechała do nas Natsu.
-Słodka siostrzyczka Chibi-chan! Wyrosła na naprawdę piękną młodą kobietę!
-Nawet o niej nie myśl w ten sposób! – jego oczy ciskały gromy.
-Spokojnie, tylko ją pochwaliłem. Dobrze wam się układa, co?
-Pytasz się o moje życie prywatne? – kiwnął na barmana.
-Ano – popatrzyłem na lód w szklance. Mi też przydałby się kolejny napój.
-Naprawdę nie narzekam. Kochamy się. Jest nam dobrze razem.
-Cieszę się – cholera, naprawdę zachciało mi się płakać. Dlaczego innym się udawało, a nie mi? Nam…
-A, co dokładnie stało się między tobą a Iwaizumim?
-Zdradziłem go… - powiedziałem bardzo cicho.
-Znów?
Kiwnąłem głową, na znak, że tak.
-Szczerze i tak dziwię się, że do tej pory tego nie zrobił. Od tylu lat spotykałeś się z innymi, a on na to wszystko przymykał oko, bo cię kochał. Uważam, że był głupi.
-Liczyłem, że mnie pocieszysz – wycedziłem przez zęby.
-Nie zasługujesz na to – wypił sporą część drinka – Iwaizumi jest naprawdę silny, skoro znosił to wszystko od tylu lat. Ja bym tak nie potrafił.
-On teraz zabiera resztkę swoich rzeczy... – powiedziałem kryjąc twarz w dłoniach. Ciężko to wytłumaczyć, ale w jakimś stopniu liczyłem na odrobinę współczucia, chociaż zdawałem sobie sprawę, że ani trochę na nie, nie zasługiwałem.
-Dlatego tutaj jesteś?
-Tak. Nie chciał mnie nawet widzieć – walczyłem, żeby się znów nie rozpłakać.
-Radzę ci się z tym pogodzić. Nic już nie wskórasz. On i tak był aż nadto cierpliwy.
-Wiem o tym. Pozwolę mu odejść. Z resztą mi samemu będzie nawet wygodniej – zaśmiałem się sztucznie. Kłamałem. Tak naprawdę nie miałem zielonego pojęci jak będę bez niego żyć – Będę mógł się spotykać, z kim tylko chcę i kiedy tylko chcę.
-Wiesz, czemu ja nigdy nie zdradziłbym Shouyo?
-No oświeć mnie – zamówiłem kolejnego drinka.
-Bo by tego nie przeżył. Jego psychika jest delikatna jak u małego dziecka. Nie chciałbym mu sprawiać takiej przykrości. Iwizumi jest silny, o wiele silniejszy niż mój Shouyo, ale on też nie jest z kamienia. Domyślam się, że miał już po dziurki w nosie twoich zdrad...
-Myślisz, że nie zdaje sobie sprawy z tego, że jestem tanią kurwą? – zaśmiałem się gorzko. – Zdradzałem ukochanego człowieka i to na lewo i prawo. Puszczałem się, z kim i gdzie popadnie. Dla Iwa-chan nie jestem nawet wart kopnięcia nogą...
-To, że nie zdradziłbym Shouyo, dlatego, że jest delikatny, to było po pierwsze – kontynuował tak, jakby nie słyszał tego, co wcześniej powiedziałem – Po drugie nie zrobiłbym tego, bo go kocham.
-Ja też kocham Iwa-chan...
-Nie pierdol! – walnął w blat – Jakbyś go naprawdę kochał, to byłbyś mu wierny! Jeśli się naprawdę kogoś kocha, nigdy nie robi mu się takich rzeczy. Wydaje mi się, że tak naprawdę nigdy go nie kochałeś, że byłeś z nim, bo tak ci było wygodnie.
-Nie prawda – spuściłem głowę – Nie prawda...
-Niepotrzebnie tu przychodziłem – wstał zostawiając pieniądze.
-Masz rację – wypiłem duszkiem kolejną szklaneczkę.
Wróciłem do domu w stanie bynajmniej nie lekko wskazującym. Bynajmniej miałem tego wszystkiego dość. Minął już tydzień od rozstania, a mnie nadal wszystko bolało tak, jakby to było wczoraj.
Zapaliłem światło, niby nic się nie zmieniło, ale już w przedpokoju zauważyłem, że zniknęły wszystkie jego pary butów. Niby nic, ale zaglądając do szaf nie było jego rzeczy, płaszczy, bluz, spodni, jego szuflady były opróżnione. Zniknęły wszystkie jego notatki, dokumenty, książki. Zniknął nawet jego ulubiony kubek i szczoteczka do zębów. Nic mi po sobie nie zostawił. Zabrał dosłownie wszystko, co mi mogło o nim przypominać. A ja nie chciałem zapomnieć. Chciałem pamiętać o tym, co nas łączyło i co mu zrobiłem.
Chociaż i tak już byłem nietrzeźwy, to wyjąłem z barku butelkę whisky i nalałem sobie do szklanki. Położyłem się na kanapie i zamknąłem oczy. To mieszkanie było o wiele za duże dla jednej osoby. Może powinienem sprowadzić tu jakąś dziwkę? A nie to ja byłem dziwką. Dwie w czterech ścianach by się pozagryzały.
Muszę mieć naprawdę masochistyczne skłonności, skoro wyjąłem telefon i zacząłem przeglądać nasze wspólne zdjęcia. Cholera! Wyglądaliśmy na nich na tak szczęśliwych? Co się stało? Czemu byłem aż tak głupi? Dlaczego musiałem to wszystko tak popsuć? Dopiero, gdy było już za późno zrozumiałem ile tak naprawdę straciłem. Chciałem go zobaczyć, choć przez chwilę, usłyszeć jego głos, przez moment zastanawiałem się czy do niego nie zadzwonić, ale odgoniłem te myśli. Nie mogłem mu wchodził w paradę. Nie chciał mieć ze mną nic wspólnego więc szanowałem jego decyzję. Chwała niebiosom, że nie jestem kobietą, z którą mógłby mieć dzieci. Do tej pory pewnie mielibyśmy z piątkę! Upewniłbym się, że wszystkie byłyby jego. Ale nie ma, co marzyć, nie mieliśmy przecież nawet psa. To mieszkanie było moje, on wziął samochód. Nic nas już nie łączyło. Nic. Jedynie dziesięć  wspólnych lat.
***
Nie mam zielonego pojęcia, jak udało mi się przeżyć te trzy miesiące bez Iwa-chan. Wstawałem z myślą o nim, przez cały dzień to robiłem, i kładąc się spać także. Czy on myślał o mnie, chociaż odrobinę? Bywały chwile, w których chciałem go odnaleźć, zadzwonić. Znów błagać o wybaczenie, ale wiedziałem, że tylko bym się wygłupił, on mi nigdy nie wybaczy.
Naprawdę nie wiem, jak do tej pory to wszystko przeżyłem. Chodziłem do pracy, od czasu do czasu się z kimś przespałem. Piłem chyba codziennie. Narkotyków tylko jeszcze nie spróbowałem, sam nie wiem, dlaczego? Może, dlatego, że Iwa-chan zawsze był temu tak bardzo przeciwny.
Istotnie nie wiem jak przeżyłem tak długo, bo już nie miałem ochoty, ani sił żyć dalej.
Poszedłem do apteki, dokładnie to do trzech różnych i poprosiłem w nich o tabletki nasenne. Najmocniejsze, jakie mieli. Razem było czterdzieści pięć pastylek. Powinno wystarczyć, żeby już się nie obudzić. Dostatecznie przemyślałem tą decyzję i podjąłem ją świadomie. Nie chciałem żyć bez Iwa-chan. Nie ma w tym nic głębokiego, po prostu była to samolubna decyzja o samobójstwie.
Wróciłem do mieszkania i pozasłaniałem wszystkie okna. Porozstawiałem wszędzie świece, takie małe podgrzewacze, żeby było klimatycznie, ale żeby nie spalić mieszkania. Włączyłem głośno muzykę taka, którą lubiłem. Nalałem sobie kieliszek czerwonego wina. Usiadłem na miękkim, puchatym dywanie, na którym setki razy kochałem się z Iwa-chan. Najpierw wypiłem pierwszy kieliszek duszkiem. Nalałem kolejny. Tym razem nie wychlałem go od razu. Zabrałem się za tabletki. Zacząłem każda po kolei wyciskać z opakowania i poukładałem je obok siebie.
Postanowiłem naprawdę się cieszyć swoimi ostatnimi chwilami. Zamknąłem oczy i położyłem się. Leżałem chwilkę, nie pamiętam ile. odpłynąłem do chwil, gdy byłem razem z Iwa-chan. Przypominałem sobie smak jego ust, zapach jego skóry, dotyk dłoni. Naprawdę jestem nic nie wartą kurwą, skoro zdradzałem takiego faceta jak on. Miałem wszystko, i to wszystko straciłem, bo nie potrafiłem utrzymać kutasa w spodniach.
Wziąłem garść tabletek.
-Twoje zdrowie Iwa-chan! – uniosłem do góry kieliszek, połknąłem proszki i popiłem – Obyś żył długo i szczęśliwie! Żebyś znalazł kogoś, kogo pokochasz! Kogoś, kto pokocha ciebie! Żebyś był w końcu szczęśliwy!
Nie wytrzymałem. Naprawdę nie chciałem płakać w swoich ostatnich chwilach, tylko, że tych łez za nic nie mogłem powstrzymać. Nie, dlatego płakałem, że kończę swoje życie tylko, dlatego że tak bardzo je spierdoliłem. Nie zamierzałem pisać do nikogo żadnych pożegnalnych listów, czy dzwonić do kogokolwiek. Jedyna osoba, której chciałbym coś powiedzieć nie chciała mnie nawet znać, więc nie miało to najmniejszego sensu. Nie chciałem z nikim rozmawiać, chociaż przez cały dzień mój telefon nie przestawał dzwonić, ja go nie odbierałem. Zrobiłbym to, gdyby to były połączenie od Iwa-chan, od nikogo innego nie chciałem niczego słyszeć. Tylko jego. Chociaż jeden jedyny raz usłyszeć jego głos. Powiedzieć mu, jak bardzo mi go brakuje i że nie umiem bez niego żyć.
Zaschło mi w ustach, chciałem chwycić za kieliszek z winem, ale siły mnie opuściły, jedynie go potrąciłem rozlewając na jasnym puchatym dywanie czerwony jak krew płyn. Krwawy kwiat zakwitł tuż obok mojej głowy.
Zaczęło mi się robić słabo. Płomyki świec zrobiły się niewyraźne. Rozejrzałem się półprzytomnie po salonie, lubiłem tu siedzieć, a teraz nie było nic, co by mnie tutaj trzymało.  Zamknąłem oczy, zrobiło mi się tak sennie. Tak jakbym nie spał przez ostatnie trzy miesiące.
-Dobranoc wszystkim… Żegnaj Iwa-chan - wyszeptał słabo.
***
Jak to bolało.... Moja głowa, mój brzuch, mięśnie. Czułem najdrobniejszy skrawek mojego ciała nawet taki, o którym nie miałem zielonego pojęcia, że w ogóle istniej. Było mi zimno, a czułem, że pod cienką kołdrą leżałem zupełnie nago. Pierwszą moją myślą po odzyskaniu świadomości było to, że leżę w prosektorium. Przecież próbowałem się zabić! Więc czemu do cholery nadal tu byłem?
Walcząc ze zmęczeniem otworzyłem jedno oko. Zobaczyłem zatroskaną minę mojej siostry. To znaczyło, że nie byłem w trupiarni, ona nigdy nie weszłaby do takiego miejsca. Ruszyłem delikatnie gałką oczną, to też przychodziło mi z trudem, zobaczyłem także moją matkę. Kurwa, wiedziałem, że uratowali mnie! Jak? Byłem pewien, że taka ilość tabletek wystarczy, żebym nigdy nie wstał. A tu proszę, jaka niespodzianka. Ostatnio nic mi nie wychodziło, nawet zabić się nie potrafiłem.
-Może jednak powinnyśmy zadzwonić do Iwaizumiego? – zagadała moja siostra.
O nie! Tego już by było stanowczo za wiele, nawet nie wspominajcie mu o tym! Nie ważcie się do cholery! Musiałem im w tym przeszkodzić. Zmobilizowałem wszystkie moje siły i postarałem się wrzasnąć
-Nie...
Z moich ust wydobył się jednaj jedynie cichutki szept.
-Obudził się! – pisnęła z radością moja rodzicielka.
 Obie kobiety rzuciły się do mnie, żeby mnie przytulać i głaskać. Krzyczałem w myślach: Odejdźcie ode mnie! Wcale tego nie chcę.
-Doktorze! Doktorze! Obudził się – matka wybiegła na korytarz
Od tamtej chwili rozpętało się dla mnie istne piekło. Lekarze i pielęgniarki skakali wokół mnie jak głupi. Na krok mnie nie odstępowali. Nie wiem czy martwili się o to, czy spróbuję ponownie, czy coś, ale nawet do kibla mnie samego wypuścić nie chcieli. Jakie to wkurzające. Ci mężczyźni te kobiety tak bardzo mnie irytowali, martwiąc się o mnie. Sprawdzali, czy nie chowam gdzieś jakiś ostrych narzędzi, albo sznurków. Na boga! Wieszanie się, czy podcinanie żył nie było ani trochę w moim stylu. Za bardzo brudzą. To by była naprawdę paskudna i mało elegancka śmierć, aż mnie odrzucało na samą myśl o tym, że mógłbym zginąć tak paskudną śmiercią.
Przychodzili do mnie psychologowie i psychiatrzy. Co za głupota, przecież to takie same świry jak ich pacjenci! Różnią się jedynie tym, że wracają na noc do swoich rodzin i domów.
Mnie też zamknęli w wariatkowie. Nie powiem, to całkiem ciekawe miejsce, ale i tak starałem się stąd wyrwać jak najszybciej. Pościel mi śmierdziała lekami i środkami bakteriobójczymi. Ściany były białe albo w jasnych pastelowych barwach. Aż rzygać mi się chciało patrząc na to wszystko. Musiałem się stamtąd wyrwać. Musiałem się stamtąd wydostać, inaczej atmosfera tego miejsca udzieliłaby mi się i naprawdę, naprawdę bym zwariował!
Każdego dnia udawałem, że wszystko jest ze mną w porządku, że utrata ukochanego już wcale mnie nie interesuje i już nawet nie cierpię z tego powodu. A już niebawem będę starał się zacząć nowe życie, w którym będę się miał za wartościowego człowieka.
Nic bardziej idiotycznego. Bez Iwa-chan ja po prostu nie istniałem. Moje życie bez niego nie miały sensu, więc zupełnie nie pojmowałem, czemu mam zużywać komuś cenny tlen, prąd, czy wodę. Skoro mogłem już dawno rozpłynąć się w nicość. Jednak po tym całym zdarzeniu zrozumiałem jedno, nie dam rady zabić się bezpośrednio. Ale pośrednio, kto mi zabroniłby doprowadzać się do ruiny?
Lecz na tamten czas opuszczenie tego przeklętego miejsca było dla mnie priorytetem. Na szczęście nie zatraciłem w sobie ani odrobiny mojego osobistego uroku, dzięki któremu z taką łatwością zjednywałem i przekabacałem ludzi. Uroczej, młodej, zaraz po studiach pani psycholog byłem w stanie wmówić absolutnie wszystko, a gdy tylko zakropiłem te wszystkie kłamstwa swoim uśmiechem i paroma komplementami o pięknych oczach pani doktor, to nie tylko była w stanie uwierzyć mi w każde słowo, dając mi zaświadczenie, że wszystko ze mną w porządku, co jeszcze uciec ze mną na drugi koniec świata pozostawiając za sobą wszystko to, co do tej pory osiągnęła.
Jakie to było proste! Mówiłem przecież tylko to, co powinienem i co chcieli usłyszeć.
Osiągnąłem swój cel. Udało mi się stamtąd uciec. Wróciłem do mieszkania. Nic się w nim nie zmieniło. Ktoś jedynie posprzątał wypalone świece, za to plama na dywanie dumnie na nim tkwiła, przypominając mi boleśnie jak bardzo beznadziejnym facetem jestem.
W głowie miałem tylko jedną myśl:, co teraz? Co mam dalej ze sobą robić, skoro prawdę mówiąc nie miałem nic.
Przysiadłem ciężko na stoliku w salonie. Wszystkie świece zostały przez kogoś posprzątane. Najprawdopodobniej zrobiła to moja mama. Ten ktoś próbował zetrzeć też plamę z dywanu, jednak było to czerwone wino. Ten ślad na zawsze będzie mi przypominać moją głupotę.
Od siostry dowiedziałem się, że to ona mnie odratowała. Cholera, po co!? Powiedziała mi, że miała złe przeczucia, przez cały dzień próbowała się ze mną skontaktować, a gdy jej się to nie udawało przebłagała dozorcę, żeby otworzył drzwi, i wtedy mnie zobaczyła. Zabrali mnie do szpitala, a dalej już wiadomo jak to wszystko się potoczyło, płukanie żołądka, kroplówki.
Wyciągnąłem portfel. Miałem tam coś co podczas terapii kazali mi zdjąć i wyrzucić. Jednak nie mogłem tego zrobić. Założyłem obrączkę na palec, była o wiele luźniejsza, niż zazwyczaj. Jednak nie bałem się o to, że ją zgubię. To był przecież mój największy skarb. Znak pozostawiony przez Iwa-chan, ślad po tym, że kiedyś łączyła nas miłość. Przycisnąłem pięść do ust, całując ten mały srebrny przedmiot.
Uratowali mnie. Żyłem dalej. Kurwa! Żyłem dalej!
***
Ciężko opisać to wszystko, co ze sobą wyprawiałem. Naprawdę długo by opowiadać. W skrócie napomnę o tym, że jak człowiek po próbie samobójczej, z zniszczoną wątrobą i nerkami, miałem absolutny zakaz picia. Nie trzymałem się tego ani trochę. Nie obchodziło mnie to, czy umrę w ciągu tygodnia, miesiąca czy roku. Nie zgłosiłem się do przeszczepu, głupotą byłoby zabierać komuś coś tak cennego, skoro i tak miałem świadomy zamiar iść na samo dno.
Tak, więc chlałem na potęgę wszystko, co wpadło mi w ręce, chociaż wolałem bardziej wyrafinowane alkohole.
Pieniędzmi, też się nie przejmowałem, miałem odłożoną sporą sumkę, tak na gorsze czasy. Kompletnie olałem pracę, oczywiście mnie z niej wylali. Nie miałem z tym większego problemu. Bardziej interesował mnie brunet, który uporczywie przyglądał mi się w barze, albo kobieta o wielkich jadowito zielonych oczach i czerwonej szmince na ustach, która machała do mnie przy wejściu do toalety. Spałem ze wszystkim, co tylko chciało mnie, nie wybrzydzałem nawet, jeśli ciało tej drugiej osoby napawało mnie obrzydzeniem. Musiała nade mną czuwać jakaś opatrzność w tym całym nieszczęściu, ale udało mi się nie złapać żadnego świństwa, a nie zawsze myślałem o zabezpieczeniu.
Do jedzenia wystarczał mi zasolony ryż, gdy byłem w mieszkaniu, albo jakieś jedzenie na mieście, które nie zawsze smakowało zdrowo.
Nie dbałem o sprzątanie, prałem tylko, gdy była taka konieczność. Wszędzie walały się śmieci i puste butelki. Jadłem z plastikowych talerzyków, a jedynym produktem, jakiego nie brakowało u mnie była kawa. Zrobiłem z tego mieszkania prawdziwą melinę.
Pozrywałem wszystkie kontakty, do nikogo się nie odzywałem. Chciałem, żeby ludzie powoli zaczęli się ode mnie odzwyczajać, wtedy łatwiej będzie im, gdy mnie już nie będzie.
***
 Gdy pewnego dnia leżałem na kanapie, pijany oczywiście, usłyszałem jakiś hałas.
            -Oikawa… Hej Oikawa…
            Ten głos był taki znajomy, pomimo że męski i twardy, taki ciepły, taki przyjemny. Pamiętałem, że ten głos budził mnie kiedyś każdego ranka.
        Zbierając się w sobie otworzyłem oczy, wstałem z kanapy i wziąłem ze stoliczka niedokończoną butelkę rumu.
            -Czego chcesz? – prychnąłem na Iwa-chan.
        Nie spodziewałem się go po takim czasie. Myślałem że czegoś zapomniał i teraz po to przyszedł?
            -Wypad stąd – kiwnął na przystojnego blondyna, który dziś dotrzymywał mi towarzystwa. Nie pamiętałem nawet jak koleś się nazywał.
            -Nie będziesz mi mówił, co mam robić! – blondyn okazał się być typem wojownika.
            -Posłuchaj mnie, póki jestem dobry! Wypierdalaj stąd, ale już! – złapał go za szmaty i szarpnął.
            -Bo, co?
            -Bo zaraz trafisz bardzo szybko na wózek inwalidzki. Rozumiemy się!? – nie czekał na jego odpowiedź, po prostu wyrzucił go z mojego mieszkania.
            -Nie musiałeś tego robić – pokiwałem głową. 
            -Co ty odpierdalasz? – wzrokiem chciał ogarnąć cały ten burdel.
            -A jak myślisz Iwa-chan? – podszedłem do niego wolno i ostentacyjnie przed nim upiłem sporą część alkoholu – Korzystam z wolności…
            -Odwaliło ci – stwierdził fakt, patrząc na mnie z odrazą. Ani trochę się mu nie dziwiłem.
            Zastanawiałem się, po co on tutaj przyszedł? Jeszcze jakiś czas temu ucieszyłbym się, że do mnie przyszedł, ale teraz sam czułem się jak śmieć, z resztą przecież nim byłem. To, że na mnie patrzył, tym swoim zimnym, ostrym jak sztylety wzrokiem napawało mnie strachem. Wciąż kochałem te oczy, mógłbym w nie patrzeć całymi dniami, a jednak się ich bałem. Zobaczyć go po takim czasie było najprzyjemniejszą i najgorszą rzeczą na świecie.
            Odwróciłem się nie mogąc na niego patrzeć.  Chciałem obejść pokój, dookoła, ale niechcący ustałem, na butelkę, przejechałem się na niej i pewnie bym upadł, gdyby nie to, że Hajime mnie złapał. Znów na jedną jedyną chwilkę znalazłem się w jego ramionach. Boże! Jak ja za tym tęskniłem!? Ciepło jego ciała, zapach jego wody po goleniu. Żeby zostać tak jeszcze przez chwilę, żeby jeszcze sekundkę albo dwie jego ramię mnie obejmowało.
            -Oikawa! Co się z tobą do cholery dzieje!? – zaczął się na mnie wydzierać – Nie chodzisz do pracy… W ogóle chyba stąd nie wychodzisz. Od nikogo nie odbierasz! Co ty odpierdalasz!? I jeszcze ten szpital…
            -Gówno cię to obchodzi – spojrzałem na niego nieprzytomnym wzrokiem.
            -Nie będziemy tak rozmawiać.
            Złapał mnie za ramię i zawlókł do łazienki. Starałem się wyrwać, tylko, że ciało miałem tak trochę pod wpływem. Iwa-chan potrafił być niedelikatny, ale w tej chwili, gdy dosłownie wrzucał mnie do wanny przegiął. Wpadłem do środka i nie mogłem się ruszyć. Wtedy Iwa-chan odkręcił zimną wodę i zaczął mnie nią bez litości polewać. Zachłysnąłem się, wierzgnąłem, a całe moje ciało aż skamieniało. Przez moment sądziłem, ze utonę. Moje ciało było w szoku . Próbowałem się jakoś wyrwać, jednak on zawsze był silniejszy ode mnie. Po chwili naprawdę okropnych katuszy przyzwyczaiłem się do tej lodowatej wody. Całe moje ubranie było kompletnie mokre, w zasadzie to ile ja już go wtedy nie zmieniałem? Trzy dni? Tydzień? Czy więcej?
            -Wytrzyj się – Hajime rzucił mi ręcznik i wyszedł. – Zaraz zrobię ci kawy – usłyszałem z kuchni.
            Sam nie wiem, czemu zacząłem robić to, co mi kazał. Zrzuciłem z siebie mokre ciuchy. O dziwo odzyskiwałem powoli władze nad własnym ciałem, wziąłem pierwsze lepsze ubrania i założyłem je niedbale na siebie. Do moich nozdrzy dobiegł już zapach świeżo zaparzonej kawy.
            -Myślałem, że zabrałeś już wszystkie swoje rzeczy – wyszedłem z łazienki z ręcznikiem na głowie – Po, co tutaj przyszedłeś?
            -Wszyscy się o ciebie martwią kretynie – jego oczy były naprawdę groźne i piękne zarazem.
            -Zbytecznie – odwróciłem głowę.
            -Też tak sądzę – podmuchał na kubek kawy.
            -Dziękuję za kawę teraz możesz już sobie iść! – wskazałem ręką na drzwi. Cholera moja ręka zadrżała.
            -Nie, dopóki mi nie wyjaśnisz, co się z tobą do kurwy nędzy dzieje – podał mi kubek. Znów był za blisko. Sama myśl o tym była nie do zniesienia. Niby tak blisko, a jednak nie mogłem go dotknąć.
            -Nic mi nie jest. Jestem dorosły, daje sobie radę.
            -Właśnie widzę – prychnął – Gdzie nie spojrzę walają się puste butelki, twoje ubranie jeszcze chwilę temu cuchnęło, a ty sam wyglądasz jak tysiąc nieszczęść. To, że sprowadzasz sobie, kogo popadnie to norma, ale cholera jasna, o co chodziło z tymi tabletkami!?
            Nie odpowiedziałem mu nic. Niepewnie upiłem trochę napoju. Nie pamiętam już jak smakowała kawa zrobiona przez Iwa-chan, nie pamiętam już, że była aż tak dobra.
            -Co się miało stać? – w moich oczach pojawiły się łzy, pomimo tego, że za wszelką cenę starałem się je powstrzymać. Głos mi się załamał – Zostawiłeś mnie... A ja bez ciebie kurwa nie istnieje. Wiem, że jestem nic nie wartą dziwką! Sam mnie tak setki razy nazywałeś! Ale bez ciebie jestem czymś o wiele gorszym – zatkałem sobie usta, żeby nie zacząć szlochać.
            -Oikawa… - wyciągnął do mnie rękę
            -Nie dotykaj mnie! – odskoczyłem jak oparzony. W sumie prawie się poparzyłem, bo kubek wyślizgnął mi się z rąk i upadł rozbryzgując wszystko dookoła.
            -Tooru…
            Dobry boże! Sposób, w jaki on wypowiadał moje imię sprawiał, że zupełnie mięknąłem, uginałem się. Nigdy nie byłem twardy, nigdy nie byłem silny. Za to on, był moim zupełnym przeciwieństwem. On zawsze potrafił stawić czoła wszystkiemu, nie to co ja. Osunąłem się bezsilnie na podłogę. Objąłem kolana ramionami. Naprawdę nie miałem już na to sił.
            -Wy wszyscy pozwólcie mi umrzeć. Ty mi pozwól umrzeć. Proszę… ja nie chcę już żyć.
            -Nie pozwolę ci.
            Jego głos, cichy i stanowczy rozbrzmiewał w moich uszach, jego ramiona silne, a zarazem czułe, zawsze potrafiły mnie ukoić. Teraz też tego spróbował, a ja jak ostatni idiota pozwoliłem mu się przygarnąć. Zatraciłem się w tym uścisku, który już do mnie nie należał. Kołysał mną, jak małym dzieckiem, a ja odpływałem. Przypomniałem sobie jak dobrze mi z nim było. Wiedziałem, że powinienem go wtedy odepchnąć, nie pozwolić mu przypominać mi o tym wszystkim, bo gdy on znów odejdzie ja rozpadnę się na kawałeczki, tak jak ten kubek.
        -Po, co tu przyszedłeś…? trzeba było dać mi się zachlać… Po co…?
-Bo się o ciebie martwiłem. Nie chcę, żeby coś ci się stało.
            -Co ja cię obchodzę…?
            Dlaczego on znów musiał się pojawić. Pół roku go nie widziałem, a teraz zjawia się jak gdyby nigdy nic i znów przewraca mój świat do góry nogami.
            -Myślisz, że tak łatwo jest przestać kogoś kochać?
            W tamtym momencie moje serce stanęło, a przynajmniej tak mi się wydawało. On mówił o tym, że nadal mnie kocha, po tym wszystkim, co się wydarzyło, po tym, co mu zrobiłem. Bez wątpienia, to był najwspanialszy człowiek na świecie. Nic dziwnego, więc, że ja taka tania kurwa się w nim zakochałem bez pamięci.
            -Kochasz mnie jeszcze? – uniosłem lekko głowę do góry, ale nie byłem wstanie spojrzeć w jego oczy.
            -Kocham… – pocałował mnie w mokre i zasmarkane usta. To był jeden z najobrzydliwszych pocałunków w moim życiu i zarazem najpiękniejszy.
            -Iwa-chan. Ja się nigdy nie zmienię, więc lepiej mnie zostaw teraz.
            -Wiem o tym – jego dłoń na moim policzku była najprzyjemniejszą rzeczą na świecie, od zawsze.
            Jego dotyk pozbawił mnie resztek sił. Całkowicie zmiękłem, gdy mnie obejmował. Rozpłynąłem się. Tak dobrze mi się zrobiło, że przestałem płakać. Po raz pierwszy od przeszło pół roku czułem wewnętrzny spokój.
            -Odpowiedz mi na jedno pytanie – jego głos przerwał ciszę.
            -Słucham? – odrzekłem mu słabo.
            -Czy ty naprawdę chciałeś się zabić?
            Nie chciałem mu odpowiadać, ale chyba moje milczenie było aż nadto wymowną odpowiedzią.
            -Przepraszam, dowiedziałem się o tym dopiero dziś… Gdybym wiedział wcześniej – jego uścisk stał się silniejszy.
            -Prosiłem wszystkich, żeby ci nie mówili.
            -Idiota! Dlaczego to przede mną ukrywałeś! – przycisnął mnie mocno do siebie – Jeśli było ci aż tak źle, trzeba było do mnie zadzwonić! Do ciebie przyjechałbym z drugiego krańca świata!
            -Głupku! Nie chciałeś mnie w ogóle widzieć, to jak miałbym cię prosić o coś takiego – wybuchnąłem płaczem.
            -To byłby o wiele lepszy pomysł, od tego, co próbowałeś zrobić. Naprawdę jesteś idiotą! Po prostu… Gdybyś miał umrzeć… To byłoby najgorsze… Błagam, niech nigdy więcej nic takiego nie przychodzi ci do głowy. Obiecaj mi to…
            -Do-dobrze – wydukałem.
            -A teraz już dobrze. Nie płacz…  Już jest w porządku. Jestem tu.
Szeptał te wszystkie słowa wprost do mojego ucha, gładził mnie po włosach, a ja nareszcie się uspokajałem. Czułem, że tak jak teraz jest dobrze. Pozwoliłem, żeby wziął mnie na ręce. Ja złapałem się za jego szyję i spojrzałem na niego pytająco.
-Musisz iść spać. Rano porozmawiamy.
Złapałem się go rozpaczliwie za koszule, pytanie o to, czy zostanie ze mną uwięzło mi w gardle. To wszystko było tak nierealne. Znów tuliłem się do niego. Mogłem wdychać zapach jego skóry. Byłem naprawdę szczęśliwy.
-Kocham cię – wyszeptałem bardzo cicho i nieśmiało, gdy mnie niósł. Liczyłem na to, że mnie nie zrozumie.
Jednak zrozumiał, bo przystanął.
-Ja ciebie też – przycisnął usta do mojej skroni – Byłem taki głupi myśląc, że będę mógł żyć bez ciebie – szybko zaniósł mnie i położył na łóżko. Nie spałem w nim chyba od miesiąca.
-Zrobiłem ci tyle złego. Tak bardzo cię skrzywdziłem.. Nie wiem jak mam cię przeprosić – Zacząłem mówić to, co chciałem powiedzieć od tak dawna – Jestem dziwką... Iwa-chan ja wiem o tym. Nie zasługuje na ciebie. Dobrze, zrobiłeś zostawiając mnie...
-Ci... – pogłaskał mnie po plecach – Jeszcze jesteś pijany. Porozmawiamy o tym, jak całkiem wytrzeźwiejesz. Jutro rano.
-Iwa-chan. Zostaniesz?
Przez chwilę się nad tym zastanawiał.
-Zostanę – kiwnął głową.
Jak było mi dobrze! On leżał obok mnie. Znowu! Mogłem czuć ciepło jego ciała, gdy mnie obejmował, słyszałem, jego pochrapywanie, gdy spał. Uczucie, gdy zamykał mnie w swoich ramionach, nieświadomie podczas snu, gdy przygarniał mnie do siebie jak swoją własność, było nieopisane. Gdy tak leżałem w jego objęciach nie mogąc zasnąć ze szczęścia, więc coś zauważyłem. Na palcu Iwa-chan nadal tkwiła obrączka. Jak bardzo uszczęśliwiło mnie to, że jej nie zdjął. Naprawdę w tej chwili myślałem, że umrę ze szczęścia.
Wstałem bardzo wcześnie rano. Iwa-chan jeszcze słodko spał. Po pierwsze poszedłem do łazienki, żeby się doprowadzić do porządku. Zajęło mi to trochę czasu, ale w końcu wyglądałem jak przystojny facet, gotowy łamać bez wytchnienia kobiece i męskie serca. Ale nie zamierzałem tego robić. Chciałem się skupić na jednym jedynym serduszku i na tym, żeby mi znów zaufało.
Po ogarnięciu siebie, wziąłem się za sprzątanie mieszkania. Rozpierała mnie taka energia, że nie przerażało mnie nawet sterta butelek walających się po podłodze, masa brudnych naczyń, zasyfiałe okna i lepiąca się podłoga. Wszystko posprzątałem w mgnieniu oka.
Nim Iwa-chan się obudził zdążyłem nawet zrobić śniadanie i zaparzyć świeżą kawę.
-Dzień dobry – powitałem go z nieśmiałym uśmiechem na ustach.
-Dzień dobry – usiadł przy stole.
-Masz ochotę na tosty francuskie?
-Tak poproszę.
Postawiłem przed nim talerz z jedzeniem. Jedliśmy i rozmawialiśmy, jak kiedyś. To było tak jak dawniej. Gdy byliśmy szczęśliwi. Gdy żyliśmy razem. Usiadłem obok niego. Ja na swoją miseczkę wrzuciłem jedynie garść płatków i zalałem to jogurtem. Nie mogłem jeść ciężkich rzeczy, moja wątroba i tak już ledwie dawała sobie radę.
-Źle wyglądasz – Iwa-chan położył mi rękę na przedramieniu.
-Nie musisz się martwić – uśmiechnąłem się słabo.
-A jednak. Domyślam się, że z twoim zdrowiem nie jest dobrze.
-Bywało lepiej. Nie będę ukrywać.
-Co mówią lekarze?
-Dawno u żadnego nie byłem – uciekłem wzrokiem.
-No chyba żartujesz? – gdyby spojrzenie mogło zabijać, w tamtej chwili właśnie bym zginął.
-Jakoś nie miałem do tego głowy…
-Kłamiesz. Robiłeś to celowo. Specjalnie nie chciałeś się leczyć, żeby się wykończyć.
Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Przecież miał rację. Jak zawsze. Zamilkłem wbijając wzrok w łyżkę, którą jadłem.
-Już dobrze – Iwa-chan wziął mnie za rękę – Od teraz to ja o ciebie zadbam.
Dopiero wtedy na niego spojrzałem, uśmiechał się szeroko.
-Nie pozwolę, żeby stała ci się już jakakolwiek krzywda.
Jak ja się wówczas zaczerwieniłem. To ja powinienem wypowiedzieć te słowa, a nie on. To ja powinienem zadbać o to, żeby był szczęśliwy.
Wstałem, żeby ukryć zakłopotanie.
-Kawy? – zapytałem niby normalnie.
Krzątałem się po kuchni jak głupi. Nie wiedziałem jak mam się zachować, czy mogę go dotknąć, pocałować? Czułem się tak, jakby po raz pierwszy zapraszał chłopaka do siebie, gdy mieliśmy te naście lat.
-Może później – poczułem jego dłoń na swoim biodrze, a jego usta na swoim ramieniu.
Aż w głowie mi zawirowało. A nogi ugięły się pode mną.
-Masz ochotę na coś innego? – zapytałem kokieteryjnie.
-Wiesz... Tak dawno cię nie widziałem... I jeszcze ten fartuszek – wsunął rękę właśnie pod niego.
Jęknąłem cicho. Czułem to jak bardzo mnie pożąda. Jego oddech przyspieszył gwałtownie, a on dosłownie pożerał mnie wzrokiem. Ale nie dziwiłem się jemu, skoro ja sam już ledwo trzymałem się pionu. Wystarczył jeden jego dotyk, sama myśl o tym, że będziemy się kochać, a ja już umierałem z pożądania.
Bezwiednie rozłożyłem szerzej nogi, żeby on mógł dotykać mnie, gdzie tylko sobie tego zażyczy. Już dawno nie czułem takiego pragnienia. Tak jak było teraz było idealnie.
-Iwa-chan - położyłem mu głowę na ramieniu i oddałem się temu cudownemu dotykowi –Ach...
-Przepraszam, ale nie mogę czekać.
Miałem na sobie jedynie bokserki, koszulkę i owy fartuszek. Iwa-chan bez trudu poradził sobie z moją bielizną ściągając ją do dołu. Szczerze wolałbym, żebyśmy obaj byli nadzy, ale nie mieliśmy tyle sił, żeby się tym zająć. Chyba obaj aż za bardzo mieliśmy na siebie ochotę.
Odwróciłem się do niego, zarzuciłem mu ręce na jego kark i przycisnąłem jego usta do swoich.
Od razu poczułem odpowiedź w postaci jego dłoni zaciśniętych na moich nagich pośladkach. Potem wrzucił mnie na blat. Od razu objąłem go nogami. Docisnąłem go do siebie. Pożądałem go, a on mnie.
-Tooru, jeśli będziesz dalej robił takie rzeczy, to naprawdę zrobię to tu i teraz... - powiedział i ugryzł mnie boleśnie w szyję.
-Nie powstrzymuj się... – złapałem za jego koszulkę i podciągnąłem ją do góry. Chociaż odrobiną jego ciała chciałem się nacieszyć.
-Skoro tak mówisz...
-A! – krzyknąłem z bólu.
Wszedł we mnie szybko i brutalnie. Zupełnie bez żadnego przygotowania. Zabolało, ale nie tak bardzo. Za mocno go pragnąłem, żeby przywiązywać to tego uwagę. Liczyło się tylko to, że ja znów czuje go w sobie.
-Przepraszam – powiedział łagodnym tonem – Nie powinienem był tak ostro.
-W porządku – odpowiedziałem mu dysząc – Zrób to jak chcesz.
Złapałem się jego ramion, on przełożył ręce pod moimi kolanami i położył dłonie u dołu moich pleców. Obaj przyciągnęliśmy się do siebie. Ja znów jęknąłem pod wpływem bólu, ale co mnie obchodziło, że przez jakiś czas odczuwał będę skutki naszych miłosnych uniesień. Za to, żeby był ze mną zniósłbym wszystko, każdy ból, każde upokorzenie. Wszystko, byleby zawsze móc wtulić się w niego zasypiając i budzić się czując zapach jego skóry i wszystkiego tego, czym pachniał.
-W porządku? – spojrzał na mnie, a w jego oczach widziałem prawdziwą troskę.
-Tak. Nareszcie jest w porządku – wtuliłem głowę w jego ramię, żeby ukryć łzy. Ale nie były to złe łzy, to były najprawdziwsze łzy szczęścia.
Tamtego cudownego dnia, tak po prostu wziął mnie na kuchennej szafce. Wziął jak swoje to, co do niego należało. Tylko do niego. Nie chciałem i nie zamierzałem już nigdy oddawać się nikomu innemu, to w jego objęciach był mój raj.
Może i inni nie chcą mi w to wierzyć, ale ja naprawdę całym sercem kochałem, kocham i będę kochać tylko tego jednego faceta.
***
Wszystko jakoś się ułożyło. Nie ma, co się temu dziwić. Skoro sprawy w swoje ręce wziął Iwa-chan. Dzięki niemu się pozbierałem, szybko znalazłem pracę i zacząłem dbać o zdrowie, które zostało mocno nadszarpnięte ostatnimi czasy.
-A alkohol? Co podamy? – smarowałem ręce, a Hajime leżał już w łóżku, a raczej wpół siedział robiąc coś na komputerze.
-Oczywiście nic, ty i tak nie możesz pić alkoholu.
-Oj tam, coś tam mogę – wsunąłem się pod kołdrę obok niego – Poza tym goście na pewno będą się upominać.
-W ogóle nie pozwalam ci pić, a goście jakoś sobie poradzą – oderwał się od monitora, od jakiegoś czasu Iwa-chan musiał nosić okulary do pracy i dobry boże! Cholernie seksownie w nich wyglądał!
-Iwa-chan! Jesteś moją mamą? – zachichotałem, ten tekst od zawsze go wkurzał.
-Nie! Facetem, który się o ciebie troszczy! – pociągnął mnie za ucho, jak nieznośnego urwisa.
-A, co ty na to, żebym założył suknię i welon.
Parsknął śmiechem.
-Ej, nie ma, co się śmiać, ja tak na poważnie! – uszczypałem go w bok.
-Tooru, weź mnie nie rozwalaj! Po pierwsze ledwo, co udało mi się przekonać moją matkę, żeby przyszła na nasz ślub! Zeszłaby chyba na miejscu, jakby cię jeszcze w kiecce zobaczyła!
-To nie byłoby takie złe! W końcu przestałaby się nas czepiać i przedstawiać ci kolejne panny do ożenku!
-Przypominam, że jak wezmę ślub z tobą, to przestanie to robić, nie trzeba jej od raz wpędzać do grobu.
-Ja i tak wiem, że póki ta kobieta żyje, to nie da nam spokoju.
-Przesadzasz. Kiedyś cię lubiła.
-Do czasu aż nie nakrył nas w łóżku - wzruszyłem ramionami.
-Dla uściślenia, to ty przede mną klęczałeś, a ja no cóż… miałem opuszczone spodnie i gacie. Była w szoku zwyczajnie.
-I nadal w nim jest – mruknąłem. Wiedziałem, że ta rozmowa nie ma sensu. Matka Iwa-chan mnie nie lubiła i mnie nie polubiła nigdy – No to, chociaż welon daj mi założyć.
-Ty i welon! To jeszcze bardziej zabawne! Wiesz, że welon jest oznaką czystości, a jeżeli chodzi o to, to ciebie to nie dotyczy.
-Nikt nie musi wiedzieć. Ale powiedz tak szczerze: naprawdę nie chciałbyś mnie zobaczyć w sukience. I kto wie, może nawet w damskiej bieliźnie...?
-Hmmm... – zamknął komputer i odłożył go pod łóżko – Ty i sukienka? Bardzo chętnie, ale tylko, kiedy będziemy zupełnie sami – Jego ręka znalazła się po wewnętrznej stronie mojego uda.
-Iwa-chan... Co ty kombinujesz? – uniosłem brwi do góry i z trudem powstrzymywałem uśmiech.
-Zamierzam cię uwieść – jego słodkie usta zaczęły całować moje.
-Oj... Iwa-chan. Żadnego seksu przed ślubem – pogroziłem mu palcem.
-Naprawdę, każesz mi i sobie czekać całe trzy miesiące?
-A, co myślisz, że nie wytrzymam? - uśmiechnąłem się szeroko.
-Myślę, że nie.
Płynnym i delikatnym ruchem zsunął moje bokserki. Nie protestowałem. Nie mógłbym. Mój penis już zdążył zareagować na samą myśl o tych przyjemnościach, które mnie czekały.
-Mówisz: zaczekajmy do ślubu, a już zaczynasz twardnieć. – głos Iwa-chanbył taki zmysłowy.
-Żadnego seksu - powtórzyłem nadal się z nim drocząc.
-Zaraz zobaczymy.
Aż złapałem głośno powietrze, gdy nachylił się i wziął moją męskość do ust. przez te wszystkie lata nauczył się to robić naprawdę cholernie zajebiście. Jego umiejętności były na niesamowitym poziomie. Cóż, nie chwaląc się moje także. Z każdą chwilą tego jak mi obciągał robiło mi się coraz lepiej. Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, aż wypełnię jego usta białym płynem. Jednak, gdy czułem, że zaraz będzie mi naprawdę, naprawdę dobrze, tak dobrze, że czułem, że za chwilę sięgnę samych gwiazd, to on przestał i spojrzał mi w oczy.
-No, co ty robisz? – naburmuszyłem się.
Byłem tak rozpalony, drżący, że umysł działał mi ledwo, jeśli można powiedzieć, czy w ogóle jakoś funkcjonował. Bo krew odpłynęła mi zupełnie gdzie indziej. Musiałem dojść, cholera jasna, musiałem! Chciałem sam sobie pomoc, ale Iwa-chan złapał mnie za ręce.
-Chcesz dojść? – pocałował czubek mojego członka.
-Tak, chcę, chcę bardzo – zacząłem się wić jak węgorz wyciągnięty z wody, żeby się jakoś o coś otrzeć. Cokolwiek.
-To bądź grzeczny. – wyciągnął z szuflady do połowy pustą butelkę żelu – I nie dojdź tylko od tego… - ścisnął samą nasadę mojego penisa.
Wślizgnął we mnie jeden palec, a ja myślałem, że zwariuje, dołożył drugi a kompletnie straciłem zmysły.
-A teraz chodź tutaj – rozkazał mi.
Usiadł na łóżku tak jak poprzednio i zsunął bokserki, z których wystawała jego nabrzmiała męskość.
Robiłem takie rzeczy jak dziwka. Zachowywałem się jak dziwka. Nawet myślałem jak dziwka. Byłem dziwką.  Ale jeśli miałem być jego dziwką, to ani trochę mnie to nie raziło. Jego dziwką mogłem być już na zawsze.
Usiadłem na niego, od razu nabijając się na jego penisa. Rozkosz napływająca z każdą chwilą, gdy znajdował się głębiej we mnie rozbrajała mnie zupełni. Błagałem siebie w myślach, żeby wytrzymać jeszcze trochę, żeby nie dojść od razu. Złapałem się jego ramion i zacząłem unosić i opuszczać się na niego. Szybko, bo nie mogłem się opanować.
-Cholerka… Iwa-chan… ja… - zatrzymałem się – Daj mi chwilkę, bo zaraz odlecę.
-No i? – pocałował mnie, a ja już widziałem gwiazdy.
Sam wyrzucił swoje biodra do góry, tak bardzo głęboko się we mnie wbijając, że od razu doszedłem. Iwa-chan złapał w chusteczkę, to co wypłynęło z mojego penisa. Nawet nie zauważyłem kiedy po nią sięgnął. Zawsze myślał o takich rzeczach, co za facet. On nie przestawał się we mnie poruszać, gdy ja, wcale nie przesadzając, byłem w niebie.
-Teraz ja… – powiedział Hajime, patrząc na moją twarz i obejmując mnie czule.
        Omdlały z przyjemności pozwoliłem mu położyć mnie na plecy i zrobić ze mną, co tylko zechciał. Jak swojej dziwce, robił to, co chciał, ale to było takie przyjemne, bo to był on. On mógł wszystko.
            -Kocham cię… – szepnąłem w pewnym momencie – Nie zostawiaj mnie już nigdy.
        -Ja ciebie też… I naprawdę nie zamierzam cię zostawiać, bo wtedy robisz straszne głupoty - dyszał, gdy to mówił, a ja spijałem każde słowo z jego ust i wierzyłem mu we wszystko.
***
            Nasz ślub był małym przedsięwzięciem. Nie każdego w końcu było stać na to, żeby wyjechać sobie tak po prostu na Hawaje. Nie ma sensu opisywać długich i żmudnych przygotowań, tej gonitwy i nerwówki, dla tych kilku chwil przed urzędnikiem, który dawał nam ślub. Jednak to były naprawdę wspaniałe kilka chwil. Co prawda nie udało mi się przekonać Iwa-chan na to, żebym miał na sobie sukienkę, ale i tak wyglądałem pięknie.
            Stałem wraz z nim przed ołtarzem zrobionym z białych róż i jakiś zielonych liści. Było ciepło, tak rozkosznie ciepło. Tak cudownie. Byłem taki szczęśliwy. Patrząc na niego ubranego w śnieżnobiałą koszulę z zarzuconymi na szyję kwiatami, wiedziałem, że nie ma i nie będzie nikogo, kogo pokochałbym bardziej od niego.
Chyba już najwyższy czas był na to, żeby zamienić srebrne obrączki na te złote.
            -Możecie się pocałować – oznajmił urzędas.
Obaj na to czekaliśmy. Nie pozwoliliśmy sobie na ostrą ślinę, tak jak mieliśmy na to ochotę, ale na słodkiego, czułego całuska. Nie chcieliśmy gorszyć gości. Lepsze rzeczy zostawiliśmy sobie na noc poślubną, która była naprawdę cudowna. W końcu wtedy założyłem dla niego sukienkę i nie tylko.
***
Od tamtego dnia byłem naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Zasypiałem i budziłem się obok niego. Tylko obok niego. Byłem mu wierny. Naprawdę, nie chciałem go znów stracić. Za bardzo się bałem tego, ze znów mnie zostawi. Sam nawet stałem się strasznie zazdrosny! Za każdym razem, gdy zostawał dłużej w pracy, albo nie odbierał moich telefonów wyobrażałem sobie już bóg wie, co. A już jak widziałem go z kimś na mieście, to już zupełnie mi odbijało. Zwykle kończyło się tym, że Iwa-chan zapewniał mnie w sypialni jak bardzo mnie kocha i tylko mnie.
Naprawdę sądziłem, ze tak już będzie na zawsze. Nie myślałem tym, co będzie. Aż w końcu jeden telefon zburzył wszystko. To, co do tej pory razem budowaliśmy rozsypało się jak domek z kart. Chociaż nie wiem jakby człowiek tego chciał, nie ma wpływu na to, co może się wydarzyć. Nie może nic zrobić, jeśli los się po prostu na niego uweźmie.
-Hajime miał wypadek – wyszlochała moja teściowa prosto do słuchawki – Musisz tu przyjechać.
W tamtej chwili nie wiedziałem jak się nazywam.
Wpadłem na izbę przyjęć, jak szaleniec, jak wariat. W głowie miałem tylko jedno: żeby tylko żył. Nic innego się nie liczyło. Ani w jakim stanie jest ktoś inny, ani w jakim stanie jest mój mąż. Ważne było tylko to, żeby żył nawet, jeśli nie ma nóg zajmę się nim, jeśli nie widzi, czy jest warzywem również. Błagałem tylko o to, żeby był żywy.
Od razu spostrzegłem moich teściów, że też do nich zadzwonili przede mną. Matka Iwa-chan płakała, a ojciec nie dawał żadnego znaku, że go to rusza, ale byłem pewien, że tak.
-Co z Hajime ?– wyszeptałem tak słabo, że sam ledwie słyszałem swoje słowa.
Najpierw wyglądali tak, jakby nie chcieli mi powiedzieć szczególnie teściowa. Ona nadal nie mogła zrozumieć tego jak jej najstarszy syn mógł się związać z innym mężczyzną, zamiast jak to przystało na pierworodnego ożenić się z kobietą i spłodzić dzieci. Widząc jej zaciśnięte wargi nie mogłem się powstrzymać.
-Jesteśmy małżeństwem, chcę wiedzieć, co z nim jest – wypowiedziałem płacząc.
-Nie ma, co przed tobą ukrywać, jest naprawdę źle lekarze... Lekarze nie dają mu żadnych szans... – odpowiedział jego ojciec.
A ja nie byłem w stanie ustać na nogach. Ledwo doczłapałem się do ściany, żeby moc się jej oprzeć.
-Mój syn tak łatwo się nie podaje – teściowa położyła mi rękę na ramieniu. To był pierwszy raz, gdy okazała mi zrozumienie. Tylko, dlaczego akurat w tak tragicznej sytuacji?
-Muszę go zobaczyć...
-To nie jest dobry pomysł. Jest naprawdę w złym stanie – pokręciła głową. Jej makijaż był całkowicie rozmazany.
-Nie obchodzi mnie to. Muszę go zobaczyć. Gdzie on jest? – odepchnąłem się od ściany. Moje nogi ledwie mnie słuchały.
-Jest nieprzytomny i... – próbowała mnie powstrzymać, ale z mojej twarzy musiała wyczytać, że żadna siła na niebie i ziemi nie byłaby w stanie tego zrobić - W osiemnastce... To trzecie drzwi w tamtym korytarzu.
Bez namysłu ruszyłem w tamtą stronę. Nie wiedziałem, czego powinienem się spodziewać. Jest w złym stanie, ale nie wiedziałem jak bardzo. Zatrzymała mnie pielęgniarka, wciskając na mnie jakąś jasnozieloną szmatę, niby dla ochrony i żebym nie przyniósł żadnych zarazków rozumiałem to, wszystko byleby go nie narażać.
Otworzyłem drzwi do sali. Do moich uszu od razu dobiegł odgłos kardiomonitora i maszyny podtrzymującej oddech. Jeszcze zanim na niego spojrzałem wiedziałem, że jest naprawdę źle, a gdy go zobaczyłem, tylko się w tym upewniłem. Był cały pokiereszowany, bandaże zakrywały cały jego brzuch, część klatki piersiowej, ręce i nogi. Oka chyba nie miał. Po podłączane były do niego jakieś rurki, nie wiedziałem, do czego.
Podszedłem do jego łóżka z trudem tłumiąc szloch. Dotknąłem delikatnie jego dłoni, żeby się z nim przywitać.
-Cześć Iwa-chan – powiedziałem słabym i dodatkowo łamiącym się głosem.
Jeszcze nigdy nie byłem tak bardzo załamany. Już wolałbym, żeby mnie znów zostawił, nawet dla kogoś innego. Wolałbym już sam zginąć, zamiast widzieć go w takim stanie. Wszystko byłoby lepsze od tego.
Z tych nerwów zupełnie nie panowałem nad własnym ciałem, cały się trząsłem i było mi niedobrze. Błagałem, żeby to był tylko zły sen, za wszelką cenę chciałem się z tego koszmary obudzić, ale to niestety była rzeczywistość.
Widząc go takiego nie mogłem opanować płaczu, w głowie jak wyrok brzmiały mi słowa: lekarze nie dają mu żadnych szans.
-Iwa-chan... Błagam... Nie zostawiaj mnie znowu – ukląkłem obok niego, wziąłem najdelikatniej jak umiałem jego dłoń i przycisnąłem ją sobie do ust.
Chyba tylko ten, kto znalazł się w takiej sytuacji jak ja jest w stanie zrozumieć jak bardzo w tej chwili bolało mnie serce. Wszystkie rany, jakie do tej pory zdążyły się na nim pozasklepiać w tamtym momencie krwawiły ze zdwojoną siłą, dodatkowo coś cały czas szarpało moje biedne serce, zadając mu tysiące nowych ran, takich, które nigdy się nie zagoją.
Ja umierałem razem z moim ukochanym. Błagałem boga, żeby zabrał mnie, nic nie wartą szmatę zamiast niego.
Najgorszym uczuciem na świecie było patrzenie na to jak podskakuje kreski na kardiomonitorze nagle zlewają się w jedną ciągła. W jakiś sposób wiedziałem, że Iwa-chan zginęły tam na miejscu ale on czekał. Czekał na mnie żebym do niego przyszedł i się z nim pożegnał. Utraciłem swojego ukochanego. Niestety teraz już na zawsze. Zdławiony krzyk wydobył się z mojego gardła, już nic nie czułem, jedynie pustkę. Niebyt. Nic już nie było. Straciłem wszystko. Już na zawsze.
W jakiś sposób się uspokoiłem patrząc na niego.
-Żegnaj Iwa-chan - nachylenia się i Pocałowałem go czułe w czoło -Dziękuję ci za wszystko.
Łzy płynęły mi bezustannie, ale żadne łzy już nie mogły mi go przywrócić.
Nasze szczęście zawsze było ulotne. Kiedy wydawało mi się, że już wszystko jest w porządku to nagle los zsyłał na nas coś takiego.
Nigdy niedane nam było być szczęśliwym.
Czasami, nawet teraz po tylu latach budzę się w środku nocy i mam wrażenie jakby on leżał tuż obok mnie, tak jak kiedyś. Boje się wtedy otworzyć oczy czy drgnąć w obawie, że to uczucie przeminie. Ja wiem, że to tylko moja wyobraźnia, że to nie jest realne, ale… tylko to mi po nim pozostało, tylko to mnie jakoś trzyma przy życiu. Żyję, bo przecież mu obiecałem, prawda?


Cóż... czuję, że to co napisała mi moja beta po przeczytaniu tego powinno znaleźć się na górze, ale... zbyt wiele by zdradzało, beta napisała: krojenie cebuli i wcieranie tego w oczy to przy tym pikuś
Dziękuję za przeczytanie. Do następnego