piątek, 21 czerwca 2013

Hijikata x Okita część 6

Hejo Misie!
Przepraszam, ze tak późno dziś dodaję (brak czasu jak zwykle). Ale obiecuję poprawę? Nie mam już egzaminów i życie będzie dla mnie łatwiejsze :D

Kolejna część HijiOki. Przyznam się szczerzę, że opowiadanie te pisane jest na specjalne życzenie mojej siostrzyczki... Ale jest mi o tym wszystkim strasznie ciężko pisać, to moja pierwsza shota i tak jakoś mi nie idzie chyba... Ech... ale jak się za to zabrałam t dokończę, w końcu teraz i tak nie mam nic lepszego do roboty :D

Yoshi!!! Zaczynamy!!!!


"Zawszę będę przy tobie" C.D.


Dziś był dzień festiwalu, dużo osób się tam wybierało. Od rana nie było innego tematu do rozmów. Szykowali się, umawiali i tak dalej
 Sougo odstawił miseczkę i ziewnął głośno.
-Dziękuję za posiłek – powiedział – Jestem dziś troszkę śpiący. Położę się już.
-I to się nazywa grzeczny chłopiec – Kondou przyklasnął – Zjadł i od razu do łóżeczka! Mitsuba! – zwrócił Siudo niej – Gratuluje ci tak udanego brata!
Hijikata patrzył kontem oka jak Okita odchodzi, jemu znowu coś nie pasowało w tym wszystkim. Wylał pół buteleczki majonezu na swój ryż, wziął jeden kęs. Przeżuł bardzo ,bardzo powoli i się skrzywił.
-Za mało… - wymamrotał pod nosem i dolał resztkę.
-Rany, jak ty możesz to jeść – wzdrygnął się Isao.
-Normalnie, to jest pyszne – wziął kęs i zrobił błogą minę.
-Fuj – zabrał się za swoje.
-Nie znacie się. Majonez jest jak błogosławieństwo niebios. Bóg Jahwe spojrzała na ziemię z tronu niebieskiego, gdy ta była smutna i bez woli życia!
-Naprawdę?
-… wtedy o wielki Prometeusz podarował ludzkości sztukę wytwarzania majonezu!
-Naprawdę nie wiem, do czego to zmierza? Kim jest ten cały prome-coś-tam?
-…Kto by pomyślał, że ten bożek z głową szakala może okazać się tak dobry…
-Teraz to już w ogóle nie wiem, o czym rozmawiamy.
-O tak, tak, tak, naprawdę dobry. O dzięki Ci wszechmocny Machomecie! – był bardzo podekscytowany.
-Przed chwilą był Prometeusz!
-…Chociaż zapłaciłeś za to wielką cenę, gdy twoja żona Kali cię zdeptała… - teraz posmutniał.
-Kto? Co? Jak? Kim ona jest? Bardzo brutalna kobieta.
-Ale dziękujemy ci Buddo za majonez! – wykrzyknął uradowany.
-Ile Ty połączyłeś religii!?
-Co? O czym ty mówisz, ja tylko przedstawiłem historię twórcy majonezu – teraz się uspokoił.
-Mam dziwne wrażenie, że wcale tak nie było
-E tam… Wy niewierni się nie znacie…
-A, co to niby za religia?
-Majonezonizm….– westchnął i zjadł szybko resztę.
***
Sougo rozglądał się, czy nikogo nie ma w pobliżu, nie wiedział nic, co mogłoby mu przeszkodzić. Po cichutku wgramolił się w krzaki, by pod ich osłoną wymknąć się poza terytorium dojo. Jeszcze tylko kilka metrów i będzie wolny. Starał się oddychać i chodzić jak najwolniej i jak najciszej, żeby nie wydawać z siebie żadnego niepotrzebnego dźwięku. Przygryzał wargi, jeszcze troszeczkę, tylko, żeby się nie wychylić za wcześnie, bo jeśli ktoś go przyłapie, wszystko stracone. Przez szczeliny między gałązkami widział już drogę, prowadzącą do wioski. Ucieszony, ruszył szybciej do przodu. Czuł już atmosferę festiwalu, ludzie podążali już w tym kierunku. Uradowany wyrwał się z gąszczu i już miał dać dyla do wioski.
-A ty, dokąd się wybierasz, senpai? – usłyszał za plecami znajomy głos.
Odwrócił się gwałtownie. Tam oparty o jedno z drzew stał jego starszy kolega.
-Nie zatrzymasz mnie! – zacisnął piąstki, gotowy by mu uciec.
-Wcale nie zamierzam – zrobił kilka kroków przód.
-Co? – był zdezorientowany.
-Idę z tobą – położył mu dłoń na włosach.
-Jak to?
-Ech, przecież nie mogę pozwolić, żeby coś ci się stało – westchnął i zabrał rękę – Idziemy?
-Tak! – podskoczył z radości.
***
Dotarli na miejsce, mały przyglądał się z entuzjazmem kolorowo ubranym ludziom, różnym stoiskom i ozdobom. Chciał zobaczyć absolutnie wszystko, nie wiedział, od czego zacząć.
-Nie oddalaj się ode mnie. Ok. – upomniał go Toushi, zanim zdążył to zrobić.
-Będę grzeczny.
Miał ochotę mu uciec, ale był mu wdzięczny, że z nim tutaj przyszedł, pewnie byłby całkiem samotny w tym całym różnobarwnym tłumie, dlatego cieszył się z towarzystwa, nawet, jeśli to był on. W całym zamieszaniu nie zauważył, że jakiś pijany koleś na niego wpadł, potrącając i przewracając. Gdy upadał uderzył o jakiś kamień, rozcinając sobie kolano.
-Ajć – złapał się za bolącą nogę.
-Uważaj jak chodzisz! – brunet w odwecie za kolegę popchnął pijanego kolesia, który widząc jego wściekłość szybko się zawinął i uciekł.
-Boli… - pisnął przyglądając się jak zahipnotyzowany lecącej krwi.
-Żyjesz?
-No… - nadal patrzył na ranę.
-Dasz radę wstać i iść.
-No…
-Łoj, Sougo, słuchasz mnie?
-No…
-Tam leci fioletowy jednorożec, i chyba na nim jakiś Yaksha.
-No…
-Chcesz majonezu?
-No…
Hijikata mógłby tak się z nim bawić jeszcze dłużej, ale wolał nie tracić więcej czasu. Przykucnął obok niego i niemal przemocą ustawił go do pionu. Jego noga szybko zalała się dużą ilością krwi.
-Trzeba coś z tym zrobić. Może wrócimy?
-Nie! – rozpaczliwie zawiesił się mu na rękawie.
-Ale zobacz, nieźle krwawisz.
-Nie po, to tutaj przyszliśmy, żeby od razu wracać!
-No dobrze już dobrze. Ale musimy to opatrzyć.
Zabunkrowali się gdzieś w bocznej uliczce, gdzie Hijikata delikatnie wziął nogę sougo i wycierając wcześniej krew, zabandażował mu kolano, kawałkiem kupionego przed chwilą szala.
-Nie będziesz płakał? – spojrzał mu głęboko w oczy.
-Ja nigdy nie płaczę!
-Naprawdę? – zironizował, doskonale pamiętał, jak płakał kilka dni temu.
-Tak – zrobił hardą minkę.
Okita wstał i zrobił kilka koślawych kroków, bardzo bolała go noga, upadł cholernie niefortunnie.
-Dobra, daj łapkę – Toushi wyciągnął do niego rękę, chciał mu pomóc, widząc jego niedołężność.
-Po, co? To głupie…
-Przestań i daj sobie pomóc.
Sougo wyciągnął nieśmiało do niego rączkę, przez chwilę się zawahał, ale potem odważył się ją podać. Oparł ciężar ciała na zdrowej nodze i na ręce bruneta, od razu lepiej.
-Co chcesz zobaczyć?
-Wszystko.
-Nocy nie starczy – zaczęli iść.
-No to, co proponujesz? – speszył się.
-Możemy w coś pograć, albo zobaczyć jakiś występ, albo… no sam nie wiem… co ci się może spodobać… - zamyślił się.
-A fajerwerki?
-Będą pod koniec, za późno dla ciebie.
-Dam radę… - zrobił słodkie oczka.
-Bardzo wątpię…
-Dam – ścisnął jego rękę – Udowodnię ci.
-No dobrze, już dobrze, zobaczymy, jak tylko zachce ci się spać, to mi o tym powiedz, dobrze.
-Nie powiem tak… - Chodźmy tam! – wskazał na jakieś stoisko i zapominając o bólu pociągnął za sobą kolegę, który z uśmiechem na ustach podążył za nim.
Przechadzali się pomiędzy straganami trzymając się za rączki, oglądali występy i ogólnie całkiem nieźle się bawili
-Ach! Jacy oni słodcy! – pisnęła jakaś dziewczyna na ich widok.
-To chyba bracia – zawtórowała druga.
-Mowy nie ma! – Sougo się zatrzymał, słysząc to.
-Uspokój się… - Toushi chciał go ukoić.
-Ale nie ma mowy, żebyś był moim bratem – był zły.
-Daj se siana…
-Ale ktoś taki jak ty! Mowy nie ma, żebym był twoją rodziną! Nigdy! Nigdy! Nigdy! – zacisnął oczy.
-Ej no! Tyle dla ciebie robie, mógłbyś być milszy, ty cholerny bachorze! – szarpnął go za rękę.
-Zdychaj, Hijikata! – wyrwał się i popędził do przodu, pomimo bólu w nodze.
-Ej, czekaj, Sougo! – wydzierał się za nim – Przecież mówiłem, żebyś się nie oddalał.
W mgnieniu oka zniknął mu z oczu i tyle go widział. Natychmiast ruszył na poszukiwania ignorując przechodniów. Sougo bądź, co bądź, chociaż wredny i nieczuły był tylko małym dzieckiem, na którego w każdej chwili mogło czekać niebezpieczeństwo. Przecież właśnie, dlatego z nim poszedł – żeby nic złego go nie spotkało – a teraz mu się wyrwał, nie wiadomo, gdzie i z kim przebywał, Ani tego co się z nim działo. Zdenerwowany rozglądał się dookoła, licząc, że wśród tłumu przemknie mu znajoma główka. Jeśli coś mu się stanie, to, Mitsuba urwie mu chyba głowę, a co gorsza sam sobie tego nie wybaczy, był starszy, doskonale pamiętał, co w takim wieku jemu samemu przychodziło do głowy i jak najbardziej nie były to dobre rzeczy, gdy pomyślał, że mały mógłby wpakować się w coś niebezpiecznego robiło mu się słabo, musiał go jak najszybciej znaleźć. Musiał…







Dziękuję za przeczytanie kolejnej części :*
Kolejna część pojawi się w poniedziałek, albo wtorek :)

P.S. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak ja się wstydzę to wszystko pisząc....

2 komentarze:

  1. o trzymali się za raczki, jak słodko... chyba mi odwala... sorry. A tak poza tym niech Sougo się cieszy że te dziewczyny nie wzięły ich za kogoś innego niż braci, wtedy to dopiero by się wkurzył. A tak jeszcze dodam że przez to gadanie o majonezie na początku aż zwątpiłam i musiałam sprawdzić. I tak znany był już w starożytności, tak w XIX wieku był nazywany majonezem w książkach kucharskich ale chyba nikt nie wymyślił religii opierającej się na majonezie. Choć ostatnio słyszałam o pastafarianiźmie ( wierzeniu w latającego boga spaghetti XD) więc mógł by i majonez przejść XD
    Czekam co dalej~!

    OdpowiedzUsuń
  2. O bogowie, jak mnie tu dawno nie było:O To jakieś nieporozumienie normalnie, ale jak się do domu na godzinę wpada to są rezultaty:/ powiem tylko, że bardzo Cię przepraszam i już się biorę za nadrobienie:D
    Uuu, podzielam zdanie na temat majonezu;D "Majonez jest jak błogosławieństwo niebios." XD Majonezonizm - zacznę to wyznawać;P Uwielbiam tą rozmowę na początku ;D Rozgadał się nie wiadomo o czym i nikt nie zna przyczyny;P Genialne:D Kocham Cię;D
    No nieźle się wkurzył jak ich porównali do braci;P Ciekawe dlaczego:D
    Ok,lecę czytać dalej;D

    OdpowiedzUsuń