wtorek, 28 stycznia 2014

Yuu x Allen część 3




 Ohayo Mina!
Chociaż ciężko się pisze coś w trakcie trwania sesji, bo czasu jak na lekarstwo, to jednak mi się udało!
Pamiętacie jak pisałam, że jak się rozpiszę, to rozdział bd za dwa tygodnie? No to się właśnie rozpisałam. W założeniu ta część miała być najkrótsza ze wszystkich, ale jakoś tak wyszło, że jest najdłóższa i nic na to nie poradzę, mam nadzieję, że Was nie zanudzę.
Oczywiście bardzo dziękuję za komentarze do poprzednich części oraz za nominację do Liebser Awards, było to dla mnie na prawdę miłe i mobilizujące do działania, kto wie, może dlatego ta notka wyszła taka długaśna :)
Cóż, pomimo, że tego opowiadania, to ostatnia część, to na pewno już niebawem pojawi się kolejne! Mam nadzieję, że lubicie moje opowiadania, bo ja uwielbiam je dla Was pisać

Dobra, dobra, kolejna postać w tym opowiadaniu


Timcanpy - wiek ?, czym jest: Golemem, służącym do komunikacji, ale on jest bardzo nietypowy. Otwiera paszczę, z której może wyświetlać filmy, je komunikuje się, czuje, kocha. Z całą pewnością mogę nazwać tą postać najbardziej interesującą i charyzmatyczną w całym anime. Allen dostał go od swojego mistrza, ale nie będę pisać skąd on się wziął, bo to za duzi śpojlel... 

Dobra, dobra, zaczynamy zabawę z ostatnią częścią tego opo!



„Co szkodzi spróbować?” C. D.

Od chwili, gdy uświadomił sobie brak swojego przyjaciela nie mógł zmrużyć oka, chociaż na chwilę. Cały czas zastanawiał się, gdzie też to golem mógł sobie polecieć? Co teraz robił? Gdzie był? Z kim? I czy wszystko z nim w porządku? Allen całą noc przewalał się z boku na bok, nasłuchując najmniejszego szmeru z nadzieją, że to może Tim do niego wraca. Tak bardzo się o niego martwił, za nic nie mógł darować sobie tego, że przez to całe zamieszanie mógł o nim tak zupełnie zapomnieć. Przecież od tak dawna był przy nim, więc dlaczego teraz tak późno zauważył jego nieobecność. Znienawidził siebie za to. Gdy tylko zaświeciły pierwsze poranne promyki słońca zerwał się z łóżka i popędził na poszukiwania.
-Tim! Gdzie jesteś!? Odezwij się! Przepraszam, że o tobie zapomniałem! Gdzie jesteś Timcanpy!?
Chodził po całek kwaterze i zaglądał w najmniejsze kąty. Podnosił każdą ławkę, spoglądał w dzbany, otwierał nawet książki. Odważył się nawet pozaglądać do pomieszczeń, do których jak dotąd wolał nie myśleć. Nie ważne, co tam zobaczył i jak bardzo było to dziwne i przerażające, jego przyjaciele tam nie było. Wszyscy inni także powoli zaczynali już wstawać.  Im bardziej robiło się tłumnie, tym gorzej miał szukać, ale przynajmniej mógł powypytywać o niego ludzi. Tak też zrobił, jednak po dłuższej chwili przekonał się, że nikt od przedwczoraj go nie widział, z resztą, kto by tam zwracał uwagę na małą latającą kulkę ze skrzydłami i ogonkiem, przecież kręci się tego tysiące, to nic nadzwyczajnego.
-Gdzie jesteś…? –zgarbiony i zasmucony otarł sobie łezkę palcem.
-Moyashi! – wydarł się za nim Kanda.
-Czego? – wyprostował się, odwrócił i spojrzał na niego smutno.
-Słyszałem, że Cross nas widział po tym jak wróciliśmy z Azji, trzeba go dopytać o to czy coś wie.
-Acha. Nie ważne – chciał już iść, odkręcił się do niego plecami.
-Jakie znowu „acha”!? – złapał go za łokieć – Do cholery, chcesz się dowiedzieć, co między nami zaszło, czy nie!? A może tobie jest to na rękę, gdybyśmy to zrobili?
-Sorki, ale nie mam teraz na takie głupoty czasu.
Ruszył do przodu jego ręka powoli wysuwała się z uścisku zdziwionego Yuu, który na chwilę zdążył jeszcze ścisnąć i zatrzymać dłoń blondyna, nim, jego palce otarły się i wysunęły całkowicie z jego chwytu.
-On… On… - patrzył zbaraniały na plecy Walkera – On… On… On mnie normalnie olał… Zabije go!
„Nie chce się dowiedzieć, co się stało, to sam to zrobię” – Cmoknął z dezaprobatą i poszedł w swoją stronę. Powrócił do normalności w jednej chwili. Zacisnął pięść. Został urażony. Nie daruje mu tego tak łatwo.

***
Natomiast niczemu nie świadomy Allen kontynuował swoje poszukiwania. Zaczął się nawet zastanawiać, Nad pójściem do jakiejś wróżki, czy coś takiego, nie miał najmniejszego pomysłu gdzie mógł teraz być jego złoty przyjaciel i z każdą kolejną godziną zaczynał się o niego jeszcze bardziej martwić. Nikt o nim nie słyszał, nikt go nie widział od sylwestra, kolejna tajemnica do rozwikłania pochodząca z tamtej feralnej imprezy, następna i równie, dziwna, zawiła i bolesna, co poprzednia.
-Gdzie jesteś Timcanpy… - smutny Allen usiadł na schodkach i oparł się o ścianę.
„A może tobie jest to na rękę, gdybyśmy to zrobili?” – przypomniał sobie słowa Kandy.
-Wcale nie… idioto – odpowiedział, ale do siebie.
Złapał się za brzuch. Tak bardzo go bolał, tal samo jak i głowa, pokryta mnóstwem guzów. Całe ciało miał obolałe, a psychika siadała do reszty. Już teraz był półprzytomny, a było dopiero południe. Nie za bardzo miał siłę myśleć. Nic mu się nie chciało. Życie miał spaprane. Tak czuł. Dodatkowo nie wiedział już gdzie ma szukać swojego golema.
-Ale ja muszę się do niego dostać!?
Usłyszał za sobą wrzaski Yuu. Odwrócił głowę i ich oczy spotkały się na ułamek sekundy.
-Czego się wydzierasz? – burknął blondyn.
-Bo w odróżnieniu do takiego debila jak ty, ja chcę poznać prawdę! – fuknął.
-Dobrze wiedzieć, ale nie musisz od razu robić takiego rabanu. Głośny jesteś…
-Nie moja wina, ze ci debile nie chcą mnie wpuścić nawet na chwilę do Crossa, bo tej zabawie sylwestrowej, potroili mu ochronę, czy coś…
-Właśnie! – rozpromienił się, zerwał się z miejsca u podbiegł do niego – Ciężko mi to przyznać, ale... Kanda, jesteś genialny!
Stanął przed nim cały w skowronkach z uśmiechem od ucha do ucha , ożywiony i z nową dawką energii do działania.
-To oczywiste! – odpowiedział, tak, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
-Tim, może być z mistrzem!
-A ty znowu o tym!
-Nie czepiaj się! Chodź, wiem, jak do niego pójść! – złapał go za rękaw i pociągnął.
-Hę! I teraz o tym mówisz! Jesteś głupszy niż myślałem!
Szedł za nim, ale też wkurzał się na siebie za to. Wiedział, że dostanie się do Crossa jest priorytetem, ale wcześniej Moyashi nie chciał go posłuchać jeszcze za to nie przestał być na niego zły. Chociaż i tak dobrze, że pomoże mu się tam dostać. Chociaż tyle dobrego jest w stanie zrobić. „Ale i tak do niczego się nie nadaje”
 

***
-Wszystko ładnie i pięknie, tylko, dlaczego mam oglądać twój paskudny zadek!
Kanda przeciskał się małym kanalikiem, na czworaka, pełznąc tuż za Walkerem.
-Siedź cicho, bo nas usłyszą, a wtedy to już będzie pozamiatane – szepnął.
Chociaż niechętnie Yuu postanowił się na chwilę przymknąć. Musiał mu niestety przyznać rację, chociaż wpatrywanie się w jego tyłek, nie powinno należeć do najprzyjemniejszych. A jednak ten widok był całkiem zadowalający. Chociaż nie chciał, jego oczy mimowolnie wędrowały na te kształty.
-To tutaj – powiedział cicho Allen, przystając nad małą krateczką – Generale Cross – powiedział już głośniej.
-Głupi uczniu, co ty tu robisz? – odpowiedział głos Mariana.
-Mamy do ciebie kilka pytań – otworzył usta, żeby zapytać o Tima.
-Wiesz, może czy przespałem się z twoim głupim uczniem? – wciął się brunet.
-Ej! Moje pytanie jest ważniejsze, głupi mistrzu, jest z Tobą Timcanpy?
-Z pedałami nie gadam, a Tima tu nie ma. Jak mogłeś zgubić prezent ode mnie głupi uczniu!? – odgryzł się generał. Spadajcie stąd, bo ktoś się zbliża, jak was tu zobaczą, nie będzie ciekawie. Won mi stąd! Ale już! – dodał już ciszej.
-Z, kim pan rozmawiał? – teraz było słychać zupełnie obcy głos.
-Nudzi mi się, to gadam do siebie. A co, może nie wolno?
Allen i Kanda spojrzeli na siebie przerażeni. Sami nie wiedzieli już, co mają myśleć, z jednej strony nie chcieli, żeby to była prawda, z drugiej byli zmuszeni stanąć twarzą w twarz z okrutną rzeczywistością i pogodzić się z faktami. Nie uśmiechało się to żadnemu z nich.
-Może twój golem coś nagrał – odezwał się w drodze powrotnej Yuu
-Tak, jasne, geniuszu, żebym to ja przynajmniej wiedział gdzie on jest.
-Jak go spotkam, to cię o tym poinformuje… - odpowiedział niedbale.

***
Tak jak cały ranek i przedpołudnie, tak samo i popołudnie Allen spędził na poszukiwaniu Tima. Tak bardzo za nim tęsknił i potrzebował go teraz bardziej niż kogokolwiek na świecie. Musiał mu tak wiele opowiedzieć, wyżalić się. Chciał, żeby po prostu był obok. Ale nie ważne gdzie i jak długo szukał nigdzie go nie widział. Pewnie nigdy by go nie znalazł, gdyby nie to, że to Timcanpy, znalazł jego. Walker usłyszał jak coś stuka w okno, uchylił je i wpadł przez nie, cały oszroniony i lodowaty, złoty golem.
-Tim… Jesteś tu…
Zapłakany blondyn wyciągnął w jego kierunku ramiona. Jego przyjaciel od razu w nie wpadł. Przytulili się. Dawno się nie widzieli. Tak dawno, jakby minęły dziesiątki lat. Byli razem ot tak dawna i przez cały czas, więc każde nawet krótkie rozstanie było niezmiernie bolesne. Bardzo się kochali.
-Teraz już zawsze będziemy razem. Prawda…? – szepnął Allen.
Golem, pokiwał „główką”.
-Powiedz mi, gdzie ty byłeś, co robiłeś?
Wyrwał się i zaczął robić różne wygibasy za pomocą skrzydełek i ogonka.
-Acha… Acha… - przytakiwał, jakby wiedział, o co chodzi – Aż tak daleko!? Jak ty się tam znalazłeś? Jak to nie wiesz? Ech… Widzę, że i ty niewiele pamiętasz z tamtego dnia – westchnął smutno i znów wyciągnął do niego ręce – Choć cię ogrzeje…
Znów się przytulili. Teraz już przynajmniej byli razem. Walker bardzo potrzebował jego wsparcia w tej chwili. Zostać z nim sam na sam i odpocząć od wszystkiego. Zapomnieć o całej sytuacji, teraz będzie mógł już spać spokojniej. Chociaż pozostały rzeczy, które go martwiły, to jednak odnalazł się jego przyjaciel, przynajmniej jeden problem z głowy.
-Widzę, że się znalazł.
W ich wzajemnych czułościach przerwał im zimnym tonem Kanda.
-Tak, nareszcie Tim tutaj jest – z uśmiechem i spokojem odpowiedział blondyn.
-Wiesz czy coś, nagrał? – stanął obok.
-Nie pytałem – przytulał golema jeszcze mocniej.
-Ty idioto!? Dlaczego? – złapał za białe włosy i pociągnął do tyłu, wyrwał mu z rąk Timcanpiego – Pokaż mi, nagrałeś coś w sylwestra? – wkurzony zwrócił się do złotek kulki.
Odpowiedział mu kręcąc „główką”
-To, do czego ty się nadajesz!? – rzucił nim w przeciwny koniec pokoju.
-Coś ty zrobił!? – przerażony Allen pisnął cały blady.
-Nic mu nie będzie. I tak jest bezużyteczny, tak jak i ty!
-To i tak nie daje ci prawa, żebyś tak go traktował. Jesteś najgorszy i mam cię serdecznie dosyć! Żebyś zdechł! – walnął go z pięści w nos.
-Sam zdychaj, durny Moyashi – odwdzięczył się.

Walker upadł na podłogę. Otarł krwawiącą twarz i spojrzał na Yuu spode łba.
-Nie możliwe, żebym dał dupy komuś takiemu jak ty. Coś takiego nigdy nie mogłoby się stać! Możesz być spokojny.
-Załatwmy to! – złapał go za kołnierz i uniósł do góry – Ty i ja dziś o zmroku, w lesie. Zakończmy to raz na zawsze i miejmy to z głowy. Ty albo ja – kącik jego ust uniósł się do góry – Chociaż jestem pewny, że nie przeżyjesz do jutra.
-Co za zbieg okoliczności, z ust mi to wyjąłeś – też się odwzajemnił plugawym uśmiechem.


***


Walker był zbyt niedojrzały i zdenerwowany, aby czekać do zmroku. Za wiele już wycierpiał. Chciał to zakończyć jak najszybciej. Był zanadto zmęczony, wiedział, że jeśli przeciągnie się to jeszcze dłużej, z całą pewnością nie da mu rady. Działał na rezerwie swojej energii.  Czuł, ze walka z tym demonem, w stanie, w jakim się teraz znajdował nie była najlepszym rozwiązaniem. Był obolały, dodatkowo półsenny. Tim za wszelką cenę chciał go odciągnąć, zmusić, żeby zawrócił, nadaremno. Jego przyjaciel był zbyt nakręcony. Przestraszony golem, zakręcił młynek i ruszył wezwać kogoś na pomoc. Blondyn znowu został bez niego. Jednak nie miało to znaczenia. Nie widział innego wyjścia. Tak, będzie lepiej, wolałby, żeby Timcanpy tego nie widział. Ścisnął w ręku miecz przydatny w walce z ludźmi, który zabrał z zbrojowni. Uchylił cicho drzwi do pokoju Kandy. Myślał, ze go zaskoczy, jednak ten stał pewnie, niczym niezbity z tropu.
-Tu i teraz, nie czekajmy do zmroku - rzucił  Allen w jego stronę.
-Niech ci będzie, to dla mnie bez różnicy, o której cię zabiję – nachylił się i wziął do ręki katanę.
Walker rozejrzał się dookoła powoli, rzucił okiem na świeżo zamurowaną ścianę. „Więc wczoraj, to był on” – znów zwrócił wzrok na przeciwnika. Nic już nie miało znaczenia. Tu i teraz, raz na zawsze. Stali w tym małym pokoiku, nikt im tu nie ośmieli się przeszkodzić. Nikt się nie odważy. Nie widzieli innego wyjścia. Zakończą to. Nareszcie ich odwieczna walka dobiegnie końca. Cały ten stres, upokorzenie, frustracja, niepewność były tak bardzo uciążliwe, że obaj nie widzieli w tej chwili innego wyjścia. Są gotowi zabić, drugiego, żeby odzyskać swoją godność. „To wszystko jego wina” – myśleli nawzajem. Jeden obwiniał drugiego, nie dopuszczając do siebie myśli, że oboje zawinili tak samo.
Obaj zastanawiali się jak mogło do tego dojść. Jakim cudem znaleźli się w tej sytuacji, z której żaden z nich nie widział drogi wyjścia? Patrzyli na siebie, tak jakby za moment mieli sobie skoczyć do gardeł, z resztą, już niewiele ich przed tym powstrzymywało. Im dłużej tak stali mierząc siebie wzrokiem, tym trudniejsza stawała się cała sytuacja. Z każdą sekundą narastało napięcie, tak ogromne, że wystarczył szelest liścia za oknem, aby wszystko pękło, a zapach krwi bez wątpienia uniesie się w powietrzu a świsty ostrzy wypełniły całe malutkie pomieszczenie.
-Unieś miecz, Moyashi – odezwał się Kanda, przerywając ciążącą ciszę.
-Nie musisz mi tego powtarzać – podniósł wielkie ostrze i zaczął pędzić w kierunku przeciwnika – Poza tym, mam na imię Allen!
-Co za różnica i tak zaraz zginiesz!
Odbił atak i także rozpoczął szarże, celował prosto w serce drugiego. Walker zrobił kilka gwałtownych kroków w tył, uniósł miecz, aby sparować, chciał odskoczyć, lecz nie zdążył w pełni potknął się i zachwiał, klinga świsnęła mu tuż pod pachą i wbiła się w ścianę. On sam upadł teraz na małe łóżko. Kilka kropel krwi bryznęło na białe posłanie. Rzucił na ranę szybkie spojrzenie, nie była poważna. Jeszcze miał szanse.  Korzystając z faktu, że obaj są teraz tak blisko chwycił z całych sił za rękojeść i chciał ją ponownie unieść, żeby zadać kolejne uderzenie, chciał mu odciąć głowę. Brunet jednak także się uchylił kucając, a następnie uderzył drugiego z otwartej dłoni prosto w środek klatki piersiowej z całej siły. Allena zamroczyło, opadł całkowicie na ścianę. Ciemność zakryła mu oczy. Przygryzł wargi. Spróbował się podnieść, coś go przygniatało. „Jak mogło do tego dojść?” – pomyślał w ostatniej chwili. Tkwił teraz między młotem a kowadłem, skazany na łaskę lub niełaskę. Czarno, ciemno przed oczyma. Ból w boku, pulsujące tętno w głowie. Huk upadającego miecza. Nie miał już siły. Dlaczego? Czemu nie może już walczyć? Szarpnięcie. Yuu złapał go i rzucił na łóżko. Otworzył lekko oczy, tylko po to, żeby zobaczyć, jak dłoń bruneta zbliża się do jego szyi. „Walcz!” – zadźwięczał głos w jego głowie. Złapał go za przegub i próbował odciągnąć. Jednak w mgnieniu oka obie jego ręce zostały przygniecione przez kolana drugiego. Teraz nawet nie mógł drgnąć. Chciał krzyczeć, wzywać pomoc, ale Duma mu nie pozwalała. Wolał już umrzeć, z resztą wiedział, że jeden z nich tego dnia musi umrzeć, aby ocalić swój honor. Przegrał. Tak musiało być. Nic już tego nie zmieni. Zaraz zostanie zarżnięty. Jak to się stanie? Odetnie mu głowę? Przebije serce? Wypruje flaki? Żadna z opcji nie była zbyt zachęcająca. Jednak tak bardzo brakowało mu sił, żeby walczyć. Na całe szczęście nawet się nie bał. Był na to gotowy. „Wszystko jedno… Tylko niech się skończy”. W tej chwili stało się coś niespodziewanego. Zamiast chwycić za miecz, Kanda przeczesał włosy blondynowi.
-Co ty…? – Allen nieznacznie poruszył ustami.
-Zamknij się…
Yuu nachylił się nad nim i zaczął rozpinać jego koszulę. Po jednym guziczku, ale szybko.
-Uaaaaa! Kanda, co ty wyrabiasz!?

Wrzasnął przerażona Walker, dopiero teraz odzyskał chęć do walki. Szarpnął się, ale bezskutecznie. Nie takiego rozwoju wypadków się spodziewał. Natomiast dłonie bruneta zaczęły błądzić po jego odsłoniętym już ciele. Przejeżdżały pa boku, brzuchu, palce muskały coraz bardziej sterczący sutek.
-Aaaaa – blondyn wrzasnął ponownie.
-Powiedziałem, żebyś się zamknął, Moyashi – zatkał mu usta jedną ręką.
„Ale, ale co ty robisz?” – bardzo chciał go o to zapytać. Jednak nie mógł wydusić już z siebie słowa.  To wszystko, co mu robił, z każdą chwilą stawało się coraz przyjemniejsze. Nawet gdyby zmobilizował teraz wszystkie swoje siły nie mógłby walczyć, bo już nie chciał. Poddał się temu wszystkiemu w całości. Przestał starać się krzyczeć i wzywać pomocy. Pomimo, że jego serce było pełne obaw, w tej chwili odzyskał spokój. Jego usta zostały uwolnione, dlatego mógł westchnąć, złapać oddech. Przekręcił głowę, nie chciał patrzeć Yuu w oczy. „Kwiat lotosu…” – wbił w niego wzrok, rozpaczliwie, tak jakby był jedynym punktem łączącym go z realnym światem. Bo to wszystko, co się teraz z nim działo, z jego ciałem, było tak niedorzeczne, jak najgrubszy sen. „Kwiat lotosu, kwiat lotosu…” i szarpnięcie w okolicach paska. Przyjemny chłód na rozpalonym podbrzuszu. „kwiat lotosu, kwiat lotosu, kwiat lotosu…”, ból w prawym ramieniu, mrówki po nim biegające. Tak nieznośne, a zarazem tak nieznaczące wobec tego wszystkiego. „Kwiat lotosu, kwiat lotosu, kwiat lotosu, kwiat lotosu… Dobrze mi… Kwiat lotosu… Niech on nie przestaje… Kwiat lotosu, kwiat lotosu, kwiat lotosu”. Wpatrywał się tam, jak w jedyną deskę ratunku. W tym samym czasie jego skóra była pieszczona chyba wszędzie, drżał, gdy miękkie, delikatne włosy Yuu łaskotały go, kiedy ten pochylał się, aby złożyć na jego ciele kolejny pocałunek. Dlaczego tego nie przerwie, dlaczego mu na to pozwala? „Kwiat lotosu, kwiat lotosu… Pali, tam, gdzie mnie dotyka, wszystko mnie piecze… Kwiat lotosu…”. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, żeby to wszystko zakończyć, jak najszybciej.
-…
Pomimo, że starał się coś z siebie wydobyć, a jego wargi poruszyły się, nie wydobyły się z nich żadne słowa. Nic oprócz przyspieszonego oddechu bruneta nie było słychać, może oprócz łopotania serca. „Kwiat lotosu, dobrze, że jest tutaj ten kwiat lotosu”. Ciasno, pomimo rozpiętego rozporka, w spodniach miał coraz bardziej ciasno.

Kanda chwycił Allena za podbródek i odwrócił na siłę jego głowę w swoją stronę. Uwolnił także jego ręce. Blondyn niechętnie odwrócił wzrok od klosza i przeniósł go na twarz drugiego. Poruszył także nieznacznie zdrętwiałym ramieniem. Mrugnął szybko dwa razy. Usta miał rozwarte a oddech przyspieszony. Brunet nadal nie puszczał jego twarzy.
-Patrz na mnie.
Nachylił się nad nim. Przycisnął mocniej do niego. Ich nabrzmiałe członki otarły się o siebie, powodując jeszcze większe podniecenie. Pomimo ubrań, czuli wszystko. Czarne włosy opadły tuż obok białych, splotły się gdzieniegdzie. Yuu liznął rozpalone wargi Walkera. Spróbował ich. Smak i miękkość spodobały mu się. Nie miał zielonego pojęcia, co sam robi. Oszalał. Nie kontrolował się. Myślał, że skoro już raz to zrobili, zrobienie tego po raz kolejny nie będzie niczym strasznym. Przynajmniej teraz będą to pamiętać. „Nic wielkiego. Prawda? Tylko seks”. Językiem zaczął penetrować wnętrze ust blondyna, ten jęknął cicho i zaczął nieśmiało odpowiadać na pocałunek, rzucił kątem oka na kwiat lotosu. Zapamiętał ten widok i zacisnął powieki.
-Nie ma mowy, żebyś dziś mi się wyrwał, Moyashi.
Zaczął muskać ustami jego szyję. Powolutku schodząc coraz niżej. Usłyszał westchnienie, a zaraz kolejne, potem cichy jęk. „Wkurza mnie, zaraz go uciszę… Na wieczność!”. Cmoknął rozeźlony i złapał za jego gardło.
Allen jakby wyrwany z transu, przerażony złapał za jego rękę i za wszelką cenę starał się odciągnąć jego rękę. Do oczu napłynęły mu kropelki łez. Powolutku zaczął się dusić. Ledwo, co łapał powietrze.
-Prze-przestań – wycharczał.

-Wkurzasz mnie jak tak jęczysz. Masz się zamknąć rozumiesz? – puścił go i odsunął się.
-Ale, ale, ale to nie takie łatwe, kiedy robisz mi takie rzeczy – też się podniósł, był czerwony na twarzy.
-Kontroluj się do kurwy nędzy!
-Dobrze – odwrócił wzrok i rzucił okiem znów na kwiat. Zakotwiczył się na nim.
-I patrz na mnie!
Przekręcił głowę, ale nie spojrzał na niego, tylko na to, jak zaczyna mu ściągać spodnie. Niby, co miały teraz zrobić? Wiać? Wołać o pomoc? Nie potrafił, ani tego, ani tego. Bał się, ale z drugiej strony chciał tego. Jego obnażony penis nie wydawał mu się czymś, z czego mógłby być dumny, jeśli już to bardziej wstydził się stanu, w jakim się teraz znajdował.  Był przerażony całą tą sytuacją, oszołomiony, zagubiony. W głowie miał pustkę „Kwiat lotosu, kwiat lotosu”, nie wiedział, co ma robić i czy powinien robić cokolwiek. Chciał i nie chciał stąd uciec. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to zgadzać się na wszystko. „A może by lepiej było już zginąć?”
-Moyashi… - brunet chwycił go za twarz.
-Ym! – znów został wyrwany z zamyślenia. Uniósł wzrok.
-Masz nie unikać mojego wzroku!
-Tak – przytaknął nerwowo.
Yuu zbliżył się pocałował go ponownie. Głęboko i namiętnie.
-Przypominasz sobie coś, teraz? – położył mu dłonie na kolanach i rozsunął szeroko.
-Nie, nic a nic – zadrżał, chciał je złożyć z powrotem.
-Szkoda, ja też nie.
Kanda przytrzymał mu nogi. Nie należał do osób, które przejmowałyby się tym, co ktoś inny czuje. Teraz też za bardzo go to nie obchodziło. Sam nabrał ochoty, więc, co innego miał czynić? Wziął się do roboty. Zdawał sobie sprawę z faktu, że to jest jeden z pierwszych razów Allena, dlatego tak łatwo może nie pójść, jeśli go w jakikolwiek sposób nie przygotuje. Po prostu nie wejdzie, a miał na to coraz większą ochotę. Nie pamiętał jak to wyglądało poprzednim razem, ale musiało być podobnie. Niewinna poza, w jakiej siedział teraz Walker, jego zawstydzona mina zaróżowiona twarzyczka, błyszczące, przerażone oczy i tak bezwstydnie sterczący członek. To wszystko było bardzo podniecające.
-Moyashi…
Szepnął i cmoknął go w usta, następnie przyłożył dwa palce do jego ust.
-Otwórz – rozkazał.
Blondyn posłusznie to zrobił i wpuścił je do ust.
-Poliż.
Tak samo potulnie spełnił jego życzenie. Chociaż tak bardzo go to zawstydzało. Lizał i ślinił, czerwieniąc się coraz bardziej.
-Całkiem nieźle… Teraz patrz mi prosto w oczy. Rozumiesz, co do ciebie mówię?
Yuu prychnął złośliwie i cofnął rękę.
-Co robisz!?
Allen przestraszył się, gdy brunet przyłożył swój palec do jego dziurki między pośladkami. Zacisnął powieki i złożył nogi.
-Robię to, żeby potem nie bolało debilu!
-To, co ty mi chcesz potem zrobić?
-A jak myślisz, co zrobiłem poprzednio!? – brew zaczęła mu drgać.
-Przecież kompletnie nic nie pamiętam – oczka mu się zaszkliły.
-Dlatego sobie wszystko powtórzymy. Rozkładaj nogi, dzieciaku.
            Kanda musiał mu w tym pomóc. Jedną rękę położył mu na udzie i rozchylił, drugą zrobił kilka kółeczek wokół jego wejścia, usłyszał cichy jęk, podniecenia i niecierpliwości, w końcu włożył go do środka, co za skutkowało tym, że blondyn się nieco spiął. Poruszył odrobinę palcem „Jest cholernie ciasny…”. Z trudem udało mu się dołożyć kolejny. Kręcił i głaskał go od wewnątrz.
            -Jejku… - Allen przygryzł wargi.
            -Tsy… Spróbuj się rozluźnić, bo inaczej, nie zaczniemy do rana.
            -To nie takie pr… O! – pod wpływem tego dotyku aż odchylił się do tyłu.
            -No i trafiłem – potarł tam , tym razem jeszcze mocniej.
            -Kanda!
            -O, co chodzi? – dołożył kolejny palec i znów zaczął rozciągać..
            -To… to…jeszcze to takie dziwne… Możesz przestać? – zamknął oczy.
-Żartujesz sobie? Żebyś teraz siebie widział, to byś takich idiotyzmów nie wygadywał.
-W sensie, że podoba ci się, to, co widzisz? – uchylił jedną powiekę.
-Ani trochę… Jesteś obrzydliwy… - wyszarpał rękę.
-Aau… Więc czemu?
-Morda!
Przewrócił go na łóżko, przycisnął i w mgnieniu oka znalazł się miedzy jego nogami. Uniósł jego biodra i naparł na jego dziurkę. Upewnił się, że trafia i jednym mocnym ruchem wszedł w niego głęboko, od razu zaczął się poruszać. Za szybko jak dla kogoś, kto jest tak niedoświadczony jak Walker, któremu jak na razie przysparzał jedynie cierpienia.
Allen znów odwrócił głowę. Nie rozumiał, jakim cudem wcześniej mógł odczuwać przyjemność, skoro teraz tak bardzo go to męczyło. Chciałby już skończyć. Wyjść stąd, zostać sam. Znowu odwrócił głowę w kierunku kwiatu. Starał się myśleć tylko o nim, zatracić się w tym obrazie, żeby tylko nie czuć, że to tak boli. Z jego ust mimowolnie wydobywał się, co chwila cichy krzyk, palce same zaciskały się na pościeli, ale nie było mu dobrze.
-Skończ już… - wyszeptał, a oczy wypełniły mu się łzami.    
-Aż tak ci nie dobrze? – zatrzymał się.
-Boli, nie jesteś ani trochę delikatny…
-A, co ty? Francuski piesek, czy facet?
-Weź i to skończ po prostu jak najszybciej! O nic innego cię nie proszę!
-Patrz na mnie!
Znów na siłę odwrócił jego głowę i zmusił, żeby na niego spojrzał.
-Nie chce, zrozum, że nie chcę.
Ciężko mu się było wić, i szarpać w takiej sytuacji, ponieważ wyczuwał najmniejszy ruch, tam w środku, to już było o wiele przyjemniejsze. Aż sam się tym przeraził, nagle zamarł w bezruchu. Było naprawdę dobrze. Miał go w środku, czuł jak pulsował.
-Nagle jakoś ucichłeś, coś się stało? – ironizował Kanda.
-Skończ już. Ok…?
-Dopiero się rozkręcam – wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu.
-Proszę nie!
Zacisnął powieki przygotowany na kolejną dawkę bólu. Jednak nic takiego się nie stało, zamiast tego otrzymał długi i czuły pocałunek. Następnie Yuu znów zaczął poruszać biodrami, teraz powoli i delikatnie, w tej chwili zaczęło mu się robić naprawdę dobrze.
-Kanda…? – zapytał nieśmiało.
-Czego?
-Pozwól mi na coś?
-Niby, na co? Perwersie.
Walker wyciągnął swoje ręce do włosów Yuu i rozpuścił jego kucyk. Kruczoczarne kosmyki opadły mu na twarz, przysłaniając cały świat. Odgarnął je i uśmiechnął się odrobinę, po raz pierwszy w całej tej sytuacji.
-Teraz możesz robić, co chcesz.
-Nie kuś…
Brunet przytulił go do siebie, Allen odpowiedział tym samym, zarzucając mu ramiona na szyję i przylegając do niego bardzo mocno. Jego członek został ściśnięty teraz pomiędzy dwoma ciałami, co dodawało do tego wszystkiego kolejne doznania. Teraz było naprawdę dobrze. Zamoknął oczy i oddał się zupełnie temu wcześniej nieznanemu uczuciu. Jęczał cicho, pod wpływem każdego ruchu. „Kwiat lotosu, zapach Kandy, łaskotanie jego włosów, bliskość jego ciała, dotyk jego dłoni, miękkość ust, kwiat lotosu… Kanda… Kwiat lotosu” – to wszystko mieszało mu się w jedno, wielkie przeżycie. Znów odwrócił głowę i spojrzał na roślinkę w kloszu.  
-Ile razy mam ci powtarzać, że jeśli już otwierasz, te ślepia, to patrz tylko na mnie…
-Przepraszam, ale, ale to takie zawstydzające… Ja tak nie potrafię… - w tej chwiili wszedł w niego bardzo głęboko i szybko - Au!
-Jak nie będziesz patrzył na mnie, będzie bolało. Rozumiemy się? Ja tu jestem. Ja ciebie posuwam, masz patrzeć tylko na mnie.
-Tak – wbił, więc w niego mętny wzrok.
-Tak dobrze, chcę patrzeć na to jak się czerwienisz, jak się wijesz, jak jęczysz i jak się wstydzisz.
-Kanda! – zarumienił się.
-O tym właśnie mówię. – cmoknął go.
Na początku bruneta tak bardzo denerwowały dźwięki, jakie wydawał z siebie Walker, teraz tej całej sytuacji nie mógł sobie bez nich wyobrazić. To jak Allen jęczał, wzdychał i krzyczał, to jak rozpaczliwie próbował utrzymać kontakt wzrokowy, jednocześnie nie kontrolując nawet własnego oddechu, jak obejmuje go swoimi udami, jak wije się i drży w jego ramionach, było takie cudowne, że już teraz chciałby to powtórzyć, a jeszcze nie skończyli. „jest na swój sposób uroczy”. Coraz bardziej tracił nad sobą kontrolę, przestawał zwracać uwagę na to, jak mocno i głęboko w niego wchodzi, na szczęście blondyn już nie piszczał z tego powodu, widocznie i jemu zaczęło się robić coraz lepiej. Na pewno tak było, wnioskując po intensywności kolejnych jęków i tym, że on także przestawał zwracać uwagę na to, co robi. Zapomniał o patrzeniu, sam zaczął poruszać biodrami, aby Yuu mógł wejść w niego głębiej, wbijał palce w szyję bruneta.
-Kanda… Ja-ja-ja – nie bardzo mógł powiedzieć, o co mu chodzi – Ja mam wrażenie, ja-aa-akby całe moje ciało z-a-a-araz miało-o-o-o, ale to takie przyje-emne-e-ee… - z całych sił wbił paznokcie w szyję bruneta, aż do krwi.
-Zaraz dojdziesz, kretynie, tępa mózgownico, niedorobiony dziwolągu…
Sam nie był lepszy, za każdym razem, gdy tylko mięśnie Walkera zaciskały się na jego członku, miał wrażenie, że dochodzi, było coraz bliżej. Wbijał się w niego coraz głębiej, coraz szybciej. Oddychał coraz ciężej, całe ciało miał spocone. Jeszcze chwila i nie wytrzyma.
-Yuu! – wydarł się Allen, chwytając za włosy Kandy, odchylając się do tyłu i odpływając zupełnie.          
Zapomniał o tym, ze wcześniej było mu tak niedobrze, że go tak bardzo bolało, że Kanda był taki niedelikatny, że wcale tego nie chciał. Teraz żadna z tych rzeczy nie miała najmniejszego znaczenia. Ogromna fala rozkoszy rozchodziła się po całym jego ciele a biała, lepka ciecz wypełniła przestrzeń między ich brzuchami.
Brunet nawet nie miał czasu na to, żeby zareagować na to jak został nazwany. Walker tak mocno go ścisnął udami, a do tego też w środku, że dłużej wytrzymać nie mógł. Przywarł ustami do wilgotnych warg blondyna. Skończył w jego środku, wypełnił go. 

„Tylko seks…”. Popatrzył teraz na jego błogą i wykończoną twarz. Nie mógł nie przyznać, że nie jest piękny, ale „jest coś, czego po prostu nie umiem w tobie znieść!”. Wysunął się z niego, odrobina spermy wypłynęła, Allen opuścił nogi, rozłożył się wygodnie, czekał aż jego ciało, umysł i serce powróci do równowagi, nie miał jej od chwili, gdy przekroczył próg tego pokoju. Rzucił okiem na kwiat lotosu „Dobry Boże, to było najlepsze, co mnie w życiu spotkało”. Yuu wciąż jeszcze dysząc siedział na brzegu łóżka. Obaj spoglądali na siebie niepewnie. Bez słowa, bez jakiegokolwiek najdrobniejszego gestu.
-O, czym myślisz? – zapytał nagle brunet.
-O niczym szczególnym.
Walker uspokoił się na tyle, żeby móc się podnieść. Podniósł z podłogi niedbale zrzuconą koszulę i zarzucił ją na siebie. „Zero czułości. Czego ja się spodziewałem, przecież nie zrobiliśmy tego z miłości…”. Zaczął zapinać guziki. Spojrzał na plamę krwi i rozcięcie na śnieżnobiałym materiale.
-Zaraz sobie pójdę, tylko się ubiorę.
-Nie ma sensu się ubierać, jesteś cały brudny.
Stanął przed nim pewnie, nago, zakładając ręce na piersi. Odsłaniając wszystkie atuty swojego ciała. Rozrzucone włosy na ramionach, tylko dodawały mu czegoś w rodzaju dostojeństwa. Allen też chciałby wyglądać przed nim tak dumnie i pewnie, ale nie potrafił, nie po tym, co zrobili i nie z tą wilgocią między nogami. Spojrzał jedynie mu w oczy, tak zimno, jak tylko potrafił, bez emocji. Przecież, nigdy ich nic nie łączyło.
-Bez obaw poradzę sobie z tym – schylił się po spodnie, kolejna porcja tego, co w sobie miał wypłynęła. To było takie upokarzające.
-Więc tak po prostu wyjdziesz? – przybliżył się jeszcze bardziej.
-Tak – zacisnął pięść.
-Hm! – prychnął złośliwie, – Kto by pomyślał, że jeszcze kilka minut temu byłeś taki rozbrajający. Rób sobie, co chcesz. Ani trochę mnie nie obchodzisz.
-Wiem.
-Teraz przynajmniej wiemy, jak to jest, gdy ze sobą śpimy.
-Skończyłeś już to kazanie. Mogę sobie iść?
-Ty pieprzony Moyashi… - złapał go za kołnierz.
-A niby, kto mnie pieprzył!?
-Przecież mogłeś mi na to nie pozwolić. Co nagle odebrało ci mowę i zdolność poruszania się? Nie zrobiłem nic, na co sam byś mi nie pozwolił.
-Chrzań się! – wyrwał się i odsunął – Mam cię już serdecznie dosyć. Przez ten cały czas mnie dręczysz! Co ja ci takiego zrobiłem!?
-Sama twoja obecność jest już wystarczająca! Dobra, nie ważne – cmoknął z dezaprobatą – Wracaj do łóżka – wskazał na nie kciukiem.
-Niby, po co!?
-To chyba oczywiste, mam ochotę na jeszcze.
-Ale ja nie!
-Tak jakby mnie to obchodziło – rozpiął mu koszulę, tak gwałtownie, że kilka guzików odpadło.
Źrenice Allena rozszerzyły się ze strachu, przerażony, zakrył się jedną ręką.
-Czekaj, co ty!? – zrobił krok do tyłu.
-Nie wkurzaj mnie, tylko posłusznie rozkładaj nogi, albo się wypnij, będę tak wspaniałomyślny, że wybór pozostawię tobie.
-Nie! – rzucił się w kierunku drzwi.
-Dokąd to? – złapał go od tyłu w pasie i ciągnął z powrotem.
-Do siebie! Umyć się! Przebrać! Cokolwiek.
-Zdążysz… Po tym – jedną rękę przeniósł na jego krocze.
-Nie-e… - zgiął się i ścisnął nogi – Ja czuje, że dwa razy pod rząd nie dam rady. To nie wykonalne… - czerwony na twarzy, oblepiony spermą, w pozycji, jak niewinna dziewczynka, stanowił już łatwą zdobycz.
-Kontynuujemy? – kącik jego ust uniósł się do góry i cmoknął go w policzek.
-Dupek – zwiesił głowę.

-Chłopaki, czekajcie!.
Z za drzwi było słychać znajomy głos. Kochankowie stanęli jak wryci, tak jak stali, obejmując się, gdy te otworzyły się z impetem. Pierwszy wleciał do środka Timcanpy i stanął jak wryty.
-Nie bijcie się, nie kochaliście się wtedy! – wyrzucił z siebie Lavi, mając zamknięte oczy, teraz je otworzył. – O cholera, co tu zaszło!? O ja… - podrapał się po głowie – Nie sądziłem, że nasz ŻART zajdzie aż tak daleko.
-Jak to „żart”? – zapytał Kanda, zaczynając wbijać palce w brzuch blondyna.
-No, bo tak jakoś wyszło. He He… A jakoś nie sądziliśmy, że to tak może się potoczyć.
-Ratuj mnie… – wyszeptał płaczliwie Walker
-Czyli my w tedy… tego… nie…
-Nie przespaliście się… Ale… Teraz chyba tak? Prawda? Czyli w zasadzie aż tak nie kłamaliśmy… He He – był strasznie zażenowany tą sytuacją.
-Kto… Kto jeszcze, oprócz ciebie – na jego plecach zaczęło pojawiać się coś czarnego.
-Cross, Cloud, Reever i Lenalee…
-Ona też nas zdradziła? – chlipnął blondyn.
-A więc to tak. He He… - uśmiech Kandy wydawał się teraz tak bardzo szeroki i złowieszczy – Słyszałeś to Moyashi, wtedy tego nie zrobiliśmy...
-To boli, tak bardzo boli. Błagam niech ktoś mi pomoże…
-To ja już tego, pójdę sobie… - rudy zamknął drzwi.
-Nie zostawiaj mnie tu!
Tim przez chwilę się zawahał, ale nie wiedząc, c w tej sytuacji ma zrobić, wyleciał z pokoju. Zostawili biedną fasolkę w objęciach przerażającego demona.

KONIEC

Dziękuję za przeczytanie :*
Dobra co do następnej notki: w przeciągu tygodnia pojawi się bonus odnośnie tego opowiadania, a następnie 9.02.2012 pojawi się kolejne opowiadanie. Tym razem będzie to kontynuacja przygód Kagamiego i Kuroko.
Do zobaczenia!