Życzę wszystkim cudownego Sylwestra
A w nowym roku mnóstwo nowych blogów.
Potęgi tysiąca Hentaiów i Yaoiców.
Tym,którzy piszą życzę weny,
A tym, którzy czytają, żeby tego nie zabrakło!
Na wstępie, zanim zacznę tak na 100%, mam prośbę, do wszystkich którzy o nich czytają, aby jakkolwiek skomentowali (nawet jeśli nie będzie to już najświeższy post), wystarczy zwykłe "przeczytałem/am", albo "p", a nawet jakikolwiek znak interpunkcyjny, proszę o to również annimki. Dajcie mi tylko znać, ze ta parka Was interesuje.
Rrrannny... Jak tylko pomyślę, jak długie będzie to intro i jak wiele muszę w nim opisać, to aż mi się słabo robi, ale dla tych, którzy nie znają tego w ogóle, albo ich wiedza opiera się wyłącznie na podstawie anime, muszę to opisać. Ponieważ wydarzenia z opowiadania są już po zakończeniu anime, ale także przed zakończeniem mangi... Ale w tym opowiadaniu pojawia się tyle postaci, ze aż zaczynam odczuwać zawroty głowy...
Ale nachrzaniłam tyle osób i muszę je przybliżyć, chociaż w skrócie...
Lavi - wiek 18. Przyszły Bookman. Śliczny, wesoły pełen energii, zawsze chce wszystko wiedzieć. Kocha każdą kobietę. Lubi robić psikusy i ogólne zamieszanie.
Lenalee Lee - wiek 16. Egzorcystka, siostra Komuiego. Miła, grzeczna, uczynna, bardzo wierna przyjaciołom. Zakon traktuje jak swój własny dom.
Komui Lee - wiek 30 (idiota, debil, niedorozwój, ja się pytam jak go przyjęli na tą funkcję!?). Unika pracy jak diabeł wody święconej. Ma kompleks siostrzany. Jednak kiedy trzeba wie co ma zrobić.
Reever Wenhamm - wiek 27 jedyny pracujący i odpowiedzialny człowiek w całym Zakonie. Nadzoruje wszystko, bo ktoś musi wyręczać Komuiego w jego obowiązkach.
Arystar Crory III alias Kuro-chan wiek 28. (on jest dziwny) Wampir. Nadal zakochany w Eliade-akumie, którą sam zabił, zanim przyłączył się do Black Order.
Marian Cross - wiek nieznany, jakoś po 40. Kobieciarz, alkoholik, sadysta. Mistrz Allena (Allen miał z nim ciężko w chuj). Ucieka przed długami.
Claud Nine - wiek 33. Jedyna kobieta wśród generałów.
Bak Chan - wiek 30. Ma obsesję na punkcie Lenalee ( poedofil!!!). Jest kierownikiem działu azjatyckiego. Odwiedza Black Order bez najmniejszego powodu.
Uwierzcie mi lub nie, ale sądziłam, ze ten wstęp będzie dłuższy od całego opowiadania.
Całość została napisana pod atmosferę sylwestrowej zabawy, dlatego wyszło dość... oryginalne... Mam nadzieję, że przypadnie Wam jednak do gustu.
Opowiadania nie mogłabym napisać bez mojej siostry. Mogę śmiało stwierdzić, że w 50% to opowiadanie to także jej dzieło. dziękuję jej za to :)
No i jeszcze ostrzeżenia: Czytanie tego po udanej sylwestrowej zabawie grozi wymiotami, nagłymi zawrotami głowy, biegunką, traumą, utratą świadomości lub innymi nie wymienionymi ulotce skutkami. Przed przeczytaniem skonsultuj się z psychiatrą, lub zażyj psychotropy
„Co szkodzi spróbować?”
Obaj zastanawiali się jak mogło
do tego dojść. Jakim cudem znaleźli się w tej sytuacji, z której żaden z nich
nie widział drogi wyjścia? Patrzyli na siebie, tak jakby za moment mieli sobie
skoczyć do gardeł, z resztą, już niewiele ich przed tym powstrzymywało. Im
dłużej tak stali mierząc siebie wzrokiem, tym trudniejsza stawała się cała
sytuacja. Z każdą sekundą narastało napięcie, tak ogromne, że wystarczył
szelest liścia za oknem, aby wszystko pękło, a zapach krwi bez wątpienia
uniesie się w powietrzu a świsty ostrzy wypełniły całe malutkie pomieszczenie.
-Unieś miecz, Moyashi – odezwał
się Kanda, przerywając ciążącą ciszę.
-Nie musisz mi tego powtarzać –
podniósł wielkie ostrze i zaczął pędzić w kierunku przeciwnika – Poza tym, mam
na imię Allen!
-Co za różnica i tak zaraz
zginiesz!
Odbił atak i także rozpoczął
szarże, celował prosto w serce drugiego. Walker zrobił kilka gwałtownych kroków
w tył, uniósł miecz, aby sparować, chciał odskoczyć, lecz nie zdążył w pełni,
potknął się i zachwiał. Klinga świsnęła mu tuż pod pachą i wbiła się w ścianę.
On sam upadł teraz na małe łóżko. Kilka kropel krwi bryznęło na białe posłanie.
Rzucił na ranę szybkie spojrzenie, nie była poważna, co oznaczało, że jeszcze miał szanse. Korzystając z faktu, że obaj są teraz tak
blisko chwycił z całych sił za rękojeść i chciał ją ponownie unieść miecz, żeby zadać
kolejne uderzenie, chciał mu odciąć głowę. Brunet jednak także się uchylił kucając,
a następnie uderzył drugiego z otwartej dłoni prosto w środek klatki piersiowej
z całej siły. Allena zamroczyło, opadł całkowicie na ścianę. Ciemność zakryła
mu oczy. Przygryzł wargi. Spróbował się podnieść, coś go przygniatało. „Jak
mogło do tego dojść?” – pomyślał w ostatniej chwili.
***
Na stołówce nie było, zbyt
tłoczno. Wszyscy się gdzieś rozeszli, na sali zostali tylko ci, którzy nie
lubili tłumów, oraz ci, którzy jedli najwolniej, albo najwięcej ze wszystkich.
-Allen-kun!
Przez
pół pomieszczenia biegł rudy mężczyzna z opaską na jedno oko. Kierował się
prosto na zszokowanego blondyna.
-Co się
stało, Lavi? – uśmiechnął się i wepchnął sobie do ust, niemal całą zawartość
miseczki.
-Urządzam
imprezę sylwestrową! – wywrzeszczał na całe gardło, szeroko rozkładając
ramiona.
-Acha…
- sięgnął po pieczywo.
-Przyjdziesz,
prawda? – wyszczerzył się, obejmując go ramieniem.
-Oczywiście,
jeśli tylko chcesz. – odwzajemnił uśmiech.
-No ba!
A, Yuu! – zauważył kogoś innego u w jednej chwili już do niego biegł. – Ty
także wpadniesz? – Jego również przytulił jedną ręką.
-Niegdzie
nie idę – odpowiedział spokojnie, próbując złapać pałeczkami kluska.
-No
weź… – szturchnął go w bok – Nie bądź taki, co jest złego w bawieniu się…
-To nie
dla mnie – odsunął się.
-No
chodź, ostatnio było tyle stresów – znów się przybliżył – Popijemy sobie,
pojemy, od stresujesz się, może w końcu przestaniesz być taki spięty – dotknął
jego ramion, tak, jakby chciał zrobić mu masarz.
-Nie dotykaj mnie – powiedział z
wzrokiem mówiącym: „Jeśli zrobisz to jeszcze raz, bez wątpienia wypruje ci
flaki”.
-Dobrze… - odskoczył na parę
kroków – Tylko nie bij!
Kanda cmoknął z dezaprobatą i
zasępił się. Nadal nie poddawał się i próbował wyskubać ostatnie kęsy. Udało mu
się na chwilę chwycić je pomiędzy pałeczki.
-O… - drżącą dłonią unosił je do
ust.
-To jak? – Lavi, puknął go w
ramię, co sprawiło, że wszystko, co już trzymał upadło na podłogę.
-Zabije go… – powiedział bardziej
do siebie, wpatrując się wzrokiem mordercy w resztki swojego posiłku walające
się na brudnej posadzce.
Do pomieszczenia wpadła właśnie
Lee.
-Co tu się stało – spytała
patrząc na leżące na podłodze kluski
-Ratuj mnie…. – szepnął ze łzami
w oku Lavi.
Dopiero teraz dziewczyna
spojrzała na Kandę i coraz ciemniejszą otaczającą go mroczną aurę.
-Kanda, spokojnie… - uniosła
uspokajająco dłonie w górę – Nic się stało…
Inni widząc, co się dzieje,
zaczęli w pośpiechu opuszczać stołówkę, zostali jedynie nadal jedzący Allen,
oraz nieświadomy niczego Crory.
-Co się dzieje? – Walker obejrzał
się za siebie i zobaczył bruneta ze straszną miną.
-Czy tylko ja widzę demona…? –
teraz podszedł do niego przerażony Kuro i położył mu rękę na ramieniu.
-To jak Kanda, uspokoisz się?
Kupię ci drugie soba… - próbowała nadal Lenalee
-Wszyscy zginiemy… Wszyscy
zginiemy… - mamrotał pod nosem Bookman, zalewając się łzami.
-Wychodzę – Yuu wstał
pozostawiając ten cały bajzel za sobą.
Wszyscy bojąc się cokolwiek
powiedzieć, ruszyć palcem w bucie, albo oddychać, pozwolili mu opuścić to miejsce.
-Czemu on był taki wściekły?
-Bo jak go chciałem zaprosić na
sylwka to mu kluchy wywaliłem a on od razu otwiera bramy piekieł, wypuszcza
demony…
-Impreza!
-No organizuje niezłą bibę!
Wielką! Wielką!
-Jak fajnie! – nagle posmutniała
i zaczęła się bawić swoimi palcami i nerwowo stukać nogą o podłogę – Oczywiście
o ile jestem zaproszona…
-Nie bądź niemądra, to chyba
oczywiste! Tylko jeszcze musimy przekonać tego buca – wskazał wzrokiem na
oddalającego się Yuu.
-Zostaw to mi! – pisnęła i
mrugnęła. – Kanda! Poczekaj – podbiegła do bruneta i chwyciła go pod rękę, –
Dlaczego nie chcesz przyjść?
***
W stołówce zebrało się mnóstwo osób,
przyszli wszyscy zaproszenie, czyli prawie cały Black Order. Impreza powoli
zaczynała się rozkręcać:. Niektórzy zalewali się w trupa inni korzystali z
okazji na darmową wyżerkę, kilka osób próbowała tańczyć, ale leżące na podłodze
puszki i butelki odrobinę utrudniały im poruszanie się, lecz niektórym
to nawet muzyka w tańcu nie przeszkadzała. Komui zabawiał ludzi dziwacznymi historyjkami
o tym, jaki to on jest wspaniały, tuż za jego plecami darł się wciąż trzeźwy
Reever, że niby mają sporo pracy, no i nie wie, kto to jutro posprząta,
oczywiście wszyscy go olewali, zwłaszcza główny oficer. Crory leżał w kącie,
jedynie machając rytmicznie ręką i wyśpiewując dość niewyraźnie ballady o
miłości. Niewiadomo, jakim cudem został ściągnięty tutaj, zapewne za sprawą organizatora,
oddział azjatycki, a konkretnie jego kierownik – Bak, który siedział pod stołem
z aparatem fotograficznym, robiąc zdjęcia Lenalee, ona znów, niczego nie
świadoma rozmawiał ze znajomymi, ukrywając przed starszym bratem, że popija
ukradkiem. Jednym słowem, wszyscy dobrze się bawili. Prawie wszyscy
Kanda siedział pod ścianą z miną mówiącą tylko
i wyłącznie jedno: „co ja tutaj do cholery robię?”. Sztyletował wzrokiem
każdego, kto tylko chciał się do niego zbliżyć i zagadać. Zastanawiał się, jak
długo musi tu jeszcze zostać, zanim będzie mógł wyjść, a Lenalee nie będzie mu
po tym przez miesiąc non stop piszczała nad głową.
Do młodej Lee podszedł już nieźle
rozweselony Lavi przysiadł się do niej i wskazał delikatnie głową na
naburmuszonego Yuu.
-Jakim cudem udało ci się go
tutaj ściągnąć? Hik!
-Wiesz – powachlowała się – to
nie było wcale takie proste…
Tutaj pojawił się obszerny i
długi opis, jak to biegała za nim przez trzy dni, non stop, nie dając mu nawet
chwili wytchnienia. Jak chodziła za nim po całej kwaterze, po lesie, a nawet
czatowała na niego pod drzwiami do toalety, aż w końcu udało jej się jakoś go
przekonać.
-Wiedziałem, że mogę na ciebie
liczyć! Jesteś genialna – odpowiedział jej po całej dramatycznej wypowiedzi. –
Dobra, teraz idę do tego buca… - wstał chwiejnie i skierował swoje kroki w
kierunku bruneta. - Jak fajnie, że jesteś… -
przysiadł się do niego, wyglądał już na lekko wciętego.
-Ta… - burknął zakładając ręce na
piersi.
-No, co jest – szturchnął go –
Uśmiechnij się… Hik – czknęło mu się – Jest zabawa… Będzie się działo… Oooue…
„To przed chwilą, to, co to w
ogóle było!?” – brunet strzelił sobie face palma.
-Wiesz, ja to chyba będę się już
zbierał…
-No, co ty!? Prawie nic nie jesz,
nie pijesz!? W kulki sobie lecisz? Hik! – postawił przed towarzyszem
szklaneczkę z mocnym alkoholem.
„Wypiję trochę i już stad idę.
Wypiję trochę i już stad idę. Wypiję trochę i już stad idę…” – powtarzał sobie
unosząc napój do ust. Wypił całą zawartość na raz.
-Dobrze! Dobrze! – poklepał go –
A teraz jeszcze jednego – dolał mu kolejną porcję.
Miał dość, chciał już do swojego
pokoju, otworzyć jakąś nudną książkę i pozachowywać się aspołecznie, tak jak do
tej pory robił. Bez tego zbędnego hałasu i motłochu, który mu przeszkadzał.
Westchnął i rozejrzał się po otoczeniu. Mnóstwo bardziej i mniej głośnych
ludzi, którzy go niezmiennie irytowali. Jak bardzo chciałby być teraz sam ze swoimi
myślami. Uciekł wzrokiem w kąt. Siedział tam toczony grupką zdołowanych ludzi
Allen, jego mina w tej chwili wyglądała naprawdę przerażająco, mimo, że był
roześmiany od ucha do ucha, to jego zęby wydawały się być teraz ostre jak u
rekina. Śmiał się też przerażająco. A co gorsza, także zauważył wzrok Yuu.
-Ej! Kanda! Może chcesz ze mną
zagrać!? – pomachał do niego – Serdecznie zapraszam… Hue Hue Hue…
-Nie dzięki – odwrócił wzrok. –
Rany, jesteś już wstawiony…
-Ta… Masz z tym jakiś problem!?
-Jesteś nieletni, nie powinieneś
pić.
-„ Jesteś nieletni, nie
powinieneś pić” – przedrzeźnił go – Nie bądź taki zasadniczy. Wszyscy się
dobrze bawią, ale ty zawsze musisz zamulać. Pieprzony zgred… Nie jesteś ode
mnie dużo starszy a zachowujesz się jakbyś miał z osiemdziesiąt lat i grzyba…
-Przyjdź, jak wytrzeźwiejesz! –
sam się teraz napił.
-Może, jak ze mną zagrasz… -
podrapał się.
-Nie mam ochoty na takie
idiotyczne zabawy – zamknął oczy udając do reszty znudzonego.
-A może po prostu się mnie
boisz!? Co, Kanda? – zachichotał.
-Chyba żartujesz! – otworzył
szeroko oczy – Ja ciebie… Nie kpij sobie – wstał powoli.
-Więc, czemu tego nie udowodnisz,
grając ze mną – również się podniósł i zachwiał nieco.
-Przyjmuje wyzwanie, tylko żebyś
potem nie płakał, Moyashi… - zamachnął teatralnie ręką.
Podszedł pewnie do tamtej grupki.
Wszyscy, którzy stali mu na drodze, zrobili z przerażeniem kilka kroków na
boki, umożliwiając mu przejście.
-Oho… Będzie zabawa – powiedział
rudy wpychając sobie jakieś ciastko do ust.
Brunet usiadł ciężko vis a vis
przeciwnika. Od razu zlustrował go wzrokiem od góry do dołu. Widać było, że
bawił się o wiele lepiej niż on sam, włosy miał już potargane, a kołnierzyk
przy koszuli nie prezentował się najlepiej. Obserwował jak powoli tasuje karty,
a następnie je zaczyna rozdawać. W tym czasie ich rudy przyjaciel dolał każdemu
po jednym drinku
-Nie licz, że ze mną wygrasz –
powiedział spokojnie zerkając na swoje karty. Jego źrenice gwałtownie się zwęziły,
gdy tylko spostrzegł, co dostał.
-To się jeszcze okaże Hue Hue
Hue…
Nie minęła nawet godzina, kiedy
brunet siedział między wszystkimi w samych gaciach.
-Co jest, Kanda? – Allen wstał ze
swojego miejsca, chwiejnym krokiem podszedł i przysiadł się do niego – Może mam
nauczyć jak się gra? – zaczął tasować talię.
-Doskonale to potrafię – zacisnął
pięści i zęby.
-Szkoda tylko, że jedynym, co
możesz teraz zastawić, są twoje włosy – wziął między palce, jeden z wystających
z kucyka kosmyków.
-I majtki! Majtki, też mu możesz
zabrać – zachichotała Cloud, opierająca się leniwie plecami o ścianę i
przyglądająca się tej całej zabawie.
-Jego majtek nie chcę. Śmierdzą –
odpowiedział zadzierając nosa Walker.
-Są o wiele czystsze od twoich! –
prychnął na niego.
-Chciałbyś co!? To oczywiste, że
moje są czyste, zmieniam je codziennie!
-A ja dwa razy dziennie!
-A ja trzy!
-To coraz bardziej przypomina
rozmowę dzieci z piaskownicy… - rudy pokładał się już na stole.
-Ty pieprzony oszuście, tylko
marzyłeś o tym, żeby mnie rozebrać – Kanda chwycił blondyna za kołnierz. Jemu
tak samo jak i pozostałym szumiało mocno w głowie.
-Ta, bo ja nie marze o niczym
innym, tylko cię rozbierać – walnął lewą ręką w stół.
Blat w jednej chwili załamał się
i wszystko, co na nim stało oraz leżący na nim Lavim runęło na podłogę.
Część ludzi zaczęła się od nich
odsuwać, doskonale znając tą dwójkę i wiedząc, co za chwilę się będzie
szykować. Nie mieli zamiaru oberwać przez przypadek od któregokolwiek z nich.
-Już, już, spokój, spokój… Hik… –
zainterweniował gospodarz podając każdemu z nich alkohol – Nie róbcie mi tutaj
burdelu…
-To on zaczął! – obaj kłócący się
wykrzyknęli wskazując na siebie nawzajem.
-Po prostu nie psujcie świetnej
zabawy innym! – rzucił z kąta oblepiony tabunem dziewcząt Cross.
Wszystko ucichło i oczy każdego
zwróciły się w stronę rudego generała. Po dłuższej chwili wydarł się całkowicie
zbaraniały Allen.
-Co ty tu, do cholery robisz!?
-Słyszałem o imprezie.
-I, co tutaj robią te panienki!?
– dołożył swoje Lavi.
-Zaprosiłem je…
-A, co z nadzorem nad tobą!? –
powiedział znów Walker.
-Oj tam oj tam – machnął nerwowo
– A już skoro o tym mowa, to gdzie jest ten, który miał pilnować ciebie?
-Jak o tym wspomniałeś… - zaczął
się rozglądać. – To nie mam pojęcia… - podrapał się po głowie.
-A, więc nie ma nikogo, kto by
mógł donieść! – uśmiechnął się znacząco – To może urządzimy sobie tutaj małe
zawody w piciu?
Dziewczyny wokół niego
zachichotały.
-Czemu nie! – wrzasnął Komui
podnosząc szklankę do góry.
-Teraz to się dopiero zacznie –
powiedział bardziej do siebie Reever, podpierając sobie brodę ręką, a łokieć
opierając na stole.
Najbardziej odważni usiedli
dookoła ogromnego stołu. Na nim stały już przenajróżniejsze napitki, oraz
gotowe do zapełnienia szklanki i kieliszki.
-Ja odpuszczam, muszę być trzeźwy
do końca – wybełkotał Lavi łapiąc się ściany, aby nie upaść. – Czemu to się
rusza…?
-A ty, Kanda się nie przyłączysz?
– zapytał drwiąco Marian.
-Nie – odpowiedział mu zakładając bluzkę.
-Boisz się, że znowu przegrasz…?
-Dajesz Kanda. Dajesz Kanda –
cała reszta zaczęła skandować.
-Niech wam będzie – powiedział
siadając i poprawiając sobie kucyk.
Bitwa rozpoczęła się, przeciwnicy
mierzyli się nawzajem wzrokiem.
-Dobra, przegra ten, kto się
podda, odleci, albo porzyga. Zwycięzca może być tylko jeden i będzie nim ten,
kto dotrwa do końca! – ustalił krótko zasady Komui.
-Okej! Zaczynamy! Rozpoczynamy
rundę pierwszą! – wrzasnęła Lenalee, która nie wiadomo skąd wytrzasnęła
mikrofon.
Wszyscy na znak wychylili
pierwszą porcję. Pierwsza, jak to pierwsza nikogo nie wzruszyła.
-Allen, a ty nie bierzesz udziału
– do blondyna podeszła Lee.
-Zaczynać pić z Mistrzem!?
Ocipiałaś!? * (w ogóle to, to słowo ISTNIEJE!) – On pije jak polak!
-Rozumiem. A teraz runda druga! –
wrzasnęła kompletnie ignorując rozmówcę.
Po rundzie drugie, nadeszła pora
na trzecią, a potem czwartą, powoli z upływem czasu kolejni przeciwnicy zaczęli
się wykruszać. Gdy przyszła kolej na rundę dwudziestą czwartą, gdzie trupy
słały się gęsto obok stołu, wojowników pozostało niewielu, a puste butelki walały
się puste dosłownie wszędzie, Allen kierowany czystą dobrocią swojego
szczerozłotego serca, postanowił w czymś uświadomić Kandę. Podszedł do niego z
wolna.
-Odpuść, przecież wiesz, jaki
jest Cross… Nie wygrasz z nim. On jest jak studnia bez dna - pochylił się nad nim i wyszeptał.
-Nie odpuszczę!
-I tak przegrasz... – powiedział
już głośno.
-Zamknij ryj i przynieś mi
alkoholu Moyashi!
Wybełkotał i z całych sił klepnął
Wallkera w tyłek. Allen aż upadł na stół potrącając kieliszki. Leżał tak przez
chwilę zszokowany, za moment się jednak otrząsnął.
-Jak ty mnie nazwałeś!? – złapał
pierwszą lepszą butelkę, wyprostował się i rozbił butlę o kant stołu – Powtórz
to suko!
Yuu wstał chwiejąc się lekko,
złapał blondyna za kołnierz i przyciągnął do siebie.
-Mo-ya-shi… Suko! - wyszczerzył
zęby.
Blondyn walnął trzymanym przedmiotem
przeciwnika w głowę, butelka rozkruszyła się do reszty. Kandę na moment
zaćmiło, ale zaraz odzyskał rezon, chwycił drugiego za włosy, przewrócił na
podłogę, usiadł na nim i zaczął okładać pięściami. Allen zasłonił się lewą ręką
i nie pozostał dłużny, złapał go za długi, czarny kucyk i także przyciągał do
ziemi.
-No… Nareszcie robi się ciekawie
– powiedział Marian, podpalając sobie fajka. Jedna z jego dziewczyn usiadła mu
na kolanach.
***
Allen przebudził się, nie miał
zielonego pojęcia, która mogła być już godzina, widział pomarańczowe promienie
przedzierające się przez zamknięte powieki. Nie miał siły otworzyć oczu. W
gardle miał niesamowicie sucho, głowa go bolała a całe ciało niemalże odmawiało
posłuszeństwa. Coś mu ciążyło, chociaż było mu teraz bardzo ciepło i
przyjemnie, postanowił się przekręcić. Zmobilizował wszystkie pozostałe po
wczorajszej imprezie siły i chciał zmienić pozycję, jednak naprawdę coś mu
przeszkadzało. Powolutku otworzył oczy. Światło poraziło go, więc odrobinę
potrwało, nim zdążył się przyzwyczaić. Pierwszym, co zobaczył były kontury
stoliczka, które z każdą chwilą stawały się coraz wyraźniejsze, zauważył, że na
blacie coś stoi. To był mały klosz z kwiatem lotosu w środku. Nie był w swoim
pokoju, więc gdzie? Szarpnął się, żeby się odwrócić. Tym „czymś”, co
uniemożliwiało mu sprawne poruszanie się, były oplatające go czyjeś ręce.
Odwrócił głowę ku tyłowi, aby zobaczyć, kto to taki. Jeszcze nic do niego nie
docierało. Zobaczył burzę czarnych włosów rozrzuconą po całej poduszce oraz
śpiącą twarz Kandy. Zamrugał kilkukrotnie. Z całą pewnością musiał śnić,
przecież to niemożliwe, żeby spali w jednym łóżku. Nie oni. Kiedyś słyszał, że
jeśli człowiekowi śni się, że idzie spać, to właśnie wtedy się budzi,
postanowił to sprawdzić. Zamknął ponownie oczy i wtulił się znów w ramiona,
które bardzo chętnie przyjęły go z powrotem, przyciskając jeszcze mocniej. Tak,
to musiał być sen, w rzeczywistości nic takiego nigdy nie miałoby miejsca.
Tylko dlaczego wszystko go bolało? Wyczuł nawet językiem ranę na dolnej wardze. Starał się zasnąć, jednak pomimo jego najszczerszych chęci sen nie nadchodził.
Jego mózg zaczynał już normalnie funkcjonować i zaczął kojarzyć pewne fakty:
1.
Leżał w jednym łóżku z Kandą.
2.
Przytulają się do siebie.
3.
Nie był w swoim pokoju à więc musiał być w jego pokoju
à Jeśli tak, to, po, co
był w jego pokoju? Ale
Jak to się stało?
Otworzył szeroko oczy i wyszarpał
się przerażony z krępujących go rąk. Z przerażeniem spostrzegł fakt, że obaj są
całkowicie nadzy. Zakrył sobie oczy
dłońmi, starał się nie wydać z siebie żadnego niepotrzebnego dźwięku, żeby
przypadkiem nie obudzić i nie wkurzyć drugiego. To było straszne, kompletnie
nic nie pamiętał, co się mogło wydarzyć. Teraz musi pomyśleć, co zrobić. To
było nie możliwe, żeby doszło pomiędzy nimi do „tego”, prędzej by się
pozabijali, niż uprawiali ze sobą seks. „A co jeśli ja naprawdę uprawiałem seks
z Kandą? – przeszło mu przez myśl i całkowicie sparaliżowało. Pulsujący ból
głowy nie pomagał posklejać faktów i uporządkować wszystkiego. Z każdą chwilą
było jedynie gorzej. Pustka. Nie mógł sobie kompletnie nic przypomnieć, nie
kojarzył żadnych faktów. Jedyne, co w tej chwili nie dawało mu spokoju, to, to
czy, drugi cokolwiek pamięta i czy powinien go o to zapytać. Zadrżał, gdy
brunet poruszył się i zamruczał obok niego. Zacisnął powieki, udawał, że
jeszcze śpi, myślał, że może go to uchronić, przed przyjęciem na siebie
nadchodzącej dawki gniewu. Yuu jednak przez chwilę nie mówił kompletnie nic. Do
czasu.
-Co ty do kurwy nędzy tutaj
robisz, pieprzony Moyashi!? – wydarł się na całe gardło.
Ta „pobudka” była na tyle
skuteczna, ze Allen z przerażeniem zerwał się z łóżka przy okazji pociągając za
sobą przykrycie i upadając z głośnym łomotem na podłogę. Ukazując przy tym
najmniejszy szczegół swojego ciała, a przy okazji odkrywając także drugiego.
-Dlaczego obaj jesteśmy nadzy!? –
wrzasnął brunet wstając gwałtownie. – Ach… głowa mi pęka… - zachwiał się.
-Nie wiem, nie mam zielonego
pojęcia – pisnął przerażony Walker.
-Jak to nie wiesz, to, kto ma wiedzieć!
– podszedł do niego i szarpnął go za włosy.
-Ja nic nie pamiętam!
-Trzeba było tyle nie pić!
-A ty coś pamiętasz!?
-No nie, ale mówimy teraz o
tobie!
-Puść mnie! To boli! Źle się
czuję, Kanda, zostaw mnie w spokoju! – sam nie wiedział skąd u niego taki pokaz
słabości, chyba jednak jeszcze nie wytrzeźwiał – Zaraz chyba rzygnę…
-Nie bełtaj w moim pokoju! – zostawił
go w spokoju i usiadł na łóżku.
-Dobra, już mi przeszło –
przełknął.
-Moyashi, My chyba nie… No wiesz…
-Nie wiem… - spojrzał na niego z
wahaniem – To niemożliwe…
-Masz rację, z całą pewnością
niczego nie zrobiliśmy. Nie… Na pewno nie.
-Na pewno, prawda…? – pozbierał
się powoli.
-Nie sądzę. Nie tknąłbym ciebie –
pokręcił zaprzeczająco głową. – A jeśli…
-Nawet tak nie mów! – zacisnął
powieki.
-Myślisz, że ja bym tego chciał!?
-No n-nie… Na pewno nie…
Musiał stąd wyjść, jak
najszybciej, nie narażać się. Nie czuł się na siłach, żeby w tej chwili z nim
walczyć. Rozejrzał się po pokoju. Chciałby się ubrać i stąd uciec, jednak
nigdzie nie mógł dostrzec swoich rzeczy.
-Kanda… - zapytał lękliwie –
Widziałeś gdzieś moje ubrania…
-Niby gdzie? Przecież ich z
ciebie nie ściągałem.
-Pamiętasz coś!
-Ogłupiałeś!? Nic a nic. W ogóle
to wypad stąd!
-Wiem, ale moje rzeczy! Nie mam
nic na sobie!
-Co to mnie obchodzi? – wskazał
palcem na drzwi.
-Jak mam niby tak wyjść!?
-Nie drzyj się tak… - warknął
wstał, chwycił za prześcieradło, zarzucił je na drugiego a następnie uchylił
przed nim drzwi – Wynocha, zanim stracę panowanie.
-Dobra…
Zakrył się na tyle, żeby nic nie
odsłaniać i wyszedł. Miał tylko nadzieję, że na nikogo się nie natknie w takim
stroju. To byłoby krępujące i nie wiedziałby jak to wyjaśnić.
-O Allen! – usłyszał za sobą głos
Laviego – Wszędzie cię… - zaczął coś mówić, – Co tu się… - pokazywał zszokowany
palcem to na blondyna to na bruneta… - Chłopaki, czy wy…? - jego uśmiech
rozszerzył się od ucha do ucha i rzucił się im obojgu na szyję, przytulając ich
do siebie także – Jak ja się cieszę! Nareszcie się pogodzicie.
-To nie tak jak myślisz! – Walker
próbował się wyrwać.
-A, co myślę? – odsunął się od
nich.
-No, że my mogliśmy… Tego… No… -
zacisnął ręce na prześcieradle, – Bo to nie tak. Ja i on, nie moglibyśmy – nie
zauważył, że się czerwieni.
-Po tym, co wczoraj widziałem,
nie byłbym taki pewien…
-Co masz na myśli? – spojrzał na
niego z nadzieją.
-Ogarnij się a ja ci wszystko
opowiem… - pokręcił głową.
-Ja też – chrząknął Kanda –
Chętnie bym się dowiedział, co wczoraj zaszło. Chociaż i tak jestem pewien, że
bym go nie tknął…
-Jesteś tego pewien? – zapytał
rudy z szelmowskim uśmiechem, zakładając ręce na piersi.
Yuu zrobił wielki oczy i
znieruchomiał.
Dziękuję za przeczytanie i jeszcze raz życzę wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.
Następna część tego opowiadania pojawi się najprawdopodobniej za jakieś 2 tygodnie (14.01.14)