Ohayo Pysiaczki!
Ja - Wasz ukochany yaoistyczny Mikołaj, jak zwykle mam dla Was w ten dzień Wyjątkowy prezent ♥
Dziś z okazji Świąt Bożego Narodzenia, składam Wam moi najmilsi życzenia płynące z głębi mojego zboczonego serca.
Dużo yaoiców i hentaiców.
Mnóstwo uniesień i wzruszeń
No i oczywiście spełnienia marzeń :)
Tego Wam właśnie życzę.
Naprawdę już od bardzo dawna proszona byłam o paring z KHR, nareszcie coś z tego naskrobałam. Dwie osóbki najusilniej prosiły o takie opowiadanko, dlatego w szczególności dedykuję je: Dagna1688 i Yume Mito
Ale zanim zaczniemy. Krótki opis o czym jest KHR
Seria opowiada o losach chłopka o imieniu Sawada Tsunayoshi, nazywany przez znajomych Tsuna. Jego beznadziejne życie zmienia się kiedy odwiedza go małe dziecko i oświadcza mu, że zostanie Dziesiątym szefem mafii Vangola. Tsuna nie zgadza się na bycie szefem, ale jest ciągle do tego namawiany przez swojego korepetytora i przyjaciół. W sumie mało ma to wspólnego z prawdziwą mafią...
Gokudera Hayato - jeden ze strażników Vangoli, prawa ręka Sawady. Tsundere. Ma obsesję na punkcie Tsuny. Bardzo inteligentny i raczej negatywnie nastawiony do prawie wszystkiego, często uczestniczy w bójkach. Wierzy w mityczne stwory i takie tam. Kilka lat temu uciekł z domu i nigdy tam nie wrócił. Grać na fortepianie/pianinie nauczyła go jego matka, która umarła, gdy był mały. Pali papierosy. Uważa Yamamoto za idiotę i nazywa "bejsbolowym idiota", ale zawszę się o niego martwi.
Yamamoto Takeshi - strażnik Vangoli. Bardzo radosny i beztroski. Na początku myśli, że "bawią" się mafie. Jego ojciec ma restaurację sushi i nauczył go Kendo. Dobrze gotuję. Kocha grać w bejsbol. Lubi Gokudere i chce go chronić. Taki seme to skarb~
Ale zanim zaczniemy. Krótki opis o czym jest KHR
Seria opowiada o losach chłopka o imieniu Sawada Tsunayoshi, nazywany przez znajomych Tsuna. Jego beznadziejne życie zmienia się kiedy odwiedza go małe dziecko i oświadcza mu, że zostanie Dziesiątym szefem mafii Vangola. Tsuna nie zgadza się na bycie szefem, ale jest ciągle do tego namawiany przez swojego korepetytora i przyjaciół. W sumie mało ma to wspólnego z prawdziwą mafią...
Gokudera Hayato - jeden ze strażników Vangoli, prawa ręka Sawady. Tsundere. Ma obsesję na punkcie Tsuny. Bardzo inteligentny i raczej negatywnie nastawiony do prawie wszystkiego, często uczestniczy w bójkach. Wierzy w mityczne stwory i takie tam. Kilka lat temu uciekł z domu i nigdy tam nie wrócił. Grać na fortepianie/pianinie nauczyła go jego matka, która umarła, gdy był mały. Pali papierosy. Uważa Yamamoto za idiotę i nazywa "bejsbolowym idiota", ale zawszę się o niego martwi.
Yamamoto Takeshi - strażnik Vangoli. Bardzo radosny i beztroski. Na początku myśli, że "bawią" się mafie. Jego ojciec ma restaurację sushi i nauczył go Kendo. Dobrze gotuję. Kocha grać w bejsbol. Lubi Gokudere i chce go chronić. Taki seme to skarb~
Dobrze. Kończymy zapowiedzi!
Zapraszam do czytania!
Zapraszam do czytania!
Selfie
Śnieg. Wszędzie śnieg. Na dachach domów, na ulicach, na kurtkach ludzi i na
ich czapkach. Nie było rzeczy, która nie byłaby nim pokryta. Wszystko,
dosłownie wszystko było oblepione białym puchem.
Całość była i tak już cała zmarznięta, a nie zanosiło się na to, żeby
przestało padać.
Pomimo ciągłego
odśnieżania dróg, samochody stawały w korkach. Pociągi również się spóźniały.
Szkoły i niektóre biura zostały na ten dzien. zamknięte. Meteorolodzy zalecali,
żeby ludzie pozostali w swoich domach. Jednak prawie nikt ich nie słuchał.
Dzieci radośnie korzystały z wolnego dnia bawiąc się na dworze. Lepiły bałwany,
rzucały się Snieżkami, zjeżdżały na sankach i wymyślały tysiące a może i nawet
miliony rożnych zabaw na śniegu.
Gokudera przechadzał się po zaśnieżonych uliczkach.
Nos wcisnął w gruby wełniony szalik. Włosy ukrył pod równie grubą czapką. Ubrał
się w puchową kurtkę, a zgrabiałe ręce wcisnął do kieszeni. Jego ta pogoda ani
trochę nie cieszyła. Chodził i przeklinał siarczyście warunki atmosferyczne, w
jakich się znalazł. Właśnie przechodził obok nowo ulepionego bałwana. Obrzucił
go spojrzeniem jeszcze zimniejszym niż aktualna temperatura, a potem bez słowa
go kopnął i przewrócił.
-Ej no! – krzyknęło piskliwie dziecko, które go
ulepiło.
-Czego się drzesz!? – warknął na niego i odszedł bez
wzruszenia.
-Gokudera! Czekaj – podbiegł do niego Yamamoto jak
zwykle uśmiechnięty od ucha do ucha.
-No nie no… jeszcze ciebie mi tu brakowało… -
przewrócił oczyma.
-Ciebie też miło widzieć? Spacer?
-Nie kurwa. Postanowiłem tańczyć w balecie.
-Acha… i jak idzie?
-Nie ważne… - wypuścił powietrze, tak jakby był
niezwykle zmęczony tą konwersacją.
-Fajna pogoda, co nie? I do szkoły nie musimy…
-Tia… jasne… - burknął odwracając się.
-Ale tobie chyba coś się nie podoba, co? – zatrzymał
go chwytając za ramię.
-Zimno jest… szkoła zamknięta… Byłem u Dziesiątego,
ale go nie zastałem… W domu mi się nudzi… A na dworze jest za zimno.
-To, dlatego że się nie ruszasz. Chodź, pobawimy się!
– schylił się i zgarnął bryłę śniegu.
-Naprawdę nie…
Hayato nie zdążył dokończyć tego, co miał powiedzieć,
bo Takeshi podbiegł do niego i wcisnął mu na twarz całą masę śniegu.
-Trzeba cię natrzeć! – pisnął radośnie brunet
szarpiąc się z kolegą.
-Pogrzało cię? – wyrwał się i zaczął wytrząchiwać
puch zza kołnierza.
-Od razu złapałeś takich żywych kolorków!
-Odczep się! Nie masz nikogo innego, żeby go męczyć –
położył sobie dłonie na policzkach, żeby je ogrzać.
Słodki…
Pomyślał Yamamoto patrząc na
przyjaciela, a raczej nie będąc w stanie oderwać od niego oczu.
-Zimno mi… Idę do domu – Hayato odwrócił się na
pięcie i chciał wracać.
-Ej no poczekaj, zaraz się rozgrzejesz! – złapał go
za przedramię i pociągnął za sobą.
-Nie chcę! Chcę do domu! – pisnął jak małe
rozkapryszone dziecko.
-Pobawimy się. A potem zapraszam cię do siebie na
ciepły obiad – odwrócił się i uśmiechnął naprawdę pięknie – Daję głowę, że u
siebie masz tylko chińskie zupki.
-No dobra, ale robię to tylko dla obiadu – odwrócił
głowę w bok – Yamamoto?
-Tak? – nie przestawał iść.
-Czy mógłbyś puścić moją rękę?
-Tak, jasne – uczynił to po czym zaśmiał się niby
nerwowo.
-Gdzie niby chcesz iść – zapytał wciskając ręce do
kieszeni.
-Na lodowisko. Będzie super. Zobaczysz!
Przeszedł z nim kawałe. Nim ich oczom ukazał się obszerny otoczony
drewnianymi barierkami teren. Było tam mnóstwo ludzi. Dzieci piszczały
radośnie, czasem popłakiwały po upadku, ale zaraz wracały do zabawy. Dorośli
też się świetnie bawili. Zakochani jeździli obok siebie, znajomi bawili się
świetnie.
Gokudera skrzywił się kwaśno na widok tego wszystkiego. W jednej chwili
zachciało mu się wymiotować. Dodatkowo nie widział siebie w roli radośnie
ślizgającego się w śród nich. To go zwyczajnie odrzucało.
-Poczekaj chwilkę. Skoczę po łyżwy. Zaraz wracam – Beztroski brunet
powiedział z uśmiechem ciągnąć złośliwie za szalik kolegi.
-Pospiesz się, bo inaczej sobie pójdę – rozgniewany wyrwał mu materiał z
rąk.
-Dobra – podbiegł do budki, gdzie można było wypożyczyć niezbędny sprzęt.
Wrócił bardzo szybko – Masz, to powinien być twój rozmiar – wręczył Hayato
obuwie.
-Dzięki… ale nie jestem pewien czy to dobry pomysł. Nigdy wcześniej nie
jeździłem na łyżwach – skrzywił się.
-Oj, daj spokój. To jak jazda na rowerze. Zaraz to wyczujesz – mówił
zakładając łyżwy – No dalej! Poradzisz sobie! – klepnął go w ramię stając
chwiejnie na ostrzach.
Gokudera zrobił minę pod tytułem „A co ja nie dam rady!?” i zabrał się za
zakładanie łyżew.
Odstawili swoje buty w bezpieczne miejsce i drobiąc jak kurczaczki
poczłapali na lód. Pierwszy na lodowisku stanął Yamamoto.
-Poradzisz sobie – podał rękę swojemu przyjacielowi – Jakby co, to jestem
tu, żeby ci pomóc.
-Ta akurat będę potrzebował pomocy takiego głupka jak ty! Nigdy! Przenigdy!
– zrobił krok, stanął na lód i wyrąbał się jak długi.
-Hahaha! A mówiłem: Pomogę ci! – złapał go za ręce i pomógł wstać.
-Zamknij się… żebym chociaż mógł wcześniej przeczytać
jak to się robi…
Gokudera stanął niepewnie na chwiejnych nogach. Nigdy wcześniej nie miął do
czynienia z łyżwami. Czuł tą niestabilność, która tak bardzo mu nie
odpowiadała.
-Bejsbolowy głupku ja nie dam rady! To nie dla mnie!
-Daj spokój Gokudera, weź się w garść. Poradzisz sobie. Jesteś taki mądry.
Na pewno dasz sobie radę - klepnął go z impetem w ramie, co sprawiło, że Hayato
strącił ponownie równowagę i padł na barierkę.
-Zginę! Umrę! – piszczał wstając.
Pomimo pewności, ze jego chwilę
są policzone, postanowił hardo spróbować. Trzymał się barierki i niepewnie
stawiał kroki. Udało mu się nawet przejechać kilka centymetrów, ale przed nim
była jeszcze bardzo daleka droga. Po kilkudziesięciu potknięciach i kilkunastu
upadkach. Z bolącym tyłkiem, obtłuczonymi rękami i nogami. Postanowił już się
poddać.
-Hej! Bejsbolowy głupku! –
wrzasnął do Yamamoto, który właśnie wykonywał piękne okrążenie – Spadam stąd.
-No
daj spokój. Jest przecież fajnie!
-No raczej nie dla mnie –
przewrócił oczyma.
-Nauczę cię – daj rękę –
Poprowadzę cię – zdjął rękawiczkę i podał mu dłoń.
-Nie będę z tobą jeździł za
rączkę!
-Ja też się tak uczyłem –
uśmiechnął się szeroko.
-Chyba za którymś razem na głowę
upadłem… – burknął do siebie i ujął jego dłoń.
Zachwiał się jeszcze
bardziej, kolega był o wiele mniej stabilnym podparciem niz. solidna drewniana
barierka.
-No dobrze a teraz zrób pierwszy krok. Takie bzium do przodu - uśmiechnął
się wesoło brunet łapiąc pewnie za jego dłonie.
-Aleś mi wyjaśnił...
Gokuudera jednaka zrobił suw do przodu, a potem jeszcze jeden i jeszcze,
gdy już myślał, że zaczyna mu wychodzić, Yamamoto nie nadarzył za jego ruchami,
zaszedł mu drogę. Sam nauczyciel się przewrócił, a jego uczeń tuż za nim
lądując prosto miedzy jego nogami.
Hahahaha! – zaśmiał się Takeshi z sytuacji.
-Z, czego rżysz – żachnął się cały czerwony na twarzy.
-Bo to wygląda tak, jakbyś zaraz miał mi zrobić loda... – spojrzał na niego
rozczulająco.
-Głupi idiota! – splunął w bok, próbując się podnieść. Jednak mokra
rękawiczka poślizgnęła się na lodzie i chłopak opadł policzkiem wprost na
krocze kolegi. Ku jego zaskoczeniu nie upadł na coś zupełnie miękkiego, tak jak
się tego spodziewał.
-Ua! Gokudera! – Yamamoto aż podskoczył i chwycił go za ramiona – Może
jednak tego chcesz? – puścił do niego oczko.
-Ty zboczeńcu! Jakim ty cudem... Ty... Tam...!? odpowiedział odsuwając się energicznie.
Całkowicie poczerwieniał na twarzy.
-Przepraszam, ale sama ta myśl, że mógłbyś mi zrobić loda na mnie
podziałała… - zaśmiał się nerwowo drapiąc po głowie.
-Jesteś obrzydliwie obleśny! – walnął go z całych sił w głowę – Mogłeś,
chociaż powiedzieć, że napaliłeś się na jakieś dziewczyny – wskazał na grupkę
dziewcząt, które pomimo niewyobrażalnego zimna nadal paradowały w krótkich
spódniczkach.
-Jakich dziewczyn? – rozejrzał się zupełnie zdezorientowany – Aaaa… tych…
-Nie mam ochoty dłużej z Toba przebywać. Idę do domu!
Gokudera był strasznie zażenowany tą sytuacją. Dodatkowo wszyscy na nich
patrzyli.
-Ej no poczekaj, no sorki... Jak chcesz to pójdziemy gdzieś indziej. Ale
nie idź! – powiedział tonem małego dziecka proszącego mamę o to, żeby zostać
jeszcze pięć minut na placu zabaw.
-Nie mam ochoty na ciebie
patrzeć.
-A na gorący obiadek u mnie w
domu? – postanowił uciec się do przekupstwa. Wiedział, że dania jego ojca
zawsze są fenomenalne i każdy ich skrycie pragnie i pożąda.
-Dobra. To gdzie chcesz teraz iść? – bez wątpienia
dał się skusić.
-Chodź gdzieś ulepić bałwana!
-Wiesz, jakie to dziecinne! – przewrócił oczyma a
potem mówił już do siebie – A z resztą wiesz ile ich tutaj już się porobiło.
Cała armia… Gdyby to jakimś cudem ożyło… Swoją drogą widziałem kiedyś taki film
i…
-Gokudera! Jesteś taki słodki! No chodź – złapał go
za kaptur i pociągnął w miejsce gdzie było mnóstwo białego puchu – Najpierw
trzeba sprawdzić, czy jest dobrze zbity.
Yamamoto bez uprzedzenia wepchnął przyjaciela w największą zaspę, który w
zupełnym szoku zapadł się głęboko w miękkim, białym śniegu, znikając niemal
zupełnie z pola widzenia. Minęła dłuższa chwila nim wygrzebał się stamtąd i
sycząc złowieszczo jak żmija zaczął wyciągać śnieg spod ubrań.
-Chciałeś mnie zakopać żywcem czy co!?
-Teraz przynajmniej wiemy, że jest dobrej jakości! – zachichotał wesoło.
-W dupie to mam! Jaki dobrej jakości!? Twój mózg nie jest dobrej jakości! –
warczał na przyjaciela.
-Oj daj spokój Gokudera. Zabawmy się! Ale najpierw musimy pomyśleć jak to
zrobić.
-Pomyśleć? – zamachnął władczo ręką – To akurat zostaw mi! Posłuchaj
bejsbolowy głupku. W tej chwili ja tutaj rządzę. Ty wykonujesz tylko pracę
fizyczną. Zrozumiano?
-Tak! – odpowiedział niezmiernie szczęśliwy z faktu iż został zdegradowany
do roli zwyczajnego robotnika.
-Dobra! W takim razie masz mi tu zaraz uklepać trzy kule ze śniegu. Nie
mniej, nie więcej jak trzy! Posłuchaj mnie – zaczął palcem rysować na śniegu –
Tak wygląda bałwan: jest zrobiony z dokładnie trzech kul…
-Gokudera, wiem jak lepić bałwana… - powiedział pochylony nad nim.
-Zamknij się i słuchaj: Największa kula jest na dole, potem jest średnia,
średnia jest mniejsza od największej, a większa od najmniejszej… Zrozumiano?
-Ile razy mam ci mówić, że wiem, jak wygląda bałwan – zaczął tuptać w
miejscu, bo bez ruchu szybko robiło mu się zimno.
-Pytałem tylko, czy twój mózg to pojmuje?
-Tak… Rozumiem...
-Budowę bałwana zaczynamy od tego, ze największą… znaczy kulę największą
kładziemy na dole, potem średnią i w końcu najmniejszą. Nigdy na odwrót! Czy to
jest jasne?
-Aż za bardzo. Możemy już zacząć!? – podskoczył w miejscu.
-Dobra. Zacznij turlać, a ja za chwilkę wrócę – wstał i wyprostował się.
Jęknął z bólu. Wypad na łyżwy zaczynał dawać o sobie znać.
-Dokąd idziesz?
-Jak to dokąd? Po niezbędne rzeczy. Zaraz wracam – machnął mu żwawo ręką na
pożegnanie i odbiegł.
-Mam nadzieję, że wróci…
Powiedział do siebie smutno Takashi i wziął się za przydzielone mu zadania.
Nie raz, nie dwa, ani nie trzy razy robił w swoim życiu tego śniegowego ludka,
więc aż za dobrze wiedział jak ma wyglądać. Nie potrzebował żadnych wykładów.
Ulepić śniegowe kule nie było żadną filozofią. Posiadał siłę i potrzebne
umiejętności, żeby tego dokonać. Pogwizdywał cichutko pod nosem podczas pracy.
Nie minęła dłuższa chwila, a najmniejsza kula była już gotowa. W miarę szybko
uwinął się także z drugą z nich. Nie bał się, że zabraknie mu materiału, w
końcu bałwany spadają z nieba zupełnie rozmontowane. Przy robieniu trzeciej
kuli zaczął się obawiać, czy jego przyjaciel aby na pewno nie wrócił znudzony
do domu, ale ufał mu i wierzył w to, że nie zrobiłby mu tego, w końcu na kogo,
jak na kogo, ale na Gokuderę można było liczyć. Nie pomylił się, w chwili, gdy
zostało mu jedynie wygładzenie ostatniego fragmentu bałwana jego przyjaciel
pojawił się w polu widzenia.
-Piękne! – zachwycił się Hayato patrząc na jego pracę.
-Mówiłem ci, że wiem, jak to się robi! – wyszczerzył ząbki.
-Phi… teraz musimy je ustawić. Od największej…
-… do najmniejszej. Nie odwrotnie – nagle znalazł się za kolegą – Co tam
masz?
-Garnek… szalik... marchewkę i parę węgielków – pokazywał kolejno
przedmioty.
-Fajnie, że o tym pomyślałeś!
-Ktoś musiał – przewrócił oczyma – Dobra! Do roboty bo zimno!
Od razu wzięli się za ustawianie. Naprawdę było zimno, więc żaden nie
chciał stać bezsensu w miejscu, po ustawieniu wszystkiego tak, jak powinno być.
Gokudera wziął się za dorabianie, oczu ust, guzików no i oczywiście nosa.
Takeshi na samym czubku ułożył garnek, nieco go przekrzywił, żeby wyglądał
bardziej łobuzersko, a na koniec owinął głowę bałwana pasiastym szalikiem.
-Wyszedł piękny – zachwycił się brunet z iskierkami w oczach.
-No oczywiście, przecież to ja nadzorowałem prace – wyprostował się dumnie.
-Ej… o ja też swoje włożyłem…
-Trochę popchałeś i tyle – spojrzał na niego ukradkiem.
-Nie odmówisz mi! To nasze pierwsze dziecko! – chwycił go za rękę i
pociągnął w stronę bałwana – Chodź zrobimy sobie z nim fotkę!
-To głupie! – stanął z naburmuszoną miną.
-Powiedz: seeeeeeeeeer! – stanął obok niego i wyciągnął przed siebie
telefon.
-Dupa…
Flesz błysną na ułamek sekundy i zdjęcie już było zrobione. Takeshi
obejrzał je z radością. Spodobało mu się.
-To, co jeszcze bitwa na śnieżki? – schylił się i nabrał śniegu.
-Nie jest ci mało? Ja już przemarzłem na kość… Nie mam ochoty na zabawy…
Nie zważając na jego protesty Yamamoto ubijał malutką kulkę w dłoniach a
potem zamachnął się z całych sił i walnął przyjaciela prosto w głowę. Grał tyle
lat w bejsbol, że jego uderzenia były trafne i niezwykle mocne. Lata treningu
uczyniły swoje. Bo Hayato jak stał i jak dostał, tak teraz leżał nieprzytomny
na śniegu.
-Gokudera! Nic ci nie jest!
Podbiegł do niego zaniepokojony. Spojrzał na jego głowę i zauważył, że
stracił czapkę, a na czole z chwili na chwilę rósł coraz większy guz. Przez
krótką chwilę myślał, że właśnie uśmiercił swojego przyjaciela, ale zaraz
uspokoił się, bo Hayato poruszył brwiami i z wolna otworzył oczy, tylko po to,
żeby zaraz zacząć się wydzierać.
-Ty debilu! – usiadł gwałtownie i złapał się za głowę – Mogłeś mnie zabić.
Zdajesz sobie sprawę z tego ile masz siły? Naprawdę jesteś kretynem! – zaczął
wstawać.
-Może jeszcze trochę posiedź – zaczął go uspokajać, asekurując każdy jego
ruch.
-Odsuń się ode mnie! Największym zagrożeniem dla mojego życia w tej chwili
jesteś Ty!
Hayato cały poczerwieniał na twarzy. Nagle zakręciło mu się w głowie i
poczuł, że leci w dół.
-Hej… Mówiłem, żebyś nie wstawał – Takeshi złapał go w swoje objęcia i
teraz podtrzymywał go, żeby się nie przewrócił.
-Zaraz będzie lepiej – zmarszczył jeszcze bardziej brwi i oparł głowę o
ramię kolegi.
-Spokojnie. Nie spieszy nam się. Odpocznij a potem pójdziemy do mnie na
obiad – mówił bardzo ciepło, nie przestając go trzymać.
~~*~~
Poszli na obiad, który w zasadzie stał się kolacją.
Był pyszny, jak zawsze w tym domu. Kluski na parze wręcz rozpływały się w
ustach. Kawałki warzyw chrupały smakowicie. Ryż był idealnie słony. Jednym
słowem kolejny z idealnych obiadów ojca Yamamoto.
Po skończonym obiedzie i dwóch dokładkach, bo
oczywiście zabawa na Świerzym powietrzu bardzo wzmaga apetyt, chłopcy poszli
jeszcze do pokoju Takeshiego, żeby odpocząć po jedzeniu. Przysiedli wygodnie na
podłodze, a brunet odważył się nawet położyć. Czuł, że jego brzuch jest pełen i
zaraz chyba pęknie z przejedzenia.
-Yamamoto… ledwo się ruszam – zaczął zawodzić
Gokudera.
-Co ty nie powiesz? Ja tak samo – leniwie przewrócił
się na brzuch, co nie było dobrym pomysłem.
-Twój tata zdecydowanie za dobrze gotuje.
Takeshi przez jedną chwilę chciał zapytać jak gotują
jego rodzice, ale zaraz po tym zreflektował się, przypominając sobie jak gotuje
jego siostra i wnioskując po tym w domu musiał mieć nie lepiej.
-Też będę tak gotował – powiedział do samego siebie a
potem zerwał się na kolana – Pokaż jeszcze to czoło – uśmiechnął się do
przyjaciela.
-Nic mi nie jest – rozmasował sobie sam guza – Nawet
tego nie czuję. Całą reszta boli mnie bardziej.
-Wygląda naprawdę źle. Jest czerwone i chyba trochę
obtarte.
-A myślisz, że czyja to wina!? Na przyszłość uważaj
gdzie i w kogo celujesz!
-Już, już przepraszam. Herbatki?
-Nie dziękuję – założył ręce na piersi – Chyba już
sobie pójdę. Jestem troszeczkę zmęczony.
-Jeśli chcesz możesz zostać na noc – wyrwało mu się
mimochodem. Sam nie wiedział, czy chcę to powiedzieć.
-Nie dzięki, mam swój dom. To wcale nie tak, że
mieszkam pod łóżkiem dziesiątego! – odwrócił głowę z niemym „fu!”. (Serio? O.o)
-Jasne, jasne – zaśmiał się krótko – Ale jest
cholernie zimno, a ty jesteś poobijany. Jesteś pewien, że chcesz wychodzić na
taki mróz?
-Przypominam, że jestem poobijany przez ciebie…
-Wiem i po raz setny przepraszam. Pozwól w takim
razie, że zostaniesz na noc, a ja przeproszę ci jutro śniadaniem do łóżka.
Powiedz tylko, na co masz ochotę. Zrobię ci, co tylko zechcesz.
-Zdajesz sobie sprawę, że to, co mówisz strasznie
głupio brzmi? – rzucił mu urwane spojrzenie.
-Co? Ale jak? – podrapał się głupkowato po głowie.
Naprawdę nie wiedział, o co mu chodzi. Wcale nie udawał.
-Nie ważne… - spojrzał w sufit.
-Gokudera… Nie wypuszczę cię w tej noc… Nie ma takiej
opcji… – przykląkł obok niego i zaczął mu się natarczywie przyglądać –
Obejrzymy coś w telewizji a potem do łóżka!
-Przestań tak się na mnie gapić! Czuję się dziwnie! –
zaczął odpychać jego głowę od siebie.
-Ale, co ja takiego robię!?
-Po prostu weź ode mnie odejdź!
-A to nie mogłeś tak od razu? – odsunął się leniwie i
usiadł obok. Wziął do ręki pilot i włączył telewizję. A następnie zamruczał
cichutko – Jakieś głupoty. Mogą być.
-Wszystko jedno… Jesteś głupi Yamamoto. Głupi jak
but…
-O, co ci chodzi – odłożył pilot na bok. Dając znać,
że właśnie ten idiotyczny teleturniej będą oglądać.
-O nic… – ściągnął poduszkę z łóżka i się w nią
wtulił.
-Wiesz, co Gokudera? Potrafisz być naprawdę uroczy –
zaśmiał się cichutko.
-Dlaczego to robisz? – spojrzał na niego ukradkiem.
-Co robię? – zamrugał zdezorientowany.
-Nie udawaj głupszego niż jesteś! – cisnął w niego
poduszką.
-Nie udaję… Znaczy. Bo nie bardzo wiem, o co ci
chodzi? – teraz przybliżył się tak bardzo, że aż dotykał swoim ramieniem jego
ramię.
-Zawsze, gdy jesteśmy sami… Ty zaczynasz mówić i
robić takie dziwne rzeczy – oparł czoło o swoje kolana.
-Jakie rzeczy? – nachylił się, żeby lepiej słyszeć
to, jak coś tam brzęczał sobie pod nosem.
-Dziwne…
-Przepraszam, ale nadal nie rozumiem, o czym do mnie
mówisz – zaśmiał się nerwowo i podrapał w tył głowy.
-Nieważne… jesteś zwyczajnym bejsbolowym idiotą… Nie
mogę wymagać od ciebie za wiele – zagarnął sobie włosy za ucho – To zwyczajnie
nie jest normalne, gdy jeden chłopak mówi do drugiego, że jest uroczy… czy
słodki…
-Aaaa… O to ci chodzi! Nie martw się nie biorę cię za
dziewczynę, czy coś! Wcale nie chodzi mi o to, że jesteś niski. Nie masz się,
czym przejmować! – poklepał go po ramieniu.
Gokudera aż się zjeżył.
-Yamamoto! Nie myśl, źle ci to wychodzi. Nawet nie
próbuj tego robić! Doskonale wiem, że cierpisz, gdy próbujesz tego
skomplikowanego procesu! Dlatego zwyczajnie tego nie rób!
-Dobrze, już dobrze. Nie masz, co się pieklić…
Po wymianie tych zdań obaj całkowicie ucichli i
wlepili oczy w bardzo idiotyczny teleturniej z udziałem popularnych aktorów i
piosenkarzy. Ich zadaniem było odpowiadać a najgłupsze w świecie pytania, na
które nie można było znaleźć żadnego logicznego wyjaśnienia. Widownia i
Yamamoto, co chwila wybuchali śmiechem z powodu niskiego poziomu żartów, za to
Gokudera siedział naburmuszony z miną skazańca na dożywocie za coś, czego nie
popełnił.
W pewnym momencie głowa Gokudery opadła bezwładnie na ramię jego kolegi. W
ogóle całe jego ciało stało się miękkie i bezwładne. Po wrażeniach całego dnia,
zmęczony zasnął.
-Goku…
Zaczął mówić Takeshi, ale za moment umilkł, żeby go nie obudzić. Żeby go
nie męczyć w tej pozycji, ułożył go delikatnie w ten sposób, że głowa Hayato
leżała na jego kolanie. Odgarnął mu niesforne kosmyki z czoła. Zauważył, ze
zmarszczka pomiędzy jego brwiami nagle zniknęła. To nie tak, że w tej chwili
wyglądał lepiej niż zwykle, tylko nieco inaczej, ale nadal był tym samym
człowiekiem, którym był.
Yamamoto uśmiechnął się do siebie. Właśnie w tej chwili coś sobie
uświadomił.
Któregoś dnia poślubię tego faceta…
Bardzo chciał zapamiętać tą chwilę, ten moment wyryć w swojej pamięci już
na zawsze. Wyciągnął subtelnie swój telefon z kieszeni, włączył aparat i
pstryknął sobie i Hayato zdjęcie. Zobaczył jak wyszło. Podobało mu się i to
bardzo. Było na nim wszystko to, co chciał zapamiętać: swoją zadowoloną minę i
śpiący Gokudera, który wyglądał niczym anioł, który przed chwilą zleciał z
nieba.
Popatrzył jeszcze przez dłuższą chwilę na to jak słodko wygląda, gdy śpi.
Oczyma wyobraźni widział już to jak będzie wyglądała ich wspólna przyszłość.
To, jak co dzień będzie go budził słodkim pocałunkiem. Jak będą jedli wspólnie
posiłki, wszystkie bez wyjątku, nie pozwoli, żeby jedli osobno. Jak będą razem
spędzać wspólnie wieczory, a potem robić w nocy te wszystkie rzeczy, jakie robi
małżeństwo.
Właśnie rozsmakowywał się w myślach o swoim przyszłym małżeńskim życiu, gdy
nagle wybranek jego serca głośno zachrapał. Cóż palenie od dziewiątego roku
życia w końcu musiało dać o sobie znać. Yamamoto nie zraził się tym ani
troszkę. Zaśmiał się cichutko, a następnie wziął Gokuderę pod pachy i najczulej
jak tylko mógł uniósł go i wrzucił na swoje łóżko. Przez moment myślał, że go
tym obudził, bo Hayato zamruczał coś pod nosem, ale zaraz przewrócił się na bok
i skulił odrobinę.
Tak bardzo słodki!
Popatrzył na jego kształtne ciało. Na odsłoniętą szyję, rzadko ma okazję ją
zobaczyć przez jego długie włosy, ale gdy już jest ona widoczna, prezentuje się
nieziemsko. Na jego ramiona i lekko wystające łopatki, wcięcie w talii, biodra,
zgrabne pośladki, i piękne nogi. Pomyślał, że ma szczęście zakochując się w
kimś tak idealnym
Również położył się na łóżku, objął go w pasie i przykulił się do niego
mocno. Ogarnęła go tak błoga przyjemność, że miał ochotę zostać już w tej
pozycji na zawsze.
Nie, to nie wypali…
Pomyślał chwilę przed tym jak spadł z łóżka.
~~*~~
Yamamoto siedział na kanapie tak, że Gokudera opierał się o niego plecami,
tak słodko w niego wtulony. Otulili się szczelnie, kocykiem i w zimowy, śnieżny
dzień skryli się w swoim przytulnym gniazdku. Oglądali albumy ze starych
dobrych lat i popijali powoli czerwone wino.
-O, a tutaj ile miałeś lat? – zapytał Hayato zaraz po tym jak przewrócił
stronę.
-A, bo ja wiem…? – upił łyk z kieliszka – Może dziesięć…?
-Fajnie wyglądasz z tym pucharem… - przekręcił dalej – O Dziesiąty!
Takeshi zaśmiał się lekko, a że unosił właśnie szkło do ust, nieznacznie
się oblał. Reakcje jego ukochanego przez tyle lat ani trochę się nie zmieniły.
-A tu już jestem ja – uśmiechnął się bardzo szeroko – Pamiętam ten
naszyjnik… nie wiem gdzie go zapodziałem potem…
-Zgubiłeś go na plaży, kiedy się… – mruknął odgarniając mu włosy z karku i
całując go tam.
-Hej..! – podskoczył lekko przerzucając kolejną kartę a następnie ściągając
mocno brwi –To też pamiętam. I tego bałwana też! Ale wtedy było zimno~. Prawie
tak jak dziś.
-Ale i tak to był fajniusi dzionek – zachichotał jak małe dziecko.
-Szkoda tylko, że byłem potem tak poobijany, że ledwo żyłem…. Do dziś to
pamiętam – wzdrygnął się.
-Przepraszam… – odstawił kieliszek.
-Za, co przepraszasz idioto. To było kilka lat temu! – dał mu z łokcia w
żebra.
-Aj… - rozmasował sobie to miejsce.
- O, a co to zdjęcie?
-Które?
-To, gdzie leżę ci na kolanach? Ile my wtedy mieliśmy… Z tego, co pamiętam,
to wtedy jeszcze nie byliśmy razem… W ogóle jak ono zostało zrobione!?
-A, bo ja wiem…? – objął go czule od tyłu.
-Yamamoto Takashi, masz mi natychmiast powiedzieć skąd wzięło się to
zdjęcie!
-A czy to ważne? – wziął go za brodę i lekko odwrócił jego głowę ku sobie,
spojrzał mu głęboko w oczy i namiętnie pocałował.
-Yamamoto Takeshi… Jeśli sądzisz, że w ten sposób uda ci się mnie odwieźć
od tego pytania, to się grubo mylisz… Masz mi natychmiast wy… – usta zostały mu
zasłonięte kolejnym pocałunkiem
-Nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz – znów ukazał szereg
śnieżno-białych ząbków.
-Hej, co ty wyprawiasz!? – wzdrygnął się, gdy dłonie Yamamoto wsunęły się
za jego stare, rozciągnięte, dresowe spodnie i bokserki.
-A jak myślisz? – mruknął niewyraźnie zjeżdżając ustami z twarzy kochanka
na jego szyję, pozostawiając odrobinę mokry ślad.
Ręka bruneta zacisnęła się na członku Hayato.
-Ach… Jeśli myślisz, że w ten sposób będziesz mógł
mnie… Ach… - odchylił głowę do tyłu i położył ja na ramieniu kochanka. Ustami
dotknął jego policzka, ale liczył na to, że uda mu się sięgnąć warg – Wrócimy
do tej rozmowy później…
-Jakiej rozmowy? – zapytał nie dając mu szans, aby
odpowiedział. Znów zaczął go całować, jednocześnie osuwając się z nim wolno do
pozycji leżącej.
Album zsunął się delikatnie z kolan Hayato i upadł tępo na podłogę.
Gdy już leżeli wygodnie Gokudera rozłożył szeroko nogi, tak, żeby jego
mężczyzna mógł dalej robić mu to, co robił do tej pory. Zaczął cichutko jęczeć.
W takiej pozycji, gdy był do niego odwrócony tyłem ciężko mu było się z nim
całować, kark wykręcał w nienaturalnej pozycji, ale za nic w świecie nie chciał
z tego rezygnować.
Brunet wsunął jedną dłoń pod
koszulkę ukochanego, błądząc chwilę po bladej skórze odnalazł w końcu
twardniejący sutek. Zaczął go delikatnie pocierać, potem przyszczypywać i lekko
drapać. Wysłuchiwał w tej chwili coraz głośniejszych i intensywniejszych jęków.
Najchętniej odwrócił by ku sobie Gokudere i zamiast tylko dotykać jego sutka
palcami zacząłby go lizać, ssać i podgryzać. Wyczuwał to z każdą chwilą coraz
bardziej narastające pożądanie i u niego i u siebie.
-Ciepło… - powiedział urwanym głosem Hayato ściągając z siebie koc.
-Już zaraz ci pomogę – wstał i szybkim ruchem zdjął koszulkę z ukochanego,
a potem szarpnął za nogawkę spodni i zsunął je mu z tyłka. Potem zajął się
bielizną. Popatrzył lubieżnie na jego powiększone przyrodzenie – Tak lepiej?
-O wiele – wyciągnął do niego ręce.
Yamamoto znów ułożył się obok niego, tym razem przodem. Przygarnął go do
siebie. Od razu został opleciony w biodrze zgrabnym udem Hayato. Aż wywrócił
oczami, to uczucie było takie cudowne. Otarł się o niego mrucząc cichutko. Dłońmi zaczął błądzić po jego klatce
piersiowej, brzuchu, boku, plecach, udach, pośladkach, jednym słowem wszędzie
gdzie tylko sięgnął. Uwielbiał jego ciało, kochał jego reakcje, ubóstwiał
dźwięki, jakie wydaje. Czuł, że coraz mocniej go pożąda. W zasadzie każdego dnia
pragnął go coraz mocniej. Po tylu latach już powinien się do niego
przyzwyczaić, znudzić się, ale nie nim, nie Gokuderą, tym człowiekiem nigdy nie
można było być znudzonym.
Hayato zamruczał na raz jak kotek. Może, na co dzień tego nie okazywał,
tłumił to w sobie, ale gdy znajdowali się tylko we dwóch był niezwykle łasy na
pieszczoty. A już w szczególności kochał dotyk Yamamoto. Chociaż dłonie bruneta
były nieco szorstkie, pokryte tysiącem odcisków pozostawionych przez rękojeść
miecza i kij bejsbolowy. To jednak te właśnie ręce sprawiały mu tak wiele
rozkoszy. Wiedziały, gdzie i w jaki sposób mają dotykać. Pieściły go tak, że
zaczynały mu odbierać zmysły. Gdy byli sam na sam, nie musiał ukrywać tego jak
bardzo ma na niego apetyt.
-Yama… - szepnął prężąc się pod wpływem tego
wszystkiego.
-Tak? Czyżbyś znów zapomniał jak mam na imię? –
wypowiedział półszeptem nachylając się ku jego twarzy. Patrzył na niego.
Uwielbiał mu się przyglądać, gdy był właśnie w takim stanie.
Gokudera nie powiedział nic więcej, wsunął smukłą
dłoń pod bawełnianą koszulkę kochanka i zręcznymi palcami pianisty przesunął po
jego umięśnionym brzuchu. Zupełnie tak jakby zaczął wygrywać miłosną melodię
pożądania (tak, wiem, że mnie Wero za to
zastrzeli :P) (Śmiałam się przez 20 min turlając po podłodze >.< ~ Wero).
Zaczął odwzajemniać doznawane pieszczoty. Płynnym ruchem przeszedł wyżej,
na jego tors tylko po to, żeby zacząć ściągać ubranie. Bez niego prezentował
się przecież tak zniewalająco. Yamamoto pomógł mu i sam zdjął z siebie koszulkę,
jego kochanek od razu wykorzystując to przejechał po raz kolejny po
wyrzeźbionych niczym w skale mięśniach. Yamamoto wyglądał fenomenalnie. Na tyle
na ile mógł przyjrzał się mu. Jego torsowi, szyi, muskularnym ramionom,
szczęce, twarzy, uśmiechniętym ustom, a przede wszystkim dwóm pięknym jak
bursztyny oczom. W półmroku błyszczały i migotały tak, jakby tlił się w nich
żywy ogień. To było jedno z tych spojrzeń, za które można było zrobić wszystko.
Bez wyjątku.
-Kochaj się ze mną… - powiedział łamiącym się głosem
kładąc swojemu mężczyźnie rękę na kark i przyciągając jego głowę do pocałunku.
Dwa razy tej samej rzeczy Takeshiemu nie trzeba było
powtarzać. A w szczególności tej. Zbyt mocno już sam tego pragnął. Nie
odrywając swoich ust od jego wciągnął go na siebie. Prawą ręką przytrzymał go
za pośladek, a lewą przejechał wzdłuż jego kręgosłupa i jeszcze niżej.
-Um… - wyrwało się z gardła Gokudery -
mężczyzna zadrżał.
-Kocham cię… Naprawdę cię kocham – szepnął pożądliwie
chwytając za płatek ucha swojego ukochanego.
Przepadał za tym, żeby mu to powtarzać.
Czerpał z tych słów dziką satysfakcję. Chociaż sam nigdy ich nie usłyszał od
niego, nie czuł się z tym źle. Nie musiał tego słyszeć, wiedział o tym. Hayato
nie należał do osób, które używają tego typu słów, jeśli nie zaszła ku temu
absolutna konieczność. A jak dotąd nigdy nie postawił go w sytuacji, w której
musiałby ich użyć.
-Ciasno jest na tej kanapie… - powiedział
srebrnowłosy odrywając się od ust bruneta.
-Hehe
– zaśmiał się cichutko – Kiedyś potrafiliśmy to robić w szafie… Gdzie w pokoju
obok trwało jakieś ważne zebranie. A wtedy nie narzekałeś…
-Nie przypominaj tych czasów – zakrył sobie oczy
lekko zawstydzony.
-Dlaczego nie? Były wspaniałe! Musiałem ci zasłaniać
usta, żebyś nie krzyczał za głośno. Tych swoich „Ach!” i „Och!”.
Yamamoto poślinił swoje palce. Normalnie używali żelu, ale ten został w
sypialni. W żadnym wypadku nie chciał zostawiać Gokudery teraz samego, nie w
stanie, gdy był już aż tak napalony jak teraz. Wiedział, że wystarczyłoby go
zostawić na moment, żeby stracił ochotę na zabawy. Dlatego teraz śliny miał pod
dostatkiem i postanowił użyć najbardziej uniwersalnego nawilżenia, jakie
istnieje.
-Zamilcz! Bo inaczej wcale dziś nie usłyszysz „achów”
i „ochów”.
-Usłyszę, usłyszę…
Ledwie, co Takeshi wypowiedział te słowa, zakradając się palcami do dziurki
Hayato, a już usłyszał kolejne „ach” tego wieczoru.
-Tego nie było! – prawie krzyknął Gokudera.
-Było… Słyszałem… – odrzekł mu wciskając głębiej.
-Mnnnn… – przygryzł wargi. Wypiął biodra wyżej, żeby jak najszybciej
zakończyć tą słodką torturę.
-Błagam
nie powstrzymuj się. Ubóstwiam twój głos – wcisnął tak bardzo jak tylko mógł.
Od razu trafiając w najbardziej wrażliwy punkt. Po tylu spędzonych latach znał
doskonale to miejsce i reakcję, gdy się tam dotyka.
-Aaaaaaaach! – aż odchylił się do tyłu, zaciskając
palce na umięśnionych ramionach bruneta.
-O tym mówiłem – zaśmiał się cichutko.
-Takeshi... – zamruczał zmysłowo układając wygodnie głowę na ramieniu bruneta.
Jedna rękę zaczął wsuwać w bokserki kochanka.
Yamamoto złapał głośno powietrze i wywrócił oczyma. Za dobrze mu się
zrobiło, bał się, że nie da rady odpowiednio przygotować ukochanego, gdy były
mu robione takie rzeczy. Szybko wepchnął drugi palec..
-Aaaaaa! – zakrzyknął Hayato – Nie tak ostro...
-Przepraszam... Ja porostu już dłużej nie wytrzymuje – zagryzł wargi.
-Mmmmmm... – zaczął mruczeć jak kotek, pocierając wargami o skore na
ramieniu kochanka - Ja też chcę już... Słyszysz? Już... - zaczął zsuwać jego
majtki.
-Skoro tak chcesz. Nie potrafię ci odmówić – szybko wyciągnął palce, złapał
Gokudere wpół i teraz to on znalazł się nad nim – Będzie cudownie. Jak
zawsze...
-Nie gadaj tyle! – chwycił go za twarz i wymusił bardzo namiętny pocałunek.
Nie powiedział już nic. Po tym jak jego ukochany zarzucił mu ręce na szyję,
a nogami oplótł go w pasie, nie był w stanie mówić. Jego mózg działał już teraz
na jednym trybie: seks. Bez trudu był w stanie odnaleźć to upragnione miejsce i
wsunąć w nie swoją męskość.
-Uaaaaach… - Gokudera na moment rozluźnił swój uścisk.
-Dobrze jest? – szepnął uśmiechając się i poruszając biodrami.
-Taaak… idealnie…
Takeshi nie potrzebował większej zachęty. Pchnął raz mocniej, usłyszał
cichy jęk bólu, który zaraz przerodził się w dźwięk oznaczający
przyjemność. Tak bardzo kochał to
uczucie. Bliskości ciała Hayato. Jego ciężki oddech tuż przy swoim uchu, jego
skórę przyklejoną do swojej własnej. Twardość jego członka na swoim brzuchu.
Smak jego spoconych i mokrych ust. Według niego tak właśnie wyglądało niebo.
Kochając się właśnie z nim odnajdywał największą przyjemność. Już nic mogłoby
nie istnieć. W tej chwili mógłby się kończyć świat, byleby tylko Gokudera nie
przestawał go obejmować i tak słodko jęczeć. Nic już by nie mogło być. W tym
momencie skupiał się tylko na tym, żeby dać tej jedynej osobie jak najwięcej
przyjemności, jak najwięcej siebie. Złapał lewą ręką za jego lewe udo i uniósł
jego nogę jeszcze wyżej. Uwielbiał dotykać jego ud.
-Pocałuj mnie głupku! – Hayato złapał za czarne włosy Takeshiego i
pocałował go tak namiętnie, że o mało, co nie przegryzł mu wargi. Mruczał przy
tym cichutko.
Nie przestawał poruszać biodrami, z każdą chwilą robił to z coraz większą
intensywnością. Zachłannie zaczął całować jego szyję i lewe ucho. Potem oderwał
się od niego, żeby zmienić pozycję, na taką, w której będzie w stanie dodatkowo
pieścić jego członek. Dźwignął go, sam usiadł, a Hayato na jego miednicy. Złapał
go pewnie, zatoczył kciukiem kółko na końcu i zaczął szybko poruszać ręką w
górę i w dół.
Gokudera trzymając się ramion bruneta unosił się i opadał na jego penisa.
Przygryzał wargi i wyglądał przy tym nieziemsko.
-Nie… - pisnął w końcu wbijając pazurki w skórę Yamamoto – Jeśli będziesz
tak robił, to ja zaraz dojdę…
-Nie szkodzi – pchnął i równocześnie ścisnął mocniej.
-Ale ja chcę razem z tobą…
Ten argument trafił prosto do serca Takeshiego. Chociaż sam miał ochotę na
więcej przyjemności zwolnił nieco tempo. Objął czule kochanka i zaczął
delikatnie całować jego wargi. Nigdzie im się przecież nie spieszyło, mieli
całą zimową, długą noc przed sobą.
Przez chwilę miał wrażenie, że Gokudera zaczyna mdleć z tego wszystkiego,
bo odchylił głowę do tyłu, plecy wygiął w lekki łuk i przez chwilkę przestał
wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki.
-Wszystko w porządku…? Może jednak chcesz bardziej…? – zapytał.
-Lepiej nie… - szepnął i oblizał spierzchnięte wargi. Wyprostował się i
uchylił jedną powiekę – I tak mam wrażenie, że zaraz dojdę…
-To nie będzie wcale tragedią – zachichotał krótko i znów dosłownie
przerzucił Hayato na plecy. Teraz to on znów był na górze.
Gokudera objął go. Dłonie zacisnął mu na plecach. Jedną nogę zarzucił na
oparcie kanapy, a drugą docisnął go do siebie a potem powiedział:
-Już ci powiedziałem, że…
-Tak wiem – pocałował łagodnie jego wargi.
Naprawdę lubił dochodzić razem z nim, ale nic by się przecież nie stało,
gdyby jego kochankowi zrobiło się dobrze nieco wcześniej, albo nawet doszedł
dwa czy nawet więcej razy. A z resztą to nie on był od myślenia, ani nie był to
moment na takie rozważania. Postanowił robić dokładnie to, na co ma ochotę.
Przycisnął mocniej ukochanego do siebie, wpił się w jego usta i zaczął wbijać
się w niego bardziej agresywnie. Nie dając sobie ani jemu chwili wytchnienia.
Coraz głośniejsze jęki doprowadzały go do szaleństwa. Chciał słyszeć ich więcej
i jeszcze głośniejsze, to było motywem jego działania, gdy odprowadzał Hayato
od zmysłów tym, co i jak robił.
-Yamamoto… przystopuj troszeczkę – powiedział srebrnowłosy
zaciskając uda bardzo mocno i wbijając palce w plecy kochanka.
-Przykro mi… ale… nie da się… - wydyszał przyspieszając
jeszcze bardziej. To, co zrobił Gokudera tylko bardziej go pobudziło.
-Aaach! Aa…
Takeshi wiedział aż za dobrze, czego zwiastunem był
ten cudowny krzyk. Uwielbiał ten moment, gdy Hayato zaciskał się w środku, jak
tracił kontrolę zupełną nad tym, co robił i jak się zachowywał. Jak pod wpływem
emocji przebijał paznokciami skórę na jego plecach, przyciskając się jeszcze
mocniej do niego. W tym jednym momencie miał swojego złośnika w zupełnie innej
odsłonie. Tą stronę jego osobowości także uwielbiał. Jednak najbardziej
podniecający w tym wszystkim było to, że dochodził teraz właśnie razem z nim.
To wspaniałe uczucie po prostu nim zawładnęło. Krzyki Gokudery, jego własny
ciężki oddech, ich spocone ciała. Zwyczajnie to było zbyt boskie. Lekko
zawróciło mu się w głowie.
-ŁaŁ… - wyszeptał Takeshi będąc pod wrażeniem tego, że za każdym razem jest
mu aż tak bardzo dobrze.
-Zamknij się… - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Yamamoto popatrzył na swojego kochanka. Wspaniale wyglądał. Oczy miał
zamknięte, a głowę zwróconą nieco w bok, oddychał ciężko, jego powieki i usta
drżały jeszcze lekko pod wpływem niedawnych doznań. Widział to jak bardzo
dobrze mu zrobił.
Rozplótł jego dłonie z swoich placów. Czerwone ślady
po zadrapaniach piekły i szczypały go odrobinę, jednak ani trochę go to nie
obchodziło, jeszcze był w niebie. Odsunął się od Hayato tylko po to, żeby móc
na niego popatrzeć. Uwielbiał go obserwować tuż po. Wyglądał naprawdę pięknie.
Jeśli mógłby wybrać tylko jedną rzecz, którą miałby widzieć do końca życia to
byłby to Gokudera tuż po orgazmie, albo lepiej w trakcie. Sam jeszcze był lekko
roztrzęsiony po wszystkim, ale po prostu nie mógł sobie odmówić tego, żeby na
niego nie patrzeć, zbyt wielką przyjemność mu to sprawiało. Spojrzał na brzuch
swojego ukochanego, był mokry od potu i spermy, tak samo jego uda i pośladki.
Troszkę się dziś zapomnieli i nabałaganili, zwykle byli bardziej porządni, ale
czasem każdy ma prawo się zapomnieć. Brunet odetchnął przez chwilkę poczym
wstał. Podszedł do parapetu. Wziął z niego paczkę nawilżanych chusteczek
kartonik papierosów, zapalniczkę i popielniczkę. Wrócił do Hayato i znów zaczął
mu się przyglądać. To chyba nigdy mu się nie znudzi.
-Takeshi… - zaczął mówić chrapliwie Gokudera.
-Wiem – zaśmiał się krótko poczym podał mu papierosy
i zapalniczkę.
Hayato po prostu przepadał zapalić sobie po seksie,
szczególnie tym bardzo udanym. To był jedyny moment, w którym Yamamoto pozwalał
mu palić w łóżku, chociaż teraz w nim nie byli. Wyciągnął jednego papierosa,
resztę paczki odrzucił, poczym podpalił i zaciągnął się mocno.
Brunet nachylił się i zaczął wycierać brzuch swojego
kochanka, jednocześnie przyglądając się temu jak pali. Gokudera z papierosem
pomiędzy palcami był dla niego kolejnym z najseksowniejszych widoków na świecie.
Jego dłonie były cudowne, długie, smukłe. Był pewien, że jego ukochany ma
najpiękniejsze dłonie na świecie, a gdyby ktoś odważył się z tym stwierdzeniem
nie zgodzić gotów był dosłownie rzucić się na tego kogoś, aby mu wytłumaczyć
jak bardzo się myli.
-Czemu się tak na mnie patrzysz? – zapytał
srebrnowłosy nieco zrzędliwie, trzymając papieros przy ustach.
-Bo oczu od ciebie oderwać nie mogę – uśmiechnął się
i cmoknął go w lewe udo – Moja słodka zrzędo…
-Bardzo zabawne – znów się zaciągnął, odkręcając
głowę lekko w bok.
Takeshi nie czuł potrzeby odpowiedzenia mu
czegokolwiek, był zbyt zajęty całowaniem jego ud i brzucha. Zaśmiał się
cichutko, gdy zobaczył jak penis Hayato zaczyna znów reagować na pieszczoty.
-Chcesz jeszcze? – zgrabnie podsunął się do góry i
znów znalazł się na Gokuderze.
-Może
później, teraz powiedz mi, o co chodzi z tym zdjęciem. Nie pamiętam go…
-Już ci kochanie wszystko wyjaśniam… – usiadł między
jego nogami – Zrobiłem je pewnej zimowej nocy. To było tego samego dnia, gdy
lepiliśmy tamtego bałwana „nasze pierwsze dziecko”.
-Nie przypominaj. Bałwana pamiętam, ale tego zdjęcia akurat już nie –
pokazał mu język.
-Zasnąłeś u mnie w domu. Dlatego go nie pamiętasz. Zrobiłem je, gdy
zwyczajnie spałeś.
-Po, co?
-Byłem, młody i głupi…
-Miałem swoje marzenia… – wzruszył ramionami. Spokojnie kontynuował dalej.
-Niby, jakie? – uniósł do góry brew.
Yamamoto bez słowa pochylił się. Sięgnął po album. Wyciągnął
z niego akurat to zdjęcie, przysunął je przed nos Hayato i odwrócił je, tak,
żeby mógł przeczytać napis: „Ja i mój przyszły mąż”.
-Można powiedzieć, że moja marzenie się w pewnym
sensie spełniło… – przeczesał z czułością srebrne włosy ukochanemu. Szczerzył
się przy tym od ucha do ucha.
-Głupek – odepchnął nieco jego głowę. Mówił cicho z lekkim uśmiechem. To, co
zobaczył naprawdę go uszczęśliwiło, ale nie chciał tego po sobie pokazać – A
teraz masz jakieś?
-Tylko jedno…
-Jakie?
-„Zostań ze mną na zawsze” – uśmiechnął się
spokojnie, tak jakby był pewien, że o to marzenie musi się spełnić.
KONIEC
Mam nadzieję, że choć trochę, bo wiem, że ciekaliście z niecierpliwością na jakiś KHR w moim wykonaniu >_<
Jeszcze raz najlepszego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz