środa, 31 grudnia 2014

Opowieść pisana krwią… i gorzałą…

Z okazji sylwestra macie taki prezencik~  
Drogi czytelniku kilka słów zanim przystąpisz do czytania:To jest dziwne... Nikt sam nie wymyśliłby czegoś tak idiotycznego >.< Dlatego to wspólna praca Gumisia i Wero :P Nie myśl, czytaj. Nie próbuj tego zrozumieć i tak nie zdołasz.                

„Opowieść pisana krwią… i gorzałą…”   

Pewnego zimowo wieczoru, kiedy akurat wszyscy członkowie Varii spotkali się na „nieco” zakraplanej kolacji. Levi leżał pod stołem już po przystawce, wszyscy inni zachowywali pozory pewnej… kultury picia. Po zakończonym posiłku wydarzyło się coś niespodziewanego, godnego odnotowania w największych kronikach. Xanxus wstał i wyprostował się dumnie.
Dum
Dum
Dum
Dum…
Wszystkim ze zdziwienia oczy wyszły na wierzch (oprócz Bella on nie ma oczu), a szczęki opadły im na puste talerze (no oprócz Laviego, który leżał pod stołem).
-Robimy sylwestra – powiedział z szerokim uśmiechem.
                -Ale, kiedy Bossu? Kiedy? – podpity Levi’a’than wygrzebał się spod stołu chwytając obrusu, rozsypując kokainę (WTF?).
                 Wszyscy spojrzeli na niego jak na kompletnego kretyna, którym z resztą jest.
                -Voooi! A jak myślisz kretynie? – Squalo uderzył pijaka w łeb – No w sylwestra śmieciu!
                -Szefie… ale ile to wszystko będzie kosztować? – zaczął kalkulować Mammon – Kto za to wszystko zapłaci?
                -Szlachta się bawi! Koszta się nie liczą! – Xanxus zamachnął władczo ręką.
                -Ushishishi~ W każdym razie ja wchodzę za darmo. Przecież jestem księciem :D – odparł dumnie Bel.
                -A może zapłacisz za dwoje, senpai? W końcu jesteś księciem – uśmiechnął się uroczo Fran.
                -Zamknij mordę głupia żabo – rzucił w niego nożem podniesionym z talerza.
                -To ja się zajmę dekoracjami – wypiszczał Luss w pozycji imitującej motyla.
                -Niech ci będzie! W takim razie mi zostawcie listę gości – Squalo uderzył dumnie w swoją pierś – Zaprosimy Sawadę… - dostał z szklanki – Albo i nie… - podrapał się po mokrej głowie – Ale jego strażników nie zaszkodzi… No to będzie Yamamoto – zaczął wyliczać i tym razem trafił w niego półmisek – Albo i nie… To chociaż Dzikiego Konia – teraz Xanxus rzucił w niego krzesłem – Voooi! To mi już nic nie wolno!?
                -Nie będziesz mi tu swoich byłych spraszał! –wydarł się na niego przywódca.
                -Fiu-fiu… Czyżby Szefu był zazdrosny? – zatrelił Luss. I oberwał ze... Squalo…
                -Vooooi!
                -Pierdole to! – rzucił Xanxus wychodząc z obszernej jadalni.
                -No to jak już wyszedł, możemy pogadać na poważnie – uśmiechnął się szeroko Superbi wstając z podłogi – jak już zapraszamy tych śmieci z Vongolii to nie może być tak, żeby nic nie robili. Zwalimy na tych frajerów całą robotę – zatarł ręce (znaczy rękę i protezę)



Nadszedł dzień sylwestra (31 grudnia dla przypomnienia) Wszystko było pięknie przygotowane. Perfekcyjne dekoracje dmuchnięte… znaczy nadmuchane balony zdobiły żyrandole i te inne takie wystające. No serpentynki też było gdzieś tam porozwalane. Stoły były suto zastawione strawą. Było tam dużo owoców takich jak jabłka, winogrona, mandarynki, pomarańcze, ananasy, truskawki i inne frykasy. A prócz tego, kiełbasy krakowskie, polędwice, kabanosy, karkówki, szynki, knedelki, flaczki, kaszanka, hagis (chuj wie, co to),ogólnie dużo mięcha dla Xanxusa, parę rodzajów sera, ślimaki dla Frana, samogon i czosnkowa.
                Goście zaczęli się złazić. Najpierw przyszedł Tsuna i Gokudera, których prawie, że siłą zaciągnął tutaj Ryohei.
                -No cześć! – uśmiechnął się szeroko od razu zapuszczając żurawia do środka patrząc, jaki alkohol stoi na stole.
                -Do środka! – zarządził Squalo rozglądając się badawczo – A Yamamoto z wami przyszedł.
                Xanxus, którego tyłek znów zintegrował się z fotelem, obrzucił swoją prawą rękę zabójczym spojrzeniem i już wyciągnął rękę po stojący wazon, ale przezorny Lussuria postawił go z dala od niego.
                -Ten idiota powiedział, ze przyjdzie później. Wspominał, że musi coś kupić czy coś… - Gokudera przestąpił z nogi na nogę
                -IIIIIIIIYAAAAA! – nagle do środka wbiega Dino i wyciąga zza pazuchy dwie flachy włoskiego wina.
                -Voooi! Prrrr! Dziki koniu! – wrzeszczy na niego Squalo i uśmiecha się szeroko
                -Ja ich kurwa zapierdole – mruknął pod nosem Xanxus. Już prawie wstał, żeby chwycić za włosy swoją żonę i odciągnąć go od zagrożenia, ale przerwało mu nagłe, głośne przybycie już podpitej Chrome.
                -No, co jeszt kurfa… To podobno miała być impreza. A to jakaś stypa! Co do chuja!? – wbiła do środka. Od razu usiadła i położyła nogi na stole.
                - Dobra zaczynamy tą masakrę~! Czym prędzej zaczniemy tym wcześniej się uchlacie i będę mógł sobie iść! – wrzasnął Fran podając Chrome kieliszek
                -O jeden normalny – pisnęła dziewczyna klepiąc go w ramię.
                Po tym, wszyscy zgodnie zasiedli do stołu. Planowali zacząć kulturalnie od kolacji. Mammon wiedząc, że prędzej czy później wszystko przerodzi się w mordobicie postanowił zaszyć się w jakimś cichym i spokojnym miejscu. Xanxus mruknął niezadowolony, że musi zmienić miejsce siedzenia, ale skoro chce zjeść to musi Zajął miejsce obok swojej żony, który w mgnieniu oka nałożył mu samego mięcha. Tsuna cichutko wyszedł spod stołu i zajął miejsce w kąciku. Gokudera zasiadł obok swojego ukochanego szefa, żeby w razie, czego usługiwać mu we wszystkim.
                Ledwie zaczęli jeść a nagle zabrzmiała dziwna muzyczka:
                „Look at my horse… My horse is amazing…”
                Dino odebrał telefon.
                -Halo… Przepraszam na chwilkę.
                Blond włosy Włoch wstał od stołu i wyszedł na chwilę.
                Nikt się za bardzo nie przejął jego zniknięciem. Wszyscy zaczęli jeść, żeby zaprawić się przed piciem. Co niektórzy zaczęli podtykać pod nos Chrome smakowitsze i tłustsze kąski, żeby tą chudą anorektyczkę troszkę podtuczyć. Polały się również pierwsze krople alkoholu.
Imprezka zaczęła się na całego. Lussuria skończył jeść pierwszy (w końcu musiał dbać o swoją linię). Wziął zgrabnie kieliszek miedzy palce i lekkim krokiem podszedł do bun-boxa, włączył muzyczkę.
W tym momencie wrócił Dino, ciągnąć za rękę Hibariego.
-No chodź – zachęcił go słodkim tonem.
-Za dużo tu ludzi – chciał chwycić za swoje tonfy, ale uświadomił sobie, ze przecież ich ze sobą nie wziął.
-Jesteś głodny? – prowadził go do stołu.
-Nie bardzo – skrzywił się na widok tłumu.
-No to może zatańczymy~? – złapał go wpół i zakręcił z nim półpiruet.
 Hibari stanął jak wryty i popatrzył na niego, nawet nie jak na idiotę, tylko jak na jakiś przedmiot, który nie ma prawa funkcjonować, bo nie posiada żadnego mózgu.
            -Nie – odpowiedział mu krótko.
            -No Kyoya… - zrobił dziubek i popatrzył na niego błagalnie.
            -Wolę już umrzeć – odepchnął go od siebie i podszedł do stołu, po czym wychylił z gwinta drogie, włoskie wino, którego nazwy nawet nie potrafił przeczytać.


                W tym samym czasie Gokudera trzymając swojego ukochanego szefa za rękę stara się go wyciągnąć spod stołu.
                -Dziesiąty! Ile będziesz tutaj siedział. Impreza się rozpoczyna na całego. Chodź, wypij coś… - zaciągnął się czymś, co z całą pewnością nie było papierosem. A już na pewno nie zwykłym.
                -Ale jak mi Xanxus coś zrobi… Od samego początku dziwnie na mnie patrzy. Tak jakby chciał zmiażdżyć moją głowę – zalał się łzami.
                -Będzie dobrze. Ja tu jestem… Nie dam ci nic zrobić – udało mu się go stamtąd wydobyć i ciągle nie puszczając jego ręki złapał flaszkę czystej, wcisnął ją do ręki szefa i zaciągnął go na kanapę.
                -Na zdrowie – sięgnął po kolejne szkło i stuknął nim o butelkę Tsuny.
                -Yyyy Gokudera… Ale dlaczego masz taka minę…? – zapytał unosząc niepewnie szkło do ust. Upił trochę. Skrzywił się tak, jakby miał zaraz jajko znieść i odstawił to, co trzymał.
                -Jaką minę? – powiedział niby niewinnie, ale na jego twarzy widniał prawdziwy Rapeface – Nie Dziesiąty, ani trochę nie chcę cię upić i wykorzystać – poklepał go po ramieniu.
                -He… He… Ufam ci – złapał za soczek i wypił sporo.
                Tuż obok Lussuria przeczesał sobie włosy palcami i lekkim krokiem zbliżał się do Ryoheia.
                -Cześć… - położył mu rękę na ramieniu.
                -Szema… - odparł mu z buzią pełną jedzenia.
                -Może chciałbyś zatańczyć? – puścił do niego oczko.
                -Wiesz, nie bardzo radze sobie w tańcu. To ekstremalnie nie dla mnie – pokręcił głową wpychając sobie pieczonego ziemniaka do ust.
                -Może jednak?
                -Nie, dzięki.
Luss odszedł zrezygnowany. (Wero też się nie cieszy :/)


                Xanxus przyglądał się temu wszystkiemu leniwie. Zbyt głośno nagle się tutaj dla niego zrobiło. Schowałby się najchętniej gdzieś w cichym kąciku. Oczywiście nie sam. Rzucił z ukosa na swojego białowłosego podwładnego, który popijał coś mocniejszego i śmiał się tak głośno, że aż stół się trząsł.
                -Nałóż mi tego schabowego. Tylko dużo i bez ziemniaków.
                -A bozia to rączek nie dała? – odezwał się opryskliwie Squalo, ale wykonał polecenie – Zjedz, chociaż trochę surówki.
                -No chyba cię pojebało. Nie jestem królikiem, żeby jeść trawę!
                -Voooi! Nikt nie mówi, że jesteś królikiem.– odwrócił się tyłem.
                -Ej. Napij się ze mną – rozłożył się wygodnie i odkorkował nową butelkę wina. Tak na oko tego wieczoru wychylał już trzecią.
                -Ale tylko trochę – niechętnie nadstawił pusty kieliszek.
                -Pij… pij… Będziesz łatwiejszy… – mruknął nalewając mu do pełna – Ale i tak muszę cię pilnować…
                -Co masz na myśli? – spojrzał mu w oczy unosząc szkło do ust.
                -Nic. Pij – rozkazał.

                Coraz bardziej rozkręcającą się zabawę przerwał wyczekiwany gość. Yamamoto otworzył drzwi i od razu zaczął się witać ze wszystkimi z szerokim uśmiechem. Jednak spośród tego piszczącego tłumu szukał jednej osoby. Rzucił się na kanapę, odgradzając Gokuderę od Tsuny, przywitał się krótko z Szefem i zupełnie zajął się tylko i wyłącznie Hayato.
                -Cześć – uśmiechnął się do niego słodko.
                -Co tak długo? – burknął odsuwając się.
                -Tak wyszło – położył mu rękę na biodrze i nie pozwalał uciec dalej.
                -Tak wyszło, że ja rozmawiam teraz z Dziesiątym, więc weź i nie przeszkadzaj.
                -Gokudera… – wyszeptał przybliżając usta do jego ucha.
                -Czego jeszcze chcesz?
                Yamamoto zamiast odpowiedzieć pocałował go delikatnie w kącik ust. Potem również bez słowa wziął go za rękę i gdzieś zaciągnął. Hayato bez sprzeciwu za nim podążył.
                Tsuna został całkowicie sam. Nikt z nim już nie rozmawiał, wszyscy byli zajęci czymś tam. Rozejrzał się niepewnie po pomieszczeniu: Ryohei nadal siedział i żarł, co popadło. Xaxnus i Squalo pili patrząc sobie w oczka. Chrome była już tak nawalona, że ledwo siedział, ale piła dalej. Dino obściskiwał się z Hibarim w kącie. Jednym słowem, gejoza totalna.
                Fran siedział grzecznie ze szklaneczką soku pomarańczowego, już myślał, żeby do niego podejść, jako do jedynego nienawalonego w towarzystwie, ale uprzedził go Bel.
                -Ushishishi~ Cześć durna żabo! – uśmiechnął się szeroko błyskając ząbkami.
                -Cześć Sempai.
                -A, co ty tak o suchym pysku siedzisz?
                -Przecież piję. Nie widzisz? – uniósł szklaneczkę.
                -To sok jest. Jest impreza. Weź się napij czegoś konkretniejszego!
                -Nie mogę sempai!
                -A niby, dlaczego!? – pisnął zupełnie go nie rozumiejąc.
                -Bo jestem w ciąży! – wziął rękę blondyna i położył na swoim lekko zaokrąglonym już brzuszku – Dziś rano czułem jak kopie!
                -Ty nadal z tym!? – zasłonił sobie miejsce gdzie powinny być oczy.
                -Tak nadal! Weź za to odpowiedzialność! Jak mogłeś mi zrobić dziecko!?
                 -No właśnie: „jak mogłem”!? Jesteś facetem! To nie możliwe.
                -Gdy dwoje ludzi się kocha! Nic nie jest niemożliwe – popatrzył na niego błyszczącymi oczkami – To owoc naszej miłości.
                -Jakiej miłości!? – aż odskoczył do tyłu.
                -Naszej, sempai. Naszej. To się stało, gdy oddawaliśmy się rządzy namiętności. Dając upust naszym emocjom.
                -Co ty pierdolisz!? – wstał. Naprawdę chciał uciec. Wszyscy bali się Frana.
                -Chcę, żebyś był ze mną przy porodzie… - zamrugał oczętami.
                -Odejdź głupia żabo! – zwiał.
                Fran podążył za nim.


                Wszyscy zwrócili by uwagę na ich wrzaski i piski, gdyby nie to, że zupełnie nachlana Chrome doczłapała się do półmiska. Niby nic dziwnego, ale fakt, że ona cokolwiek je, wzbudza zainteresowanie każdego, bez wyjątku. Wszyscy w napięciu wstrzymali oddech, gdy dziewczyna sprawdzała, co jest w garach, wzięła widelec, szturchnęła nim ośmiornicę i…
                Bam!
                Nagle jej ciało oplotły macki. Głowonóg nie był wcale taki martwy, na jakiego z pozoru wyglądał. Z resztą wszyscy aż za dobrze wiedzą, ze gdzie jest Chrome, tam też są i tentacle. Próbowała się wyrwać, bezskutecznie, nikt też nie chciał jej pomóc, wszyscy byli aż nadto zdziwieni. I po chwili mając to za coś zupełnie zwyczajnego (nie to co jedząca anorektyczka) wrócili do swoich spraw.
                Nie było jeszcze godziny jedenastej, a prawie wszyscy byli już tak bardzo nawaleni, że prawie dojeżdżali do punktu granicznego. No oprócz Ryoheia, który ciągle jadł i schowanego ponownie pod stołem Tsuny.
                -Widziałeś gdzieś Yamamoto? – nagle Dziesiątemu Szefowi Vongoli, w rozważaniach nad bezsensownością jego przybycia tutaj przerwał głośne pytanie Squalo – Chciałem z nim pogadać, ale nigdzie go nie ma.
                -Nie. Już od jakiegoś czasu go nie widzę – Powiedział cichutko.
                -Szkoda. Mam z nim…  - oberwał z talerza – Vooi! Co do kurwy! – wrzasnął patrząc w miejsce z którego leciał obiekt.
                -Chodź do mnie… - Xanxus mruknął cicho na Squalo.
                Superbi przewrócił oczyma, podszedł do niego i nachylił się, żeby wysłuchać, co ma do powiedzenia.
                -Siadaj mi na kolanach… Przytul się… - czknął cicho.
                -Ochujałeś!? Wiesz ilu tu ludzi!? – wydarł się, tak jakby tu zupełni nikogo nie było.
                -No chodź… – wziął między palce kosmyk jego włosów, najpierw się nim chwilkę pobawił a potem z całych sił przyciągnął do siebie swoją żonę.
                -Ała, boli idioto! – chcąc nie chcąc, ale bardziej chcąc, znalazł się na jego kolanach.
                -Tak nie jest przyjemniej? – zupełnie nawalony opadł głową na ramię drugiego a nosem pomiział go po szyi.
                -No niby jest, ale wszyscy się na nas gapią.
                -Wydaje ci się… - znów złapał go za włosy i wpił się w jego usta tak mocno, że aż przegryzł mu wargę, a rękę położył na wewnętrznej części ud – Podniecasz mnie… Jesteś taki seksowny… - o mało, co nie rzucił się na niego tu i teraz, tak przy wszystkich.
                Nagle drzwi otworzyły się znów i przyszedł całkiem poczciwy staruszek. To był Dziewiąty. Popatrzył na syna obściskującego się ze Squalo, uśmiechnął się dobrodusznie i powiedział do niego:
                - Xanxus nie znałem cię od tej strony. Zamiast zegarka mogłem ci podarować jakiś żelik...
Szef Vari spojrzał na niego jednym z tych spojrzeń, po których należy bardzo szybko uciekać. Timoteo wziął elegancko kieliszek wina i przeszedł do innego pokoju.
-Będę rzygał… - powiedział szef Varii otrząsając się z szoku
                -Co? – zamrugał Superbi.
                Blech… Połowa kolacji Xanxusa, wylądowała na Squalo, drugą połowę jakimś cudem zatrzymał dla siebie.
                -Voooi! Ty tępy chuju! – wrzasnął Superbi wstając gwałtownie..
                -Nie wrzeszcz tak kobieto! – o dziwo on też wstał, bo sam się obrzygał.
                -Ja mam nie wrzeszczeć. Weź ty się lepiej ogarnij człowieku! Ja pierdole jaki ty jesteś pojebany – umknął szybko w stronę łazienki.
                Xanxus podążył za swoją żoną.


                Nagle ni z tego, ni z owego Tsunę przeszył dziwny dreszcz, aż podskoczył i wyczołgał się spod stołu. Rozejrzał się niepewnie przyglądając wszystkim i wszystkiemu. Czuł coś, ale nie był pewien, co to było takiego.
Nieopodal znajdował się półmisek owoców. Były tam mandarynki, banany, pomarańcze, arbuzy, truskawki, ananasy, a konkretnie jeden, dość spory i ciut zgniły, bo granatowy. Najprawdopodobniej przybyły tutaj, aby pomóc Chrome. Teraz siedział z miną: „Co ja tu kurwa robię”
- Jedno pytanie: jak ja się tutaj znalazłem!? – szepnął do siebie. potrząsając głową.
Mukuro nie rozumiał, co tutaj się dzieje. Takiego chaosu to od początku świata nie widział. Rozgląda się i nagle zauważa, że Tsunae siedzi w tym całym pierdolniku i nie za bardzo ogarnia, co się dzieje. Czyli było ich dwoje. Postanowił do niego podejść, korzystając z okazji, że żaden z reszty jego strażników nie opiekuje się nim. Podchodzi do niego od tyłu i  szepcze uwodzicielsko.
-Cześć Tsunayoshi, Pobawimy się w gwałt? – kładzie mu rękę na boku i tak wjeżdża na brzusio
-Nie... – podskoczył w miejscu. Próbował się wyrwać.
-Kufufufu. I to jest właśnie słowo klucz – wepchnął mu rękę do majtek.
-Kyyyaaaaa! – wrzasnął najeżony.
Kto wie, jakby potoczyło się to dalej, gdyby nie przerwał im głośny wrzask dochodzący… z sypialni Xanxusa.
Squalo oraz jego szef stali w drzwiach sypialni, mając na sobie jedynie ręczniki. A w łóżku szefa Varii leżała zalany w trupa Hibari, a Dino go właśnie rozbierał. Widać było, że przeżywają właśnie bardzo miłe chwile.
Brew Xanxusa zadrżała. Ni stąd ni z owąd wyciągnął swój pistolet. I bez cienia skrupułów wycelował nim w głowę blondyna.
-Najpierw pieprzyłeś się z moją kobietą, a teraz jeszcze z innym w moim łóżku! – wycedził przez zaciśnięte zęby.
-Czek…. To nie tak! – Dino przestraszony uniósł ręce do góry – Porozmawiajmy..
-Nie będziemy rozmawiać – odezwał się napruty Hibari i zaczął wstawać chwiejnym krokiem – Zagryzę go na śmierć – chciał wstać, ale zaplątał się w prześcieradło i runął na podłogę. Chyba go zamroczyło, bo już więcej nie groził.
-Zepsułeś mi Kyoue! A już było tak dobrze! – pisnął blondyn i zarzucając na swojego o wiele młodszego od siebie chłopaka, prześcieradło, unosząc go do góry i wynosząc z pokoju jak księżniczkę – jak mogłeś – fuknął przy drzwiach.
-Vooi! A ty zamierzasz mnie zerżnąć, czy nie!? – odezwał się jak dotąd całkiem spokojny Squalo.
-Klękaj szmato i rób to do czego się nadajesz – uśmiechnął się szeroko.


Właśnie zaczęła dobiegać godzina dwunasta. Wszyscy już w napięciu wyczekiwali tej godziny, żeby nie musieć się już kontrolować i w pełni oddać zabawie.
Co prawda Levi i tak już leżał pod stołem, niemalże od początku.
Bel również nie wylewał za kołnierz. Pomimo głośnych protestów Frana, że przecież będzie ojcem i powinien w końcu spoważnieć, wskoczył na stół i zaczął się głośno wydzierać:
-Patrzcie na mnie! Jestem księżniczką! Najpiękniejszą ze wszystkich! Księżniczką! Od dziś macie się tak do mnie zwracać.
-Senpai… Proszę… Uspokój się – pisnął zielonowłosy szarpiąc go za nogawkę.
-Księżniczko! Masz tak do mnie mówić! Głupia żabo.
Tuż obok słychać było głośny szloch Tsuny. Który skulony na kanapie leżał w ramionach Mukuro.
-Jak mogłeś mi to zrobić! To bolało – zalewał się łzami.
-Ech, nie pitol. Jęczałeś, że ci dobrze. Kufufu~ – gładził go po pleckach.
                -Ale wsadziłeś go tam… i to tak głęboko…
                -Oj, Tsunayoshi… Nie było ci źle… - cmoknął go w policzek i szepnął mu do ucha – Niebawem to powtórzymy.


                Zegar wybił głośno godzinę dwunastą.
                -Jej! Nareszcie! – wrzasnął Ryohei chwytając za butelkę szampana i otwierając ją energicznie.
                Za oknem słuchać było wybuchy petard a niebo rozświetlało się fajerwerkami.
                -Ej a nasze fajerwerki? – nagle ogarnął się Lussura – Przecież strażnik Burzy miał się tym zająć. Gdzie on jest? – zaczął się rozglądać.
Nagle w szafie słychać było głośny stukot. Coś w niej zachrobotało. Ktoś zaklął i drzwi otworzyły się z hukiem. Wypadły z niej dwie osoby: Gokudera zupełnie pozbawiony spodni, zdyszany i zziajany z kosmykami włosów przyklejonymi do mokrego czoła i Yamamoto, ten z kolei miał spodnie, ale opuszczone do kolan, równie zmechrany.
                Takashi popatrzył na wszystkich ze zdziwieniem, następnie wstał z na wpółżywego Hayato i wciągnął swoje spodnie na tyłek.
                -Sądziłem, ze takie widoki będą tylko dla mnie – zaśmiał się i podrapał głupkowato po głowie, po czym wziął marynarkę i nakrył nią pośladki kochanka.
                -Fiu-fiu-fiu… Wygląda na to, ze tutaj fajerwerki były całkiem niezłe – zachichotał cicho Luss wskazując na zgrabne cztery litery Gokudery.



                Jak się bawić – to się bawić! Drzwi wyjebać – drugie wstawić!



Miłej zabawy sylwestrowej~ :* Oby równie ciekawej i żeby każda zwariowana fujoshi podejrzała obściskujących się gejów *.*

4 komentarze:

  1. Gumiś.... wiesz, czytałam ten post w stanie lekkiego wcięcia, odbywając powrót metrem do domu. Choć cudowny stan upojenia już ze mnie wtedy powoli wyparowywał, to jednak wciąż gdzieś tam w główce latał mi impuls, że jest mi dosyć fajnie. No, a nudząc się czekaniem na metro i późniejszą jazdą nim, stwierdziłam, że najlepszą rozrywką będzie czytanie yaoi. Wiesz.... ten tekst powyżej jest ostro poryty. Naprawdę, zastanawiam się, co siedzi w Waszych głowach, jednocześnie zazdroszcząc Wam tak zajebistej wyobraźni. Shot jest pojebany to fakt, ale to nie minus a ogromna zaleta. Bo dzięki temu jest taki zajebisty.
    Wybacz, ale nie mam pojęcia, jak go skomentować. Bo nie mogę zrobić tego tak, jak komentuję normalne shoty. Nie mam ulubionych fragmentów z niego, bo on cały jest jednym wielkim cudem i musiałabym cały post wziąć w cytat.
    Powiem Ci tylko, że kiedy czytałam to na wcięciu, ludzie dziwnie się na mnie patrzyli. No bo kurwa, jedzie sobie taka ostro wymalowana (a raczej rozmazana) blondynka z fryzurą ala Uta z Tokyo Ghoul, śmiejąc się do siebie opętańczym śmiechem, i co chwila się zapowietrzając. Fakt, musiałam wyglądać jak opętana przez demona co najmniej. Ale ten shot po prostu tak bardzo mi się podobał, że nie mogłam reagować inaczej.
    Gumiś, to jest genialne. Serio, nie sądziłam, że jakikolwiek Twój tekst przebije kiedykolwiek gore MuraAka, ale to tutaj, jest dziesięć razy lesze. Kocham fruwające mięso, ale jeszcze bardziej kocham schizy. A to na górze to jest ewidentna schiza i to tak pięknie wykonana *wondering she could write sth like that*
    Zakochałam się w tym tekście, serio (to tylko świadczy, jak bardzo jestem zryta, ale cóż, nic nie poradzę na poroniony umysł). Pisz więcej takich spontanów, Gumiś, bo to jest naprawdę cudowne! G.E.N.I.A.L.N.E. Padam Ci do stóp za tego shota i zamiatam grzywką podłogę~!
    P. S Zboczonego Nowego Roku, Gumiś~! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło.
      Twoje komentarze zawsze dodają energii
      Aż chcę się pisać.
      Wiesz, ten post to nic nadzwyczajnego, to zwyczajny wynik rozmów moich i Wero i to takich codziennych.
      Zwyczajnie przelewanie na papier (tak zaczęło się to od notesiku) tego o czym tam sb gadamy.
      Teraz wpadłyśmy na pomysł ślubu Xanxusa i Squalo, no ciekawe co nam z tego wyjdzie :)

      Poza tym teraz czytam fajne gore i kto wie, może mnie najdzie ochota na napisanie gore :P

      Tobie też Zboczonego Nowego roku życzę ^^

      Usuń
  2. Super opowiadanie.
    A nie napisałbyś może kiedyś opowiadania naoi x otonashi z angel beats?
    Byłam bym wdzięczna. :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znam Angel Beats, ale jeśli kiedyś się za to wezmę i paring mi też się spodoba, to być może kiedyś o tym napiszę

      Usuń