niedziela, 17 listopada 2013

Hijikata x Okita część 10

Ohayo Diabełki!

O Święty Yaoiźmie! 100 lat mnie tutaj nie było! 100 lat nic nie dodawałam!

Wybaczcie, wybaczcie! Konwent wciąga. Byłam, oczywiście, jakżeby inaczej! Cudnie było jak zawsze!

Zastanawiam się czy jeszcze pamiętacie o moim blogu czy też nie pamiętacie... Czy czytacie, czy też nie, dlatego mam do Was ogromną prośbę: Mianowicie, chciałabym się dowiedzieć, jak wiele osób czyta opowiadanie o HijOki, dlatego byłabym niezmiernie wdzięczna każdego czytelnika o skomentowanie, nawet anonimowo. Nie proszę o zbyt wiele, wystarczy mi, że napiszecie zwykłe "Przeczytałem/łam", albo zwyczajną "." czy pojedynczą literkę. Byłabym za to bardzo wdzięczna, po prostu chcę zobaczyć ile osób faktycznie czyta o tej parce. Więc, nawet jeżeli nie będzie to już najświeższa notka, to i tak proszę o jakiś kom. Bardzo, bardzo, bardzo proszę!
Potraktujcie, moją prośbę poważnie, nie jak jakąś fanaberię.

Ostatnimi  czasy w moich opowiadaniach było nieco smutnawo... sami wiecie o czym mówię, najpierw HikaKao, obaj płaczą, ja płaczę, beta, płaczę, Wy płaczecie, potem Izaya, płacze i znowu ja miałam oczy pełne łez... Ech... Ciężko być tak okrutnym, dlatego teraz nieco weselej będzie,!

Dobra, koniec paplania. Zaczynam kolejne opowiadanie z postaciami z Gintamy, tym razem pojawi się ich nieco więcej!

Krótki opis postaci dla niezorientowanych.


Sakata Gintoki - główny bohater i mój ulubieniec. Szef Yorozui. Dawniej nazywany Shiroyasha, dziś... Psychopata, nierób, idiota, cały czas zadłużony, strachliwy. Jednak, kiedy przychodzi co do czego, zawsze potrafi się zachować, tak jak na głównego bohatera mangi/anime przystało. Posiada prawdziwe serce samuraja. ach... co by tu o nim jeszcze napisać... Wygląd: naturalna srebrna trwała. wzrok zdechłej ryby, no i oczywiście mega seksowny i w ogóle słodkie ciacho... Ta. Kocham go. Ubóstwiam... Co by tu jeszcze...Dobra nie ważne... :P

Kagura - Młoda dziewczyna pochodząca z klanu Yato, legendarnego klanu wojowników, odzwierciedlających się niebywałą, nieposkromioną siłą i wrodzonym zmysłem walki. Przybyła na ziemię... przypadkiem. Zaczęła pracować w Yorozuyi, by wrócić do domu... po 20 którymś epie o tym zapomniała.

Shimura Shimpachi: - Wydawać by się mogło, że jest jedyną myślącą osobą w całym anime, jednak pozory mylą, sam jest bardzo niepopularnym, do bólu zwyczajnym okularnikiem. Jednak i on ma coś, czym może się poszczycić. Jest przewodniczącym fanclubu Otsu. Z wyglądu nieszczególny. 


Wszyscy pracują w Yorozuyi. Są najemnikami, czyli innymi słowy: "Za kasę zrobią wszystko"

Cóż to by było na tyle, dziękuję za przeczytanie tych kilku słów wstępu.
Teraz już bez zbędnego marudzenia przechodzimy do kolejnego rozdziału!!!





„Jak pech, to pech”
Czas: 9.37
Miejsce: Kwatera główna Shinsengumi, prywatny pokój vice dowódcy. 

Słońce do końca rozbudziło już wszystkich w Edo, gdy Hijikata dopiero otworzył oczy. Przekręcił się na drugi bok. Nie miał zamiaru jeszcze wstawać. Dziś wziął sobie wolne i jego planem było się tego dnia porządnie wyspać. Zamknął oczy licząc, że jeszcze zaśnie.
                -Aaa!!!
Usłyszał czyjś krzyk, a później głośne walnięcie. Wkurzony usiadł i złapał za leżące opodal jego poduszki fajki, wiedział, że już nie uda mu się zasnąć, mimo jego najszczerszych chęci. Z tą bandą debili nigy nic przecież nie wiadomo. Powinien pomyśleć o jakimś ciasnym (:3 czy tylko ja jestem tak zboczona, że mi się to kojarzy?), ale własnym mieszkanku, chociaż jako vice dowódca powinien być zawsze w oddziałach, tak na wszelki wypadek, gdyby odwalili coś i bardzo potrzebowali jego pomocy. Przecież Kondou w ogóle sobie bez niego nie dałby rady z nimi wszystkimi. To Toushi trzymał ich wszystkich twardą ręką, choć był przez to znienawidzony przez absolutnie każdego ze swoich podwładnych. W pełni akceptował swoją sytuację. Teraz wstał i rozsunął drzwi, następnie zaczął się rozglądać, by dowiedzieć się, co się przed chwilą stało.
                -Ej, co się tu wyprawia? – zapytał kogoś, kto akurat przechodził.
                -Coś wybuchło.
                -Tyle to sam zauważyłem! A coś konkretnego?
                -A, bo ja wiem?
                -Banda debili – mruknął.
                Poszedł w kierunku, gdzie jak sądził „coś wybuchło”. Nie pomylił się, już z daleka zobaczył wielką wyrwę w ziemi.
                -Co tu się ku*wa stało? – popalał papierosa.
                -Wybuchło mi – odezwał się za nim Okita.
                -Jak to ci „wybuchło”? – ścisnął w palcach filtr.
                -Tak po prostu – powiedział ze swoim zwyczajnym opanowaniem.
                -Co ci wybuchło?
                -Znalazłem w necie przepis na jakąś nową bombkę.
                -Jesteś z policji! Nie powinieneś się w to bawić! – darł się na niego moralizatorsko.
                -Dlatego musiałem sprawdzić, czy jest bezpieczne – dłubał sobie w uchu, przez wybuch lekko nie dosłyszał.
                -Dlaczego mam wrażenie, że to „walnęło”, bo zrobiłeś to celowo.
                -No, co ty, ja? – spojrzał na niego zdziwiony.
                -Tak! Właśnie ty! A któż by inny?
                -Daj spokój, nic się nie stało, nikt nie ucierpiał.
                -Miałem się wyspać – opadły mu ręce.
                -Na pewno już się wyspałeś – kącik jego ust delikatnie uniósł się ku górze.

                Czas: 10.27
                Miejsce: Kwatera główna, Shinsengumi, stołówka.

Od samego rana coś mu się nie układało, zabrakło mu majonezu, chociaż był pewien, że niedawno kupował sobie zapas na dwa tygodnie, jednak to wszystko gdzieś wsiąkło. Ubrał się, by wyjść do sklepu po swoją ulubioną przyprawę *. Szedł z wolna po korytarzu, w brzuchu mu burczało, ale śniadania bez majonezu nie zje. Myślami już zajadał jakieś smaczne jedzonko, gdy coś mocno grzmotnęło mu w głowę. Przez chwile go zaćmiło i upadł na podłogę, ale zaraz odzyskał równowagę. Odwrócił głowę, by sprawić, co się stało, zobaczył leżącą na podłodze, ogromną stertę papierzysk i segregatorów w wielkim papierowym pudle, to właśnie to przed chwilą walnęło go w głowę, następnie podniósł wzrok, zobaczył nie, kogo innego jak swojego kapitana.
                -Hijikata-san, nic ci nie jest – sprawca „zatroszczył” się o niego.
                -Żyje… - podparł się rękami i lekko uniósł.
                -Bo jakbyś konał… to można by ci pomóc – patrzył w bok.
                -Łoj… co ty, tam za sobą trzymasz – przyglądał mu się uważnie, wiedział, ze on coś kombinuje –Czy ty trzymasz za plecami siekierę?! – błysnęło mu jakieś szerokie ostrze.
                -Nie, no, co ty… - schował bardziej to, co trzymał.
                -Widziałem – wstał gwałtownie, żeby nie narażać swojego istnienia – Nie wypieraj się!
                -No dobra – pokazał mu to, co trzymał, – ale za to, dawaj mi tu swój łeb! – oczy mu się zaświeciły.
                -Spadaj mi stąd, ty cholerny sadysto! – wskazał palcem gdzieś daleko.
                -Jesteś przewrażliwiony – powoli się oddalał.
                -Przewrażliwiony!? Przewrażliwiony!? – zaciskał pięści w złości – Chciałeś mnie zabić!
                -Udanego odpoczynku – pomachał mu ręką znikając za rogiem.

*(a raczej całe danie)
 
                Czas: 11.13
                Miejsce: Ulice Edo, Sklep.

                Hijikata wiedział już, że nie będzie taki udany, jak sobie zaplanował. Z nadzieją, ze na ulicach znajdzie chwilę oddechu wyszedł z kwatery głównej do sklepu. Przez chwilę rozglądał się po sklepowych półkach, myśląc, co by tu jeszcze przy okazji nabyć. W końcu zdecydował się jedynie na jedną z dwóch potrzebnych mu do życia rzeczy.
                Podszedł do lady, sprzedawca grzebał, wyszukując czegoś w półce poniżej, przez co nie widział go dokładnie.
                -Przepraszam, chciałbym coś kupić – zagadał.
                -Tak słucham… - sprzedawca podniósł się i poprawił sobie czapkę z daszkiem.
                W tej chwili twarz Toshiego przybrała wyraz obrzydzenia, znał doskonale ten wzrok zdechłej ryby.
                -Yorozuya…, co ty tu robisz? – zagadał do niego.
                -Pracuje…                       
                -Interes ci padł?
                -Nie, to kolejne zlecenie, w czym mogę pomóc? – wysilił się na uśmiech – drogi kliencie.
                -Poproszę pięć butelek majonezu zwykłego, i pięć majonezu light…
                -Rozumiem – odszedł na chwilę i przyniósł kilka kartonów mleka truskawkowego.
-Co to jest? – drżącą ręką wskazał na kartony.
-Mleko truskawkowe.
-Prosiłem o majonez.
-To jest lepsze, zaletą dobrego sprzedawcy jest rozpoznawanie potrzeb klienta.
-Ale ja wcale tego nie potrzebuje – kipiał ze złości.
-Uwierz mi potrzebujesz.
-Wcale nie.
-Tak.
-Nie.
-Tak.
-Wychodzę… - odwrócił się
-Proszę, poczekaj, drogi kliencie, może zechcesz skorzystać z naszej najnowszej promocji? – bez uprzedzenia wyciągnął mu przed nos karton batoników – Najnowsze osiągnięcie technologii Amanto. Batoniki odżywcze, zjesz jeden, przez cały dzień nie musisz już jeść – w mgnieniu oka znalazł się przy nim.
Mina Hijikaty była w rodzaju „are you fucking kiddning me?”
-Zapraszamy ponownie, drogi kliencie! – ukłonił się.
-Nigdy tu nie wrócę, przekaż kierownikowi! – warknął wychodząc.
Jednak niedane my było opuścić tego zacnego przybytku. Do środka z impetem wparował jakiś zdyszany koleś, porywając go w głąb sklepu. Biedaczek upadł na półki z prowiantem część zasobów posypała się na jego.
-Uaaaa! – wypluwał mąkę z ust, – Co tu się kurwa dzieje!
-Cicho! - wrzasnął nowo przybyły klient i rozchylił jukatę – Wszyscy na ziemię! – pokazał pikającą bombę, którą miał opleciony pas.
-Uaaa! – policjant i najemnik w mgnieniu oka podskoczyli do siebie i obejmując się krzyczeli przerażeni.
-Cicho powiedziałem! – wrzasnął napastnik, – Jeśli nie dostanę kasy rozwalę cały sklep – mówił drżącym głosem.
-Tylko spokojnie! – Hijikata przypomniał sobie nagle, ze jest funkcjonariuszem. Starał się go jakoś uspokoić.
-Nie zbliżać się! Bo wszystko wybuchnie – widać było, że mężczyzna aż cały się trzęsie.
-Już, dobrze, czego żądasz – podszedł do niego powoli.
-To już jest koniec, mam już dosyć. Wszyscy zginiemy… - blondyn złapał się za głowę, padł na kolana i zalał się łzami… - Mamusiu… Jestem taki młody nie chcę umierać… Chcę chodź jeszcze raz zagrać w pachinko… I poczytać o jedwabnikach… - chlipał.
-Nikt nie zginie. Oszalałeś! Idioto – brunet także zaczynał się denerwować – Błagam… ja też nie chcę jeszcze rozstawać się z życiem – dodał dla siebie.
-Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!!! – Gin biegał zrozpaczony po sklepie.
-Ja… ja… ja… jestem tu po, to, żeby zabrać kasę ze sklepu – agresor nagle chwycił się za serce – Tylko, że… - osunął się na podłogę – Cholerny rozrusznik… - zrobił obolałą minę i zamknął oczy, więcej się nie ruszał.
-Umarł? – Sakata zamrugał kilkukrotnie, przykląkł przy nim i poszurał go w policzek.
-Może… trzeba wezwać pogotowie… - pochylił się także.
-Hi-Hi-Hijikata-san…? Co to za mrugające światełka na jego brzuchu – wyciągnął palec, by tam postukać.
-Nie dotykaj baranie! To przecież jest ta bomba! – złapał jego rękę – W każdej chwili może wybuchnąć. Trzeba ją rozbroić…
-Wezwijmy policje… - zaczął dygotać ze strachu.
-Ja jestem z policji! Idioto – wrzasnął na niego.
-Wszyscy zginiemy… - rzucił się z płaczem na podłogę. W między czasie brunet zaczął patrzeć na mechanizm – Wiem! – poderwał się naglę, co sprawiło, ze drugi także podskoczył, cały spocony, bojąc się, że mógł coś niechcący uruchomić – Uciekajmy stąd!
-Oszalałeś! To miejsce publiczne, nie można zostawić tutaj bomby na pastwę losu! Trzeba się tym zająć – wstał i wyjął telefon.
-Co robisz? – zapytał łagodnie kierując się w stronę wyjścia.
-Dzwonię po swoich – spojrzał na niego – Hej czekaj! – podbiegł do niego i złapał go za szmaty – Jesteś teraz kierownikiem, musisz zostać w tym sklepie.

Czas: 11.34
Miejsce: Kwatera główna, Shinsengumi

-Gdzie to postawić? – odezwała się Kagura, która trzymała w rękach ogromne pudło.
-Możesz już to wynieść na zewnątrz, tylko zawadza drogę… - odpowiedział jej niedbale Okita, wynosząc o wiele mniejszy kartonik.
-Jasne! – pisnęła radośnie i w mgnieniu oka znalazła się na dworze.
-To miłe z twojej strony – Shimpachi znowu uśmiechnął się pod nosem, układając coś równiutko.
-Co masz na myśli? – kapitan odwrócił się by na niego spojrzeć.
-To, że pomagasz Hjikacie w przeprowadzce.
-A o to ci chodzi… - mruknął – To nic takiego, po prostu chcę się go jak najszybciej pozbyć.
-Tylko tak mówisz – odpowiedział śmiejąc się lekko – Jednak tak naprawdę bardzo go lubisz.
-Nie wydaje mi się… - wyszedł.
-To urocze, gdy młodzi ludzie nie zdają sobie sprawy z własnych uczuć – dziewczyna w mgnieniu oka wróciła i usiadła na podłodze, żeby odetchnąć.
-Tak sądzisz? – wstał i dźwignął kolejny ładunek – Tylko, że ty jesteś także młoda, skąd możesz o tym wiedzieć?
-Stary zgred się odezwał – wyjęła wodorostożelki i zaczęła je przeżuwać.
-Wydaje mi się, że ja jestem nieco bardziej doświadczony w tych sprawach.
-W życiu nie miałeś dziewczyny – zamachała niedbale ręką.
-Musisz przypominać… - upadł załamany na podłogę.
-A jak jakaś się w twoim życiu zjawiała, to albo była oślizgłym robalem, albo cię wykorzystała… - dolewała oliwy do ognie.
-Musisz rozdrapywać te rany? – jego oczy wypełniły się łzami.
-Na szczęście, moje delikatne, kobiece serce nie daje się nabrać na żadne dziecinne zagrywki i nadal pozostało niezłamane! – wstała dumnie.
-Nadal jesteś dzieckiem… - spojrzał na nią ukradkiem z kwaśną miną.
-Przestańcie się obijać! – od pokoju wrócił Sougo.
-Tak, tak, już bierzemy się do roboty… - rudowłosa wstała z impetem i zaczęła pakować kolejne przedmioty.
-Inaczej, nie zdążymy do jego powrotu – mruknął pod nosem.
-Kapitanie! – teraz wbiegł jakiś funkcjonariusz.
-Czego!? – mruknął do niego wkurzony, że ktoś mu przerywa.
-Jest ogromny problem!
-Co się stało? Kot na drzewie, czy staruszka postrącana na pasach. Kota można odstrzelić, to spadnie, a staruszkę… też można dobić, jeśli jeszcze żyje.
-Nie, Kapitanie. W centrum Edo, w jednym ze sklepów znajduje się bomba. Potrzebujemy pana pomocy, żeby opanować sytuację.
-Nic beze mnie! – warknął – Słuchajcie – zwrócił się do członków Yorozuyi – Dokończcie pakowanie, i przewieźcie wszystko pod ten adres – podał Shimurze małą karteczkę – Ja muszę w takim razie uciekać. Trzymajcie się – machnął im na pożegnanie i już go nie było.

C.D.N.


Wybaczcie, że tak długo nie dodawałam, i dodatkowo teraz tak niewiele, ale jakoś nie mam ostatnio weny... Wybaczcie biednemu autorowi. Postaram się poprawić. Obiecuje, ze coś wykombinuje.
Ano pewnie się zastanawiacie kiedy next będzie, otóż odpowiadam, że postaram się go dodać w następny weekend(znów niedziela)

I jeszcze zabrać się nie mogę za dokończenie KasaKise. Chyba potrzebuję jakiegoś solidnego kpa w 4 litery, żebym się wzięła za konkretną robotę :P

7 komentarzy:

  1. Masz tu już jedną osobę, która czyta HijiOki, choć uważa że bardziej słodko wyglądałoby KamuiOki, ale to dalej jest sweetaśne. Wybaczam, że tak długo nic nie dodawałaś, zwłaszcza że ja sama zniknęłam na jakiś okres czasu. Rozdział świetny, ten fragment z siekierą jak dla mnie był najlepszy, a no i ten tekst: "Co się stało? Kot na drzewie, czy staruszka postrącana na pasach. Kota można odstrzelić, to spadnie, a staruszkę… też można dobić, jeśli jeszcze żyje." Od razu widać mentalność Sou-chana XD Coż co można by jeszcze dodać... Hm.... A tak życzę by wena powróciła do ciebie jak najszybciej i byś mogła dalej pisać.
    Bloodcat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hai hai! (podnosi rękę wysoko do góry) ja też jestem za KamuiOki, fajne byłoby opowiadanie, a poza tym czytam, a jak :)

      Usuń
  2. Ciesze sie, ze wrocilas. A co do rozdzialu genialny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie martw się, czytamy...

    OdpowiedzUsuń
  4. *zgłasza się* ja ja czytam *rozgląda się* CO! Tylko ja z 2015! *wali głową w stół* czemu ja się zawsze wszędzie spóźniam? :'( Ale co tam! Ważne że HijiOki jest ;-3

    OdpowiedzUsuń