Prawda jest taka, że ciężko mi było zdecydować się na jedno konkretne zakończenie. Zawsze było "coś nie tak", "czegoś mi brakowało".
Ale tak, w końcu jest
Cóż czuję że powinnam więcej napisać aby was jakoś psychicznie przygotować do tego co przeczytacie. Myślę tylko, że na to nie da się przygotować.
To nie będzie głupie opowiadanie po którym będziecie sikać ze śmiechu, nie tym razem moi drodzy.
Nie ma sensu przedłużać.
Zapraszam do czytania kolejnego opowiadania z IwaOi w moim wykonaniu.
„Nie potrafimy żyć razem”
Nie wiem nawet, w którym momencie miałbym
zacząć. Mógłbym spróbować od momentu, gdy zdradziłem Iwa-chan po raz pierwszy,
ale to trwałoby zbyt długo. Wspomnę jedynie, że nigdy nam się nie układało,
długo nie potrafiło być między nami dobrze, nie będę ukrywał, że główną
przyczyną tego byłem właśnie ja.
Myślę, że
zacznę od tego momentu, tak będzie najprościej, mam nadzieję, że zrozumiecie
mnie i moje postępowanie. Proszę. Nie współczujcie mi. Nie tego oczekuję. Nie
zasługuje na to. Po prostu mnie wysłuchajcie. Tylko o tyle proszę.
***
-Mam tego już serdecznie dosyć! –
Hajime otworzył drzwi – Wypierdalaj stąd! – rozkazał niskiej brunetce, mojej
kochance, która posłusznie wykonała polecenie przemykając cicho. W ręku
ściskała swój żakiet i pończochy – A Ty, co się tak patrzysz! – teraz mówił do
mnie.
A ja
jedynie stałem ze spuszczoną głową, obejmując się rękami. Nie wiedziałem, co
powiedzieć. Bawiłem się skrawkiem swojej koszuli. Znów wszystko spieszyłem
wiedziałem o tym. Tym razem nie tak łatwo będzie mi się wykpić kłamstwami.
Zostałem przyłapany na gorącym uczynku. Na dodatek w naszym wspólnym domu. Nie
będę ukrywać, że to wszystko moja wina. Nie będę się usprawiedliwiać.
Zwyczajnie chciałem ją przelecieć i tyle. Co z tego, że nic dla mnie nie
znaczyła, że tak naprawdę liczy się tylko on, nikt więcej.
-Iwa-chan…
ja przepraszam – wydukałem w końcu.
-W dupie
mam twoje przeprosiny – rzucił się do szafy.
-Co robisz?
– spojrzałem na niego z niepokojem. Liczyłem, że trochę sobie pokrzyczy, może
mnie uderzy i tyle.
-A jak
myślisz? Mam tego wszystkiego dość! Ile razy mi już obiecywałeś, że to był
ostatni raz? – spojrzał na mnie ostro. Ten wzrok naprawdę bolał – Wyprowadzam
się. Rozumiesz? Z nami koniec – zakończył ostro.
-Iwa-chan.
Proszę nie! – ukląkłem przed nim. Byłem skłonny go błagać, żeby tylko ze mną
został, żeby mnie nie zostawiał.
-Weź odejdź
ode mnie – zaczął pąkować losowe rzeczy do torby.
-Obiecuje,
że to już się więcej nie powtórzy. Tym razem naprawdę! Już nigdy więcej cię nie
zdradzę. Błagam uwierz mi i nie zostawiaj mnie – złapałem go za rękaw.
-Nie wierze
ci – wstał.
-Zobaczysz,
teraz będzie wszystko idealnie! Tak jak powinno być – nie chciałem, ale
mimowolnie zacząłem płakać.
-Zapomnij!
Wiesz, co? Zmarnowałeś mi dziesięć lat życia, więcej nie zamierzam ci
poświęcać. Chcę w końcu być szczęśliwy. Rozumiesz? – wycedził przez zaciśnięte
zęby.
-Chcesz
przekreślić wszystko, co nas łączyło?
-Ja? –
wskazał palcem na siebie – Ja to wszystko przekreślam? O nie mój drogi, to ty
wszystko przekreśliłeś – teraz pokazywał na mnie oskarżycielsko. To bolało. Wykręcił
mi flaki od środka.
-Iwa-chan…
Proszę, porozmawiajmy na spokojnie.
-Nie.
Zrozum to w końcu! Mam dosyć – złapał za klamkę i chciał wyjść.
-Dokąd
chcesz pójść!? – przytrzymałem drzwi. wiedziałem, że jeśli wtedy wyjdzie,
będzie to oznaczało koniec.
-Coś
wymyślę. Puść mnie.
-Zostań!
Nie zostawiaj mnie – rozszlochałem się na całego
Odepchnął
mnie. Upadłem na podłogę, nie miałem sił już go powstrzymywać. To był koniec.
Usłyszałem, jak zamykają się drzwi. To był taki okrutny dźwięk. W jednej chwili
straciłem wszystko, co miałem, z chwilą, gdy on wyszedł, zostawił mnie, to ja
przestałem istnieć.
Siedziałem na
podłodze do późnej nocy. Nie miałem sił, żeby wstać. Cały czas myślałem o
Iwa-chan, o tym jak bardzo go kocham i jak bardzo go skrzywdziłem. Który to już
raz? Nawet nie pamiętam. Było wiele takich razów, ale żaden z nich nic dla mnie
nie znaczył, to był tylko seks. Nic więcej. Nie czułem kompletnie nic, gdy
robiłem to z kimś innym. Tylko z nim miałem wrażenie, że sięgam nieba, gdy jego
dłonie mnie dotykały, usta całowały. On jest jedynym człowiekiem, którego
kocham. Tylko wiedziałem, że tym razem to był koniec. Nigdy nie odchodził, tak
jak teraz. Był zły, nawet wściekły. Krzyczał, szarpał, czasem uderzył, ale
nigdy nie odchodził. Wtedy odszedł. Myślałem, że na zawsze.
Siedziałem
tak w bezruchu, dopóki nie zachciało mi się ostro siku. Doczłapałem się do
łazienki, zrobiłem to, co musiałem. A skoro już tam byłem to zrzuciłem z siebie
ubrania. Nie chciało mi się kąpać, dlatego położyłem się od razu do łóżka. Do
naszego wspólnego łóżka. Tego dnia jeszcze rano tuliłem się do niego, a on
próbował mnie dobudzić, bo obaj spieszyliśmy się do pracy. Całował mnie po
szyi, ściągał ze mnie nakrycie, kusił zapachem świeżo zmielonej kawy. Takie
poranki były bez wątpienia najlepsze. Gdy pomyślałem, że już nigdy takiego nie
przeżyje, odechciało mi się żyć.
Ciężko było
nam razem żyć i się dogadywać, ale zawsze jakoś sobie radziliśmy, aż do dziś.
Kochałem go…
Naprawdę go kochałem. Tylko jego i nikogo więcej. Ja bez niego jestem niczym.
***
Siedziałem
w barze. Tak naprawdę nie chciałem tu przychodzić. Alkoholu miałem w domu pod
dostatkiem. Byłem tam, żeby nie spotkać się z Iwa-chan. Wysłał mi wiadomość, że
chce przyjść po resztę swoich rzeczy. Nie wiem, gdzie do tej pory się
podziewał, ani co się z nim działo. Bardzo chciałem go zobaczyć, ale on nie
chciał. Może to i lepiej. Moje… i jego rany musiały być jeszcze zbyt świeże,
jeszcze nie byliśmy gotowi na to, żeby spojrzeć sobie w oczy. Chociaż ja nadal
nie zdjąłem obrączki, nie byliśmy prawnie małżeństwem, ale nosiliśmy je na znak
naszej miłości. Jakie to głupie. Po tylu latach, tak po prostu się rozstać. Jak
ja miałem o nim zapomnieć, skoro całe moje życie było związane z nim?
Boże! Jaki ja byłem głupi!?
Zraniłem najważniejszego człowieka na świecie. Straciłem go, przez swoją
głupotę.
-Hej.
Usłyszałem za sobą znajomy głos.
Odwróciłem się i zmusiłem do uśmiechu.
-Cześć Tobio-chan!
-Słyszałem już… – usiadł obok.
-No cóż… Bywa i tak – ścisnąłem
szklankę z drinkiem. Próbowałem ukryć to, jak bardzo mnie to boli.
-Sorki, ale nie mogę zostać
długo. Przyjechała do nas Natsu.
-Słodka siostrzyczka Chibi-chan!
Wyrosła na naprawdę piękną młodą kobietę!
-Nawet o niej nie myśl w ten
sposób! – jego oczy ciskały gromy.
-Spokojnie, tylko ją pochwaliłem.
Dobrze wam się układa, co?
-Pytasz się o moje życie
prywatne? – kiwnął na barmana.
-Ano – popatrzyłem na lód w
szklance. Mi też przydałby się kolejny napój.
-Naprawdę nie narzekam. Kochamy
się. Jest nam dobrze razem.
-Cieszę się – cholera, naprawdę
zachciało mi się płakać. Dlaczego innym się udawało, a nie mi? Nam…
-A, co dokładnie stało się między
tobą a Iwaizumim?
-Zdradziłem go… - powiedziałem
bardzo cicho.
-Znów?
Kiwnąłem głową, na znak, że tak.
-Szczerze i tak dziwię się, że do
tej pory tego nie zrobił. Od tylu lat spotykałeś się z innymi, a on na to
wszystko przymykał oko, bo cię kochał. Uważam, że był głupi.
-Liczyłem, że mnie pocieszysz –
wycedziłem przez zęby.
-Nie zasługujesz na to – wypił
sporą część drinka – Iwaizumi jest naprawdę silny, skoro znosił to wszystko od
tylu lat. Ja bym tak nie potrafił.
-On teraz zabiera resztkę swoich
rzeczy... – powiedziałem kryjąc twarz w dłoniach. Ciężko to wytłumaczyć, ale w
jakimś stopniu liczyłem na odrobinę współczucia, chociaż zdawałem sobie sprawę,
że ani trochę na nie, nie zasługiwałem.
-Dlatego tutaj jesteś?
-Tak. Nie chciał mnie nawet
widzieć – walczyłem, żeby się znów nie rozpłakać.
-Radzę ci się z tym pogodzić. Nic
już nie wskórasz. On i tak był aż nadto cierpliwy.
-Wiem o tym. Pozwolę mu odejść. Z
resztą mi samemu będzie nawet wygodniej – zaśmiałem się sztucznie. Kłamałem.
Tak naprawdę nie miałem zielonego pojęci jak będę bez niego żyć – Będę mógł się
spotykać, z kim tylko chcę i kiedy tylko chcę.
-Wiesz, czemu ja nigdy nie
zdradziłbym Shouyo?
-No oświeć mnie – zamówiłem
kolejnego drinka.
-Bo by tego nie przeżył. Jego
psychika jest delikatna jak u małego dziecka. Nie chciałbym mu sprawiać takiej
przykrości. Iwizumi jest silny, o wiele silniejszy niż mój Shouyo, ale on też
nie jest z kamienia. Domyślam się, że miał już po dziurki w nosie twoich
zdrad...
-Myślisz, że nie zdaje sobie
sprawy z tego, że jestem tanią kurwą? – zaśmiałem się gorzko. – Zdradzałem
ukochanego człowieka i to na lewo i prawo. Puszczałem się, z kim i gdzie
popadnie. Dla Iwa-chan nie jestem nawet wart kopnięcia nogą...
-To, że nie zdradziłbym Shouyo,
dlatego, że jest delikatny, to było po pierwsze – kontynuował tak, jakby nie
słyszał tego, co wcześniej powiedziałem – Po drugie nie zrobiłbym tego, bo go
kocham.
-Ja też kocham Iwa-chan...
-Nie pierdol! – walnął w blat –
Jakbyś go naprawdę kochał, to byłbyś mu wierny! Jeśli się naprawdę kogoś kocha,
nigdy nie robi mu się takich rzeczy. Wydaje mi się, że tak naprawdę nigdy go
nie kochałeś, że byłeś z nim, bo tak ci było wygodnie.
-Nie prawda – spuściłem głowę –
Nie prawda...
-Niepotrzebnie tu przychodziłem –
wstał zostawiając pieniądze.
-Masz rację – wypiłem duszkiem
kolejną szklaneczkę.
Wróciłem do domu w stanie
bynajmniej nie lekko wskazującym. Bynajmniej miałem tego wszystkiego dość.
Minął już tydzień od rozstania, a mnie nadal wszystko bolało tak, jakby to było
wczoraj.
Zapaliłem światło, niby nic się
nie zmieniło, ale już w przedpokoju zauważyłem, że zniknęły wszystkie jego pary
butów. Niby nic, ale zaglądając do szaf nie było jego rzeczy, płaszczy, bluz,
spodni, jego szuflady były opróżnione. Zniknęły wszystkie jego notatki,
dokumenty, książki. Zniknął nawet jego ulubiony kubek i szczoteczka do zębów.
Nic mi po sobie nie zostawił. Zabrał dosłownie wszystko, co mi mogło o nim
przypominać. A ja nie chciałem zapomnieć. Chciałem pamiętać o tym, co nas
łączyło i co mu zrobiłem.
Chociaż i tak już byłem
nietrzeźwy, to wyjąłem z barku butelkę whisky i nalałem sobie do szklanki.
Położyłem się na kanapie i zamknąłem oczy. To mieszkanie było o wiele za duże
dla jednej osoby. Może powinienem sprowadzić tu jakąś dziwkę? A nie to ja byłem
dziwką. Dwie w czterech ścianach by się pozagryzały.
Muszę mieć naprawdę masochistyczne
skłonności, skoro wyjąłem telefon i zacząłem przeglądać nasze wspólne zdjęcia.
Cholera! Wyglądaliśmy na nich na tak szczęśliwych? Co się stało? Czemu byłem aż
tak głupi? Dlaczego musiałem to wszystko tak popsuć? Dopiero, gdy było już za
późno zrozumiałem ile tak naprawdę straciłem. Chciałem go zobaczyć, choć przez
chwilę, usłyszeć jego głos, przez moment zastanawiałem się czy do niego nie
zadzwonić, ale odgoniłem te myśli. Nie mogłem mu wchodził w paradę. Nie chciał
mieć ze mną nic wspólnego więc szanowałem jego decyzję. Chwała niebiosom, że
nie jestem kobietą, z którą mógłby mieć dzieci. Do tej pory pewnie mielibyśmy z
piątkę! Upewniłbym się, że wszystkie byłyby jego. Ale nie ma, co marzyć, nie
mieliśmy przecież nawet psa. To mieszkanie było moje, on wziął samochód. Nic
nas już nie łączyło. Nic. Jedynie dziesięć
wspólnych lat.
***
Nie mam zielonego pojęcia, jak
udało mi się przeżyć te trzy miesiące bez
Iwa-chan. Wstawałem z myślą o nim, przez cały dzień to robiłem, i kładąc się
spać także. Czy on myślał o mnie, chociaż odrobinę? Bywały chwile, w których
chciałem go odnaleźć, zadzwonić. Znów błagać o wybaczenie, ale wiedziałem, że
tylko bym się wygłupił, on mi nigdy nie wybaczy.
Naprawdę nie wiem, jak do tej
pory to wszystko przeżyłem. Chodziłem do pracy, od czasu do czasu się z kimś
przespałem. Piłem chyba codziennie. Narkotyków tylko jeszcze nie spróbowałem,
sam nie wiem, dlaczego? Może, dlatego, że Iwa-chan zawsze był temu tak bardzo
przeciwny.
Istotnie nie wiem jak przeżyłem
tak długo, bo już nie miałem ochoty, ani sił żyć dalej.
Poszedłem do apteki, dokładnie to
do trzech różnych i poprosiłem w nich o tabletki nasenne. Najmocniejsze, jakie
mieli. Razem było czterdzieści pięć pastylek. Powinno wystarczyć, żeby już się
nie obudzić. Dostatecznie przemyślałem tą decyzję i podjąłem ją świadomie. Nie
chciałem żyć bez Iwa-chan. Nie ma w tym nic głębokiego, po prostu była to
samolubna decyzja o samobójstwie.
Wróciłem do mieszkania i
pozasłaniałem wszystkie okna. Porozstawiałem wszędzie świece, takie małe
podgrzewacze, żeby było klimatycznie, ale żeby nie spalić mieszkania. Włączyłem
głośno muzykę taka, którą lubiłem. Nalałem sobie kieliszek czerwonego wina.
Usiadłem na miękkim, puchatym dywanie, na którym setki razy kochałem się z
Iwa-chan. Najpierw wypiłem pierwszy kieliszek duszkiem. Nalałem kolejny. Tym
razem nie wychlałem go od razu. Zabrałem się za tabletki. Zacząłem każda po
kolei wyciskać z opakowania i poukładałem je obok siebie.
Postanowiłem naprawdę się cieszyć
swoimi ostatnimi chwilami. Zamknąłem oczy i położyłem się. Leżałem chwilkę, nie
pamiętam ile. odpłynąłem do chwil, gdy byłem razem z Iwa-chan. Przypominałem
sobie smak jego ust, zapach jego skóry, dotyk dłoni. Naprawdę jestem nic nie
wartą kurwą, skoro zdradzałem takiego faceta jak on. Miałem wszystko, i to
wszystko straciłem, bo nie potrafiłem utrzymać kutasa w spodniach.
Wziąłem garść tabletek.
-Twoje zdrowie Iwa-chan! –
uniosłem do góry kieliszek, połknąłem proszki i popiłem – Obyś żył długo i
szczęśliwie! Żebyś znalazł kogoś, kogo pokochasz! Kogoś, kto pokocha ciebie!
Żebyś był w końcu szczęśliwy!
Nie wytrzymałem. Naprawdę nie
chciałem płakać w swoich ostatnich chwilach, tylko, że tych łez za nic nie
mogłem powstrzymać. Nie, dlatego płakałem, że kończę swoje życie tylko, dlatego
że tak bardzo je spierdoliłem. Nie zamierzałem pisać do nikogo żadnych
pożegnalnych listów, czy dzwonić do kogokolwiek. Jedyna osoba, której chciałbym
coś powiedzieć nie chciała mnie nawet znać, więc nie miało to najmniejszego
sensu. Nie chciałem z nikim rozmawiać, chociaż przez cały dzień mój telefon nie
przestawał dzwonić, ja go nie odbierałem. Zrobiłbym to, gdyby to były
połączenie od Iwa-chan, od nikogo innego nie chciałem niczego słyszeć. Tylko
jego. Chociaż jeden jedyny raz usłyszeć jego głos. Powiedzieć mu, jak bardzo mi
go brakuje i że nie umiem bez niego żyć.
Zaschło mi w ustach, chciałem
chwycić za kieliszek z winem, ale siły mnie opuściły, jedynie go potrąciłem
rozlewając na jasnym puchatym dywanie czerwony jak krew płyn. Krwawy kwiat
zakwitł tuż obok mojej głowy.
Zaczęło mi się robić słabo.
Płomyki świec zrobiły się niewyraźne. Rozejrzałem się półprzytomnie po salonie,
lubiłem tu siedzieć, a teraz nie było nic, co by mnie tutaj trzymało. Zamknąłem oczy, zrobiło mi się tak sennie.
Tak jakbym nie spał przez ostatnie trzy miesiące.
-Dobranoc wszystkim… Żegnaj
Iwa-chan - wyszeptał słabo.
***
Jak to bolało.... Moja głowa, mój
brzuch, mięśnie. Czułem najdrobniejszy skrawek mojego ciała nawet taki, o
którym nie miałem zielonego pojęcia, że w ogóle istniej. Było mi zimno, a
czułem, że pod cienką kołdrą leżałem zupełnie nago. Pierwszą moją myślą po
odzyskaniu świadomości było to, że leżę w prosektorium. Przecież próbowałem się
zabić! Więc czemu do cholery nadal tu byłem?
Walcząc ze zmęczeniem otworzyłem
jedno oko. Zobaczyłem zatroskaną minę mojej siostry. To znaczyło, że nie byłem
w trupiarni, ona nigdy nie weszłaby do takiego miejsca. Ruszyłem delikatnie
gałką oczną, to też przychodziło mi z trudem, zobaczyłem także moją matkę.
Kurwa, wiedziałem, że uratowali mnie! Jak? Byłem pewien, że taka ilość tabletek
wystarczy, żebym nigdy nie wstał. A tu proszę, jaka niespodzianka. Ostatnio nic
mi nie wychodziło, nawet zabić się nie potrafiłem.
-Może jednak powinnyśmy zadzwonić
do Iwaizumiego? – zagadała moja siostra.
O nie! Tego już by było stanowczo
za wiele, nawet nie wspominajcie mu o tym! Nie ważcie się do cholery! Musiałem im w tym przeszkodzić. Zmobilizowałem
wszystkie moje siły i postarałem się wrzasnąć
-Nie...
Z moich ust wydobył się jednaj
jedynie cichutki szept.
-Obudził się! – pisnęła z
radością moja rodzicielka.
Obie kobiety rzuciły się do mnie, żeby mnie
przytulać i głaskać. Krzyczałem w myślach: Odejdźcie ode mnie! Wcale tego nie
chcę.
-Doktorze! Doktorze! Obudził się
– matka wybiegła na korytarz
Od tamtej chwili rozpętało się
dla mnie istne piekło. Lekarze i pielęgniarki skakali wokół mnie jak głupi. Na
krok mnie nie odstępowali. Nie wiem czy martwili się o to, czy spróbuję
ponownie, czy coś, ale nawet do kibla mnie samego wypuścić nie chcieli. Jakie
to wkurzające. Ci mężczyźni te kobiety tak bardzo mnie irytowali, martwiąc się
o mnie. Sprawdzali, czy nie chowam gdzieś jakiś ostrych narzędzi, albo
sznurków. Na boga! Wieszanie się, czy podcinanie żył nie było ani trochę w moim
stylu. Za bardzo brudzą. To by była naprawdę paskudna i mało elegancka śmierć,
aż mnie odrzucało na samą myśl o tym, że mógłbym zginąć tak paskudną śmiercią.
Przychodzili do mnie
psychologowie i psychiatrzy. Co za głupota, przecież to takie same świry jak
ich pacjenci! Różnią się jedynie tym, że wracają na noc do swoich rodzin i
domów.
Mnie też zamknęli w wariatkowie.
Nie powiem, to całkiem ciekawe miejsce, ale i tak starałem się stąd wyrwać jak
najszybciej. Pościel mi śmierdziała lekami i środkami bakteriobójczymi. Ściany
były białe albo w jasnych pastelowych barwach. Aż rzygać mi się chciało patrząc
na to wszystko. Musiałem się stamtąd wyrwać. Musiałem się stamtąd wydostać,
inaczej atmosfera tego miejsca udzieliłaby mi się i naprawdę, naprawdę bym
zwariował!
Każdego dnia udawałem, że wszystko
jest ze mną w porządku, że utrata ukochanego już wcale mnie nie interesuje i
już nawet nie cierpię z tego powodu. A już niebawem będę starał się zacząć nowe
życie, w którym będę się miał za wartościowego człowieka.
Nic bardziej idiotycznego. Bez
Iwa-chan ja po prostu nie istniałem. Moje życie bez niego nie miały sensu, więc
zupełnie nie pojmowałem, czemu mam zużywać komuś cenny tlen, prąd, czy wodę.
Skoro mogłem już dawno rozpłynąć się w nicość. Jednak po tym całym zdarzeniu
zrozumiałem jedno, nie dam rady zabić się bezpośrednio. Ale pośrednio, kto mi
zabroniłby doprowadzać się do ruiny?
Lecz na tamten czas opuszczenie
tego przeklętego miejsca było dla mnie priorytetem. Na szczęście nie zatraciłem
w sobie ani odrobiny mojego osobistego uroku, dzięki któremu z taką łatwością
zjednywałem i przekabacałem ludzi. Uroczej, młodej, zaraz po studiach pani
psycholog byłem w stanie wmówić absolutnie wszystko, a gdy tylko zakropiłem te
wszystkie kłamstwa swoim uśmiechem i paroma komplementami o pięknych oczach pani
doktor, to nie tylko była w stanie uwierzyć mi w każde słowo, dając mi
zaświadczenie, że wszystko ze mną w porządku, co jeszcze uciec ze mną na drugi
koniec świata pozostawiając za sobą wszystko to, co do tej pory osiągnęła.
Jakie to było proste! Mówiłem
przecież tylko to, co powinienem i co chcieli usłyszeć.
Osiągnąłem swój cel. Udało mi się
stamtąd uciec. Wróciłem do mieszkania. Nic się w nim nie zmieniło. Ktoś jedynie
posprzątał wypalone świece, za to plama na dywanie dumnie na nim tkwiła,
przypominając mi boleśnie jak bardzo beznadziejnym facetem jestem.
W głowie miałem tylko jedną
myśl:, co teraz? Co mam dalej ze sobą robić, skoro prawdę mówiąc nie miałem
nic.
Przysiadłem ciężko na stoliku w
salonie. Wszystkie świece zostały przez kogoś posprzątane. Najprawdopodobniej
zrobiła to moja mama. Ten ktoś próbował zetrzeć też plamę z dywanu, jednak było
to czerwone wino. Ten ślad na zawsze będzie mi przypominać moją głupotę.
Od siostry dowiedziałem się, że
to ona mnie odratowała. Cholera, po co!? Powiedziała mi, że miała złe
przeczucia, przez cały dzień próbowała się ze mną skontaktować, a gdy jej się
to nie udawało przebłagała dozorcę, żeby otworzył drzwi, i wtedy mnie
zobaczyła. Zabrali mnie do szpitala, a dalej już wiadomo jak to wszystko się
potoczyło, płukanie żołądka, kroplówki.
Wyciągnąłem portfel. Miałem tam
coś co podczas terapii kazali mi zdjąć i wyrzucić. Jednak nie mogłem tego
zrobić. Założyłem obrączkę na palec, była o wiele luźniejsza, niż zazwyczaj.
Jednak nie bałem się o to, że ją zgubię. To był przecież mój największy skarb.
Znak pozostawiony przez Iwa-chan, ślad po tym, że kiedyś łączyła nas miłość.
Przycisnąłem pięść do ust, całując ten mały srebrny przedmiot.
Uratowali mnie. Żyłem dalej.
Kurwa! Żyłem dalej!
***
Ciężko opisać to wszystko, co ze
sobą wyprawiałem. Naprawdę długo by opowiadać. W skrócie napomnę o tym, że jak
człowiek po próbie samobójczej, z zniszczoną wątrobą i nerkami, miałem
absolutny zakaz picia. Nie trzymałem się tego ani trochę. Nie obchodziło mnie
to, czy umrę w ciągu tygodnia, miesiąca czy roku. Nie zgłosiłem się do
przeszczepu, głupotą byłoby zabierać komuś coś tak cennego, skoro i tak miałem
świadomy zamiar iść na samo dno.
Tak, więc chlałem na potęgę
wszystko, co wpadło mi w ręce, chociaż wolałem bardziej wyrafinowane alkohole.
Pieniędzmi, też się nie
przejmowałem, miałem odłożoną sporą sumkę, tak na gorsze czasy. Kompletnie
olałem pracę, oczywiście mnie z niej wylali. Nie miałem z tym większego
problemu. Bardziej interesował mnie brunet, który uporczywie przyglądał mi się
w barze, albo kobieta o wielkich jadowito zielonych oczach i czerwonej szmince
na ustach, która machała do mnie przy wejściu do toalety. Spałem ze wszystkim,
co tylko chciało mnie, nie wybrzydzałem nawet, jeśli ciało tej drugiej osoby
napawało mnie obrzydzeniem. Musiała nade mną czuwać jakaś opatrzność w tym
całym nieszczęściu, ale udało mi się nie złapać żadnego świństwa, a nie zawsze
myślałem o zabezpieczeniu.
Do jedzenia wystarczał mi
zasolony ryż, gdy byłem w mieszkaniu, albo jakieś jedzenie na mieście, które
nie zawsze smakowało zdrowo.
Nie dbałem o sprzątanie, prałem
tylko, gdy była taka konieczność. Wszędzie walały się śmieci i puste butelki.
Jadłem z plastikowych talerzyków, a jedynym produktem, jakiego nie brakowało u
mnie była kawa. Zrobiłem z tego mieszkania prawdziwą melinę.
Pozrywałem wszystkie kontakty, do
nikogo się nie odzywałem. Chciałem, żeby ludzie powoli zaczęli się ode mnie
odzwyczajać, wtedy łatwiej będzie im, gdy mnie już nie będzie.
***
Gdy pewnego dnia leżałem na kanapie, pijany
oczywiście, usłyszałem jakiś hałas.
-Oikawa…
Hej Oikawa…
Ten głos
był taki znajomy, pomimo że męski i twardy, taki ciepły, taki przyjemny.
Pamiętałem, że ten głos budził mnie kiedyś każdego ranka.
Zbierając się
w sobie otworzyłem oczy, wstałem z kanapy i wziąłem ze stoliczka niedokończoną
butelkę rumu.
-Czego
chcesz? – prychnąłem na Iwa-chan.
Nie
spodziewałem się go po takim czasie. Myślałem że czegoś zapomniał i teraz po to
przyszedł?
-Wypad stąd
– kiwnął na przystojnego blondyna, który dziś dotrzymywał mi towarzystwa. Nie
pamiętałem nawet jak koleś się nazywał.
-Nie
będziesz mi mówił, co mam robić! – blondyn okazał się być typem wojownika.
-Posłuchaj
mnie, póki jestem dobry! Wypierdalaj stąd, ale już! – złapał go za szmaty i
szarpnął.
-Bo, co?
-Bo zaraz
trafisz bardzo szybko na wózek inwalidzki. Rozumiemy się!? – nie czekał na jego
odpowiedź, po prostu wyrzucił go z mojego mieszkania.
-Nie
musiałeś tego robić – pokiwałem głową.
-Co ty
odpierdalasz? – wzrokiem chciał ogarnąć cały ten burdel.
-A jak
myślisz Iwa-chan? – podszedłem do niego wolno i ostentacyjnie przed nim upiłem
sporą część alkoholu – Korzystam z wolności…
-Odwaliło
ci – stwierdził fakt, patrząc na mnie z odrazą. Ani trochę się mu nie dziwiłem.
Zastanawiałem
się, po co on tutaj przyszedł? Jeszcze jakiś czas temu ucieszyłbym się, że do
mnie przyszedł, ale teraz sam czułem się jak śmieć, z resztą przecież nim
byłem. To, że na mnie patrzył, tym swoim zimnym, ostrym jak sztylety wzrokiem
napawało mnie strachem. Wciąż kochałem te oczy, mógłbym w nie patrzeć całymi
dniami, a jednak się ich bałem. Zobaczyć go po takim czasie było
najprzyjemniejszą i najgorszą rzeczą na świecie.
Odwróciłem
się nie mogąc na niego patrzeć. Chciałem
obejść pokój, dookoła, ale niechcący ustałem, na butelkę, przejechałem się na
niej i pewnie bym upadł, gdyby nie to, że Hajime mnie złapał. Znów na jedną
jedyną chwilkę znalazłem się w jego ramionach. Boże! Jak ja za tym tęskniłem!?
Ciepło jego ciała, zapach jego wody po goleniu. Żeby zostać tak jeszcze przez
chwilę, żeby jeszcze sekundkę albo dwie jego ramię mnie obejmowało.
-Oikawa! Co
się z tobą do cholery dzieje!? – zaczął się na mnie wydzierać – Nie chodzisz do
pracy… W ogóle chyba stąd nie wychodzisz. Od nikogo nie odbierasz! Co ty
odpierdalasz!? I jeszcze ten szpital…
-Gówno cię
to obchodzi – spojrzałem na niego nieprzytomnym wzrokiem.
-Nie
będziemy tak rozmawiać.
Złapał mnie
za ramię i zawlókł do łazienki. Starałem się wyrwać, tylko, że ciało miałem tak
trochę pod wpływem. Iwa-chan potrafił być niedelikatny, ale w tej chwili, gdy
dosłownie wrzucał mnie do wanny przegiął. Wpadłem do środka i nie mogłem się
ruszyć. Wtedy Iwa-chan odkręcił zimną wodę i zaczął mnie nią bez litości polewać.
Zachłysnąłem się, wierzgnąłem, a całe moje ciało aż skamieniało. Przez moment
sądziłem, ze utonę. Moje ciało było w szoku . Próbowałem się jakoś wyrwać,
jednak on zawsze był silniejszy ode mnie. Po chwili naprawdę okropnych katuszy
przyzwyczaiłem się do tej lodowatej wody. Całe moje ubranie było kompletnie
mokre, w zasadzie to ile ja już go wtedy nie zmieniałem? Trzy dni? Tydzień? Czy
więcej?
-Wytrzyj
się – Hajime rzucił mi ręcznik i wyszedł. – Zaraz zrobię ci kawy – usłyszałem z
kuchni.
Sam nie
wiem, czemu zacząłem robić to, co mi kazał. Zrzuciłem z siebie mokre ciuchy. O
dziwo odzyskiwałem powoli władze nad własnym ciałem, wziąłem pierwsze lepsze
ubrania i założyłem je niedbale na siebie. Do moich nozdrzy dobiegł już zapach
świeżo zaparzonej kawy.
-Myślałem,
że zabrałeś już wszystkie swoje rzeczy – wyszedłem z łazienki z ręcznikiem na
głowie – Po, co tutaj przyszedłeś?
-Wszyscy
się o ciebie martwią kretynie – jego oczy były naprawdę groźne i piękne
zarazem.
-Zbytecznie
– odwróciłem głowę.
-Też tak
sądzę – podmuchał na kubek kawy.
-Dziękuję
za kawę teraz możesz już sobie iść! – wskazałem ręką na drzwi. Cholera moja
ręka zadrżała.
-Nie,
dopóki mi nie wyjaśnisz, co się z tobą do kurwy nędzy dzieje – podał mi kubek.
Znów był za blisko. Sama myśl o tym była nie do zniesienia. Niby tak blisko, a
jednak nie mogłem go dotknąć.
-Nic mi nie
jest. Jestem dorosły, daje sobie radę.
-Właśnie
widzę – prychnął – Gdzie nie spojrzę walają się puste butelki, twoje ubranie
jeszcze chwilę temu cuchnęło, a ty sam wyglądasz jak tysiąc nieszczęść. To, że
sprowadzasz sobie, kogo popadnie to norma, ale cholera jasna, o co chodziło z
tymi tabletkami!?
Nie
odpowiedziałem mu nic. Niepewnie upiłem trochę napoju. Nie pamiętam już jak
smakowała kawa zrobiona przez Iwa-chan, nie pamiętam już, że była aż tak dobra.
-Co się
miało stać? – w moich oczach pojawiły się łzy, pomimo tego, że za wszelką cenę
starałem się je powstrzymać. Głos mi się załamał – Zostawiłeś mnie... A ja bez
ciebie kurwa nie istnieje. Wiem, że jestem nic nie wartą dziwką! Sam mnie tak
setki razy nazywałeś! Ale bez ciebie jestem czymś o wiele gorszym – zatkałem
sobie usta, żeby nie zacząć szlochać.
-Oikawa… -
wyciągnął do mnie rękę
-Nie
dotykaj mnie! – odskoczyłem jak oparzony. W sumie prawie się poparzyłem, bo
kubek wyślizgnął mi się z rąk i upadł rozbryzgując wszystko dookoła.
-Tooru…
Dobry boże!
Sposób, w jaki on wypowiadał moje imię sprawiał, że zupełnie mięknąłem,
uginałem się. Nigdy nie byłem twardy, nigdy nie byłem silny. Za to on, był moim
zupełnym przeciwieństwem. On zawsze potrafił stawić czoła wszystkiemu, nie to
co ja. Osunąłem się bezsilnie na podłogę. Objąłem kolana ramionami. Naprawdę
nie miałem już na to sił.
-Wy wszyscy
pozwólcie mi umrzeć. Ty mi pozwól umrzeć. Proszę… ja nie chcę już żyć.
-Nie
pozwolę ci.
Jego głos,
cichy i stanowczy rozbrzmiewał w moich uszach, jego ramiona silne, a zarazem
czułe, zawsze potrafiły mnie ukoić. Teraz też tego spróbował, a ja jak ostatni
idiota pozwoliłem mu się przygarnąć. Zatraciłem się w tym uścisku, który już do
mnie nie należał. Kołysał mną, jak małym dzieckiem, a ja odpływałem.
Przypomniałem sobie jak dobrze mi z nim było. Wiedziałem, że powinienem go
wtedy odepchnąć, nie pozwolić mu przypominać mi o tym wszystkim, bo gdy on znów
odejdzie ja rozpadnę się na kawałeczki, tak jak ten kubek.
-Po, co tu
przyszedłeś…? trzeba było dać mi się zachlać… Po co…?
-Bo się o ciebie martwiłem. Nie
chcę, żeby coś ci się stało.
-Co ja cię
obchodzę…?
Dlaczego on
znów musiał się pojawić. Pół roku go nie widziałem, a teraz zjawia się jak
gdyby nigdy nic i znów przewraca mój świat do góry nogami.
-Myślisz,
że tak łatwo jest przestać kogoś kochać?
W tamtym
momencie moje serce stanęło, a przynajmniej tak mi się wydawało. On mówił o
tym, że nadal mnie kocha, po tym wszystkim, co się wydarzyło, po tym, co mu
zrobiłem. Bez wątpienia, to był najwspanialszy człowiek na świecie. Nic
dziwnego, więc, że ja taka tania kurwa się w nim zakochałem bez pamięci.
-Kochasz
mnie jeszcze? – uniosłem lekko głowę do góry, ale nie byłem wstanie spojrzeć w
jego oczy.
-Kocham… –
pocałował mnie w mokre i zasmarkane usta. To był jeden z najobrzydliwszych
pocałunków w moim życiu i zarazem najpiękniejszy.
-Iwa-chan.
Ja się nigdy nie zmienię, więc lepiej mnie zostaw teraz.
-Wiem o tym
– jego dłoń na moim policzku była najprzyjemniejszą rzeczą na świecie, od
zawsze.
Jego dotyk
pozbawił mnie resztek sił. Całkowicie zmiękłem, gdy mnie obejmował. Rozpłynąłem
się. Tak dobrze mi się zrobiło, że przestałem płakać. Po raz pierwszy od
przeszło pół roku czułem wewnętrzny spokój.
-Odpowiedz
mi na jedno pytanie – jego głos przerwał ciszę.
-Słucham? –
odrzekłem mu słabo.
-Czy ty
naprawdę chciałeś się zabić?
Nie
chciałem mu odpowiadać, ale chyba moje milczenie było aż nadto wymowną
odpowiedzią.
-Przepraszam,
dowiedziałem się o tym dopiero dziś… Gdybym wiedział wcześniej – jego uścisk
stał się silniejszy.
-Prosiłem
wszystkich, żeby ci nie mówili.
-Idiota!
Dlaczego to przede mną ukrywałeś! – przycisnął mnie mocno do siebie – Jeśli
było ci aż tak źle, trzeba było do mnie zadzwonić! Do ciebie przyjechałbym z
drugiego krańca świata!
-Głupku!
Nie chciałeś mnie w ogóle widzieć, to jak miałbym cię prosić o coś takiego –
wybuchnąłem płaczem.
-To byłby o
wiele lepszy pomysł, od tego, co próbowałeś zrobić. Naprawdę jesteś idiotą! Po
prostu… Gdybyś miał umrzeć… To byłoby najgorsze… Błagam, niech nigdy więcej nic
takiego nie przychodzi ci do głowy. Obiecaj mi to…
-Do-dobrze
– wydukałem.
-A teraz
już dobrze. Nie płacz… Już jest w
porządku. Jestem tu.
Szeptał te wszystkie słowa wprost
do mojego ucha, gładził mnie po włosach, a ja nareszcie się uspokajałem.
Czułem, że tak jak teraz jest dobrze. Pozwoliłem, żeby wziął mnie na ręce. Ja
złapałem się za jego szyję i spojrzałem na niego pytająco.
-Musisz iść spać. Rano
porozmawiamy.
Złapałem się go rozpaczliwie za
koszule, pytanie o to, czy zostanie ze mną uwięzło mi w gardle. To wszystko
było tak nierealne. Znów tuliłem się do niego. Mogłem wdychać zapach jego
skóry. Byłem naprawdę szczęśliwy.
-Kocham cię – wyszeptałem bardzo
cicho i nieśmiało, gdy mnie niósł. Liczyłem na to, że mnie nie zrozumie.
Jednak zrozumiał, bo przystanął.
-Ja ciebie też – przycisnął usta
do mojej skroni – Byłem taki głupi myśląc, że będę mógł żyć bez ciebie – szybko
zaniósł mnie i położył na łóżko. Nie spałem w nim chyba od miesiąca.
-Zrobiłem ci tyle złego. Tak
bardzo cię skrzywdziłem.. Nie wiem jak mam cię przeprosić – Zacząłem mówić to,
co chciałem powiedzieć od tak dawna – Jestem dziwką... Iwa-chan ja wiem o tym.
Nie zasługuje na ciebie. Dobrze, zrobiłeś zostawiając mnie...
-Ci... – pogłaskał mnie po
plecach – Jeszcze jesteś pijany. Porozmawiamy o tym, jak całkiem
wytrzeźwiejesz. Jutro rano.
-Iwa-chan. Zostaniesz?
Przez chwilę się nad tym
zastanawiał.
-Zostanę – kiwnął głową.
Jak było mi dobrze! On leżał obok
mnie. Znowu! Mogłem czuć ciepło jego ciała, gdy mnie obejmował, słyszałem, jego
pochrapywanie, gdy spał. Uczucie, gdy zamykał mnie w swoich ramionach,
nieświadomie podczas snu, gdy przygarniał mnie do siebie jak swoją własność, było
nieopisane. Gdy tak leżałem w jego objęciach nie mogąc zasnąć ze szczęścia,
więc coś zauważyłem. Na palcu Iwa-chan nadal tkwiła obrączka. Jak bardzo
uszczęśliwiło mnie to, że jej nie zdjął. Naprawdę w tej chwili myślałem, że
umrę ze szczęścia.
Wstałem bardzo wcześnie rano.
Iwa-chan jeszcze słodko spał. Po pierwsze poszedłem do łazienki, żeby się
doprowadzić do porządku. Zajęło mi to trochę czasu, ale w końcu wyglądałem jak
przystojny facet, gotowy łamać bez wytchnienia kobiece i męskie serca. Ale nie
zamierzałem tego robić. Chciałem się skupić na jednym jedynym serduszku i na
tym, żeby mi znów zaufało.
Po ogarnięciu siebie, wziąłem się
za sprzątanie mieszkania. Rozpierała mnie taka energia, że nie przerażało mnie
nawet sterta butelek walających się po podłodze, masa brudnych naczyń,
zasyfiałe okna i lepiąca się podłoga. Wszystko posprzątałem w mgnieniu oka.
Nim Iwa-chan się obudził zdążyłem
nawet zrobić śniadanie i zaparzyć świeżą kawę.
-Dzień dobry – powitałem go z
nieśmiałym uśmiechem na ustach.
-Dzień dobry – usiadł przy stole.
-Masz ochotę na tosty francuskie?
-Tak poproszę.
Postawiłem przed nim talerz z
jedzeniem. Jedliśmy i rozmawialiśmy, jak kiedyś. To
było tak jak dawniej. Gdy byliśmy szczęśliwi. Gdy żyliśmy razem. Usiadłem obok
niego. Ja na swoją miseczkę wrzuciłem jedynie garść płatków i zalałem to
jogurtem. Nie mogłem jeść ciężkich rzeczy, moja wątroba i tak już ledwie dawała
sobie radę.
-Źle wyglądasz – Iwa-chan położył
mi rękę na przedramieniu.
-Nie musisz się martwić –
uśmiechnąłem się słabo.
-A jednak. Domyślam się, że z
twoim zdrowiem nie jest dobrze.
-Bywało lepiej. Nie będę ukrywać.
-Co mówią lekarze?
-Dawno u żadnego nie byłem –
uciekłem wzrokiem.
-No chyba żartujesz? – gdyby
spojrzenie mogło zabijać, w tamtej chwili właśnie bym zginął.
-Jakoś nie miałem do tego głowy…
-Kłamiesz. Robiłeś to celowo.
Specjalnie nie chciałeś się leczyć, żeby się wykończyć.
Nie wiedziałem, co mu
odpowiedzieć. Przecież miał rację. Jak zawsze. Zamilkłem wbijając wzrok w
łyżkę, którą jadłem.
-Już dobrze – Iwa-chan wziął mnie
za rękę – Od teraz to ja o ciebie zadbam.
Dopiero wtedy na niego
spojrzałem, uśmiechał się szeroko.
-Nie pozwolę, żeby stała ci się
już jakakolwiek krzywda.
Jak ja się wówczas
zaczerwieniłem. To ja powinienem wypowiedzieć te słowa, a nie on. To ja
powinienem zadbać o to, żeby był szczęśliwy.
Wstałem, żeby ukryć zakłopotanie.
-Kawy? – zapytałem niby
normalnie.
Krzątałem się po kuchni jak
głupi. Nie wiedziałem jak mam się zachować, czy mogę go dotknąć, pocałować?
Czułem się tak, jakby po raz pierwszy zapraszał chłopaka do siebie, gdy
mieliśmy te naście lat.
-Może później – poczułem jego
dłoń na swoim biodrze, a jego usta na swoim ramieniu.
Aż w głowie mi zawirowało. A nogi
ugięły się pode mną.
-Masz ochotę na coś innego? –
zapytałem kokieteryjnie.
-Wiesz... Tak dawno cię nie
widziałem... I jeszcze ten fartuszek – wsunął rękę właśnie pod niego.
Jęknąłem cicho. Czułem to jak
bardzo mnie pożąda. Jego oddech przyspieszył gwałtownie, a on dosłownie pożerał
mnie wzrokiem. Ale nie dziwiłem się jemu, skoro ja sam już ledwo trzymałem się
pionu. Wystarczył jeden jego dotyk, sama myśl o tym, że będziemy się kochać, a
ja już umierałem z pożądania.
Bezwiednie rozłożyłem szerzej
nogi, żeby on mógł dotykać mnie, gdzie tylko sobie tego zażyczy. Już dawno nie
czułem takiego pragnienia. Tak jak było teraz było idealnie.
-Iwa-chan - położyłem mu głowę na
ramieniu i oddałem się temu cudownemu dotykowi –Ach...
-Przepraszam, ale nie mogę
czekać.
Miałem na sobie jedynie bokserki,
koszulkę i owy fartuszek. Iwa-chan bez trudu poradził sobie z moją bielizną
ściągając ją do dołu. Szczerze wolałbym, żebyśmy obaj byli nadzy, ale nie
mieliśmy tyle sił, żeby się tym zająć. Chyba obaj aż za bardzo mieliśmy na
siebie ochotę.
Odwróciłem się do niego, zarzuciłem
mu ręce na jego kark i przycisnąłem jego usta do swoich.
Od razu poczułem odpowiedź w
postaci jego dłoni zaciśniętych na moich nagich pośladkach. Potem wrzucił mnie
na blat. Od razu objąłem go nogami. Docisnąłem go do siebie. Pożądałem go, a on
mnie.
-Tooru, jeśli będziesz dalej
robił takie rzeczy, to naprawdę zrobię to tu i teraz... - powiedział i ugryzł
mnie boleśnie w szyję.
-Nie powstrzymuj się... –
złapałem za jego koszulkę i podciągnąłem ją do góry. Chociaż odrobiną jego
ciała chciałem się nacieszyć.
-Skoro tak mówisz...
-A! – krzyknąłem z bólu.
Wszedł we mnie szybko i
brutalnie. Zupełnie bez żadnego przygotowania. Zabolało, ale nie tak bardzo. Za
mocno go pragnąłem, żeby przywiązywać to tego uwagę. Liczyło się tylko to, że
ja znów czuje go w sobie.
-Przepraszam – powiedział
łagodnym tonem – Nie powinienem był tak ostro.
-W porządku – odpowiedziałem mu
dysząc – Zrób to jak chcesz.
Złapałem się jego ramion, on
przełożył ręce pod moimi kolanami i położył dłonie u dołu moich pleców. Obaj
przyciągnęliśmy się do siebie. Ja znów jęknąłem pod wpływem bólu, ale co mnie
obchodziło, że przez jakiś czas odczuwał będę skutki naszych miłosnych
uniesień. Za to, żeby był ze mną zniósłbym wszystko, każdy ból, każde
upokorzenie. Wszystko, byleby zawsze móc wtulić się w niego zasypiając i budzić
się czując zapach jego skóry i wszystkiego tego, czym pachniał.
-W porządku? – spojrzał na mnie,
a w jego oczach widziałem prawdziwą troskę.
-Tak. Nareszcie jest w porządku –
wtuliłem głowę w jego ramię, żeby ukryć łzy. Ale nie były to złe łzy, to były
najprawdziwsze łzy szczęścia.
Tamtego cudownego dnia, tak po
prostu wziął mnie na kuchennej szafce. Wziął jak swoje to, co do niego
należało. Tylko do niego. Nie chciałem i nie zamierzałem już nigdy oddawać się
nikomu innemu, to w jego objęciach był mój raj.
Może i inni nie chcą mi w to
wierzyć, ale ja naprawdę całym sercem kochałem, kocham i będę kochać tylko tego
jednego faceta.
***
Wszystko jakoś się ułożyło. Nie
ma, co się temu dziwić. Skoro sprawy w swoje ręce wziął Iwa-chan. Dzięki niemu
się pozbierałem, szybko znalazłem pracę i zacząłem dbać o zdrowie, które
zostało mocno nadszarpnięte ostatnimi czasy.
-A alkohol? Co podamy? –
smarowałem ręce, a Hajime leżał już w łóżku, a raczej wpół siedział robiąc coś
na komputerze.
-Oczywiście nic, ty i tak nie
możesz pić alkoholu.
-Oj tam, coś tam mogę – wsunąłem
się pod kołdrę obok niego – Poza tym goście na pewno będą się upominać.
-W ogóle nie pozwalam ci pić, a
goście jakoś sobie poradzą – oderwał się od monitora, od jakiegoś czasu
Iwa-chan musiał nosić okulary do pracy i dobry boże! Cholernie seksownie w nich
wyglądał!
-Iwa-chan! Jesteś moją mamą? –
zachichotałem, ten tekst od zawsze go wkurzał.
-Nie! Facetem, który się o ciebie
troszczy! – pociągnął mnie za ucho, jak nieznośnego urwisa.
-A, co ty na to, żebym założył
suknię i welon.
Parsknął śmiechem.
-Ej, nie ma, co się śmiać, ja tak
na poważnie! – uszczypałem go w bok.
-Tooru, weź mnie nie rozwalaj! Po
pierwsze ledwo, co udało mi się przekonać moją matkę, żeby przyszła na nasz
ślub! Zeszłaby chyba na miejscu, jakby cię jeszcze w kiecce zobaczyła!
-To nie byłoby takie złe! W końcu
przestałaby się nas czepiać i przedstawiać ci kolejne panny do ożenku!
-Przypominam, że jak wezmę ślub z
tobą, to przestanie to robić, nie trzeba jej od raz wpędzać do grobu.
-Ja i tak wiem, że póki ta
kobieta żyje, to nie da nam spokoju.
-Przesadzasz. Kiedyś cię lubiła.
-Do czasu aż nie nakrył nas w
łóżku - wzruszyłem ramionami.
-Dla uściślenia, to ty przede mną
klęczałeś, a ja no cóż… miałem opuszczone spodnie i gacie. Była w szoku
zwyczajnie.
-I nadal w nim jest – mruknąłem.
Wiedziałem, że ta rozmowa nie ma sensu. Matka Iwa-chan mnie nie lubiła i mnie
nie polubiła nigdy – No to, chociaż welon daj mi założyć.
-Ty i welon! To jeszcze bardziej
zabawne! Wiesz, że welon jest oznaką czystości, a jeżeli chodzi o to, to ciebie
to nie dotyczy.
-Nikt nie musi wiedzieć. Ale
powiedz tak szczerze: naprawdę nie chciałbyś mnie zobaczyć w sukience. I kto
wie, może nawet w damskiej bieliźnie...?
-Hmmm... – zamknął komputer i
odłożył go pod łóżko – Ty i sukienka? Bardzo chętnie, ale tylko, kiedy będziemy
zupełnie sami – Jego ręka znalazła się po wewnętrznej stronie mojego uda.
-Iwa-chan... Co ty kombinujesz? –
uniosłem brwi do góry i z trudem powstrzymywałem uśmiech.
-Zamierzam cię uwieść – jego
słodkie usta zaczęły całować moje.
-Oj... Iwa-chan. Żadnego seksu
przed ślubem – pogroziłem mu palcem.
-Naprawdę, każesz mi i sobie
czekać całe trzy miesiące?
-A, co myślisz, że nie wytrzymam?
- uśmiechnąłem się szeroko.
-Myślę, że nie.
Płynnym i delikatnym ruchem
zsunął moje bokserki. Nie protestowałem. Nie mógłbym. Mój penis już zdążył
zareagować na samą myśl o tych przyjemnościach, które mnie czekały.
-Mówisz: zaczekajmy do ślubu, a
już zaczynasz twardnieć. – głos Iwa-chanbył taki zmysłowy.
-Żadnego seksu - powtórzyłem
nadal się z nim drocząc.
-Zaraz zobaczymy.
Aż złapałem głośno powietrze, gdy
nachylił się i wziął moją męskość do ust. przez te wszystkie lata nauczył się
to robić naprawdę cholernie zajebiście. Jego umiejętności były na niesamowitym
poziomie. Cóż, nie chwaląc się moje także. Z każdą chwilą tego jak mi obciągał
robiło mi się coraz lepiej. Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, aż wypełnię
jego usta białym płynem. Jednak, gdy czułem, że zaraz będzie mi naprawdę, naprawdę
dobrze, tak dobrze, że czułem, że za chwilę sięgnę samych gwiazd, to on
przestał i spojrzał mi w oczy.
-No, co ty robisz? –
naburmuszyłem się.
Byłem tak rozpalony, drżący, że
umysł działał mi ledwo, jeśli można powiedzieć, czy w ogóle jakoś funkcjonował.
Bo krew odpłynęła mi zupełnie gdzie indziej. Musiałem dojść, cholera jasna,
musiałem! Chciałem sam sobie pomoc, ale Iwa-chan złapał mnie za ręce.
-Chcesz dojść? – pocałował czubek
mojego członka.
-Tak, chcę, chcę bardzo –
zacząłem się wić jak węgorz wyciągnięty z wody, żeby się jakoś o coś otrzeć.
Cokolwiek.
-To bądź grzeczny. – wyciągnął z
szuflady do połowy pustą butelkę żelu – I nie dojdź tylko od tego… - ścisnął
samą nasadę mojego penisa.
Wślizgnął we mnie jeden palec, a
ja myślałem, że zwariuje, dołożył drugi a kompletnie straciłem zmysły.
-A teraz chodź tutaj – rozkazał
mi.
Usiadł na łóżku tak jak
poprzednio i zsunął bokserki, z których wystawała jego nabrzmiała męskość.
Robiłem takie rzeczy jak dziwka.
Zachowywałem się jak dziwka. Nawet myślałem jak dziwka. Byłem dziwką. Ale jeśli miałem być jego dziwką, to ani
trochę mnie to nie raziło. Jego dziwką mogłem być już na zawsze.
Usiadłem na niego, od razu
nabijając się na jego penisa. Rozkosz napływająca z każdą chwilą, gdy znajdował
się głębiej we mnie rozbrajała mnie zupełni. Błagałem siebie w myślach, żeby
wytrzymać jeszcze trochę, żeby nie dojść od razu. Złapałem się jego ramion i
zacząłem unosić i opuszczać się na niego. Szybko, bo nie mogłem się opanować.
-Cholerka… Iwa-chan… ja… -
zatrzymałem się – Daj mi chwilkę, bo zaraz odlecę.
-No i? – pocałował mnie, a ja już
widziałem gwiazdy.
Sam wyrzucił swoje biodra do
góry, tak bardzo głęboko się we mnie wbijając, że od razu doszedłem. Iwa-chan
złapał w chusteczkę, to co wypłynęło z mojego penisa. Nawet nie zauważyłem
kiedy po nią sięgnął. Zawsze myślał o takich rzeczach, co za facet. On nie
przestawał się we mnie poruszać, gdy ja, wcale nie przesadzając, byłem w
niebie.
-Teraz
ja… – powiedział Hajime, patrząc na moją twarz i obejmując mnie czule.
Omdlały z przyjemności
pozwoliłem mu położyć mnie na plecy i zrobić ze mną, co tylko zechciał. Jak
swojej dziwce, robił to, co chciał, ale to było takie przyjemne, bo to był on.
On mógł wszystko.
-Kocham
cię… – szepnąłem w pewnym momencie – Nie zostawiaj mnie już nigdy.
-Ja ciebie też… I naprawdę nie
zamierzam cię zostawiać, bo wtedy robisz straszne głupoty - dyszał, gdy to
mówił, a ja spijałem każde słowo z jego ust i wierzyłem mu we wszystko.
***
Nasz
ślub był małym przedsięwzięciem. Nie każdego w końcu było stać na to, żeby
wyjechać sobie tak po prostu na Hawaje. Nie ma sensu opisywać długich i
żmudnych przygotowań, tej gonitwy i nerwówki, dla tych kilku chwil przed
urzędnikiem, który dawał nam ślub. Jednak to były naprawdę wspaniałe kilka
chwil. Co prawda nie udało mi się przekonać Iwa-chan na to, żebym miał na sobie
sukienkę, ale i tak wyglądałem pięknie.
Stałem
wraz z nim przed ołtarzem zrobionym z białych róż i jakiś zielonych liści. Było
ciepło, tak rozkosznie ciepło. Tak cudownie. Byłem taki szczęśliwy. Patrząc na
niego ubranego w śnieżnobiałą koszulę z zarzuconymi na szyję kwiatami,
wiedziałem, że nie ma i nie będzie nikogo, kogo pokochałbym bardziej od niego.
Chyba
już najwyższy czas był na to, żeby zamienić srebrne obrączki na te złote.
-Możecie
się pocałować – oznajmił urzędas.
Obaj na to czekaliśmy. Nie
pozwoliliśmy sobie na ostrą ślinę, tak jak mieliśmy na to ochotę, ale na
słodkiego, czułego całuska. Nie chcieliśmy gorszyć gości. Lepsze rzeczy
zostawiliśmy sobie na noc poślubną, która była naprawdę cudowna. W końcu wtedy
założyłem dla niego sukienkę i nie tylko.
***
Od
tamtego dnia byłem naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Zasypiałem i budziłem się
obok niego. Tylko obok niego. Byłem mu wierny. Naprawdę, nie chciałem go znów stracić.
Za bardzo się bałem tego, ze znów mnie zostawi. Sam nawet stałem się strasznie
zazdrosny! Za każdym razem, gdy zostawał dłużej w pracy, albo nie odbierał
moich telefonów wyobrażałem sobie już bóg wie, co. A już jak widziałem go z
kimś na mieście, to już zupełnie mi odbijało. Zwykle kończyło się tym, że
Iwa-chan zapewniał mnie w sypialni jak bardzo mnie kocha i tylko mnie.
Naprawdę
sądziłem, ze tak już będzie na zawsze. Nie myślałem tym, co będzie. Aż w końcu
jeden telefon zburzył wszystko. To, co do tej pory razem budowaliśmy rozsypało
się jak domek z kart. Chociaż nie wiem jakby człowiek tego chciał, nie ma
wpływu na to, co może się wydarzyć. Nie może nic zrobić, jeśli los się po
prostu na niego uweźmie.
-Hajime
miał wypadek – wyszlochała moja teściowa prosto do słuchawki – Musisz tu
przyjechać.
W
tamtej chwili nie wiedziałem jak się nazywam.
Wpadłem na izbę przyjęć, jak
szaleniec, jak wariat. W głowie miałem tylko jedno: żeby tylko żył. Nic innego
się nie liczyło. Ani w jakim stanie jest ktoś inny, ani w jakim stanie jest mój
mąż. Ważne było tylko to, żeby żył nawet, jeśli nie ma nóg zajmę się nim, jeśli
nie widzi, czy jest warzywem również. Błagałem tylko o to, żeby był żywy.
Od razu spostrzegłem moich
teściów, że też do nich zadzwonili przede mną. Matka Iwa-chan płakała, a ojciec
nie dawał żadnego znaku, że go to rusza, ale byłem pewien, że tak.
-Co z Hajime ?– wyszeptałem tak
słabo, że sam ledwie słyszałem swoje słowa.
Najpierw wyglądali tak, jakby nie
chcieli mi powiedzieć szczególnie teściowa. Ona nadal nie mogła zrozumieć tego
jak jej najstarszy syn mógł się związać z innym mężczyzną, zamiast jak to
przystało na pierworodnego ożenić się z kobietą i spłodzić dzieci. Widząc jej
zaciśnięte wargi nie mogłem się powstrzymać.
-Jesteśmy małżeństwem, chcę
wiedzieć, co z nim jest – wypowiedziałem płacząc.
-Nie ma, co przed tobą ukrywać,
jest naprawdę źle lekarze... Lekarze nie dają mu żadnych szans... –
odpowiedział jego ojciec.
A ja nie byłem w stanie ustać na
nogach. Ledwo doczłapałem się do ściany, żeby moc się jej oprzeć.
-Mój syn tak łatwo się nie podaje
– teściowa położyła mi rękę na ramieniu. To był pierwszy raz, gdy okazała mi
zrozumienie. Tylko, dlaczego akurat w tak tragicznej sytuacji?
-Muszę go zobaczyć...
-To nie jest dobry pomysł. Jest naprawdę
w złym stanie – pokręciła głową. Jej makijaż był całkowicie rozmazany.
-Nie obchodzi mnie to. Muszę go
zobaczyć. Gdzie on jest? – odepchnąłem się od ściany. Moje nogi ledwie mnie
słuchały.
-Jest nieprzytomny i... –
próbowała mnie powstrzymać, ale z mojej twarzy musiała wyczytać, że żadna siła
na niebie i ziemi nie byłaby w stanie tego zrobić - W osiemnastce... To trzecie
drzwi w tamtym korytarzu.
Bez namysłu ruszyłem w tamtą
stronę. Nie wiedziałem, czego powinienem się spodziewać. Jest w złym stanie,
ale nie wiedziałem jak bardzo. Zatrzymała mnie pielęgniarka, wciskając na mnie
jakąś jasnozieloną szmatę, niby dla ochrony i żebym nie przyniósł żadnych
zarazków rozumiałem to, wszystko byleby go nie narażać.
Otworzyłem drzwi do sali. Do
moich uszu od razu dobiegł odgłos kardiomonitora i maszyny podtrzymującej
oddech. Jeszcze zanim na niego spojrzałem wiedziałem, że jest naprawdę źle, a
gdy go zobaczyłem, tylko się w tym upewniłem. Był cały pokiereszowany, bandaże
zakrywały cały jego brzuch, część klatki piersiowej, ręce i nogi. Oka chyba nie
miał. Po podłączane były do niego jakieś rurki, nie wiedziałem, do czego.
Podszedłem do jego łóżka z trudem
tłumiąc szloch. Dotknąłem delikatnie jego dłoni, żeby się z nim przywitać.
-Cześć Iwa-chan – powiedziałem słabym
i dodatkowo łamiącym się głosem.
Jeszcze nigdy nie byłem tak
bardzo załamany. Już wolałbym, żeby mnie znów zostawił, nawet dla kogoś innego.
Wolałbym już sam zginąć, zamiast widzieć go w takim stanie. Wszystko byłoby
lepsze od tego.
Z tych nerwów zupełnie nie
panowałem nad własnym ciałem, cały się trząsłem i było mi niedobrze. Błagałem,
żeby to był tylko zły sen, za wszelką cenę chciałem się z tego koszmary
obudzić, ale to niestety była rzeczywistość.
Widząc go takiego nie mogłem
opanować płaczu, w głowie jak wyrok brzmiały mi słowa: lekarze nie dają mu
żadnych szans.
-Iwa-chan... Błagam... Nie
zostawiaj mnie znowu – ukląkłem obok niego, wziąłem najdelikatniej jak umiałem
jego dłoń i przycisnąłem ją sobie do ust.
Chyba tylko ten, kto znalazł się
w takiej sytuacji jak ja jest w stanie zrozumieć jak bardzo w tej chwili bolało
mnie serce. Wszystkie rany, jakie do tej pory zdążyły się na nim pozasklepiać w
tamtym momencie krwawiły ze zdwojoną siłą, dodatkowo coś cały czas szarpało
moje biedne serce, zadając mu tysiące nowych ran, takich, które nigdy się nie
zagoją.
Ja umierałem razem z moim
ukochanym. Błagałem boga, żeby zabrał mnie, nic nie wartą szmatę zamiast niego.
Najgorszym uczuciem na świecie
było patrzenie na to jak podskakuje kreski na kardiomonitorze nagle zlewają się
w jedną ciągła. W jakiś sposób wiedziałem, że Iwa-chan zginęły tam na miejscu
ale on czekał. Czekał na mnie żebym do niego przyszedł i się z nim pożegnał.
Utraciłem swojego ukochanego. Niestety teraz już na zawsze. Zdławiony krzyk wydobył
się z mojego gardła, już nic nie czułem, jedynie pustkę. Niebyt. Nic już nie
było. Straciłem wszystko. Już na zawsze.
W jakiś sposób się uspokoiłem
patrząc na niego.
-Żegnaj Iwa-chan - nachylenia się
i Pocałowałem go czułe w czoło -Dziękuję ci za wszystko.
Łzy płynęły mi bezustannie, ale
żadne łzy już nie mogły mi go przywrócić.
Nasze szczęście zawsze było
ulotne. Kiedy wydawało mi się, że już wszystko jest w porządku to nagle los
zsyłał na nas coś takiego.
Nigdy niedane nam było być
szczęśliwym.
Czasami, nawet teraz po tylu
latach budzę się w środku nocy i mam wrażenie jakby on leżał tuż obok mnie, tak
jak kiedyś. Boje się wtedy otworzyć oczy czy drgnąć w obawie, że to uczucie
przeminie. Ja wiem, że to tylko moja wyobraźnia, że to nie jest realne, ale…
tylko to mi po nim pozostało, tylko to mnie jakoś trzyma przy życiu. Żyję, bo
przecież mu obiecałem, prawda?
Cóż... czuję, że to co napisała mi moja beta po przeczytaniu tego powinno znaleźć się na górze, ale... zbyt wiele by zdradzało, beta napisała: krojenie cebuli i wcieranie tego w oczy to przy tym pikuś
Dziękuję za przeczytanie. Do następnego
Myślałam, że na bloggerze będzie mi łatwiej niż na wattpadzie, ale wszystko jest tu okropnie nieczytelne.
OdpowiedzUsuńTrochę słaby ten fanfick, zamiast się wzruszyć to co chwila musiałam przerywać, bo nie dało rady przeczytać tego w całości. Jeśli uważasz, że angst tworzy śmierć jednego z partnerów to się mylisz. Brakuje tutaj emocji, brakuje dobrych opisów, brakuje płynnych dialogów. Popracuj nad stylem pisania, jest bezpłciowy i często się wkradają błędy. Widzę, że posiadasz betę, ja wiem że każdemu może coś umknąć ale zaczęcie fanficka od "gdy zdradziłem Iwa-chan po raz pierwszy, ale to trwałoby zbyt długo" to już nie wróży za dobrze. Zdradziłem Iwa - chan? Raczej zdradziłem Iwę - chana.
OdpowiedzUsuńPracuj dalej nas swoim stylem. Pozdrawiam.
Szczerze, czytało się to całkiem przyjemnie, ale...nie byłabym sobą, gdybym nie zwróciła uwagi na kilka błędów, które bardzo rzuciły mi się w oczy. Nie są to bynajmniej błędy stylistyczne czy ortograficzne (być może wystąpiły, ale nie zwróciłam na nie uwagi). W tym opowiadaniu odniosłaś się kilka razy do osoby psychologów i psychiatrów. Chciałabym to naprostować, ponieważ :
OdpowiedzUsuń1. Jest to krzywdzące
2. Wprowadza w błąd czytelnika
3. Jest błędem samo w sobie.
''Przychodzili do mnie psychologowie i psychiatrzy. Co za głupota, przecież to takie same świry jak ich pacjenci! Różnią się jedynie tym, że wracają na noc do swoich rodzin i domów'' Z całym szacunkiem autorko, ale gówno prawda. Nie powinno się oceniać ludzi przez pryzmat profesji, jest to wysoce krzywdzące i nie sprawiedliwe, ponadto tworzy stereotypy, których konsekwencją jest m.in. to, że osoby z poważnym problemami boją się szukać pomocy, gdyż osoba psychologa albo psychiatry budzi w nich lęk. Jest to bardzo złe, gdyż tylko właściwa pomoc może doprowadzić do poprawienia złego stanu psychicznego.
''Uroczej, młodej, zaraz po studiach pani psycholog byłem w stanie wmówić absolutnie wszystko'' - Osoby przebywające w szpitalach psychiatrycznych nie mają tam do czynienia z psychologami, a z psychiatrami. Ponadto osoba, która dopiero ukończyła studia NIGDY nie otrzyma takiego stanowiska jak decydowanie w sprawie pobytu pacjenta w szpitalu psychiatrycznym. Takie decyzje ZAWSZE podejmują doświadczeni psychologowie. Dlatego to zdanie jest kompletnie pozbawione sensu. Wiesz, potrzeby opowiadania swoją drogą, ale powinno mieć to jakiś sens. Polecam sprawdzić jaka jest różnica między psychologiem a psychiatrą ;)
''Spałem ze wszystkim, co tylko chciało mnie, nie wybrzydzałem nawet, jeśli ciało tej drugiej osoby napawało mnie obrzydzeniem.'' - czemu Oikawa zachowuje się tutaj jak ofiara gwałtu? Usiłujesz nas przekonać, że kocha Iwaizumiego, a jednak jego zachowanie ciągle o tym przeczy. Później nie było już mowy o tym, lecz niesmak pozostał. W zasadzie tylko ostatnia część w jakiś sposób mnie poruszyła, choć nie powiedziałabym, że doprowadziła mnie do łez.
Pozdrawiam ciepło i życzę weny a także dużo wytrwałości w ćwiczeniu warsztatu pisarskiego.
Bardzo przepraszam, że się wtrącę, ale nie mogę przejść obojętnie, kiedy widzę takie zarzuty. Zawsze miło się czyta wszelkie uwagi, ale tym razem przedstawione argumenty nie są odpowiednie do danej sytuacji. "Przychodzili do mnie psychologowie i psychiatrzy. Co za głupota, przecież to takie same świry jak ich pacjenci! Różnią się jedynie tym, że wracają na noc do swoich rodzin i domów" - jest to ocena bohatera, a nie autora. Każda postać ma dany charakter, cechy i poglądy. To, że postać ma takie, a nie inne zdanie nie znaczy, że autor też takie posiada, lub że widzi świat w takich, a nie innych barwach. Należy to zauważyć i przemyśleć jak to wpływa na bohatera i w jakim świetle go przedstawia. Nikt przecież tu nikogo nie obraża, to nie jest pogląd autora.
UsuńPo drugie: zgodzę się iż osoba dopiero po studiach nie zajmuję się takim przypadkiem, jednak mamy tu przykład opowiadania, a nie prawdziwego życia. Pojęcie fikcja literacka - uważam, że powinnaś zapoznać się z tym. Nagięcie kilku "zasad", "reguł" jest dopuszczalne w dziełach literackich. Ponieważ jest to tylko świat przedstawiony w tym, a nie innym dziele, nie musi być w 100% odwzorowaniem rzeczywistości.
Mam nadzieję, że moje słowa coś uświadomiły i nie uraziły w żadnym stopniu :)
Tak, to jest ocena bohatera, jednak dotyczy bardzo delikatnej sprawy. Wbrew pozorom ma to znaczenie, bo podświadomość czytelnika nie odbiera tego jako opinię a jako zdanie twierdzące. Ludzki mózg jest bardziej podatny na etykietowanie niż mogłoby się wydawać.
UsuńWiem czym jest fikcja literacka. Wyraziłam swoją opinię jako komentujący, dla mnie to sensu nie ma i razi w oczy, gdyż nie lubię naginania rzeczywistości w opowiadaniach nie zawierających w sobie niczego nadnaturalnego, żadnej fantastyki, mocy czy tym podobnych rzeczy ;) Niestety, pisząc obyczaj należy się tego trzymać, chyba, że przedstawiasz jaką alternatywną rzeczywistość.
Ty nazwiesz to czepianiem się, ja dbałością o szczegóły. Umiejętność dopasowania realiów do akcji opowiadania to też sztuka ^-^
Pozdrawiam ;)
Jednak dojrzały czytelnik powinien mies świadomość tego co czyta i umieć odróżnić jedno od drugiego. Wiem, że nie ważne czy zostało to oznaczone jako +18 czy nie i tak zabiorą się za to młodsze osoby. Mimo wszystko byłoby dobrze gdyby były na tyle dojrzałe i umiały czytać ze zrozumieniem. Od najmłodszych lat uczymy się by odróżniać zdania i wyłapywać treść w nich zawartą. Co więcej, każdy człowiek posiada swoją opinię na dany temat. Jest to jedno stwierdzenie, jedna informacja, jedna z wielu jakie codziennie otrzymujemy. Większość tych danych są przez nas ignorowane. To tylko jedno zdanie, dobrze zrozumiane nie zostanie odebrane niekorzystnie i nie zostanie uznane za krzywdzące pod żadnym pozorem.
UsuńNagięcie rzeczywistość nie jest tu aż tak rażące. Oczywiście lepiej dla czytelnika, kiedy nie musi przestawiać sobie w głowię paru spraw, by zrozumieć sens. Może autor od początku nie zamierzał trzymać się sztywnych ram? Nie wszystkim pasuje twardy realizm. Jest to powszechnie spotykane i nie ma w tym nic dziwnego.
Pozdrawiam również ^^