poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Hikaru, Kaoru część 7

Witam!
No nareszcie udało mi się napisać coś o naszych bliźniakach kochanych.
Piszę... Piszę.. Piszę...
No dobrze, wiem, że długo czekaliście.
Nie potrafiłam zostawić opowiadania Hikaru i Kaoru, po tym, co im zrobiłam... ale...? Czy teraz polepszyłam sprawę?
Mam wrażenie, że brnę w ślepą uliczkę, z której nie ma już wyjścia...
Zapraszam do czytania!

<--- POPRZEDNIA CZĘŚĆ

Nasz grzech…

Życie ludzkie zaczyna się od dwóch połączonych komórek. Komórki jajowej pochodzącej od matki i plemnika pochodzącego od ojca. Każde życie zaczyna się tak bez wyjątku. Wiemy, że zapłodniona gameta zwana już zygotą zaczyna się dzielić. 
Tak wygląda początek ciała. A co jeśli chodzi o tak zwaną duszę? Jak wyglądają jej narodziny? Czy matka i ojciec oddają cząstkę własnej, aby stworzyć nową? Czy może jakaś istota ponad nami stworzyła ją specjalnie dla danej jednostki? Jak dusza wygląda na początku? Czy ma kształt, kolor, czy pachnie lub smakuje?
 Ludzie twierdzą, że tak dusza tkwi w człowieku już od momentu jego poczęcia, że zlepek komórek jest już istotą posiadającą to nieokreślone duchowej jestestwo. A co się dzieje, z duszą dwóch blastomerów, gdy te się rozdzielają tworząc w ten sposób dwa zupełnie niezależne organizmy. Osoby te mają te same oczy, te same włosy, ten sam zestaw genów. Lecz czy wtedy rodzi się kolejna dusza? Czy może się duplikuje? A może dzieli się na pół? Czy można żyć jedynie z połową duszy? Czy dusza ta dzieli ze sobą grzechy dwóch ciał? Co wtedy może się z nią dziać? Czy będzie dążyć do tego, aby się na nowo połączyć? Skoro kiedyś byłą jednym. Jedna dusza w dwóch ciałach. Ciągle tęskniąca do stanu przed rozdzieleniem. Zawsze smutna, bo niekompletna. 

1.Pycha

Otworzył z wolna oczy.
 Już znienawidził kolejny dzień, choć ten dopiero, co się zaczął. Nie miał najmniejszego zapału do tego, żeby podnieść się z łóżka. Bolało go to, że miejsce obok jest puste. Tam powinien ktoś być, ta jedna jedyna osoba. Przez to, że tej osoby tam nie było czuł się w swoim pokoju taki samotny. Miał wrażenie, ze to pomieszczenie jest dla niego za duże, wręcz przytłaczało go swoim ogromem. Mnóstwo mebli, niepoukładanych rzeczy, przepych wszystkiego, tak nieadekwatny do pustki w jego sercu. Nie łudził się, że ten dzień będzie inny niż wszystkie. Monotonia jego życia była przerażająca. Nic nie może się wydarzyć ciekawego. Każdej nocy, gdy kładł się spać, modlił się o to, aby jutro nie nadeszło. Co z tego, że miał tyle lat ile miał, skoro czuł się zmęczony życiem? Życiem bez Niego.

Ciekawe czy Kaoru już wstał?

Leniwie podniósł się i usiadł na łóżku. Bosymi stopami dotknął chłodne podłogi.
Ani trochę nie chciało mu się chodzić do szkoły. Prawda jest taka, ze ostatnio coraz poważniej rozważał pomysł jej porzucenia. Nie obchodziło go to, czy zgodzą się na to rodzice, czy co powiedzą ludzie. Nudziła go i nie widział w niej przyszłości dla siebie. Tylko jedna rzecz powstrzymywała go przed podjęciem decyzji: Zajęcia w klubie.
Wstał, zbierając resztki swoich sił. Był wykończony, zmęczony każdego dnia coraz bardziej. Beznamiętnie założył na siebie mundurek. W tej chwili nie znosił materiału, z którego był zrobiony, za sztywny, zbyt niemiły. Nie mógł przecierpieć jego lawendowego koloru i emblematu na piersi. Nie znosił czarnych spodni, w których nie rzadko było mu za gorąco i krawata, którego nie cierpiał zawiązywać.  
Wyszedł z pokoju, nawet nie kłopocząc się o to, żeby je za sobą zamknąć. Przemierzył kilka długich korytarzy, ten dom był dla niego stanowczo za duży. Teraz oddałby wiele, żeby mieszkać w małym ciasnym mieszkanku, gdzie zmuszony by był dzielić pokój ze swoim bratem.
Dotarł do jadalni. Po raz pierwszy tego dnia ucieszył się, że wstał z łóżka. Jeśli co dzień mógł widzieć coś takiego, to jednak widział dla siebie sens życia.
-Dzień dobry – Kaoru spojrzał na niego i uśmiechnął się delikatnie.
Jego oczy, tak świetliste i błyszczące, usta wykrzywione w subtelny łuk uśmiechu, to jak siedział, to, z jaką gracją nalewał sobie soku do szklanki, sprawiało Hikaru niewypowiedzianą rozkosz. Kusiło go, aby podbiec do niego i pocałować go na dzień dobry, objąć go i w ten sposób powitać nowy, cudowny dzień.
Nie zrobił nic takiego. Wziął głęboki oddech i usiadł naprzeciwko niego. Ani na chwilę nie potrafił przestać mu się przyglądać. Dla tego widoku mógł wstawać każdego ranka, mógłby biegać przez cały dzień, gdyby tylko wieczorem mógł się położyć obok niego. Może gdyby mógł być przy nim, może wtedy pokochałby każdy nadchodzący dzień.
-Dzień dobry – odpowiedział mu pełnym uczucia tonem.
-Jak ci się dzisiaj spało? – zapytał i zaraz wgryzł się w tost.
-Nie najgorzej.
-Zjedz coś – wskazał ręką na stół – Nie możesz iść głodny do szkoły.
-Przecież wiem – przewrócił oczyma, ale zaraz powrócił nimi, aby móc się przyglądać ukochanemu.
Zabrał się za jedzenie. Nałożył sobie jedną kromkę spieczonego chleba na talerz. Kaoru namawiał go do jedzenia, ale sam jadł niewiele, tylko tyle, żeby przeżyć. Wcześniej nie wyglądał tak nędznie. Teraz był jedynie workiem skóry i kości. Myśl o tym, że jego brat marnieje w oczach, łamała serce Hikaru, chciałby mu dać wszystko, jak najwięcej. Chciał dla niego wszystko, to, co najlepsze.
-Czy możesz podać mi dżem? – wskazał niedbale nożem na słoiczek.
-Jasne – żywo wyciągnął rękę, podniósł go i wyciągnął w stronę brata.
Hikaru chciał wziąć od niego słoik, ale zrobił to w taki sposób, że swoimi palcami musnął subtelnie dłoń swojego ukochanego. Spojrzał mu przy tym głęboko w oczy, zauważył jak usta Kaoru otwierają się z niemym westchnieniem, a w oczach coś się zmieniło. Czasami ich myśli bez zupełnej przyczyny zlewały się w jedno. Nie mieli na to wpływu. Zwyczajnie tak było, że rozumieli się bez słów, drugi wiedział, co pierwszy miał na myśli, albo myśleli to samo.

Kocham cię

Słowa te pozostały niewypowiedziane, ale nie trzeba było ich mówić na głos, żeby ci dwaj o tym wiedzieli. Mieli swoje poukładane życie, plany, marzenia i ustalenia, których zamierzali się trzymać, jednak czasami taka błahostka potrafiła w jednej sekundzie wywrócić ich świat do góry nogami. Od nieodwzajemnionej miłości gorsza jest tylko ta, która jest odwzajemniona, ale nie możliwa do spełnienia.
Ich miłość była odwzajemniona, istniała, raniła, nie mogli nic z tym zrobić. Ona zwyczajnie była a ich życie musiało toczyć się dalej

                Szkoła, jak to szkoła, w niej nigdy nie dzieje się nic ciekawego. Nauczyciele próbowali coś wyjaśniać, czegoś nauczyć, ale Hikaru ich prawie wcale nie słuchał. Jedynym, co go interesowało, to postać siedząca przed nim. Skupiona na pieczołowitym notowaniu. Szczupła i śliczna. Ta postać odwracała się czasem i uśmiechała do brata delikatnie, zachęcając do nauki. Nie chciał mu przysparzać zmartwię i starał się skupić na zdobywaniu wiedzy, ale nie potrafił. Zmęczenie minionych tygodni nie dawało mu się uczyć. Wierzył w swoje możliwości, wiedział, że jest najlepszy, że zawsze da sobie rade, ale teraz, nie miął na to ochoty. Godziny mijały, przerwy i lekcje, ale nic się nie zmieniało, bo nic nie mogło. Kaoru wyczekiwał tylko końca zajęć, czasu, w którym będzie mógł już wejść do pomieszczenia klubu, a tam bezkarnie przebywać z tym, którego kocha.


***
Hikaru rozsiadł się wygodnie naprzeciwko brata. Patrzył na niego. Na każdy jego krok i gest. Z łakomstwem chwytał każde jego, chociażby urywkowe spojrzenie, z wytęsknieniem wyczekiwał pojedynczego uśmiechu. Obserwował go każdego dnia i każdego dnia widział, jak to wszystko go męczy i wyniszcza. Choć uśmiechał się bardzo często, to jednak ten uśmiech był inny, pusty i bez życia. Doskonale dostrzegał jego cierpienie. Chciał być jedynym, który się nim opiekuje. Móc go zamknąć w swoich ramionach. Osłonić przed całym światem. Zostać z nim i tylko z nim na wieczność. Nie potrzebować nikogo innego. Tylko oni dwaj i nikt inny we wszechświecie. Kochał go. Tak bardzo go kochał, a zarazem tak bardzo nie mógł mu tego okazywać. Miłość w próżni, tak można było to nazwać. Nie próżna miłość, ale w próżni: jest, ale poza nią nie ma niczego i nic z nią nie można zrobić. Miłość, która po prostu jest.
-Coś się stało, Hikaru? – odezwał się Kaoru przestawiając pionek na planszy. Uśmiechał się przy tym delikatnie. Tak wyglądał zjawiskowo. Hikaru przekonywał się o tym każdego dnia, gdy na niego patrzył. Zakochując się w nim jeszcze bardziej z każdą chwilą – Mam coś na twarzy? – jego dłoń z wolna powędrowała do jego policzka.
-Nie – brat odpowiedział mu i pokręcił głową następnie odsunął jego rękę od twarzy. Przytrzymał ja przez chwilę. Delektował się dotykiem.
-Więc, czemu tak mi się przyglądasz?
-Ponieważ wręcz ubóstwiam to robić. Sprawia mi to nieopisaną przyjemność.
-Przestań, Hikaru – zakrył sobie usta dłonią zwiniętą w pięść udając zażenowanego.
-Nie możesz mi tego zabronić – przysunął się, bardzo blisko niego.
-Proszę, Hikaru… - spuścił oczy i drgnął ku tyłowi. Bardziej przestraszony niż powinien.
-Nie uciekaj – chwycił go za ramię i zaczął ku sobie przyciągać.
-Nie przesadzajmy… - szepnął tak cicho, żeby nikt z pozostałych ich nie usłyszał.
Zignorował jego prośbę. Tak bardzo nie mógł się powstrzymać. Tylko tutaj mógł to zrobić, gdy przekroczą próg klubu wszystko będzie inaczej. Już nie będzie mógł robić takich rzeczy, na które ma tak wielką ochotę. Spojrzał na usta swojego brata. Były takie piękne. Ich kształt był zniewalający, ale w porównaniu z ich smakiem, był niczym. Smak tych ust był jak narkotyk. Gdy już raz się ich spróbowało, nie można było już przestać o nich myśleć. Chciało się ich więcej. Gładzić, dotykać, całować, przyglądać się im. Wszystko byleby móc robić z nimi cokolwiek.

Nie ma nikogo lepszego dla ciebie niż ja…

Hikaru pomyślał o tym chwilę przed tym jak złączył swoje wargi z wargami swojego bliźniaka. Zapach jego ulubionego płynu do kąpieli i szamponu unosił się w powietrzu. Słabnący opór Kaoru zachęcał do działania. Próżnia ich miłości przez tą jedną chwilę wypełniła się po same krańce.  Od chwili, gdy czerpali radość ze swojej bliskości, słońce zdążyło już wzejść i zajść wiele razy, jednak wspomnienia tamtych chwil były dla Hikaru wiecznie żywe i paliły od środka. Niszczyły, zabijały. Ich usta po raz kolejny dzieliło jedynie kilka milimetrów. Elektryzujące łaskotanie było zarazem denerwujące i przyjemne. Kaoru tak bardzo pragnął to zrobić, znów skosztować tego cudu. Jednak nie mógł mu tego zrobić. Zbyt wiele ich obu to wszystko kosztowało, żeby zepsuć, to, co udało im się osiągnąć. A przede wszystkim nie mógł tego zrobić swojemu ukochanemu bratu.
-Wystarczy – Kaoru odsunął się od niego delikatnie. Otworzył oczy i spojrzał na niego spod spuszczonych rzęs.
-Tylko ja… - przełknął ślinę i pogłaskał brata po policzku.
-Co, „Tylko ty”? – szepnął w odpowiedzi chrapliwym wzrokiem.
-Nic… - ucałował go w czoło.

Tylko ja powinienem cię całować. Tylko ja jestem ciebie godzien.

Byli teraz w swoim świecie. Wyłącznie oni i nikt więcej. Przez tą jedną krótką chwilę, nic nie miało znaczenia. Chwilę, która musiała im starczyć na nieskończoność. Oprócz ich miłość, nic nie istniało. Nic nie miało znaczenia. Ani grupka przyjaciół obserwująca ich uważnie i zgodnie twierdząca, że aż tak daleko jak dotąd się nie posuwali, ani otaczający ich wianuszek wzdychających i piszczących dziewcząt.
Tak, tak to teraz wyglądało. Pomieszczenia klubu były jedynym miejscem, gdzie nie musieli udawać, grać, jednocześnie udając, że udają swoją miłość. Robić tak, żeby wszyscy myśleli, że wciąż grają w tą miłosną grę. A w rzeczywistości ciesząc się, że tutaj mogą być sobą i nie udawać. Dziwna sytuacja. Niezrozumiała dla, wielu, ale dla nich samych będąca jedyną deską ratunku, gdy zostali wplątani w tą miłość w próżni.

 Wiem, że tak być nie może. Wiem, że nie powinienem… Co z tego, że wiem, skoro…

-Pragnę cię – szepnął bratu do ucha, sprawiając, że jego policzki zapłonęły, a usta otworzyły się z niemym „ha”.
-Nie tutaj – pisnął cicho i odsunął się.

A właśnie, że tylko tutaj!

Zajęcia w klubie się skończyły. Ku radości i rozpaczy. Poza nim już nie mogli udawać, że udają swoją miłość. Musieli ją ukrywać. Wyjście ze szkoły od jakiegoś czasu było dla Hikaru jedną wielką niepewnością. Z powodu niejakiego osobnika nazywającego się Semozuka Yuu. Drań będący obecnie oficjalnym chłopakiem jego brata.
-Hej! – odezwał się łagodnie Semazuka zeskakując z murka obok szkoły i podbiegając do grupki idącej po chodniku – Skończyłem dziś na tyle wcześnie, że nie mogłem się oprzeć temu, żeby cię nie zobaczyć – Stanął naprzeciwko Kaoru i spojrzał na niego czule.
Cała świta przystanęła.
Hikaru nigdy nie mógł być pewien, że gdy wyjdzie ze szkoły, tego osobnika przypadkiem tutaj nie będzie. Powiedzieć, że go nienawidzi, było ogromnym niedopowiedzeniem. Nie było dnia, ani godziny, w której nie życzyłby mu śmierci. Nie cierpiał tego jak Yuu się uśmiechał, tego jak mówił, a nade wszystko nie mógł znieść tego, że Kaoru go szczerze lubi, może nawet coś więcej. Sam nie darzył go najdrobniejszą sympatią, dlatego zupełnie nie mógł zrozumieć, jakim cudem wszyscy inni go polubili. Z niechęcią musiał przyznać, że Yuu potrafił być ujmujący. Ton swojego głosu modulował w taki sposób, że nie jedna i nie jeden mogliby stracić dla niego głowę tylko i wyłącznie rozmawiając przez telefon. 
-Nie musiałeś – dotychczas przybity Kaoru nagle wyraźnie się rozpromienił.
-Przecież wiesz, że chciałem – przewrócił oczyma i uśmiechnął się w ten sposób, że niczego nie można mu było odmówić.
-I tak mieliśmy się widzieć wieczorem.
-Nie wytrzymałbym. Skoro mogłem cię zobaczyć wcześniej – uśmiech pojawiający się na jego twarzy był taki ciepły i nieznośny.
-Hej! Dwa zakochańce! My też tu jesteśmy – nagle pomiędzy ta dwójką stanął Tamaki, wymachując rękoma.
-Nie da się ciebie nie zauważyć – zaśmiał się wesoło Semozuka – Wybaczcie mi moje zachowanie, ale jedna osoba z tej całej grupki, potrafi zająć mi całą uwagę. Przepraszam, że się nie przywitałem z Wami wszystkimi. Panienko Haruki – ukłonił się najpierw jedynej z grona dziewczynie
-Miło cie znowu widzieć – odpowiedziała słodko Haruki. Na niej również Yuu robił ogromne wrażenie.
-Prezesie – tu znów zwrócił się do Tamakiego.
-Powinienem być pierwszy – założył ręce na piersi i zadarł głowę do góry.
-Wybacz, ale dziewczyny mają pierwszeństwo, nawet przed tobą.
-Honey-sempai – posłużył się z pseudonimem najniższego – Moori-kun – ukłonił się mu – Kyouka-san – Ci dwaj rozmawiali niemal jak równy z równym – Hikaru-san – na sam koniec zwrócił się do brata swojego chłopaka – Ciebie też miło widzieć.
Najchętniej odpowiedział mu coś w rodzaje „niestety bez wzajemności, ale ugryzł się w język Nie miał zamiaru pokazywać przed Kaoru jak bardzo go nienawidzi. Starał się zawsze udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jednak fakt, faktem nienawidził go i wszystko wskazywało na to, że to uczucie jest odwzajemnione. Jednak tą dwójkę o tak różnych charakterach i podejściu, łączyło jedno: Miłość do tej samej osoby. Dlatego mimo wszystko zawsze byli w stanie się jakoś ze sobą dogadać, bez kłótni czy bójek.
-Ciebie również miło widzieć – odrzekł nieszczerze Hikaru wyszczerzając zęby.
-Skoro już tu jesteś, Semozuka-kun, czemu nie dołączysz do naszego klubu? – zapytał okularnik, poprawiając szkiełka na nosie.
-Wybacz, ale jestem zbyt zajęty. Poza tym nie mógłbym udawać, że zależy mi na kimkolwiek innym niż Kaoru – zachichotał cicho.

Sztuczny. Ten facet jest tak sztuczny, jak to tylko można sobie wyobrazić. Nie ufam mu. Ten jego uśmiech jest jakiś dziwny. Nie jest nie szczery. Sam nie wiem jak to określić. Zupełnie nie mogę rozgryźć tego faceta.

-Ale wtedy mógłbyś być przez cały czas przy Koru-kun – pisnął uroczo Honey-senpai łapiąc Yuu za rękaw szarej kurtki.
-Tak, to mogłoby być ogromnym plusem, ale niestety wiem, jak Kaoru pracuje i obawiam się, że moje serce by tego nie wytrzymało.
-To racja dzisiaj na przykład…
-Nie wydarzyło się absolutnie nic ciekawego – Kaoru w mgnieniu oka doskoczył do małego blondynka i zasłonił mu usta dłońmi – Prawda Haruhi?
-W zasadzie to… - ona nie lubiła kłamać za nic w świecie.
W tym momencie Hikaru spojrzał na nią błagalnie. Może i nie lubił Yuu, ale za nic na świecie nie chciał stawać na drodze do szczęścia swojego brata z nim. Sam przecież pewnego dnia prosił go o to, żeby zaopiekował się Kaoru i dał mu szczęście. Teraz nie chciał tego niszczyć. Chociaż bolało go serce a do oczu napływały mu łzy, gdy patrzył na scenki, w których ta dwójka chociażby stała obok siebie, to nie mógł stawać pomiędzy nimi.
-Było całkiem nudno – Dziewczyna dokończyła ulegając jego prośbie.
-Szkoda, liczyłem, że opowiesz mi coś ciekawego – Semozuka uśmiechnął się i delikatnie odgarnął z czoła Kaoru niesforny kosmyk.
Zauważył, że Yuu nie robił czegoś nieodpowiedniego, gdy był w większej grupie. Tylko jeden raz widział jak całuje się z jego bratem i to tylko, dlatego, że wtedy ich podglądał. Nigdy też nie widział, żeby go obejmował, lub w jakikolwiek inny sposób próbował nieodpowiednio dotknąć. Jednak nie uszło jego uwadze to, że jednym małym gestem potrafił wyrazić o wiele więcej. Naprawdę zazdrościł mu tej umiejętności. Jednym skinieniem, spojrzeniem, czy uśmiechem Semozuka potrafił zrobić to, czego nie udawało się zdziałać Hikaru za pomocą tysiąca słów, uścisków, czy pocałunków przez te wszystkie miesiące. Potrafił w jednej sekundzie pokazać jak bardzo zależy mu na Kaoru.
-I tak mogę ci wiele opowiedzieć – Kaoru uśmiechnął się słodko do swojego chłopaka.
-W takim razie. Może już teraz uda mi się ciebie porwać?
Tak Yuu po raz kolejny chciał zagarnąć tylko dla siebie ten wyjątkowy skarb. Wziąć dla siebie wszystko: jego wyjątkowy głos, delikatny uśmiech, miękkość włosów, dotyk dłoni, słodycz ust. Chciał zagarnąć dla siebie wszystko, co było dla niego tak cenne. Cenniejsze od góry złota, wszystkiego, co jest na ziemi. W jednym, Hikaru i Semozuka musieli się zgodzić zawsze i w każdej chwili: Kaoru był wyjątkowy, dla nich obojga i żaden nie chciał już nigdy więcej widzieć chociaż pojedynczej jego łzy. Dlatego też, jako jego brat, a także, a może przede wszystkim, jako człowiek, który go kochał, Hikaru stał teraz przygryzając wargi z wściekłości, zaciskając bezsilnie pięści, dusząc w sobie krzyk gniewu, powstrzymując łzy, tłumiąc ból w piersi, ale nie dając po sobie nic poznać.  Tego, że cierpi, tego, że jest zazdrosny. Nie mógł przecież pokazać tego, jak bardzo jest mu nie na rękę związek jego brata z Yuu.  
-Czemu nie – Kaoru stanął teraz bardzo blisko swojego chłopaka, tak, blisko że gdyby chciał bez problemu mógłby go objąć.
-Świetnie. Więc dziś obiad u mnie?
-Oczywiście.
-A może chcesz zjeść coś na mieście? Otworzyli niedaleko nową restaurację. Może masz ochotę ją wypróbować?
-Hmmm – zamyślił się chwilkę, przykładając sobie pięść do ust – Czemu nie!
-Aniołku! Jesteś taki słodki! – drgnął ku niemu, tak jakby chciał go pocałować, ale powstrzymał się i tylko nieliczni byli w stanie zauważyć to, co miał ochotę zrobić.
Rozmawiali ze sobą tak swobodnie, tak bardzo naturalnie, że gdy Hikaru tego słuchał robiło mu się nie dobrze. Yuu mógł omamić wszystkich w okol tym swoim szerokim, uśmiechem, ale nie jego, on mu zwyczajnie nie ufał i nigdy nie będzie w stanie mu zaufać. Jak mógłby to zrobić, skoro ten mężczyzna zabierał mu jego ukochanego? To nie tak, że nienawidził go tylko z tego powodu, zwyczajnie uważał, że jest o wiele lepszy dla swojego brata niż ten cały Yuu, tylko, że na przeszkodzie stała im tylko jedna rzecz: on i Kaoru byli braćmi, żadne społeczeństwo nie zgodziłoby się na tego typu związek, nie ważne gdzie by się wynieśli.

Kto by pomyślał, że to ja im pomogłem…

Przemknęło mu przez głowę. To była prawda, sam prosił Yuu, żeby zaopiekował się jego bratem, teraz uważał, ze źle postąpił, zrobiłby to na jego miejscu o wiele lepiej.

Sprawiłbym, że Kaoru znów zacząłby się uśmiechać jak przedtem…

Teraz nie mógł nic zrobić, patrzył jak jego brat odjeżdża ze swoim chłopakiem, żegnając się zdawkowo ze wszystkimi. 

***
Samotny powrót do domu. Tak bardzo tego nienawidził. Tęsknił za czasem, gdy wracał razem z bratem, teraz tak rzadko to się zdarzało. Tęsknił także za wspólnymi obiadami, nawet za odrabianiem lekcji i nauką. Za tym, że zawsze mógł z nim porozmawiać, spłatać komuś jakiegoś psikusa, albo zwyczajnie obok siebie posiedzieć.
Bez Kaoru dom wydawał się taki pusty i zimny, nie od zawsze taki był, tylko wcześniej tego nie zauważał, nie dostrzegał, bo nie miał ku temu powodów. Nie chciał tu siedzieć sam, więcej niż to było konieczne.
Wbiegł do swojego pokoju, zrzucił z siebie w mgnieniu oka znienawidzony mundurek, śmierdzący szkołą, przesiąknięty zapachem beznadziei. Nie zadał sobie trudu, żeby go złożyć, cisnął go na łóżko i szybko założył na siebie, cokolwiek innego coś, w czym nie wygląda jak klasyczny uczeń liceum. Wcisnął portfel do tylnej kieszeni dżinsów i nie oglądając się za siebie wyszedł z pokoju. Któraś z pokojówek próbowała go zatrzymać, tłumacząc mu, że czeka na niego obiad. Nie słuchał jej. Nie chciał tutaj siedzieć.
Nienawidził tego domu
Tutaj samotność wdzierała się przez okna, oblepiała ściany, nasiąkała w dywan.
Pustka, brak czegoś bardzo ważnego.
Niewidzialny mur, postawiony między nimi
Nawet nie sądził, że tak wiele stracił.

 Ciąg dalszy nastąpi...


Dziękuję za przeczytanie :*
Ciąg dalszy nastąpi, ale nie wiem, kiedy go dokończę, postaram się w ciągu dwóch najbliższych tygodni
Postaram się napisać coś, przez co będziecie pragnąć mojej śmierci. :)