No nareszcie udało mi się napisać coś o naszych bliźniakach kochanych.
Piszę... Piszę.. Piszę...
No dobrze, wiem, że długo czekaliście.
Nie potrafiłam zostawić opowiadania Hikaru i Kaoru, po tym, co im zrobiłam... ale...? Czy teraz polepszyłam sprawę?
Mam wrażenie, że brnę w ślepą uliczkę, z której nie ma już wyjścia...
Zapraszam do czytania!
<--- POPRZEDNIA CZĘŚĆ
Nasz grzech…
Życie ludzkie zaczyna się od
dwóch połączonych komórek. Komórki jajowej pochodzącej od matki i plemnika
pochodzącego od ojca. Każde życie zaczyna się tak bez wyjątku. Wiemy, że
zapłodniona gameta zwana już zygotą zaczyna się dzielić.
Tak wygląda początek ciała. A co
jeśli chodzi o tak zwaną duszę? Jak wyglądają jej narodziny? Czy matka i ojciec
oddają cząstkę własnej, aby stworzyć nową? Czy może jakaś istota ponad nami
stworzyła ją specjalnie dla danej jednostki? Jak dusza wygląda na początku? Czy
ma kształt, kolor, czy pachnie lub smakuje?
Ludzie twierdzą, że tak dusza tkwi w człowieku
już od momentu jego poczęcia, że zlepek komórek jest już istotą posiadającą to
nieokreślone duchowej jestestwo. A co się dzieje, z duszą dwóch blastomerów,
gdy te się rozdzielają tworząc w ten sposób dwa zupełnie niezależne organizmy.
Osoby te mają te same oczy, te same włosy, ten sam zestaw genów. Lecz czy wtedy
rodzi się kolejna dusza? Czy może się duplikuje? A może dzieli się na pół? Czy
można żyć jedynie z połową duszy? Czy dusza ta dzieli ze sobą grzechy dwóch
ciał? Co wtedy może się z nią dziać? Czy będzie dążyć do tego, aby się na nowo
połączyć? Skoro kiedyś byłą jednym. Jedna dusza w dwóch ciałach. Ciągle
tęskniąca do stanu przed rozdzieleniem. Zawsze smutna, bo niekompletna.
1.Pycha
Otworzył z wolna oczy.
Już znienawidził kolejny dzień, choć ten
dopiero, co się zaczął. Nie miał najmniejszego zapału do tego, żeby podnieść
się z łóżka. Bolało go to, że miejsce obok jest puste. Tam powinien ktoś być,
ta jedna jedyna osoba. Przez to, że tej osoby tam nie było czuł się w swoim
pokoju taki samotny. Miał wrażenie, ze to pomieszczenie jest dla niego za duże,
wręcz przytłaczało go swoim ogromem. Mnóstwo mebli, niepoukładanych rzeczy,
przepych wszystkiego, tak nieadekwatny do pustki w jego sercu. Nie łudził się,
że ten dzień będzie inny niż wszystkie. Monotonia jego życia była przerażająca.
Nic nie może się wydarzyć ciekawego. Każdej nocy, gdy kładł się spać, modlił
się o to, aby jutro nie nadeszło. Co z tego, że miał tyle lat ile miał, skoro
czuł się zmęczony życiem? Życiem bez Niego.
Ciekawe czy Kaoru już wstał?
Leniwie podniósł się i usiadł na
łóżku. Bosymi stopami dotknął chłodne podłogi.
Ani trochę nie chciało mu się
chodzić do szkoły. Prawda jest taka, ze ostatnio coraz poważniej rozważał
pomysł jej porzucenia. Nie obchodziło go to, czy zgodzą się na to rodzice, czy
co powiedzą ludzie. Nudziła go i nie widział w niej przyszłości dla siebie.
Tylko jedna rzecz powstrzymywała go przed podjęciem decyzji: Zajęcia w klubie.
Wstał, zbierając resztki swoich
sił. Był wykończony, zmęczony każdego dnia coraz bardziej. Beznamiętnie założył
na siebie mundurek. W tej chwili nie znosił materiału, z którego był zrobiony,
za sztywny, zbyt niemiły. Nie mógł przecierpieć jego lawendowego koloru i
emblematu na piersi. Nie znosił czarnych spodni, w których nie rzadko było mu
za gorąco i krawata, którego nie cierpiał zawiązywać.
Wyszedł z pokoju, nawet nie
kłopocząc się o to, żeby je za sobą zamknąć. Przemierzył kilka długich
korytarzy, ten dom był dla niego stanowczo za duży. Teraz oddałby wiele, żeby
mieszkać w małym ciasnym mieszkanku, gdzie zmuszony by był dzielić pokój ze
swoim bratem.
Dotarł do jadalni. Po raz
pierwszy tego dnia ucieszył się, że wstał z łóżka. Jeśli co dzień mógł widzieć
coś takiego, to jednak widział dla siebie sens życia.
-Dzień dobry – Kaoru spojrzał na
niego i uśmiechnął się delikatnie.
Jego oczy, tak świetliste i
błyszczące, usta wykrzywione w subtelny łuk uśmiechu, to jak siedział, to, z
jaką gracją nalewał sobie soku do szklanki, sprawiało Hikaru niewypowiedzianą
rozkosz. Kusiło go, aby podbiec do niego i pocałować go na dzień dobry, objąć go
i w ten sposób powitać nowy, cudowny dzień.
Nie zrobił nic takiego. Wziął
głęboki oddech i usiadł naprzeciwko niego. Ani na chwilę nie potrafił przestać
mu się przyglądać. Dla tego widoku mógł wstawać każdego ranka, mógłby biegać
przez cały dzień, gdyby tylko wieczorem mógł się położyć obok niego. Może gdyby
mógł być przy nim, może wtedy pokochałby każdy nadchodzący dzień.
-Dzień dobry – odpowiedział mu
pełnym uczucia tonem.
-Jak ci się dzisiaj spało? –
zapytał i zaraz wgryzł się w tost.
-Nie najgorzej.
-Zjedz coś – wskazał ręką na stół
– Nie możesz iść głodny do szkoły.
-Przecież wiem – przewrócił
oczyma, ale zaraz powrócił nimi, aby móc się przyglądać ukochanemu.
Zabrał się za jedzenie. Nałożył
sobie jedną kromkę spieczonego chleba na talerz. Kaoru namawiał go do jedzenia,
ale sam jadł niewiele, tylko tyle, żeby przeżyć. Wcześniej nie wyglądał tak
nędznie. Teraz był jedynie workiem skóry i kości. Myśl o tym, że jego brat
marnieje w oczach, łamała serce Hikaru, chciałby mu dać wszystko, jak
najwięcej. Chciał dla niego wszystko, to, co najlepsze.
-Czy możesz podać mi dżem? –
wskazał niedbale nożem na słoiczek.
-Jasne – żywo wyciągnął rękę,
podniósł go i wyciągnął w stronę brata.
Hikaru chciał wziąć od niego
słoik, ale zrobił to w taki sposób, że swoimi palcami musnął subtelnie dłoń
swojego ukochanego. Spojrzał mu przy tym głęboko w oczy, zauważył jak usta
Kaoru otwierają się z niemym westchnieniem, a w oczach coś się zmieniło.
Czasami ich myśli bez zupełnej przyczyny zlewały się w jedno. Nie mieli na to
wpływu. Zwyczajnie tak było, że rozumieli się bez słów, drugi wiedział, co
pierwszy miał na myśli, albo myśleli to samo.
Kocham cię
Słowa te pozostały
niewypowiedziane, ale nie trzeba było ich mówić na głos, żeby ci dwaj o tym
wiedzieli. Mieli swoje poukładane życie, plany, marzenia i ustalenia, których
zamierzali się trzymać, jednak czasami taka błahostka potrafiła w jednej
sekundzie wywrócić ich świat do góry nogami. Od nieodwzajemnionej miłości
gorsza jest tylko ta, która jest odwzajemniona, ale nie możliwa do spełnienia.
Ich miłość była odwzajemniona,
istniała, raniła, nie mogli nic z tym zrobić. Ona zwyczajnie była a ich życie
musiało toczyć się dalej
Szkoła, jak to szkoła, w niej nigdy nie dzieje się nic ciekawego. Nauczyciele próbowali coś wyjaśniać, czegoś nauczyć, ale Hikaru ich prawie wcale nie słuchał. Jedynym, co go interesowało, to postać siedząca przed nim. Skupiona na pieczołowitym notowaniu. Szczupła i śliczna. Ta postać odwracała się czasem i uśmiechała do brata delikatnie, zachęcając do nauki. Nie chciał mu przysparzać zmartwię i starał się skupić na zdobywaniu wiedzy, ale nie potrafił. Zmęczenie minionych tygodni nie dawało mu się uczyć. Wierzył w swoje możliwości, wiedział, że jest najlepszy, że zawsze da sobie rade, ale teraz, nie miął na to ochoty. Godziny mijały, przerwy i lekcje, ale nic się nie zmieniało, bo nic nie mogło. Kaoru wyczekiwał tylko końca zajęć, czasu, w którym będzie mógł już wejść do pomieszczenia klubu, a tam bezkarnie przebywać z tym, którego kocha.
***
Hikaru rozsiadł się wygodnie naprzeciwko
brata. Patrzył na niego. Na każdy jego krok i gest. Z łakomstwem chwytał każde
jego, chociażby urywkowe spojrzenie, z wytęsknieniem wyczekiwał pojedynczego
uśmiechu. Obserwował go każdego dnia i każdego dnia widział, jak to wszystko go
męczy i wyniszcza. Choć uśmiechał się bardzo często, to jednak ten uśmiech był
inny, pusty i bez życia. Doskonale dostrzegał jego cierpienie. Chciał być
jedynym, który się nim opiekuje. Móc go zamknąć w swoich ramionach. Osłonić
przed całym światem. Zostać z nim i tylko z nim na wieczność. Nie potrzebować
nikogo innego. Tylko oni dwaj i nikt inny we wszechświecie. Kochał go. Tak
bardzo go kochał, a zarazem tak bardzo nie mógł mu tego okazywać. Miłość w
próżni, tak można było to nazwać. Nie próżna miłość, ale w próżni: jest, ale
poza nią nie ma niczego i nic z nią nie można zrobić. Miłość, która po prostu
jest.
-Coś się stało, Hikaru? – odezwał
się Kaoru przestawiając pionek na planszy. Uśmiechał się przy tym delikatnie.
Tak wyglądał zjawiskowo. Hikaru przekonywał się o tym każdego dnia, gdy na
niego patrzył. Zakochując się w nim jeszcze bardziej z każdą chwilą – Mam coś
na twarzy? – jego dłoń z wolna powędrowała do jego policzka.
-Nie – brat odpowiedział mu i
pokręcił głową następnie odsunął jego rękę od twarzy. Przytrzymał ja przez chwilę.
Delektował się dotykiem.
-Więc, czemu tak mi się
przyglądasz?
-Ponieważ wręcz ubóstwiam to
robić. Sprawia mi to nieopisaną przyjemność.
-Przestań, Hikaru – zakrył sobie
usta dłonią zwiniętą w pięść udając zażenowanego.
-Nie możesz mi tego zabronić –
przysunął się, bardzo blisko niego.
-Proszę, Hikaru… - spuścił oczy i
drgnął ku tyłowi. Bardziej przestraszony niż powinien.
-Nie uciekaj – chwycił go za
ramię i zaczął ku sobie przyciągać.
-Nie przesadzajmy… - szepnął tak
cicho, żeby nikt z pozostałych ich nie usłyszał.
Zignorował jego prośbę. Tak
bardzo nie mógł się powstrzymać. Tylko tutaj mógł to zrobić, gdy przekroczą próg
klubu wszystko będzie inaczej. Już nie będzie mógł robić takich rzeczy, na
które ma tak wielką ochotę. Spojrzał na usta swojego brata. Były takie piękne.
Ich kształt był zniewalający, ale w porównaniu z ich smakiem, był
niczym. Smak tych ust był jak narkotyk. Gdy już raz się ich spróbowało, nie
można było już przestać o nich myśleć. Chciało się ich więcej. Gładzić,
dotykać, całować, przyglądać się im. Wszystko byleby móc robić z nimi
cokolwiek.
Nie ma nikogo lepszego dla ciebie niż ja…
Hikaru pomyślał o tym chwilę
przed tym jak złączył swoje wargi z wargami swojego bliźniaka. Zapach jego
ulubionego płynu do kąpieli i szamponu unosił się w powietrzu. Słabnący opór
Kaoru zachęcał do działania. Próżnia ich miłości przez tą jedną chwilę
wypełniła się po same krańce. Od chwili,
gdy czerpali radość ze swojej bliskości, słońce zdążyło już wzejść i zajść
wiele razy, jednak wspomnienia tamtych chwil były dla Hikaru wiecznie żywe i paliły
od środka. Niszczyły, zabijały. Ich usta po raz kolejny dzieliło jedynie kilka
milimetrów. Elektryzujące łaskotanie było zarazem denerwujące i przyjemne.
Kaoru tak bardzo pragnął to zrobić, znów skosztować tego cudu. Jednak nie mógł
mu tego zrobić. Zbyt wiele ich obu to wszystko kosztowało, żeby zepsuć, to, co
udało im się osiągnąć. A przede wszystkim nie mógł tego zrobić swojemu
ukochanemu bratu.
-Wystarczy – Kaoru odsunął się od
niego delikatnie. Otworzył oczy i spojrzał na niego spod spuszczonych rzęs.
-Tylko ja… - przełknął ślinę i pogłaskał
brata po policzku.
-Co, „Tylko ty”? – szepnął w
odpowiedzi chrapliwym wzrokiem.
-Nic… - ucałował go w czoło.
Tylko ja powinienem cię całować. Tylko ja jestem ciebie godzien.
Byli teraz w swoim świecie. Wyłącznie
oni i nikt więcej. Przez tą jedną krótką chwilę, nic nie miało znaczenia.
Chwilę, która musiała im starczyć na nieskończoność. Oprócz ich miłość, nic nie
istniało. Nic nie miało znaczenia. Ani grupka przyjaciół obserwująca ich
uważnie i zgodnie twierdząca, że aż tak daleko jak dotąd się nie posuwali, ani
otaczający ich wianuszek wzdychających i piszczących dziewcząt.
Tak, tak to teraz wyglądało.
Pomieszczenia klubu były jedynym miejscem, gdzie nie musieli udawać, grać,
jednocześnie udając, że udają swoją miłość. Robić tak, żeby wszyscy myśleli, że
wciąż grają w tą miłosną grę. A w rzeczywistości ciesząc się, że tutaj mogą być
sobą i nie udawać. Dziwna sytuacja. Niezrozumiała dla, wielu, ale dla nich
samych będąca jedyną deską ratunku, gdy zostali wplątani w tą miłość w próżni.
Wiem, że
tak być nie może. Wiem, że nie powinienem… Co z tego, że wiem, skoro…
-Pragnę cię – szepnął bratu do
ucha, sprawiając, że jego policzki zapłonęły, a usta otworzyły się z niemym
„ha”.
-Nie tutaj – pisnął cicho i
odsunął się.
A właśnie, że tylko tutaj!
Zajęcia w klubie się skończyły.
Ku radości i rozpaczy. Poza nim już nie mogli udawać, że udają swoją miłość.
Musieli ją ukrywać. Wyjście ze szkoły od jakiegoś czasu było dla Hikaru jedną
wielką niepewnością. Z powodu niejakiego osobnika nazywającego się Semozuka
Yuu. Drań będący obecnie oficjalnym chłopakiem jego brata.
-Hej! – odezwał się łagodnie
Semazuka zeskakując z murka obok szkoły i podbiegając do grupki idącej po
chodniku – Skończyłem dziś na tyle wcześnie, że nie mogłem się oprzeć temu,
żeby cię nie zobaczyć – Stanął naprzeciwko Kaoru i spojrzał na niego czule.
Cała świta przystanęła.
Hikaru nigdy nie mógł być pewien,
że gdy wyjdzie ze szkoły, tego osobnika przypadkiem tutaj nie będzie. Powiedzieć,
że go nienawidzi, było ogromnym niedopowiedzeniem. Nie było dnia, ani godziny,
w której nie życzyłby mu śmierci. Nie cierpiał tego jak Yuu się uśmiechał, tego
jak mówił, a nade wszystko nie mógł znieść tego, że Kaoru go szczerze lubi,
może nawet coś więcej. Sam nie darzył go najdrobniejszą sympatią, dlatego
zupełnie nie mógł zrozumieć, jakim cudem wszyscy inni go polubili. Z niechęcią
musiał przyznać, że Yuu potrafił być ujmujący. Ton swojego głosu modulował w
taki sposób, że nie jedna i nie jeden mogliby stracić dla niego głowę tylko i
wyłącznie rozmawiając przez telefon.
-Nie musiałeś – dotychczas
przybity Kaoru nagle wyraźnie się rozpromienił.
-Przecież wiesz, że chciałem –
przewrócił oczyma i uśmiechnął się w ten sposób, że niczego nie można mu było
odmówić.
-I tak mieliśmy się widzieć
wieczorem.
-Nie wytrzymałbym. Skoro mogłem
cię zobaczyć wcześniej – uśmiech pojawiający się na jego twarzy był taki ciepły
i nieznośny.
-Hej! Dwa zakochańce! My też tu
jesteśmy – nagle pomiędzy ta dwójką stanął Tamaki, wymachując rękoma.
-Nie da się ciebie nie zauważyć –
zaśmiał się wesoło Semozuka – Wybaczcie mi moje zachowanie, ale jedna osoba z
tej całej grupki, potrafi zająć mi całą uwagę. Przepraszam, że się nie
przywitałem z Wami wszystkimi. Panienko Haruki – ukłonił się najpierw jedynej z
grona dziewczynie
-Miło cie znowu widzieć –
odpowiedziała słodko Haruki. Na niej również Yuu robił ogromne wrażenie.
-Prezesie – tu znów zwrócił się do Tamakiego.
-Powinienem być pierwszy –
założył ręce na piersi i zadarł głowę do góry.
-Wybacz, ale dziewczyny mają
pierwszeństwo, nawet przed tobą.
-Honey-sempai – posłużył się z
pseudonimem najniższego – Moori-kun – ukłonił się mu – Kyouka-san – Ci dwaj
rozmawiali niemal jak równy z równym – Hikaru-san – na sam koniec zwrócił się do
brata swojego chłopaka – Ciebie też miło widzieć.
Najchętniej odpowiedział mu coś w
rodzaje „niestety bez wzajemności, ale ugryzł się w język Nie miał zamiaru
pokazywać przed Kaoru jak bardzo go nienawidzi. Starał się zawsze udawać, że
wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jednak fakt, faktem nienawidził go i
wszystko wskazywało na to, że to uczucie jest odwzajemnione. Jednak tą dwójkę o
tak różnych charakterach i podejściu, łączyło jedno: Miłość do tej samej osoby.
Dlatego mimo wszystko zawsze byli w stanie się jakoś ze sobą dogadać, bez
kłótni czy bójek.
-Ciebie również miło widzieć –
odrzekł nieszczerze Hikaru wyszczerzając zęby.
-Skoro już tu jesteś,
Semozuka-kun, czemu nie dołączysz do naszego klubu? – zapytał okularnik,
poprawiając szkiełka na nosie.
-Wybacz, ale jestem zbyt zajęty.
Poza tym nie mógłbym udawać, że zależy mi na kimkolwiek innym niż Kaoru –
zachichotał cicho.
Sztuczny. Ten facet jest tak sztuczny, jak to tylko można sobie wyobrazić.
Nie ufam mu. Ten jego uśmiech jest jakiś dziwny. Nie jest nie szczery. Sam nie
wiem jak to określić. Zupełnie nie mogę rozgryźć tego faceta.
-Ale wtedy mógłbyś być przez cały
czas przy Koru-kun – pisnął uroczo Honey-senpai łapiąc Yuu za rękaw szarej
kurtki.
-Tak, to mogłoby być ogromnym
plusem, ale niestety wiem, jak Kaoru pracuje i obawiam się, że moje serce by
tego nie wytrzymało.
-To racja dzisiaj na przykład…
-Nie wydarzyło się absolutnie nic
ciekawego – Kaoru w mgnieniu oka doskoczył do małego blondynka i zasłonił mu
usta dłońmi – Prawda Haruhi?
-W zasadzie to… - ona nie lubiła
kłamać za nic w świecie.
W tym momencie Hikaru spojrzał na
nią błagalnie. Może i nie lubił Yuu, ale za nic na świecie nie chciał stawać na
drodze do szczęścia swojego brata z nim. Sam przecież pewnego dnia prosił go o
to, żeby zaopiekował się Kaoru i dał mu szczęście. Teraz nie chciał tego
niszczyć. Chociaż bolało go serce a do oczu napływały mu łzy, gdy patrzył na
scenki, w których ta dwójka chociażby stała obok siebie, to nie mógł stawać
pomiędzy nimi.
-Było całkiem nudno – Dziewczyna
dokończyła ulegając jego prośbie.
-Szkoda, liczyłem, że opowiesz mi
coś ciekawego – Semozuka uśmiechnął się i delikatnie odgarnął z czoła Kaoru
niesforny kosmyk.
Zauważył, że Yuu nie robił czegoś
nieodpowiedniego, gdy był w większej grupie. Tylko jeden raz widział jak całuje
się z jego bratem i to tylko, dlatego, że wtedy ich podglądał. Nigdy też nie
widział, żeby go obejmował, lub w jakikolwiek inny sposób próbował
nieodpowiednio dotknąć. Jednak nie uszło jego uwadze to, że jednym małym gestem
potrafił wyrazić o wiele więcej. Naprawdę zazdrościł mu tej umiejętności.
Jednym skinieniem, spojrzeniem, czy uśmiechem Semozuka potrafił zrobić to,
czego nie udawało się zdziałać Hikaru za pomocą tysiąca słów, uścisków, czy
pocałunków przez te wszystkie miesiące. Potrafił w jednej sekundzie pokazać jak
bardzo zależy mu na Kaoru.
-I tak mogę ci wiele opowiedzieć
– Kaoru uśmiechnął się słodko do swojego chłopaka.
-W takim razie. Może już teraz
uda mi się ciebie porwać?
Tak Yuu po raz kolejny chciał zagarnąć
tylko dla siebie ten wyjątkowy skarb. Wziąć dla siebie wszystko: jego wyjątkowy
głos, delikatny uśmiech, miękkość włosów, dotyk dłoni, słodycz ust. Chciał
zagarnąć dla siebie wszystko, co było dla niego tak cenne. Cenniejsze od góry
złota, wszystkiego, co jest na ziemi. W jednym, Hikaru i Semozuka musieli się
zgodzić zawsze i w każdej chwili: Kaoru był wyjątkowy, dla nich obojga i żaden
nie chciał już nigdy więcej widzieć chociaż pojedynczej jego łzy. Dlatego też,
jako jego brat, a także, a może przede wszystkim, jako człowiek, który go
kochał, Hikaru stał teraz przygryzając wargi z wściekłości, zaciskając
bezsilnie pięści, dusząc w sobie krzyk gniewu, powstrzymując łzy, tłumiąc ból w
piersi, ale nie dając po sobie nic poznać.
Tego, że cierpi, tego, że jest zazdrosny. Nie mógł przecież pokazać
tego, jak bardzo jest mu nie na rękę związek jego brata z Yuu.
-Czemu nie – Kaoru stanął teraz
bardzo blisko swojego chłopaka, tak, blisko że gdyby chciał bez problemu mógłby
go objąć.
-Świetnie. Więc dziś obiad u
mnie?
-Oczywiście.
-A może chcesz zjeść coś na
mieście? Otworzyli niedaleko nową restaurację. Może masz ochotę ją wypróbować?
-Hmmm – zamyślił się chwilkę,
przykładając sobie pięść do ust – Czemu nie!
-Aniołku! Jesteś taki słodki! –
drgnął ku niemu, tak jakby chciał go pocałować, ale powstrzymał się i tylko
nieliczni byli w stanie zauważyć to, co miał ochotę zrobić.
Rozmawiali ze sobą tak swobodnie,
tak bardzo naturalnie, że gdy Hikaru tego słuchał robiło mu się nie dobrze. Yuu
mógł omamić wszystkich w okol tym swoim szerokim, uśmiechem, ale nie jego, on
mu zwyczajnie nie ufał i nigdy nie będzie w stanie mu zaufać. Jak mógłby to zrobić,
skoro ten mężczyzna zabierał mu jego ukochanego? To nie tak, że nienawidził go
tylko z tego powodu, zwyczajnie uważał, że jest o wiele lepszy dla swojego
brata niż ten cały Yuu, tylko, że na przeszkodzie stała im tylko jedna rzecz:
on i Kaoru byli braćmi, żadne społeczeństwo nie zgodziłoby się na tego typu
związek, nie ważne gdzie by się wynieśli.
Kto by pomyślał, że to ja im pomogłem…
Przemknęło mu przez głowę. To
była prawda, sam prosił Yuu, żeby zaopiekował się jego bratem, teraz uważał, ze
źle postąpił, zrobiłby to na jego miejscu o wiele lepiej.
Sprawiłbym, że Kaoru znów zacząłby się uśmiechać jak przedtem…
Teraz nie mógł nic zrobić,
patrzył jak jego brat odjeżdża ze swoim chłopakiem, żegnając się zdawkowo ze
wszystkimi.
***
Samotny powrót do domu. Tak bardzo
tego nienawidził. Tęsknił za czasem, gdy wracał razem z bratem, teraz tak
rzadko to się zdarzało. Tęsknił także za wspólnymi obiadami, nawet za
odrabianiem lekcji i nauką. Za tym, że zawsze mógł z nim porozmawiać, spłatać
komuś jakiegoś psikusa, albo zwyczajnie obok siebie posiedzieć.
Bez Kaoru dom wydawał się taki
pusty i zimny, nie od zawsze taki był, tylko wcześniej tego nie zauważał, nie
dostrzegał, bo nie miał ku temu powodów. Nie chciał tu siedzieć sam, więcej niż
to było konieczne.
Wbiegł do swojego pokoju, zrzucił
z siebie w mgnieniu oka znienawidzony mundurek, śmierdzący szkołą, przesiąknięty
zapachem beznadziei. Nie zadał sobie trudu, żeby go złożyć, cisnął go na łóżko
i szybko założył na siebie, cokolwiek innego coś, w czym nie wygląda jak
klasyczny uczeń liceum. Wcisnął portfel do tylnej kieszeni dżinsów i nie
oglądając się za siebie wyszedł z pokoju. Któraś z pokojówek próbowała go
zatrzymać, tłumacząc mu, że czeka na niego obiad. Nie słuchał jej. Nie chciał
tutaj siedzieć.
Nienawidził tego domu
Tutaj samotność wdzierała się przez
okna, oblepiała ściany, nasiąkała w dywan.
Pustka, brak czegoś bardzo
ważnego.
Niewidzialny mur, postawiony
między nimi
Nawet nie sądził, że tak wiele
stracił.
Dziękuję za przeczytanie :*
Ciąg dalszy nastąpi, ale nie wiem, kiedy go dokończę, postaram się w ciągu dwóch najbliższych tygodni
Postaram się napisać coś, przez co będziecie pragnąć mojej śmierci. :)