czwartek, 4 sierpnia 2016

Iwaizumi x Oikawa

W zasadzie to to opowiadanie męczyłam chyba już z rok, albo i więcej.
Prawda jest taka, że ciężko mi było zdecydować się na jedno konkretne zakończenie. Zawsze było "coś nie tak", "czegoś mi brakowało".
Ale tak, w końcu jest
Cóż czuję że powinnam więcej napisać aby was jakoś psychicznie przygotować do tego co przeczytacie. Myślę tylko, że na to nie da się przygotować.
To nie będzie głupie opowiadanie po którym będziecie sikać ze śmiechu, nie tym razem moi drodzy.
Nie ma sensu przedłużać.
Zapraszam do czytania kolejnego opowiadania z IwaOi w moim wykonaniu.

„Nie potrafimy żyć razem”

              Nie wiem nawet, w którym momencie miałbym zacząć. Mógłbym spróbować od momentu, gdy zdradziłem Iwa-chan po raz pierwszy, ale to trwałoby zbyt długo. Wspomnę jedynie, że nigdy nam się nie układało, długo nie potrafiło być między nami dobrze, nie będę ukrywał, że główną przyczyną tego byłem właśnie ja.
            Myślę, że zacznę od tego momentu, tak będzie najprościej, mam nadzieję, że zrozumiecie mnie i moje postępowanie. Proszę. Nie współczujcie mi. Nie tego oczekuję. Nie zasługuje na to. Po prostu mnie wysłuchajcie. Tylko o tyle proszę.
***
-Mam tego już serdecznie dosyć! – Hajime otworzył drzwi – Wypierdalaj stąd! – rozkazał niskiej brunetce, mojej kochance, która posłusznie wykonała polecenie przemykając cicho. W ręku ściskała swój żakiet i pończochy – A Ty, co się tak patrzysz! – teraz mówił do mnie.
            A ja jedynie stałem ze spuszczoną głową, obejmując się rękami. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Bawiłem się skrawkiem swojej koszuli. Znów wszystko spieszyłem wiedziałem o tym. Tym razem nie tak łatwo będzie mi się wykpić kłamstwami. Zostałem przyłapany na gorącym uczynku. Na dodatek w naszym wspólnym domu. Nie będę ukrywać, że to wszystko moja wina. Nie będę się usprawiedliwiać. Zwyczajnie chciałem ją przelecieć i tyle. Co z tego, że nic dla mnie nie znaczyła, że tak naprawdę liczy się tylko on, nikt więcej.
            -Iwa-chan… ja przepraszam – wydukałem w końcu.
            -W dupie mam twoje przeprosiny – rzucił się do szafy.
            -Co robisz? – spojrzałem na niego z niepokojem. Liczyłem, że trochę sobie pokrzyczy, może mnie uderzy i tyle.
            -A jak myślisz? Mam tego wszystkiego dość! Ile razy mi już obiecywałeś, że to był ostatni raz? – spojrzał na mnie ostro. Ten wzrok naprawdę bolał – Wyprowadzam się. Rozumiesz? Z nami koniec – zakończył ostro.
            -Iwa-chan. Proszę nie! – ukląkłem przed nim. Byłem skłonny go błagać, żeby tylko ze mną został, żeby mnie nie zostawiał.
            -Weź odejdź ode mnie – zaczął pąkować losowe rzeczy do torby.
            -Obiecuje, że to już się więcej nie powtórzy. Tym razem naprawdę! Już nigdy więcej cię nie zdradzę. Błagam uwierz mi i nie zostawiaj mnie – złapałem go za rękaw.
            -Nie wierze ci – wstał.
            -Zobaczysz, teraz będzie wszystko idealnie! Tak jak powinno być – nie chciałem, ale mimowolnie zacząłem płakać.
            -Zapomnij! Wiesz, co? Zmarnowałeś mi dziesięć lat życia, więcej nie zamierzam ci poświęcać. Chcę w końcu być szczęśliwy. Rozumiesz? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
            -Chcesz przekreślić wszystko, co nas łączyło?
            -Ja? – wskazał palcem na siebie – Ja to wszystko przekreślam? O nie mój drogi, to ty wszystko przekreśliłeś – teraz pokazywał na mnie oskarżycielsko. To bolało. Wykręcił mi flaki od środka.
            -Iwa-chan… Proszę, porozmawiajmy na spokojnie.
            -Nie. Zrozum to w końcu! Mam dosyć – złapał za klamkę i chciał wyjść.
            -Dokąd chcesz pójść!? – przytrzymałem drzwi. wiedziałem, że jeśli wtedy wyjdzie, będzie to oznaczało koniec.
            -Coś wymyślę. Puść mnie.
            -Zostań! Nie zostawiaj mnie – rozszlochałem się na całego
            Odepchnął mnie. Upadłem na podłogę, nie miałem sił już go powstrzymywać. To był koniec. Usłyszałem, jak zamykają się drzwi. To był taki okrutny dźwięk. W jednej chwili straciłem wszystko, co miałem, z chwilą, gdy on wyszedł, zostawił mnie, to ja przestałem istnieć.
        Siedziałem na podłodze do późnej nocy. Nie miałem sił, żeby wstać. Cały czas myślałem o Iwa-chan, o tym jak bardzo go kocham i jak bardzo go skrzywdziłem. Który to już raz? Nawet nie pamiętam. Było wiele takich razów, ale żaden z nich nic dla mnie nie znaczył, to był tylko seks. Nic więcej. Nie czułem kompletnie nic, gdy robiłem to z kimś innym. Tylko z nim miałem wrażenie, że sięgam nieba, gdy jego dłonie mnie dotykały, usta całowały. On jest jedynym człowiekiem, którego kocham. Tylko wiedziałem, że tym razem to był koniec. Nigdy nie odchodził, tak jak teraz. Był zły, nawet wściekły. Krzyczał, szarpał, czasem uderzył, ale nigdy nie odchodził. Wtedy odszedł. Myślałem, że na zawsze.
            Siedziałem tak w bezruchu, dopóki nie zachciało mi się ostro siku. Doczłapałem się do łazienki, zrobiłem to, co musiałem. A skoro już tam byłem to zrzuciłem z siebie ubrania. Nie chciało mi się kąpać, dlatego położyłem się od razu do łóżka. Do naszego wspólnego łóżka. Tego dnia jeszcze rano tuliłem się do niego, a on próbował mnie dobudzić, bo obaj spieszyliśmy się do pracy. Całował mnie po szyi, ściągał ze mnie nakrycie, kusił zapachem świeżo zmielonej kawy. Takie poranki były bez wątpienia najlepsze. Gdy pomyślałem, że już nigdy takiego nie przeżyje, odechciało mi się żyć.
            Ciężko było nam razem żyć i się dogadywać, ale zawsze jakoś sobie radziliśmy, aż do dziś.
            Kochałem go… Naprawdę go kochałem. Tylko jego i nikogo więcej. Ja bez niego jestem niczym.
***
            Siedziałem w barze. Tak naprawdę nie chciałem tu przychodzić. Alkoholu miałem w domu pod dostatkiem. Byłem tam, żeby nie spotkać się z Iwa-chan. Wysłał mi wiadomość, że chce przyjść po resztę swoich rzeczy. Nie wiem, gdzie do tej pory się podziewał, ani co się z nim działo. Bardzo chciałem go zobaczyć, ale on nie chciał. Może to i lepiej. Moje… i jego rany musiały być jeszcze zbyt świeże, jeszcze nie byliśmy gotowi na to, żeby spojrzeć sobie w oczy. Chociaż ja nadal nie zdjąłem obrączki, nie byliśmy prawnie małżeństwem, ale nosiliśmy je na znak naszej miłości. Jakie to głupie. Po tylu latach, tak po prostu się rozstać. Jak ja miałem o nim zapomnieć, skoro całe moje życie było związane z nim?
Boże! Jaki ja byłem głupi!? Zraniłem najważniejszego człowieka na świecie. Straciłem go, przez swoją głupotę.
-Hej.
Usłyszałem za sobą znajomy głos. Odwróciłem się i zmusiłem do uśmiechu.
-Cześć Tobio-chan!
-Słyszałem już… – usiadł obok.
-No cóż… Bywa i tak – ścisnąłem szklankę z drinkiem. Próbowałem ukryć to, jak bardzo mnie to boli.
-Sorki, ale nie mogę zostać długo. Przyjechała do nas Natsu.
-Słodka siostrzyczka Chibi-chan! Wyrosła na naprawdę piękną młodą kobietę!
-Nawet o niej nie myśl w ten sposób! – jego oczy ciskały gromy.
-Spokojnie, tylko ją pochwaliłem. Dobrze wam się układa, co?
-Pytasz się o moje życie prywatne? – kiwnął na barmana.
-Ano – popatrzyłem na lód w szklance. Mi też przydałby się kolejny napój.
-Naprawdę nie narzekam. Kochamy się. Jest nam dobrze razem.
-Cieszę się – cholera, naprawdę zachciało mi się płakać. Dlaczego innym się udawało, a nie mi? Nam…
-A, co dokładnie stało się między tobą a Iwaizumim?
-Zdradziłem go… - powiedziałem bardzo cicho.
-Znów?
Kiwnąłem głową, na znak, że tak.
-Szczerze i tak dziwię się, że do tej pory tego nie zrobił. Od tylu lat spotykałeś się z innymi, a on na to wszystko przymykał oko, bo cię kochał. Uważam, że był głupi.
-Liczyłem, że mnie pocieszysz – wycedziłem przez zęby.
-Nie zasługujesz na to – wypił sporą część drinka – Iwaizumi jest naprawdę silny, skoro znosił to wszystko od tylu lat. Ja bym tak nie potrafił.
-On teraz zabiera resztkę swoich rzeczy... – powiedziałem kryjąc twarz w dłoniach. Ciężko to wytłumaczyć, ale w jakimś stopniu liczyłem na odrobinę współczucia, chociaż zdawałem sobie sprawę, że ani trochę na nie, nie zasługiwałem.
-Dlatego tutaj jesteś?
-Tak. Nie chciał mnie nawet widzieć – walczyłem, żeby się znów nie rozpłakać.
-Radzę ci się z tym pogodzić. Nic już nie wskórasz. On i tak był aż nadto cierpliwy.
-Wiem o tym. Pozwolę mu odejść. Z resztą mi samemu będzie nawet wygodniej – zaśmiałem się sztucznie. Kłamałem. Tak naprawdę nie miałem zielonego pojęci jak będę bez niego żyć – Będę mógł się spotykać, z kim tylko chcę i kiedy tylko chcę.
-Wiesz, czemu ja nigdy nie zdradziłbym Shouyo?
-No oświeć mnie – zamówiłem kolejnego drinka.
-Bo by tego nie przeżył. Jego psychika jest delikatna jak u małego dziecka. Nie chciałbym mu sprawiać takiej przykrości. Iwizumi jest silny, o wiele silniejszy niż mój Shouyo, ale on też nie jest z kamienia. Domyślam się, że miał już po dziurki w nosie twoich zdrad...
-Myślisz, że nie zdaje sobie sprawy z tego, że jestem tanią kurwą? – zaśmiałem się gorzko. – Zdradzałem ukochanego człowieka i to na lewo i prawo. Puszczałem się, z kim i gdzie popadnie. Dla Iwa-chan nie jestem nawet wart kopnięcia nogą...
-To, że nie zdradziłbym Shouyo, dlatego, że jest delikatny, to było po pierwsze – kontynuował tak, jakby nie słyszał tego, co wcześniej powiedziałem – Po drugie nie zrobiłbym tego, bo go kocham.
-Ja też kocham Iwa-chan...
-Nie pierdol! – walnął w blat – Jakbyś go naprawdę kochał, to byłbyś mu wierny! Jeśli się naprawdę kogoś kocha, nigdy nie robi mu się takich rzeczy. Wydaje mi się, że tak naprawdę nigdy go nie kochałeś, że byłeś z nim, bo tak ci było wygodnie.
-Nie prawda – spuściłem głowę – Nie prawda...
-Niepotrzebnie tu przychodziłem – wstał zostawiając pieniądze.
-Masz rację – wypiłem duszkiem kolejną szklaneczkę.
Wróciłem do domu w stanie bynajmniej nie lekko wskazującym. Bynajmniej miałem tego wszystkiego dość. Minął już tydzień od rozstania, a mnie nadal wszystko bolało tak, jakby to było wczoraj.
Zapaliłem światło, niby nic się nie zmieniło, ale już w przedpokoju zauważyłem, że zniknęły wszystkie jego pary butów. Niby nic, ale zaglądając do szaf nie było jego rzeczy, płaszczy, bluz, spodni, jego szuflady były opróżnione. Zniknęły wszystkie jego notatki, dokumenty, książki. Zniknął nawet jego ulubiony kubek i szczoteczka do zębów. Nic mi po sobie nie zostawił. Zabrał dosłownie wszystko, co mi mogło o nim przypominać. A ja nie chciałem zapomnieć. Chciałem pamiętać o tym, co nas łączyło i co mu zrobiłem.
Chociaż i tak już byłem nietrzeźwy, to wyjąłem z barku butelkę whisky i nalałem sobie do szklanki. Położyłem się na kanapie i zamknąłem oczy. To mieszkanie było o wiele za duże dla jednej osoby. Może powinienem sprowadzić tu jakąś dziwkę? A nie to ja byłem dziwką. Dwie w czterech ścianach by się pozagryzały.
Muszę mieć naprawdę masochistyczne skłonności, skoro wyjąłem telefon i zacząłem przeglądać nasze wspólne zdjęcia. Cholera! Wyglądaliśmy na nich na tak szczęśliwych? Co się stało? Czemu byłem aż tak głupi? Dlaczego musiałem to wszystko tak popsuć? Dopiero, gdy było już za późno zrozumiałem ile tak naprawdę straciłem. Chciałem go zobaczyć, choć przez chwilę, usłyszeć jego głos, przez moment zastanawiałem się czy do niego nie zadzwonić, ale odgoniłem te myśli. Nie mogłem mu wchodził w paradę. Nie chciał mieć ze mną nic wspólnego więc szanowałem jego decyzję. Chwała niebiosom, że nie jestem kobietą, z którą mógłby mieć dzieci. Do tej pory pewnie mielibyśmy z piątkę! Upewniłbym się, że wszystkie byłyby jego. Ale nie ma, co marzyć, nie mieliśmy przecież nawet psa. To mieszkanie było moje, on wziął samochód. Nic nas już nie łączyło. Nic. Jedynie dziesięć  wspólnych lat.
***
Nie mam zielonego pojęcia, jak udało mi się przeżyć te trzy miesiące bez Iwa-chan. Wstawałem z myślą o nim, przez cały dzień to robiłem, i kładąc się spać także. Czy on myślał o mnie, chociaż odrobinę? Bywały chwile, w których chciałem go odnaleźć, zadzwonić. Znów błagać o wybaczenie, ale wiedziałem, że tylko bym się wygłupił, on mi nigdy nie wybaczy.
Naprawdę nie wiem, jak do tej pory to wszystko przeżyłem. Chodziłem do pracy, od czasu do czasu się z kimś przespałem. Piłem chyba codziennie. Narkotyków tylko jeszcze nie spróbowałem, sam nie wiem, dlaczego? Może, dlatego, że Iwa-chan zawsze był temu tak bardzo przeciwny.
Istotnie nie wiem jak przeżyłem tak długo, bo już nie miałem ochoty, ani sił żyć dalej.
Poszedłem do apteki, dokładnie to do trzech różnych i poprosiłem w nich o tabletki nasenne. Najmocniejsze, jakie mieli. Razem było czterdzieści pięć pastylek. Powinno wystarczyć, żeby już się nie obudzić. Dostatecznie przemyślałem tą decyzję i podjąłem ją świadomie. Nie chciałem żyć bez Iwa-chan. Nie ma w tym nic głębokiego, po prostu była to samolubna decyzja o samobójstwie.
Wróciłem do mieszkania i pozasłaniałem wszystkie okna. Porozstawiałem wszędzie świece, takie małe podgrzewacze, żeby było klimatycznie, ale żeby nie spalić mieszkania. Włączyłem głośno muzykę taka, którą lubiłem. Nalałem sobie kieliszek czerwonego wina. Usiadłem na miękkim, puchatym dywanie, na którym setki razy kochałem się z Iwa-chan. Najpierw wypiłem pierwszy kieliszek duszkiem. Nalałem kolejny. Tym razem nie wychlałem go od razu. Zabrałem się za tabletki. Zacząłem każda po kolei wyciskać z opakowania i poukładałem je obok siebie.
Postanowiłem naprawdę się cieszyć swoimi ostatnimi chwilami. Zamknąłem oczy i położyłem się. Leżałem chwilkę, nie pamiętam ile. odpłynąłem do chwil, gdy byłem razem z Iwa-chan. Przypominałem sobie smak jego ust, zapach jego skóry, dotyk dłoni. Naprawdę jestem nic nie wartą kurwą, skoro zdradzałem takiego faceta jak on. Miałem wszystko, i to wszystko straciłem, bo nie potrafiłem utrzymać kutasa w spodniach.
Wziąłem garść tabletek.
-Twoje zdrowie Iwa-chan! – uniosłem do góry kieliszek, połknąłem proszki i popiłem – Obyś żył długo i szczęśliwie! Żebyś znalazł kogoś, kogo pokochasz! Kogoś, kto pokocha ciebie! Żebyś był w końcu szczęśliwy!
Nie wytrzymałem. Naprawdę nie chciałem płakać w swoich ostatnich chwilach, tylko, że tych łez za nic nie mogłem powstrzymać. Nie, dlatego płakałem, że kończę swoje życie tylko, dlatego że tak bardzo je spierdoliłem. Nie zamierzałem pisać do nikogo żadnych pożegnalnych listów, czy dzwonić do kogokolwiek. Jedyna osoba, której chciałbym coś powiedzieć nie chciała mnie nawet znać, więc nie miało to najmniejszego sensu. Nie chciałem z nikim rozmawiać, chociaż przez cały dzień mój telefon nie przestawał dzwonić, ja go nie odbierałem. Zrobiłbym to, gdyby to były połączenie od Iwa-chan, od nikogo innego nie chciałem niczego słyszeć. Tylko jego. Chociaż jeden jedyny raz usłyszeć jego głos. Powiedzieć mu, jak bardzo mi go brakuje i że nie umiem bez niego żyć.
Zaschło mi w ustach, chciałem chwycić za kieliszek z winem, ale siły mnie opuściły, jedynie go potrąciłem rozlewając na jasnym puchatym dywanie czerwony jak krew płyn. Krwawy kwiat zakwitł tuż obok mojej głowy.
Zaczęło mi się robić słabo. Płomyki świec zrobiły się niewyraźne. Rozejrzałem się półprzytomnie po salonie, lubiłem tu siedzieć, a teraz nie było nic, co by mnie tutaj trzymało.  Zamknąłem oczy, zrobiło mi się tak sennie. Tak jakbym nie spał przez ostatnie trzy miesiące.
-Dobranoc wszystkim… Żegnaj Iwa-chan - wyszeptał słabo.
***
Jak to bolało.... Moja głowa, mój brzuch, mięśnie. Czułem najdrobniejszy skrawek mojego ciała nawet taki, o którym nie miałem zielonego pojęcia, że w ogóle istniej. Było mi zimno, a czułem, że pod cienką kołdrą leżałem zupełnie nago. Pierwszą moją myślą po odzyskaniu świadomości było to, że leżę w prosektorium. Przecież próbowałem się zabić! Więc czemu do cholery nadal tu byłem?
Walcząc ze zmęczeniem otworzyłem jedno oko. Zobaczyłem zatroskaną minę mojej siostry. To znaczyło, że nie byłem w trupiarni, ona nigdy nie weszłaby do takiego miejsca. Ruszyłem delikatnie gałką oczną, to też przychodziło mi z trudem, zobaczyłem także moją matkę. Kurwa, wiedziałem, że uratowali mnie! Jak? Byłem pewien, że taka ilość tabletek wystarczy, żebym nigdy nie wstał. A tu proszę, jaka niespodzianka. Ostatnio nic mi nie wychodziło, nawet zabić się nie potrafiłem.
-Może jednak powinnyśmy zadzwonić do Iwaizumiego? – zagadała moja siostra.
O nie! Tego już by było stanowczo za wiele, nawet nie wspominajcie mu o tym! Nie ważcie się do cholery! Musiałem im w tym przeszkodzić. Zmobilizowałem wszystkie moje siły i postarałem się wrzasnąć
-Nie...
Z moich ust wydobył się jednaj jedynie cichutki szept.
-Obudził się! – pisnęła z radością moja rodzicielka.
 Obie kobiety rzuciły się do mnie, żeby mnie przytulać i głaskać. Krzyczałem w myślach: Odejdźcie ode mnie! Wcale tego nie chcę.
-Doktorze! Doktorze! Obudził się – matka wybiegła na korytarz
Od tamtej chwili rozpętało się dla mnie istne piekło. Lekarze i pielęgniarki skakali wokół mnie jak głupi. Na krok mnie nie odstępowali. Nie wiem czy martwili się o to, czy spróbuję ponownie, czy coś, ale nawet do kibla mnie samego wypuścić nie chcieli. Jakie to wkurzające. Ci mężczyźni te kobiety tak bardzo mnie irytowali, martwiąc się o mnie. Sprawdzali, czy nie chowam gdzieś jakiś ostrych narzędzi, albo sznurków. Na boga! Wieszanie się, czy podcinanie żył nie było ani trochę w moim stylu. Za bardzo brudzą. To by była naprawdę paskudna i mało elegancka śmierć, aż mnie odrzucało na samą myśl o tym, że mógłbym zginąć tak paskudną śmiercią.
Przychodzili do mnie psychologowie i psychiatrzy. Co za głupota, przecież to takie same świry jak ich pacjenci! Różnią się jedynie tym, że wracają na noc do swoich rodzin i domów.
Mnie też zamknęli w wariatkowie. Nie powiem, to całkiem ciekawe miejsce, ale i tak starałem się stąd wyrwać jak najszybciej. Pościel mi śmierdziała lekami i środkami bakteriobójczymi. Ściany były białe albo w jasnych pastelowych barwach. Aż rzygać mi się chciało patrząc na to wszystko. Musiałem się stamtąd wyrwać. Musiałem się stamtąd wydostać, inaczej atmosfera tego miejsca udzieliłaby mi się i naprawdę, naprawdę bym zwariował!
Każdego dnia udawałem, że wszystko jest ze mną w porządku, że utrata ukochanego już wcale mnie nie interesuje i już nawet nie cierpię z tego powodu. A już niebawem będę starał się zacząć nowe życie, w którym będę się miał za wartościowego człowieka.
Nic bardziej idiotycznego. Bez Iwa-chan ja po prostu nie istniałem. Moje życie bez niego nie miały sensu, więc zupełnie nie pojmowałem, czemu mam zużywać komuś cenny tlen, prąd, czy wodę. Skoro mogłem już dawno rozpłynąć się w nicość. Jednak po tym całym zdarzeniu zrozumiałem jedno, nie dam rady zabić się bezpośrednio. Ale pośrednio, kto mi zabroniłby doprowadzać się do ruiny?
Lecz na tamten czas opuszczenie tego przeklętego miejsca było dla mnie priorytetem. Na szczęście nie zatraciłem w sobie ani odrobiny mojego osobistego uroku, dzięki któremu z taką łatwością zjednywałem i przekabacałem ludzi. Uroczej, młodej, zaraz po studiach pani psycholog byłem w stanie wmówić absolutnie wszystko, a gdy tylko zakropiłem te wszystkie kłamstwa swoim uśmiechem i paroma komplementami o pięknych oczach pani doktor, to nie tylko była w stanie uwierzyć mi w każde słowo, dając mi zaświadczenie, że wszystko ze mną w porządku, co jeszcze uciec ze mną na drugi koniec świata pozostawiając za sobą wszystko to, co do tej pory osiągnęła.
Jakie to było proste! Mówiłem przecież tylko to, co powinienem i co chcieli usłyszeć.
Osiągnąłem swój cel. Udało mi się stamtąd uciec. Wróciłem do mieszkania. Nic się w nim nie zmieniło. Ktoś jedynie posprzątał wypalone świece, za to plama na dywanie dumnie na nim tkwiła, przypominając mi boleśnie jak bardzo beznadziejnym facetem jestem.
W głowie miałem tylko jedną myśl:, co teraz? Co mam dalej ze sobą robić, skoro prawdę mówiąc nie miałem nic.
Przysiadłem ciężko na stoliku w salonie. Wszystkie świece zostały przez kogoś posprzątane. Najprawdopodobniej zrobiła to moja mama. Ten ktoś próbował zetrzeć też plamę z dywanu, jednak było to czerwone wino. Ten ślad na zawsze będzie mi przypominać moją głupotę.
Od siostry dowiedziałem się, że to ona mnie odratowała. Cholera, po co!? Powiedziała mi, że miała złe przeczucia, przez cały dzień próbowała się ze mną skontaktować, a gdy jej się to nie udawało przebłagała dozorcę, żeby otworzył drzwi, i wtedy mnie zobaczyła. Zabrali mnie do szpitala, a dalej już wiadomo jak to wszystko się potoczyło, płukanie żołądka, kroplówki.
Wyciągnąłem portfel. Miałem tam coś co podczas terapii kazali mi zdjąć i wyrzucić. Jednak nie mogłem tego zrobić. Założyłem obrączkę na palec, była o wiele luźniejsza, niż zazwyczaj. Jednak nie bałem się o to, że ją zgubię. To był przecież mój największy skarb. Znak pozostawiony przez Iwa-chan, ślad po tym, że kiedyś łączyła nas miłość. Przycisnąłem pięść do ust, całując ten mały srebrny przedmiot.
Uratowali mnie. Żyłem dalej. Kurwa! Żyłem dalej!
***
Ciężko opisać to wszystko, co ze sobą wyprawiałem. Naprawdę długo by opowiadać. W skrócie napomnę o tym, że jak człowiek po próbie samobójczej, z zniszczoną wątrobą i nerkami, miałem absolutny zakaz picia. Nie trzymałem się tego ani trochę. Nie obchodziło mnie to, czy umrę w ciągu tygodnia, miesiąca czy roku. Nie zgłosiłem się do przeszczepu, głupotą byłoby zabierać komuś coś tak cennego, skoro i tak miałem świadomy zamiar iść na samo dno.
Tak, więc chlałem na potęgę wszystko, co wpadło mi w ręce, chociaż wolałem bardziej wyrafinowane alkohole.
Pieniędzmi, też się nie przejmowałem, miałem odłożoną sporą sumkę, tak na gorsze czasy. Kompletnie olałem pracę, oczywiście mnie z niej wylali. Nie miałem z tym większego problemu. Bardziej interesował mnie brunet, który uporczywie przyglądał mi się w barze, albo kobieta o wielkich jadowito zielonych oczach i czerwonej szmince na ustach, która machała do mnie przy wejściu do toalety. Spałem ze wszystkim, co tylko chciało mnie, nie wybrzydzałem nawet, jeśli ciało tej drugiej osoby napawało mnie obrzydzeniem. Musiała nade mną czuwać jakaś opatrzność w tym całym nieszczęściu, ale udało mi się nie złapać żadnego świństwa, a nie zawsze myślałem o zabezpieczeniu.
Do jedzenia wystarczał mi zasolony ryż, gdy byłem w mieszkaniu, albo jakieś jedzenie na mieście, które nie zawsze smakowało zdrowo.
Nie dbałem o sprzątanie, prałem tylko, gdy była taka konieczność. Wszędzie walały się śmieci i puste butelki. Jadłem z plastikowych talerzyków, a jedynym produktem, jakiego nie brakowało u mnie była kawa. Zrobiłem z tego mieszkania prawdziwą melinę.
Pozrywałem wszystkie kontakty, do nikogo się nie odzywałem. Chciałem, żeby ludzie powoli zaczęli się ode mnie odzwyczajać, wtedy łatwiej będzie im, gdy mnie już nie będzie.
***
 Gdy pewnego dnia leżałem na kanapie, pijany oczywiście, usłyszałem jakiś hałas.
            -Oikawa… Hej Oikawa…
            Ten głos był taki znajomy, pomimo że męski i twardy, taki ciepły, taki przyjemny. Pamiętałem, że ten głos budził mnie kiedyś każdego ranka.
        Zbierając się w sobie otworzyłem oczy, wstałem z kanapy i wziąłem ze stoliczka niedokończoną butelkę rumu.
            -Czego chcesz? – prychnąłem na Iwa-chan.
        Nie spodziewałem się go po takim czasie. Myślałem że czegoś zapomniał i teraz po to przyszedł?
            -Wypad stąd – kiwnął na przystojnego blondyna, który dziś dotrzymywał mi towarzystwa. Nie pamiętałem nawet jak koleś się nazywał.
            -Nie będziesz mi mówił, co mam robić! – blondyn okazał się być typem wojownika.
            -Posłuchaj mnie, póki jestem dobry! Wypierdalaj stąd, ale już! – złapał go za szmaty i szarpnął.
            -Bo, co?
            -Bo zaraz trafisz bardzo szybko na wózek inwalidzki. Rozumiemy się!? – nie czekał na jego odpowiedź, po prostu wyrzucił go z mojego mieszkania.
            -Nie musiałeś tego robić – pokiwałem głową. 
            -Co ty odpierdalasz? – wzrokiem chciał ogarnąć cały ten burdel.
            -A jak myślisz Iwa-chan? – podszedłem do niego wolno i ostentacyjnie przed nim upiłem sporą część alkoholu – Korzystam z wolności…
            -Odwaliło ci – stwierdził fakt, patrząc na mnie z odrazą. Ani trochę się mu nie dziwiłem.
            Zastanawiałem się, po co on tutaj przyszedł? Jeszcze jakiś czas temu ucieszyłbym się, że do mnie przyszedł, ale teraz sam czułem się jak śmieć, z resztą przecież nim byłem. To, że na mnie patrzył, tym swoim zimnym, ostrym jak sztylety wzrokiem napawało mnie strachem. Wciąż kochałem te oczy, mógłbym w nie patrzeć całymi dniami, a jednak się ich bałem. Zobaczyć go po takim czasie było najprzyjemniejszą i najgorszą rzeczą na świecie.
            Odwróciłem się nie mogąc na niego patrzeć.  Chciałem obejść pokój, dookoła, ale niechcący ustałem, na butelkę, przejechałem się na niej i pewnie bym upadł, gdyby nie to, że Hajime mnie złapał. Znów na jedną jedyną chwilkę znalazłem się w jego ramionach. Boże! Jak ja za tym tęskniłem!? Ciepło jego ciała, zapach jego wody po goleniu. Żeby zostać tak jeszcze przez chwilę, żeby jeszcze sekundkę albo dwie jego ramię mnie obejmowało.
            -Oikawa! Co się z tobą do cholery dzieje!? – zaczął się na mnie wydzierać – Nie chodzisz do pracy… W ogóle chyba stąd nie wychodzisz. Od nikogo nie odbierasz! Co ty odpierdalasz!? I jeszcze ten szpital…
            -Gówno cię to obchodzi – spojrzałem na niego nieprzytomnym wzrokiem.
            -Nie będziemy tak rozmawiać.
            Złapał mnie za ramię i zawlókł do łazienki. Starałem się wyrwać, tylko, że ciało miałem tak trochę pod wpływem. Iwa-chan potrafił być niedelikatny, ale w tej chwili, gdy dosłownie wrzucał mnie do wanny przegiął. Wpadłem do środka i nie mogłem się ruszyć. Wtedy Iwa-chan odkręcił zimną wodę i zaczął mnie nią bez litości polewać. Zachłysnąłem się, wierzgnąłem, a całe moje ciało aż skamieniało. Przez moment sądziłem, ze utonę. Moje ciało było w szoku . Próbowałem się jakoś wyrwać, jednak on zawsze był silniejszy ode mnie. Po chwili naprawdę okropnych katuszy przyzwyczaiłem się do tej lodowatej wody. Całe moje ubranie było kompletnie mokre, w zasadzie to ile ja już go wtedy nie zmieniałem? Trzy dni? Tydzień? Czy więcej?
            -Wytrzyj się – Hajime rzucił mi ręcznik i wyszedł. – Zaraz zrobię ci kawy – usłyszałem z kuchni.
            Sam nie wiem, czemu zacząłem robić to, co mi kazał. Zrzuciłem z siebie mokre ciuchy. O dziwo odzyskiwałem powoli władze nad własnym ciałem, wziąłem pierwsze lepsze ubrania i założyłem je niedbale na siebie. Do moich nozdrzy dobiegł już zapach świeżo zaparzonej kawy.
            -Myślałem, że zabrałeś już wszystkie swoje rzeczy – wyszedłem z łazienki z ręcznikiem na głowie – Po, co tutaj przyszedłeś?
            -Wszyscy się o ciebie martwią kretynie – jego oczy były naprawdę groźne i piękne zarazem.
            -Zbytecznie – odwróciłem głowę.
            -Też tak sądzę – podmuchał na kubek kawy.
            -Dziękuję za kawę teraz możesz już sobie iść! – wskazałem ręką na drzwi. Cholera moja ręka zadrżała.
            -Nie, dopóki mi nie wyjaśnisz, co się z tobą do kurwy nędzy dzieje – podał mi kubek. Znów był za blisko. Sama myśl o tym była nie do zniesienia. Niby tak blisko, a jednak nie mogłem go dotknąć.
            -Nic mi nie jest. Jestem dorosły, daje sobie radę.
            -Właśnie widzę – prychnął – Gdzie nie spojrzę walają się puste butelki, twoje ubranie jeszcze chwilę temu cuchnęło, a ty sam wyglądasz jak tysiąc nieszczęść. To, że sprowadzasz sobie, kogo popadnie to norma, ale cholera jasna, o co chodziło z tymi tabletkami!?
            Nie odpowiedziałem mu nic. Niepewnie upiłem trochę napoju. Nie pamiętam już jak smakowała kawa zrobiona przez Iwa-chan, nie pamiętam już, że była aż tak dobra.
            -Co się miało stać? – w moich oczach pojawiły się łzy, pomimo tego, że za wszelką cenę starałem się je powstrzymać. Głos mi się załamał – Zostawiłeś mnie... A ja bez ciebie kurwa nie istnieje. Wiem, że jestem nic nie wartą dziwką! Sam mnie tak setki razy nazywałeś! Ale bez ciebie jestem czymś o wiele gorszym – zatkałem sobie usta, żeby nie zacząć szlochać.
            -Oikawa… - wyciągnął do mnie rękę
            -Nie dotykaj mnie! – odskoczyłem jak oparzony. W sumie prawie się poparzyłem, bo kubek wyślizgnął mi się z rąk i upadł rozbryzgując wszystko dookoła.
            -Tooru…
            Dobry boże! Sposób, w jaki on wypowiadał moje imię sprawiał, że zupełnie mięknąłem, uginałem się. Nigdy nie byłem twardy, nigdy nie byłem silny. Za to on, był moim zupełnym przeciwieństwem. On zawsze potrafił stawić czoła wszystkiemu, nie to co ja. Osunąłem się bezsilnie na podłogę. Objąłem kolana ramionami. Naprawdę nie miałem już na to sił.
            -Wy wszyscy pozwólcie mi umrzeć. Ty mi pozwól umrzeć. Proszę… ja nie chcę już żyć.
            -Nie pozwolę ci.
            Jego głos, cichy i stanowczy rozbrzmiewał w moich uszach, jego ramiona silne, a zarazem czułe, zawsze potrafiły mnie ukoić. Teraz też tego spróbował, a ja jak ostatni idiota pozwoliłem mu się przygarnąć. Zatraciłem się w tym uścisku, który już do mnie nie należał. Kołysał mną, jak małym dzieckiem, a ja odpływałem. Przypomniałem sobie jak dobrze mi z nim było. Wiedziałem, że powinienem go wtedy odepchnąć, nie pozwolić mu przypominać mi o tym wszystkim, bo gdy on znów odejdzie ja rozpadnę się na kawałeczki, tak jak ten kubek.
        -Po, co tu przyszedłeś…? trzeba było dać mi się zachlać… Po co…?
-Bo się o ciebie martwiłem. Nie chcę, żeby coś ci się stało.
            -Co ja cię obchodzę…?
            Dlaczego on znów musiał się pojawić. Pół roku go nie widziałem, a teraz zjawia się jak gdyby nigdy nic i znów przewraca mój świat do góry nogami.
            -Myślisz, że tak łatwo jest przestać kogoś kochać?
            W tamtym momencie moje serce stanęło, a przynajmniej tak mi się wydawało. On mówił o tym, że nadal mnie kocha, po tym wszystkim, co się wydarzyło, po tym, co mu zrobiłem. Bez wątpienia, to był najwspanialszy człowiek na świecie. Nic dziwnego, więc, że ja taka tania kurwa się w nim zakochałem bez pamięci.
            -Kochasz mnie jeszcze? – uniosłem lekko głowę do góry, ale nie byłem wstanie spojrzeć w jego oczy.
            -Kocham… – pocałował mnie w mokre i zasmarkane usta. To był jeden z najobrzydliwszych pocałunków w moim życiu i zarazem najpiękniejszy.
            -Iwa-chan. Ja się nigdy nie zmienię, więc lepiej mnie zostaw teraz.
            -Wiem o tym – jego dłoń na moim policzku była najprzyjemniejszą rzeczą na świecie, od zawsze.
            Jego dotyk pozbawił mnie resztek sił. Całkowicie zmiękłem, gdy mnie obejmował. Rozpłynąłem się. Tak dobrze mi się zrobiło, że przestałem płakać. Po raz pierwszy od przeszło pół roku czułem wewnętrzny spokój.
            -Odpowiedz mi na jedno pytanie – jego głos przerwał ciszę.
            -Słucham? – odrzekłem mu słabo.
            -Czy ty naprawdę chciałeś się zabić?
            Nie chciałem mu odpowiadać, ale chyba moje milczenie było aż nadto wymowną odpowiedzią.
            -Przepraszam, dowiedziałem się o tym dopiero dziś… Gdybym wiedział wcześniej – jego uścisk stał się silniejszy.
            -Prosiłem wszystkich, żeby ci nie mówili.
            -Idiota! Dlaczego to przede mną ukrywałeś! – przycisnął mnie mocno do siebie – Jeśli było ci aż tak źle, trzeba było do mnie zadzwonić! Do ciebie przyjechałbym z drugiego krańca świata!
            -Głupku! Nie chciałeś mnie w ogóle widzieć, to jak miałbym cię prosić o coś takiego – wybuchnąłem płaczem.
            -To byłby o wiele lepszy pomysł, od tego, co próbowałeś zrobić. Naprawdę jesteś idiotą! Po prostu… Gdybyś miał umrzeć… To byłoby najgorsze… Błagam, niech nigdy więcej nic takiego nie przychodzi ci do głowy. Obiecaj mi to…
            -Do-dobrze – wydukałem.
            -A teraz już dobrze. Nie płacz…  Już jest w porządku. Jestem tu.
Szeptał te wszystkie słowa wprost do mojego ucha, gładził mnie po włosach, a ja nareszcie się uspokajałem. Czułem, że tak jak teraz jest dobrze. Pozwoliłem, żeby wziął mnie na ręce. Ja złapałem się za jego szyję i spojrzałem na niego pytająco.
-Musisz iść spać. Rano porozmawiamy.
Złapałem się go rozpaczliwie za koszule, pytanie o to, czy zostanie ze mną uwięzło mi w gardle. To wszystko było tak nierealne. Znów tuliłem się do niego. Mogłem wdychać zapach jego skóry. Byłem naprawdę szczęśliwy.
-Kocham cię – wyszeptałem bardzo cicho i nieśmiało, gdy mnie niósł. Liczyłem na to, że mnie nie zrozumie.
Jednak zrozumiał, bo przystanął.
-Ja ciebie też – przycisnął usta do mojej skroni – Byłem taki głupi myśląc, że będę mógł żyć bez ciebie – szybko zaniósł mnie i położył na łóżko. Nie spałem w nim chyba od miesiąca.
-Zrobiłem ci tyle złego. Tak bardzo cię skrzywdziłem.. Nie wiem jak mam cię przeprosić – Zacząłem mówić to, co chciałem powiedzieć od tak dawna – Jestem dziwką... Iwa-chan ja wiem o tym. Nie zasługuje na ciebie. Dobrze, zrobiłeś zostawiając mnie...
-Ci... – pogłaskał mnie po plecach – Jeszcze jesteś pijany. Porozmawiamy o tym, jak całkiem wytrzeźwiejesz. Jutro rano.
-Iwa-chan. Zostaniesz?
Przez chwilę się nad tym zastanawiał.
-Zostanę – kiwnął głową.
Jak było mi dobrze! On leżał obok mnie. Znowu! Mogłem czuć ciepło jego ciała, gdy mnie obejmował, słyszałem, jego pochrapywanie, gdy spał. Uczucie, gdy zamykał mnie w swoich ramionach, nieświadomie podczas snu, gdy przygarniał mnie do siebie jak swoją własność, było nieopisane. Gdy tak leżałem w jego objęciach nie mogąc zasnąć ze szczęścia, więc coś zauważyłem. Na palcu Iwa-chan nadal tkwiła obrączka. Jak bardzo uszczęśliwiło mnie to, że jej nie zdjął. Naprawdę w tej chwili myślałem, że umrę ze szczęścia.
Wstałem bardzo wcześnie rano. Iwa-chan jeszcze słodko spał. Po pierwsze poszedłem do łazienki, żeby się doprowadzić do porządku. Zajęło mi to trochę czasu, ale w końcu wyglądałem jak przystojny facet, gotowy łamać bez wytchnienia kobiece i męskie serca. Ale nie zamierzałem tego robić. Chciałem się skupić na jednym jedynym serduszku i na tym, żeby mi znów zaufało.
Po ogarnięciu siebie, wziąłem się za sprzątanie mieszkania. Rozpierała mnie taka energia, że nie przerażało mnie nawet sterta butelek walających się po podłodze, masa brudnych naczyń, zasyfiałe okna i lepiąca się podłoga. Wszystko posprzątałem w mgnieniu oka.
Nim Iwa-chan się obudził zdążyłem nawet zrobić śniadanie i zaparzyć świeżą kawę.
-Dzień dobry – powitałem go z nieśmiałym uśmiechem na ustach.
-Dzień dobry – usiadł przy stole.
-Masz ochotę na tosty francuskie?
-Tak poproszę.
Postawiłem przed nim talerz z jedzeniem. Jedliśmy i rozmawialiśmy, jak kiedyś. To było tak jak dawniej. Gdy byliśmy szczęśliwi. Gdy żyliśmy razem. Usiadłem obok niego. Ja na swoją miseczkę wrzuciłem jedynie garść płatków i zalałem to jogurtem. Nie mogłem jeść ciężkich rzeczy, moja wątroba i tak już ledwie dawała sobie radę.
-Źle wyglądasz – Iwa-chan położył mi rękę na przedramieniu.
-Nie musisz się martwić – uśmiechnąłem się słabo.
-A jednak. Domyślam się, że z twoim zdrowiem nie jest dobrze.
-Bywało lepiej. Nie będę ukrywać.
-Co mówią lekarze?
-Dawno u żadnego nie byłem – uciekłem wzrokiem.
-No chyba żartujesz? – gdyby spojrzenie mogło zabijać, w tamtej chwili właśnie bym zginął.
-Jakoś nie miałem do tego głowy…
-Kłamiesz. Robiłeś to celowo. Specjalnie nie chciałeś się leczyć, żeby się wykończyć.
Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Przecież miał rację. Jak zawsze. Zamilkłem wbijając wzrok w łyżkę, którą jadłem.
-Już dobrze – Iwa-chan wziął mnie za rękę – Od teraz to ja o ciebie zadbam.
Dopiero wtedy na niego spojrzałem, uśmiechał się szeroko.
-Nie pozwolę, żeby stała ci się już jakakolwiek krzywda.
Jak ja się wówczas zaczerwieniłem. To ja powinienem wypowiedzieć te słowa, a nie on. To ja powinienem zadbać o to, żeby był szczęśliwy.
Wstałem, żeby ukryć zakłopotanie.
-Kawy? – zapytałem niby normalnie.
Krzątałem się po kuchni jak głupi. Nie wiedziałem jak mam się zachować, czy mogę go dotknąć, pocałować? Czułem się tak, jakby po raz pierwszy zapraszał chłopaka do siebie, gdy mieliśmy te naście lat.
-Może później – poczułem jego dłoń na swoim biodrze, a jego usta na swoim ramieniu.
Aż w głowie mi zawirowało. A nogi ugięły się pode mną.
-Masz ochotę na coś innego? – zapytałem kokieteryjnie.
-Wiesz... Tak dawno cię nie widziałem... I jeszcze ten fartuszek – wsunął rękę właśnie pod niego.
Jęknąłem cicho. Czułem to jak bardzo mnie pożąda. Jego oddech przyspieszył gwałtownie, a on dosłownie pożerał mnie wzrokiem. Ale nie dziwiłem się jemu, skoro ja sam już ledwo trzymałem się pionu. Wystarczył jeden jego dotyk, sama myśl o tym, że będziemy się kochać, a ja już umierałem z pożądania.
Bezwiednie rozłożyłem szerzej nogi, żeby on mógł dotykać mnie, gdzie tylko sobie tego zażyczy. Już dawno nie czułem takiego pragnienia. Tak jak było teraz było idealnie.
-Iwa-chan - położyłem mu głowę na ramieniu i oddałem się temu cudownemu dotykowi –Ach...
-Przepraszam, ale nie mogę czekać.
Miałem na sobie jedynie bokserki, koszulkę i owy fartuszek. Iwa-chan bez trudu poradził sobie z moją bielizną ściągając ją do dołu. Szczerze wolałbym, żebyśmy obaj byli nadzy, ale nie mieliśmy tyle sił, żeby się tym zająć. Chyba obaj aż za bardzo mieliśmy na siebie ochotę.
Odwróciłem się do niego, zarzuciłem mu ręce na jego kark i przycisnąłem jego usta do swoich.
Od razu poczułem odpowiedź w postaci jego dłoni zaciśniętych na moich nagich pośladkach. Potem wrzucił mnie na blat. Od razu objąłem go nogami. Docisnąłem go do siebie. Pożądałem go, a on mnie.
-Tooru, jeśli będziesz dalej robił takie rzeczy, to naprawdę zrobię to tu i teraz... - powiedział i ugryzł mnie boleśnie w szyję.
-Nie powstrzymuj się... – złapałem za jego koszulkę i podciągnąłem ją do góry. Chociaż odrobiną jego ciała chciałem się nacieszyć.
-Skoro tak mówisz...
-A! – krzyknąłem z bólu.
Wszedł we mnie szybko i brutalnie. Zupełnie bez żadnego przygotowania. Zabolało, ale nie tak bardzo. Za mocno go pragnąłem, żeby przywiązywać to tego uwagę. Liczyło się tylko to, że ja znów czuje go w sobie.
-Przepraszam – powiedział łagodnym tonem – Nie powinienem był tak ostro.
-W porządku – odpowiedziałem mu dysząc – Zrób to jak chcesz.
Złapałem się jego ramion, on przełożył ręce pod moimi kolanami i położył dłonie u dołu moich pleców. Obaj przyciągnęliśmy się do siebie. Ja znów jęknąłem pod wpływem bólu, ale co mnie obchodziło, że przez jakiś czas odczuwał będę skutki naszych miłosnych uniesień. Za to, żeby był ze mną zniósłbym wszystko, każdy ból, każde upokorzenie. Wszystko, byleby zawsze móc wtulić się w niego zasypiając i budzić się czując zapach jego skóry i wszystkiego tego, czym pachniał.
-W porządku? – spojrzał na mnie, a w jego oczach widziałem prawdziwą troskę.
-Tak. Nareszcie jest w porządku – wtuliłem głowę w jego ramię, żeby ukryć łzy. Ale nie były to złe łzy, to były najprawdziwsze łzy szczęścia.
Tamtego cudownego dnia, tak po prostu wziął mnie na kuchennej szafce. Wziął jak swoje to, co do niego należało. Tylko do niego. Nie chciałem i nie zamierzałem już nigdy oddawać się nikomu innemu, to w jego objęciach był mój raj.
Może i inni nie chcą mi w to wierzyć, ale ja naprawdę całym sercem kochałem, kocham i będę kochać tylko tego jednego faceta.
***
Wszystko jakoś się ułożyło. Nie ma, co się temu dziwić. Skoro sprawy w swoje ręce wziął Iwa-chan. Dzięki niemu się pozbierałem, szybko znalazłem pracę i zacząłem dbać o zdrowie, które zostało mocno nadszarpnięte ostatnimi czasy.
-A alkohol? Co podamy? – smarowałem ręce, a Hajime leżał już w łóżku, a raczej wpół siedział robiąc coś na komputerze.
-Oczywiście nic, ty i tak nie możesz pić alkoholu.
-Oj tam, coś tam mogę – wsunąłem się pod kołdrę obok niego – Poza tym goście na pewno będą się upominać.
-W ogóle nie pozwalam ci pić, a goście jakoś sobie poradzą – oderwał się od monitora, od jakiegoś czasu Iwa-chan musiał nosić okulary do pracy i dobry boże! Cholernie seksownie w nich wyglądał!
-Iwa-chan! Jesteś moją mamą? – zachichotałem, ten tekst od zawsze go wkurzał.
-Nie! Facetem, który się o ciebie troszczy! – pociągnął mnie za ucho, jak nieznośnego urwisa.
-A, co ty na to, żebym założył suknię i welon.
Parsknął śmiechem.
-Ej, nie ma, co się śmiać, ja tak na poważnie! – uszczypałem go w bok.
-Tooru, weź mnie nie rozwalaj! Po pierwsze ledwo, co udało mi się przekonać moją matkę, żeby przyszła na nasz ślub! Zeszłaby chyba na miejscu, jakby cię jeszcze w kiecce zobaczyła!
-To nie byłoby takie złe! W końcu przestałaby się nas czepiać i przedstawiać ci kolejne panny do ożenku!
-Przypominam, że jak wezmę ślub z tobą, to przestanie to robić, nie trzeba jej od raz wpędzać do grobu.
-Ja i tak wiem, że póki ta kobieta żyje, to nie da nam spokoju.
-Przesadzasz. Kiedyś cię lubiła.
-Do czasu aż nie nakrył nas w łóżku - wzruszyłem ramionami.
-Dla uściślenia, to ty przede mną klęczałeś, a ja no cóż… miałem opuszczone spodnie i gacie. Była w szoku zwyczajnie.
-I nadal w nim jest – mruknąłem. Wiedziałem, że ta rozmowa nie ma sensu. Matka Iwa-chan mnie nie lubiła i mnie nie polubiła nigdy – No to, chociaż welon daj mi założyć.
-Ty i welon! To jeszcze bardziej zabawne! Wiesz, że welon jest oznaką czystości, a jeżeli chodzi o to, to ciebie to nie dotyczy.
-Nikt nie musi wiedzieć. Ale powiedz tak szczerze: naprawdę nie chciałbyś mnie zobaczyć w sukience. I kto wie, może nawet w damskiej bieliźnie...?
-Hmmm... – zamknął komputer i odłożył go pod łóżko – Ty i sukienka? Bardzo chętnie, ale tylko, kiedy będziemy zupełnie sami – Jego ręka znalazła się po wewnętrznej stronie mojego uda.
-Iwa-chan... Co ty kombinujesz? – uniosłem brwi do góry i z trudem powstrzymywałem uśmiech.
-Zamierzam cię uwieść – jego słodkie usta zaczęły całować moje.
-Oj... Iwa-chan. Żadnego seksu przed ślubem – pogroziłem mu palcem.
-Naprawdę, każesz mi i sobie czekać całe trzy miesiące?
-A, co myślisz, że nie wytrzymam? - uśmiechnąłem się szeroko.
-Myślę, że nie.
Płynnym i delikatnym ruchem zsunął moje bokserki. Nie protestowałem. Nie mógłbym. Mój penis już zdążył zareagować na samą myśl o tych przyjemnościach, które mnie czekały.
-Mówisz: zaczekajmy do ślubu, a już zaczynasz twardnieć. – głos Iwa-chanbył taki zmysłowy.
-Żadnego seksu - powtórzyłem nadal się z nim drocząc.
-Zaraz zobaczymy.
Aż złapałem głośno powietrze, gdy nachylił się i wziął moją męskość do ust. przez te wszystkie lata nauczył się to robić naprawdę cholernie zajebiście. Jego umiejętności były na niesamowitym poziomie. Cóż, nie chwaląc się moje także. Z każdą chwilą tego jak mi obciągał robiło mi się coraz lepiej. Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, aż wypełnię jego usta białym płynem. Jednak, gdy czułem, że zaraz będzie mi naprawdę, naprawdę dobrze, tak dobrze, że czułem, że za chwilę sięgnę samych gwiazd, to on przestał i spojrzał mi w oczy.
-No, co ty robisz? – naburmuszyłem się.
Byłem tak rozpalony, drżący, że umysł działał mi ledwo, jeśli można powiedzieć, czy w ogóle jakoś funkcjonował. Bo krew odpłynęła mi zupełnie gdzie indziej. Musiałem dojść, cholera jasna, musiałem! Chciałem sam sobie pomoc, ale Iwa-chan złapał mnie za ręce.
-Chcesz dojść? – pocałował czubek mojego członka.
-Tak, chcę, chcę bardzo – zacząłem się wić jak węgorz wyciągnięty z wody, żeby się jakoś o coś otrzeć. Cokolwiek.
-To bądź grzeczny. – wyciągnął z szuflady do połowy pustą butelkę żelu – I nie dojdź tylko od tego… - ścisnął samą nasadę mojego penisa.
Wślizgnął we mnie jeden palec, a ja myślałem, że zwariuje, dołożył drugi a kompletnie straciłem zmysły.
-A teraz chodź tutaj – rozkazał mi.
Usiadł na łóżku tak jak poprzednio i zsunął bokserki, z których wystawała jego nabrzmiała męskość.
Robiłem takie rzeczy jak dziwka. Zachowywałem się jak dziwka. Nawet myślałem jak dziwka. Byłem dziwką.  Ale jeśli miałem być jego dziwką, to ani trochę mnie to nie raziło. Jego dziwką mogłem być już na zawsze.
Usiadłem na niego, od razu nabijając się na jego penisa. Rozkosz napływająca z każdą chwilą, gdy znajdował się głębiej we mnie rozbrajała mnie zupełni. Błagałem siebie w myślach, żeby wytrzymać jeszcze trochę, żeby nie dojść od razu. Złapałem się jego ramion i zacząłem unosić i opuszczać się na niego. Szybko, bo nie mogłem się opanować.
-Cholerka… Iwa-chan… ja… - zatrzymałem się – Daj mi chwilkę, bo zaraz odlecę.
-No i? – pocałował mnie, a ja już widziałem gwiazdy.
Sam wyrzucił swoje biodra do góry, tak bardzo głęboko się we mnie wbijając, że od razu doszedłem. Iwa-chan złapał w chusteczkę, to co wypłynęło z mojego penisa. Nawet nie zauważyłem kiedy po nią sięgnął. Zawsze myślał o takich rzeczach, co za facet. On nie przestawał się we mnie poruszać, gdy ja, wcale nie przesadzając, byłem w niebie.
-Teraz ja… – powiedział Hajime, patrząc na moją twarz i obejmując mnie czule.
        Omdlały z przyjemności pozwoliłem mu położyć mnie na plecy i zrobić ze mną, co tylko zechciał. Jak swojej dziwce, robił to, co chciał, ale to było takie przyjemne, bo to był on. On mógł wszystko.
            -Kocham cię… – szepnąłem w pewnym momencie – Nie zostawiaj mnie już nigdy.
        -Ja ciebie też… I naprawdę nie zamierzam cię zostawiać, bo wtedy robisz straszne głupoty - dyszał, gdy to mówił, a ja spijałem każde słowo z jego ust i wierzyłem mu we wszystko.
***
            Nasz ślub był małym przedsięwzięciem. Nie każdego w końcu było stać na to, żeby wyjechać sobie tak po prostu na Hawaje. Nie ma sensu opisywać długich i żmudnych przygotowań, tej gonitwy i nerwówki, dla tych kilku chwil przed urzędnikiem, który dawał nam ślub. Jednak to były naprawdę wspaniałe kilka chwil. Co prawda nie udało mi się przekonać Iwa-chan na to, żebym miał na sobie sukienkę, ale i tak wyglądałem pięknie.
            Stałem wraz z nim przed ołtarzem zrobionym z białych róż i jakiś zielonych liści. Było ciepło, tak rozkosznie ciepło. Tak cudownie. Byłem taki szczęśliwy. Patrząc na niego ubranego w śnieżnobiałą koszulę z zarzuconymi na szyję kwiatami, wiedziałem, że nie ma i nie będzie nikogo, kogo pokochałbym bardziej od niego.
Chyba już najwyższy czas był na to, żeby zamienić srebrne obrączki na te złote.
            -Możecie się pocałować – oznajmił urzędas.
Obaj na to czekaliśmy. Nie pozwoliliśmy sobie na ostrą ślinę, tak jak mieliśmy na to ochotę, ale na słodkiego, czułego całuska. Nie chcieliśmy gorszyć gości. Lepsze rzeczy zostawiliśmy sobie na noc poślubną, która była naprawdę cudowna. W końcu wtedy założyłem dla niego sukienkę i nie tylko.
***
Od tamtego dnia byłem naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Zasypiałem i budziłem się obok niego. Tylko obok niego. Byłem mu wierny. Naprawdę, nie chciałem go znów stracić. Za bardzo się bałem tego, ze znów mnie zostawi. Sam nawet stałem się strasznie zazdrosny! Za każdym razem, gdy zostawał dłużej w pracy, albo nie odbierał moich telefonów wyobrażałem sobie już bóg wie, co. A już jak widziałem go z kimś na mieście, to już zupełnie mi odbijało. Zwykle kończyło się tym, że Iwa-chan zapewniał mnie w sypialni jak bardzo mnie kocha i tylko mnie.
Naprawdę sądziłem, ze tak już będzie na zawsze. Nie myślałem tym, co będzie. Aż w końcu jeden telefon zburzył wszystko. To, co do tej pory razem budowaliśmy rozsypało się jak domek z kart. Chociaż nie wiem jakby człowiek tego chciał, nie ma wpływu na to, co może się wydarzyć. Nie może nic zrobić, jeśli los się po prostu na niego uweźmie.
-Hajime miał wypadek – wyszlochała moja teściowa prosto do słuchawki – Musisz tu przyjechać.
W tamtej chwili nie wiedziałem jak się nazywam.
Wpadłem na izbę przyjęć, jak szaleniec, jak wariat. W głowie miałem tylko jedno: żeby tylko żył. Nic innego się nie liczyło. Ani w jakim stanie jest ktoś inny, ani w jakim stanie jest mój mąż. Ważne było tylko to, żeby żył nawet, jeśli nie ma nóg zajmę się nim, jeśli nie widzi, czy jest warzywem również. Błagałem tylko o to, żeby był żywy.
Od razu spostrzegłem moich teściów, że też do nich zadzwonili przede mną. Matka Iwa-chan płakała, a ojciec nie dawał żadnego znaku, że go to rusza, ale byłem pewien, że tak.
-Co z Hajime ?– wyszeptałem tak słabo, że sam ledwie słyszałem swoje słowa.
Najpierw wyglądali tak, jakby nie chcieli mi powiedzieć szczególnie teściowa. Ona nadal nie mogła zrozumieć tego jak jej najstarszy syn mógł się związać z innym mężczyzną, zamiast jak to przystało na pierworodnego ożenić się z kobietą i spłodzić dzieci. Widząc jej zaciśnięte wargi nie mogłem się powstrzymać.
-Jesteśmy małżeństwem, chcę wiedzieć, co z nim jest – wypowiedziałem płacząc.
-Nie ma, co przed tobą ukrywać, jest naprawdę źle lekarze... Lekarze nie dają mu żadnych szans... – odpowiedział jego ojciec.
A ja nie byłem w stanie ustać na nogach. Ledwo doczłapałem się do ściany, żeby moc się jej oprzeć.
-Mój syn tak łatwo się nie podaje – teściowa położyła mi rękę na ramieniu. To był pierwszy raz, gdy okazała mi zrozumienie. Tylko, dlaczego akurat w tak tragicznej sytuacji?
-Muszę go zobaczyć...
-To nie jest dobry pomysł. Jest naprawdę w złym stanie – pokręciła głową. Jej makijaż był całkowicie rozmazany.
-Nie obchodzi mnie to. Muszę go zobaczyć. Gdzie on jest? – odepchnąłem się od ściany. Moje nogi ledwie mnie słuchały.
-Jest nieprzytomny i... – próbowała mnie powstrzymać, ale z mojej twarzy musiała wyczytać, że żadna siła na niebie i ziemi nie byłaby w stanie tego zrobić - W osiemnastce... To trzecie drzwi w tamtym korytarzu.
Bez namysłu ruszyłem w tamtą stronę. Nie wiedziałem, czego powinienem się spodziewać. Jest w złym stanie, ale nie wiedziałem jak bardzo. Zatrzymała mnie pielęgniarka, wciskając na mnie jakąś jasnozieloną szmatę, niby dla ochrony i żebym nie przyniósł żadnych zarazków rozumiałem to, wszystko byleby go nie narażać.
Otworzyłem drzwi do sali. Do moich uszu od razu dobiegł odgłos kardiomonitora i maszyny podtrzymującej oddech. Jeszcze zanim na niego spojrzałem wiedziałem, że jest naprawdę źle, a gdy go zobaczyłem, tylko się w tym upewniłem. Był cały pokiereszowany, bandaże zakrywały cały jego brzuch, część klatki piersiowej, ręce i nogi. Oka chyba nie miał. Po podłączane były do niego jakieś rurki, nie wiedziałem, do czego.
Podszedłem do jego łóżka z trudem tłumiąc szloch. Dotknąłem delikatnie jego dłoni, żeby się z nim przywitać.
-Cześć Iwa-chan – powiedziałem słabym i dodatkowo łamiącym się głosem.
Jeszcze nigdy nie byłem tak bardzo załamany. Już wolałbym, żeby mnie znów zostawił, nawet dla kogoś innego. Wolałbym już sam zginąć, zamiast widzieć go w takim stanie. Wszystko byłoby lepsze od tego.
Z tych nerwów zupełnie nie panowałem nad własnym ciałem, cały się trząsłem i było mi niedobrze. Błagałem, żeby to był tylko zły sen, za wszelką cenę chciałem się z tego koszmary obudzić, ale to niestety była rzeczywistość.
Widząc go takiego nie mogłem opanować płaczu, w głowie jak wyrok brzmiały mi słowa: lekarze nie dają mu żadnych szans.
-Iwa-chan... Błagam... Nie zostawiaj mnie znowu – ukląkłem obok niego, wziąłem najdelikatniej jak umiałem jego dłoń i przycisnąłem ją sobie do ust.
Chyba tylko ten, kto znalazł się w takiej sytuacji jak ja jest w stanie zrozumieć jak bardzo w tej chwili bolało mnie serce. Wszystkie rany, jakie do tej pory zdążyły się na nim pozasklepiać w tamtym momencie krwawiły ze zdwojoną siłą, dodatkowo coś cały czas szarpało moje biedne serce, zadając mu tysiące nowych ran, takich, które nigdy się nie zagoją.
Ja umierałem razem z moim ukochanym. Błagałem boga, żeby zabrał mnie, nic nie wartą szmatę zamiast niego.
Najgorszym uczuciem na świecie było patrzenie na to jak podskakuje kreski na kardiomonitorze nagle zlewają się w jedną ciągła. W jakiś sposób wiedziałem, że Iwa-chan zginęły tam na miejscu ale on czekał. Czekał na mnie żebym do niego przyszedł i się z nim pożegnał. Utraciłem swojego ukochanego. Niestety teraz już na zawsze. Zdławiony krzyk wydobył się z mojego gardła, już nic nie czułem, jedynie pustkę. Niebyt. Nic już nie było. Straciłem wszystko. Już na zawsze.
W jakiś sposób się uspokoiłem patrząc na niego.
-Żegnaj Iwa-chan - nachylenia się i Pocałowałem go czułe w czoło -Dziękuję ci za wszystko.
Łzy płynęły mi bezustannie, ale żadne łzy już nie mogły mi go przywrócić.
Nasze szczęście zawsze było ulotne. Kiedy wydawało mi się, że już wszystko jest w porządku to nagle los zsyłał na nas coś takiego.
Nigdy niedane nam było być szczęśliwym.
Czasami, nawet teraz po tylu latach budzę się w środku nocy i mam wrażenie jakby on leżał tuż obok mnie, tak jak kiedyś. Boje się wtedy otworzyć oczy czy drgnąć w obawie, że to uczucie przeminie. Ja wiem, że to tylko moja wyobraźnia, że to nie jest realne, ale… tylko to mi po nim pozostało, tylko to mnie jakoś trzyma przy życiu. Żyję, bo przecież mu obiecałem, prawda?


Cóż... czuję, że to co napisała mi moja beta po przeczytaniu tego powinno znaleźć się na górze, ale... zbyt wiele by zdradzało, beta napisała: krojenie cebuli i wcieranie tego w oczy to przy tym pikuś
Dziękuję za przeczytanie. Do następnego