Fanfiction
Seria: Onmyoji
Postacie: Asura, Taishakuten
Cud
Gdyby
nie szkarłatne płomienie, dookoła panowałby tylko mrok. Ogień jednak był tutaj
panem, skały opływała wrzącą lawa, przemykając cieniutkimi, makabrycznymi
żyłkami pomiędzy kolejne głazy i wnikając w jałową ziemię. Próżno było tu szukacie
choć jednego drzewa, kwiatu, maleńkiego źdźbła trawy. Tylko ogień i nagie.
Ostro zakończone skały.
W
oddali słychać było dzikie, nieludzkie zawodzenie, które potrafiło przyprawić
każdego o dreszcze. Wycie jakby dzikich zwierzą, które nadmiar tego walczą
ze sobą, nie zważając na swoje rany, na to, że giną. Walczą na śmierć i życie o
chociażby maleńki ochłap jedzenia. Tyle, że w tym miejscu nie było żadnych
zwierząt. To nie były zwierzęta. To co przemykało przez puste równiny wyglądało
jak zlepek różnych istot, poruszało się czasami na dwóch nogach, ale w tych
ruchach nie było nic ludzkiego. Kroki były ciężkie, nierówne, co jakiś czas
nieforemne kończyny drgały niekontrolowanie. Można było dostrzec ludzki wyraz
twarzy na głowie. Nie jednej głowie. Było ich wiele na jednym cielsku,
powykręcane w wyraz cierpienia lub smutku. To były obrazy dusz, wchłonięte
przez mieszkające tu demony. Bez szans na zbawienie.
Male i większe demony
jednak trzymały sie z daleka. Nikt nie odważył sie podejść do Asury. Jego wygląd:
siedzącego na wielkim kamiennym tronie, otoczonego setkami monstrów, pogrążonego
w zatrważającym smutku; dopełniał wszystkiego.
Nawet westchnienie w jego piersi było ciężkie, Gdy tylko przymykał
oczy, widział tą twarz. Tak wyraźnie, aż wydawało mu sie, że jeśli wyciągnie dłoń,
to uda mu sie jej dotknąć. Zamiast się otrząsnąć coraz bardziej zatapiał się we
wspomnieniach.
-Asura... - słyszał ten glos przy swoim uchu, jakby szeptał naprawdę
jego imię - to prawdziwy cud, ze cie spotkałem na swojej drodze.
Nie otwierał oczu starając sie to wspomnienie przywołać
bardziej, zatopić sie w nim. Znów byli na łące, dookoła było cicho, spokojnie. To
był jeden z tych niewielu spokojnych dni w ich życiu. Bez walki, bez krzyków
przeszywających na wskroś uszy, mózg i serce, powietrza przesyconego zapachem
krwi, potu bólu i cierpienia. Po prostu spokój. Słońce chyliło się juz ku
zachodowi, ale wciąż było ciepło. Ptaki skryte w koronach drzew nuciły cichą,
słodką melodie. Jakby śpiewały o miłości, a może ja sobie wyznawały... Asura
przez chwilę się im przysłuchiwał, a potem wzrócił uwagę na słowa przyjaciela.
-Przestań już z tym - powiedział rozbawiony.
-Kiedy to prawda... - również się uśmiechnął, a potem westchnął
i spojrzał w niebo. Leciutkie, białe obłoczki przesuwały się po pomarańczowo-różowym
nieboskłonie. Było naprawdę pięknie.
Lecz Taishakuten był po stokroć piękniejszy. Asura dobrze się
wtedy napatrzył. Tak dobrze, że teraz
bez trudu mógł odtworzyć obraz jego gładkiej jasnej skóry, prostego, drobnego
noska, jadowitozielonch oczu i pełnych różowych ust. Taishauten był piękny. Oderwanie
od niego wzroku nie było proste. Nawet nie próbował tego zrobić. Przyglądał mu
się wręcz nachalnie. Nawet nie spostrzegł kiedy sam sie do niego przysunął. Ciągnął
do niego jak ćma do ognia. Pochylił się nad nim, przysłonił mu słonce. Cień o kształcie
Asury padł na Taishaku. Wtedy dopiero także spojrzał na przyjaciela. Jego wyraz
twarzy był nieco zaskoczony, ale nie odsunął się. Nie uciekł. Uchylił tylko
lekko usta, pomiędzy którymi ugrzęzło niewypowiedzenie pytanie, a może
wyznanie?
Z bliska był o stokroć piękniejszy. Asura już został pochłonięty
przez jego urok. Nachylił się bardziej, a poczuł cudzy oddech na swoich wargach
i ciepło drugiego ciała. To przyjemnie łaskotało, mrowiło. Przechylił głowę na
bok. Przez króciutki moment się wahał baczcie wszystkiemu się przyglądając.
Chwila na przemyślenia trwała jednak krótko. Taki już był. Działał, a nie
myślał. Nachylił się bardziej i wreszcie
złączył ich usta w czułym, grzecznym pocałunku. Dwa gorące oddechy połączyły
się w jedno. Prawdziwa słodycz rozlała sie na wargach Asury. Nigdy wcześniej
ani nigdy później nie czuł czegoś takiego. Odsunął się i popatrzył na
zaskoczoną, ale także przestraszoną twarz przyjaciela, na jego policzkach malowały
sie mówiące o zawstydzeniu rumieńce.
Nie otwierając oczu Asura dotknął swoich ust. Taishakuten zaszczepił
w nim wiele fałszywych wspomnień, ale tego jednego był pewien. Taishaku nie wymyśliłby
czegoś takiego. Nie zagrałby na jego uczuciach tak bardzo. Nie stworzyłby
obrazu siebie zawstydzonego i zakłopotanego. Tak naturalnie pięknego.
Westchnął ciężko. Trzymał sie tego wspomnienia jak brzegu skały,
wisząc nad otchłanią. To było tak piękne i ulotne. Próbował o tym pocałunku porozmawiać
wielokrotnie, ale obaj szubko tchórzyli, sądził, że maja czas, ale potem
wszystko się zmieniło. Było jeszcze wiele innych wspomnień. Bolesnych, ale to
jedno przywoływał najczęściej.
Uchylił powieki, czarne, długie rzęsy rzucały smętny cień na
jego policzki. Dalej był tu, w piekle.
Sam.
Wyprostował się na tronie i poruszył zdrętwiałymi palcami prawej
reki. Wyglądało na to, ze siedział juz tu długie godziny. Wspominając od nowa
ta sama scenę. W jego dłoni pojawił się świetlisty kwiat lotosu. Piękny, jasny,
zupełnie niepasujący do całej mrocznej scenerii.
Asura znowu przymknął oczy na siłę przywołując kolejne
wspomnienie.
-Taishakuten – wyszeptał.
Taishakuten.... Taishakuten.... jego przyjaciel. Taishakuten,
jego wróg. Taishakuten jego ukochany.
-Taishakuten... - powtórzył znowu jakby go wołał.
Pustka. Cisza.
Samotnosc.
Tylko wspomnienia.
-Tak... Asura?