poniedziałek, 31 października 2016

Reborn na Halloween

No witam. dziś mamy moje ulubione święto czyli Halloween.
Nie mogłam was zostawić na tę że okazję bez niczego.
Cóż, jakkolwiek by to nie brzmiało, jakakolwiek by to nie była okazja, ale wszystkiego najlepszego!
To opowiadanie dedykuję w szczególności mojej przeuroczej Polskiej Rodzinie Włoskiej Mafii z Japonii

Na tę okazję przygotowałam dla Was coś specjalnego.
jak to zawsze w takich sytuacjach bywa, sama tego do końca nie pisałam, ale Ci którzy już mnie znają, wiedzą, że jeżeli sama tego nie pisałam to oznacza, że do końca to normalne nie jest... Pozdrawiam Wero. Co złe to ona
Więc małe ostrzeżenie: przed przeczytaniem tego skonsultuj się z psychologiem lub psychiatrą, gdyż właściwe zrozumienie tego zagraża, Twojemu zdrowiu psychicznemu lub zdrowiu najbliższych.

opowiadanie z serii: Katekyo Hitman Reborn.
Paringi ciężko mi wskazać, bo trochę tego jest. Nie przedłużajmy:


Trick or Treat!

To był ten dzień, czuł tą ekscytację. Maleńkie mróweczki biegły po jego ciele za każdym razem gdy o tym pomyślał. Policzki robiły się rumiane i gorące, gdy tylko, chociaż jeden drobny, szczegół mu o tym przypomniał.
-Tak! To już dziś! - wykrzyknął Dino wystrojony w halloweenowy kostium, niczym szczur na otwarcie kanału, wprost do swojego odbicia w lustrze.
Tak zwyczajny dzień jak trzydziesty pierwszy listopada nie był sam w sobie dla niego niczym wyjątkowym. Wbrew pozorom wcale nie chodziło m o to, że dziś się wszyscy przebierają za duszki i dostają cukierki. To był ten dzień, w którym po raz pierwszy szedł z Hibarim na randkę! Choć słowa „szedł”, „z”, „Hibarim” oraz „randkę” wcale nie oddawało tego, czym to faktycznie było. Rzeczywiście było tak, że Dino po prostu szedł przebrany za jakiegoś tam czarodzieja, tam gdzie ma być jego ulubieniec, licząc po cichu, że uda im się spędzić kilka chwil sam na sam. Marzył skrycie, że będzie mógł tulić do siebie roztrzęsionego i przerażonego Kyoyi, który na pewno musi się przestraszyć którejś z atrakcji.
Jak już zostało to wcześniej wspomniane, odwalony niczym ósmy cud świata, nastawiony psychicznie na niezaprzeczalny sukces, szef rodziny Cavallone wkroczył dumnie na teren domu strachów, gdzie miała odbyć się niezapomniana impreza.
Był jednym z pierwszych gości, leniwie omiótł pozostałych wzrokiem, ale szukał tylko i wyłącznie tego jednego, jednak nigdzie nie mógł go dostrzec, nie zamierzał się poddawać. Stanął obok zdezorientowanego jak zwykle Tsuny ubranego w przeuroczy Kostium Czerwonego Kapturka i nijak nie dało się ukryć (pomimo jego usilnych starań), że jest w kusej sukience. Dino chcąc zabić nudę, czy też wykazać z nim jakieś wsparcie zagadał z nim przez chwilkę.
-Ładnie wyglądasz – uśmiechnął się pod noskiem w swoich wyobrażeniach mając podobnie ubranego Kyoye, bardzo mu się to podobało, aż za bardzo, jeszcze chwila i czuł, że mu stanie.
-Dz-dziękuję… - uciekł wzrokiem całkiem zawstydzony, on też jakby kogoś szukał, a tym wszystkim, co tu się działo wydawał się po prostu zagubiony.
-Jest coś dobrego do jedzenia? – zagadał, aby mówić, o czymkolwiek
-Niby tak… ale wszystko wygląda jakoś tak podejrzanie. Flaki, oczy, robaki… ym… chyba nie jestem głodny.
W sumie Tsuna miał racje, wszystko było jakieś dziwaczne, ale pasowało do całego wystroju, wszędzie dynie, kościotrupy, tony świec i bóg jeden wie, czego jeszcze. Reborn postarał się jak zawsze.
Dino uśmiechnął się do siebie i wziął ze stołu sok, wyglądający niczym najprawdziwsza w świecie krew. Na szczęście wcale nią nie było, ale było czymś o smaku malin. Smaczne. Chciał go zaproponować Sawadzie, ale zauważył że zajął go już ktoś inny, stał obok niego Mukuro w przebraniu wilka.
Mukuro uśmiechnął się szeroko i objął Tsunę lekko w pasie.
-Kufufu, Kapturkku… pokażesz mi co masz w koszyczku…?
Dino już dalej się temu nie przyglądał.  Ach gdyby on i Hibari tak do siebie pasowali jak oni!
Cavallone czekał i czekał, ale jego krasza jak nie było tak nie było nadal, zaczynało brakować tylko jego.  Powoli i subiektywnie ocenił kostiumy innych, Gokuderę przebranego za uroczego kotka, miał kocie uszka, ogonek, pasowało mu to bez dwóch  zdań. Yamamoto natomiast był owinięty czymś, (na szczęście nie był to papier toaletowy w motylki) miał być najprawdopodobniej mumią, trochę nawet przypominał. Ryohei miał na sobie kostium karateki, a Lambo był śliczną wróżką. Ekscytacja na myśl jak może być ubrany Hibari była nie do opisania.
W końcu i on się pojawił!
-Kyaoya! – blondyn podskoczył do niego radośnie żeby go powitać, wręczyć: napój, jedzenie, siebie, cokolwiek by sobie nie zażyczył. Trochę był zdruzgotany tym, że brunet nie założył na ten dzień nic specjalnego – czemu się nie przebrałeś! Nie miałeś, w co, pomógłbym ci!
-Jestem, przebrany – odparł sucho patrząc na niego z wyższością – Za twój koszmar.
No chyba marzenie – pomyślał Dino, ale powiedzenie tego na głos już sobie odpuścił.
-Wyglądasz i tak ładnie – puścił mu oczko i odsunął się tak jakby chciał się nim pochwalić przed całą resztą.
W tamtej chwili na środku stanął Reborn. Uśmiechnął się jak miał w zwyczaju, zamrugał słodko dużymi, czarnymi oczkami.
-Ciaossu! Wygląda na to, że wszyscy już są. To wspaniale, możemy zaczynać! Przygotowałem na dziś wiele wspaniałych atrakcji! Zaczynamy! – wyciągnął spod marynarki jakieś urządzenie, nacisnął duży, świecący na czerwono przycisk i niespodziewanie, wszyscy stracili pod stopami grunt.
-Wiedziałem, ze to nie może być normalne! – wrzasnął płaczliwie Tsunayoshi próbując się rozpaczliwie złapać czegokolwiek. Mimo to jednak runął w dół z całą resztą.
***
-Itatatatatatatata…
Cavallone obudził się z ogromnym guzem z tyłu głowy. Od razu złapał się za czuprynę próbując jakiś sposób zagłuszyć to nieznośne pulsowanie. Nie ogarniał, co się chwilę temu stało, ani tego jak długo był nieprzytomny i gdzie do jasnej Anielki są. Rozejrzał się dookoła, było niemal ciemno, ale dostrzegł, że inni też się zbierają. Gokudera klął jak szewc, Lambo biegał w te i z powrotem płacząc, Yamamoto i Ryohei siedzieli z głupimi minami, a Mukuro pomagał się podnieść Tsunie, którego sukienka niebezpiecznie podwinęła się do góry. Nie widząc jeszcze jednego ze strażników, momentalnie poderwał się do góry. Oh nie, Hibarii znów mu zniknął z pola widzenia, a było już tak pięknie.
-Widzę że wszyscy już się ocknęli. To dobrze – z niewiadomego miejsca zabrzmiał znów słodki głosik Reborna – Chciałem wykorzystać tą sytuacje na trening i przekonać się jak poradzicie sobie w takich warunkach. Waszym zadaniem jest doprowadzić swojego szefa do końca tego naszpikowanego pułapkami labiryntu.
-A co ze mną!? Też jestem szefem! – odezwał się dumnie blondyn
-Ciebie nikt tu nie zapraszał, wpadłeś przypadkiem. A i jeszcze jedno. Nie możecie używać płomieni – skwitował to krótko mały kapelusznik, a potem nastąpiła cisza w eterze.
-No to idziemy – uśmiechnął się Yamamoto i poderwał dziarsko.
-Gdzie niby? W która stronę chcesz iść, jesteśmy po środku…. Niczego! – nawrzeszczał na niego natychmiast Gokudera na co Takeshi jedynie uśmiechnął się szerzej – Jedynym sposobem żeby się stąd wydostać jest ułożyć jakiś plany.
-Lambo ma plan. Lambo ucieka! – wrzasnął najmłodszy i popędził w całkiem nieznanym mu ani nikomu innemu kierunku, opiekuńczy Tsunayoshi wyrwał się od razu za nim.
-Czekał głupia krowo, nie możemy się rozdzielać! – pisnął spanikowany Hayato .
-Róbcie co chcecie – mruknął stojący dotąd cicho Hibari.
-Kyoya! – oczy Dino zaświeciły się jak dwie żaróweczki, czyli był tutaj i wyglądał na całego i zdrowego.
-O matko, ty też tutaj – wywrócił oczyma na widok blondyna – Chodźmy za nimi, im szybciej stąd wyjdziemy tym szybciej będę miał spokój.
***
Droga na razie przebiegała całkiem spokojnie, wbrew temu, co mówił Reborn nie było tam żadnych pułapek, no przynajmniej na początku. Z pozoru było łatwo. Zdarzyło się po pewnym czasie, co prawda śmiercionośne wahadło, czy strzały wylatujące ze ścian, ale poza tym pełen luz i spokój jak u cioci na imieninach.
Jak to zwykle w historiach takich jak ta bywa lenistwo nie trwało wiecznie gdy przeszli przez jeden z korytarzy nagle pod ich stopami nagle coś zaczęło się ruszać. Podłożę jakby napuchło i po chwili zaczęło gdzie nie gdzie pękać, a spośród szczelin zaczęły wyłaniać się kończyny, tu ręka, tu noga, wszystkie obdarte ze skóry z wiszącymi na poszarzałych kościach kawałkami zgniłego mięsa, zaraz po nich pojawiły się trupie głowy, tylko nieliczne z nich posiadały taki luksus jak gałki oczne, reszta miała zwyczajne puste oczodoły w których wiły się nie rzadko robaki.
-Zo-zombie! – wrzasnął Hayato będąc bardziej podekscytowany niż przerażony – Najprawdziwsze w świecie, żywe trupy! – oczy mu błyszczały, a jeden z umarlaków niebezpiecznie zbliżał się do jego łydki.
-Obawiam się, że one nie są aż tak pokojowo nastawione jak ty! – Dino w ostatniej chwili go odciągnął. Ratując tym samym przed niechybną utrata dolnej kończyny, a być może i samego życia. Zombie może i nie wydawały się dość żywe, ale w jakiś sposób nabierały werwy, gdy zbliżały się do domniemanej ofiary.
-W głowę, trzeba strzelać w głowę! Tak jest w każdej książce!
-Niektóre nie mają głów, Gokudera – zauważył nadal nie przestając się uśmiechać Takeshi – One pewnie chcą mózgu.
-W takim razie jesteś bezpieczny! Idź i się z nimi rozpraw! – wskazał palcem na chmarę truposzy którzy potykali się o własne części ciała.
-Okej, możesz na mnie liczyć Kotku - mrugnął do niego i stanął pomiędzy nim, a zagrożeniem.
-Co? Ej! – zarumienił się nie potrafiąc się wysłowić z tego wszystkiego.
-No to ci pomogę! – Ryohei wypiął pierś i stanął obok niego gotów do walki.
-Lambo też! Lambo też! – piszczał najmłodszy wygrzebując coś ze swojego bujnego afro (nie wiadomo jakim cudem tam się zmieściła), ale była to bazooka, próbował ją w siebie wycelować. Tylko że niestety jego malutkie rączki nie dały rady i w ostatniej chwili coś mu się omskło i w rezultacie pociskiem został ugodzony Sasagawa. Nim kurz zdążył do końca opaść można było dostrzec wysoką, męską, dobrze zbudowaną sylwetkę. Wszystkim, którzy myśleli, że on nigdy nie znajdzie dziewczyny szczena opadła, gdy go zobaczyli. Piękny niczym młody bóg, stał tam dorosły Ryohei.
-Czyżbyście mieli problemy – uśmiechnął się i odwrócił w stronę armii umarłych –Spokojnie, pomogę Wam. Zostawcie to mnie – wszyscy jednak stali niczym słupy soli zupełnie oczarowani nim – No dalej, ruszajcie się, kupię wam nieco czasu! Ekstremalnie!
***
Tym razem go posłuchali, pobiegli w jedyną możliwą stronę, potem nastała krótka kłótnia nad tym czy powinni iść w lewo czy w prawo, oba przejścia wyglądały dość podejrzanie, z resztą jak wszystko tutaj. Uradzili drogą niesprawiedliwej demokracji iść jednak w lewo. Gdy tylko weszli do pokoju ciężkie wrota się za nimi zamknęły na amen, a ich oczom ukazał się pokój wypełniony po brzegi dyniami. Przynajmniej powinny to być dynie, ale zamiast nich były to wydrążone ananasy ze świeczką w środku.
-Serio… nie no… ale serio? Kurwa, serio!? – Mukuro patrzył oniemiały na to wszystko.
Cała reszta towarzystwa zaczęła cicho chichotać.
-Ej to nie jest śmieszne. To ani trochę nie jest śmieszne.
Nadął policzki jak małe dziecko, pierwszy raz można go było zobaczyć w takim stanie, a cała reszta zaczynała już wyć ze śmiechu. W końcu Rukudo tupnął nogą i ostentacyjnie odwrócił się do reszty towarzystwa. Nawet zawsze słodki Tsunayochi robił sobie z niego podśmiechujki, tak samo ułożony Dino nie mógł odmówić całemu pomysłowi niezwykłej finezji, choć najdłużej ze wszystkich starał się ukrywać to jak bardzo go cała sytuacja bawi. Aż wszystkich zaczynały brzuchy boleć ze śmiechu, a im mocniej Ananas się denerwował, tym mocniej reszta rechotała.
-Trafił swój na swego! –piszczał zupełnie niedyskretny Lambo, dopóki Mukuro dosłownie nie spiorunował go swoim wzrokiem, wtedy pisnął cicho i schował się za Sawadę.
-Skoro tak, to zostaje ze swoimi! – oburzył się już nie na żarty.
-Zostawisz mnie…? Samego – w tamtej chwili Tsuna wydawał się naprawdę przestraszony, zrobił wielkie oczy, jeszcze większe od tych, które ma, na co dzień.
-Nie no, jest jeszcze cała reszta – uśmiechnął się do niego krzywo.
-Nie to mi wczoraj obiecałeś! – pisnął, sam tupnął nóżką dość uroczo, aż falbanki jego sukienki się zakołysały. A potem odwrócił się na pięcie, a reszta za nim.
-Nie, Tsunayoshi! Poczekaj, ja wcale… Nie… - Ananasek próbował za nim pobiec, jednak zdecydował się na to o wiele za późno, w chwili, gdy zdecydowana większość towarzystwa opuściła pomieszczenie, wielkie, ciężkie mosiężne drzwi zaczęły się zamykać. Biedak nie zdążył za resztą. Wyszeptał jedynie ciche „przepraszam”, a wtedy Sawada wpadł niemal w histerię.
Cała reszta zastanawiała się o co mu chodzi, co się tak naprawdę między nimi wydarzyło. Dino już od dawna ich obserwował, domyślał się o co może chodzić. Ruszył w jego kierunku, by go pocieszyć.

-No i dobrze, chociaż jest jeszcze ciszej - skwitował chłodno Hibarii.

***

Po ogarnięciu jakimś cudem swojego szefa, znaczy po zapewnieniu go że wszystko będzie dobrze na sam koniec, kolorowo, kwiatki i serduszka, jakoś ocalałym udało się iść dalej. Robiło się coraz gorzej, bo tak jakby podłoga zaczęła być bardziej nierówna. Wszyscy byli przekonani że szli w górę, a raczej w góry! Droga była już niezwykle ciężka, niczym wyprawa w Alpy. Nawet najtwardsi zaczynali ciężko dyszeć.
Dino zerknął na ślicznego Kyoye, który bez trudu dawał radę, nie pokazywał po sobie jak ta droga jest dla niego trudna. Był z niego dumny i w duchu miał nadzieję, że w innych sytuacjach, Hibari będzie równie niestrudzony.
-To się robi nienormalne - wycharczał Gokudera, nawet jego sztuczne uszka i ogonek jakby oklapły. No i spocił się jak grzebiąc w brudnym koszu na bieliznę Dziesiątego.
-Masz... - z niegasnącym uśmiechem Yamamoto podał mu kawałek swoich bandaży żeby otarł sobie czoło.
-Weź to ode mnie. Śmierdzi w cholerę! - oburzył się niesamowicie. Prawie papieros mu wypadł z ust.
-Jesteś cały mokry, na pewno nie chcesz? - przystanął na chwilę i popatrzył błagalnie. Wygalał bardzo uroczo.
-Nie! Mówiłem Ci już! Ile razy mam mówić że jak nie chce to nie chce! - tupnął nogą.
Niespodziewanie, wszystko się zatrząsło pod ich stopami. Nim zdążyli zareagować, Yamamoto i Gokudera z racji, że stali najdalej od wszystkich runęli w dół, inni szybko starali się jakoś wydostać z miejsca gdzie tracą grunt pod nogami. Jednak dla kotka i mumii nie było to takie proste.
Hayato niechybnie spadłby w dół gdyby nie to, że Takeshi złapał go w pasie i przyciągnął do siebie. Zdezorientowany Gokudera nie wiedząc co się dzieje zarzucił mu ręce na szyję.
-Co ty wyprawiasz! - wrzasnął.
-Chłopaki! Trzymajcie się - Cavallone stanął na wysokości zadania i wyciągnął w ich stronę swój bicz. Jednak pomimo najszczerszych chęci jego zabawka nie dosięgała do nich, wtedy też zauważył na czym chłopaki się trzymają, a był to niestety skrawek bandaża, którym był obwiązany szermierz.
-Puść mnie. Nie dasz rady utrzymać nas obu - Hayato nie wił się, ale jego oczy aż kipiały gniewem - Beze mnie masz szansę, ze mną spadniesz i zginiesz - delikatny materiał nie wytrzymywał, zaczynał się rwać powoli - Judaime! Pomóż mu dojść do końca! Zostaw mnie!
-Kiedy ty w końcu zrozumiesz... że ja nigdy cię nie puszczę - Takeshi odpowiedział mu, dość cicho, ale stojący najbliżej Dino to usłyszał.
-Co!? Weź... - zaczerwienił się.
Wtedy bandaż już nie wytrzymał, przerwał się z cichym jękiem i obaj upadli w dół, po chwili ich ciała skryły się w ciemności.
-Chociaż ciszej będzie - skwitował chłodno Hibari.
***
Cała grupa wykruszała się, co krok tracili kolejnego członka. Czyli siły drużyny były mocno osłabione. Na całe szczęście po chwili droga przestała się piąć w górę dzięki temu mogli nieco odpocząć, bo przyznając szczerze Tsuna ledwo wyrabiał. Wiadomo że był ze wszystkich najmniej wytrzymały, a żeby tego było za mało niósł na plecach zmęczonego Lambo, który skonany sobie troszkę przysypiał. Spał tak uroczo, że Dino nie mógł się nie uśmiechać patrząc na niego, zupełnie wtedy gdy patrzy na śpiącą twarzyczkę Hibariego, Wygląda wtedy tak uroczo, niewinnie.  Bez dwóch zdań chce się go po prostu pocałować.
-Tak... - rozmarzył się na myśl o jego słodkich ustach i natychmiast dostał kuksańca pod żebra od obiektu swoich westchnień, zupełnie jakby tamten wiedział o czym on pomyślał.
-Jeść - pisnął słodko dopiero co przebudzony Lambo.
-Już niedługo - uśmiechnął się Sawada i pogłaskał małego po włoskach - Jak tylko dojdziemy do końca.
-Ale ja chcę już - zamarudził i przetarł oczka, a potem zeskoczył i pogrzebał w swojej fryzurze i wyciągnął lizaka. To nic, że zapewne był cały owłosiony, od razu zabrał się do konsumpcji.
Reszta się po prostu skrzywiła.
-Mało... Lambo chce jeszcze! - wrzasnął i wyrwał się do przodu! - Lambo poszuka! - zaczął gorączkowo przeszukiwać pomieszczenia obok, a reszta ruszyła za nim, żeby nie zgubić więcej ludzi.
-Czekaj! Nie uciekaj! - wrzasnął za nim Sawada i pobiegł, ale zanim reszta do niego dotarła stanął jak wryty z rozdziabioną miną - Nie... To wszystko się robi nazbyt dziwne...
To co zobaczyli wszyscy było co najmniej osobliwe. Stał tam cudaczny stwór, wielki na trzy metry, ale najdziwniejsze było w nim to, że miał głowę jakby z winogron.

-Lambo ma owocki! - piszczał mały. Zupełnie zachwycony z obrotu sprawy.

-Nie, nie! Uciekaj! Labmo zwiewaj! - wszyscy wrzeszczeli za nim, przekrzykując się jeden przez drugiego.

Jednak on zupełnie nie słuchał, wgryzł się w kawałek cielska potwora aż wylał się z niego lepki winogronowy sok, a wtedy już było pozamiatane. Monstrum się wściekło i dostało takiego ataku gniewu, że szaleństwem byłoby wchodzić mu w paradę. Rozwalił jedną ze ścian, co wcale nie było takim prostym zadaniem i pognał w dal, jeszcze przez dłuższy czas było słychać dźwięk burzonych murów.

-No i dobrze. Bedzie spokojniej - znów odpowiedział Hibari nie przejmując się ani trochę losem młodszego z towarzyszy, który niechybnie właśnie został uprowadzony

***

-Kiedy to się ma niby skończyć!? Mam dosyć, chcę do domu! Do łóżka! - tym razem Tsuna naprawdę zaczął płakać - Zimno mi i jestem głodny!

Sawada miał absolutną rację, naprawdę robiło się coraz zimniej. Jakby obok była co najmniej góra lodowa.

Dino nie mógłby przegapić takiej okazji. Nachylił się do Kyoyi i szepnął mu na uszko.

-Zimno ci? Może chcesz się przytulić...? -  mruknął do niego seksownie.

-Nie - odparł twardo, ale objął się ramionami żeby nie drżeć.

-Jeśli zmienisz zdanie... Wiesz gdzie mnie szukać.

Hibari nic nie odpowiedział, wywrócił jedynie oczyma.

-Chłopaki! Możecie przestać romansować i mi pomóc...? - Sawada stał i sam się mocował wielkimi mosiężnymi drzwiami - Chcę już stąd wyjść! A nie dam rady sam... Proszę...

Pomogli mu je otworzyć, nawet we troje nie było aż tak łatwo. Jęknęli, stęknęli, ale się udało, gdy tylko wrota się otworzyły poczuli ten niesamowity chłód, z ich ust w jednym momencie wydobyła się para wodna, a im oczom ukazał się piękny widok. To była lodowa komnata, niczym z Krainy Lodu, z niecierpliwością oczekiwali nadejścia Elsy.

Wtedy po pięknych, lodowych schodach, ubrana w lekką, zwiewną sukienkę pokrytą tysiącem lśniących, drobnych koralików zeszła białowłosa postać. Uśmiechnęła się do wszystkich i powiedziała.

-Cukiereczek albo psikus! To wasze ostatnie zadanie!

-BYAKURAN! - wrzasnął Tsuna

-Tak! - pisnął radośnie. Ładnie mi!? No pewnie, że ładnie. Poczęstujcie się, cukierkami, a ja Wam wyjaśnię, co jeszcze musicie zrobić, żeby nie było ja Wam pomóc nie zamierzam - uśmiechnął się naprawdę szeroko.
-W tej chwili cała ta sytuacja sięgnęła apogeum głupoty!
-Ej no...  A tak się starałem... No nic. Ostatnim zadaniem jest sprawdzenie jak bardzo możecie się poświęcić dla sprawy. Tu jest zimno. Bardzo zimno. Idzie zamarznąć w ciągu sześciu godziny. Na szczycie schodów znajduje się równoważnia. Żadnego z przedmiotów nie dacie rady ruszyć. Jedna strona równoważni wyniesie kogoś ponad to wszystko. Jednak druga strona opadnie na sam dół. Jaka będzie Wasza decyzja bohaterowie!? - wzniósł rękę do góry teatralnym gestem - Powodzenia - rozwinął swoje skrzydła i dosłownie wysunął przez szare w suficie.
-Ej to nie fair! O może używać swoich mocy! - oburzył się Dino.
-Nie ważne. Załatwimy to jak najszybciej - Hibari zaczął iść po schodach na samą górę - im szybciej tym lepiej.
-Ale, Kyoya, jak chcesz to zrobić?
-Normalnie. Ja i ty staniemy na jednej stronie, a Sawada na drugiej. On wyleci w górę. Koniec.
-No ale wtedy my tu zostaniemy i..

-Liczy się to, że wykonamy, zadanie, prawda. Z resztą wątpię, żeby Reborn pozwolił wszystkim zginąć - wzruszył ramionami, wyglądało na to, że całej tej sytuacji nie brał na poważnie.

-Tylko że zostaniemy tutaj całkiem sami - Usta Dio niespodziewanie wykrzywiły się w szerokim uśmiechu.

-Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, dobra? - doszedł na szczyt schodów i wskoczył na zapadnię, która od razu powoli zaczęła opadać w dół.

-Tsuna, pospiesz się i wskakuj na drugą stronę! - pogonił go Cavallone

-Ale chłopaki, nie zostawię was tu samych!

-Poradzimy sobie! – wizja spędzenia kilku chwil sam na sam z Kyoyą, nawet w tym zimnie była kusząca.

-To wszystko jest tak idiotyczne, że już bardziej nie można - skwitował wskakując na drugą część.

Blondyn od razu dołączył do bruneta. Spojrzał na niego ukradkiem. To zimno, zaraz go przytuli, żeby nie zmarzł bardziej. Obaj obserwowali jak Sawada wznosi się coraz wyżej, a oni opadają w dół. Tak jak miało być, gdy byli już na tyle daleko, żeby Tsuna nie mógł tego zobaczyć, objął Kyoye ramieniem zarzucając mu swój płaszcz.

-Co ty wyprawiasz!? - oburzył się niemal natychmiast i chciał w pierwszej chwili wyszarpać, ale było tak zimno.

-Kyoya... Daj spokój... - mówił cicho, spokojnie, ale głos mu uwodzicielsko mruczał.

-Skończ już z tymi gierkami - mruknął ale dał się przytulić - Zagryzę cię na śmierć jeśli spróbujesz zrobić coś jeszcze.

-I tak cię uwielbiam Kyoya... - uśmiechnął się zadowolony z tego, że może chociaż tyle.

***
Jak to zwykle w bajkach bywa, nikomu tak naprawdę nic się nie stało, wszyscy wrócili prawie cali i prawie zdrowi. Nie licząc kilku zadrapań, siniaków oraz kataru.

Niestety po tym wszystkim cała drużyna była już zbyt zmęczona aby się bawić.

Ryohei  i Lambo siedzieli przy stole zapadając smakołyki i regenerując siły.
Yamamoto zadowolony, uśmiechnięty od ucha do ucha siedział z głową śpiącego Gokudery na kolanach gładząc go co chwila.
Tsunayoshi obejmował za szyję Mukuro i tańczyli wolno w końcu mogąc się odprężyć.
Dino siedział smutno pijąc soczek, załamany. Nie tak to miało przecież wyglądać. Nie tak sobie wyobrażał. Patrzył na siedzącego i naburmuszonego na wszystko i wszystkich Hinariego. Westchnął smutno. Nic nie wyszło.
-Chodź na chwilę - mruknął Kyoya podchodząc do blondyna.
-Gdzie? - poderwał się w jednej chwili.
-Po prostu chodź - skwitował chłodno i poszedł gdzieś na stronę, a Dino za nim - wiem co planowałeś - odrzucił towarzysza niemal pogardliwym spojrzeniem.
-Tak, naprawdę? - zaśmiał się nerwowo i podrapał po głowie.
-I nie wyszło.
-Ano nie - westchnął smutno.
-Nie traktuj tego jako jakiejś deklaracji - powiedział Hibarii i nagle niespodziewanie stanął na palcach. Złapał za szatę Dino i szybko dotknął jego ust swoimi.
Zaskoczony Cavallone na początku nie wiedział, co się dzieje ani jak powinien się zachować. Otworzył oczy zdziwiony i chwilę trwało zanim się ogarnął i zdecydował przyciągnąć do siebie władczo Kyoye, aby pogłębić pocałunek. Było nawet przyjemniej niż to co sobie wyobrażał. To było lepsze od tego co jest lepsze od wszystkiego.
-Oh Kyoya! - chciał go jeszcze przytulić na koniec.
-Starczy! - odetchnął go. Policzki miał nieznacznie zaróżowione - musi ci wystarczyć... Na razie...
-To znaczy że dostanę kiedyś więcej? - uśmiechnął się zadowolony.

-Hej! - Ryohei przerwał tą ckliwą scenkę - Mam pytanie! Znacie tego gościa? - wskazał na kogoś przegranego w białe prześcieradło z dziurami wyciętymi na oczy - W lochach też z nami był.
KONIEC
I jak się Wam podobało?
Wybaczcie formatowanie, ale jestem u kogoś na komputerze i trochę lipnie to wyszło.... poprawię, gdy będę już u siebie :)