wtorek, 29 września 2015

Sinbad x Ja'far

Mamy dziś bardzo ale to bardzo specjalną okazję.
Moja siostra oraz beta ma dziś urodzinki.
Z tej okazji przygotowałam dla niej coś specjalnego.
Opko napisane apecjalnie dla niej.
Mwszystkiego najlepszego Malutka ^^

(Jeśli ktoś znajdzie jakieś błędy, niedopatrzenia, literówki, źle złożone zdania uprzejmie proszę o wskazanie mi ich)
Tysiąc pierwsza noc
Tłum, gwar, alkohol, jedzenie, śpiew, taniec. Żadna z tych rzeczy nie sprawiała przyjemności Ja’farowi, stał spokojnie gdzieś z boku z wolna popijając wino. Miało cierpki smak i intensywną woń. Nie do końca za tym przepadał, wolał raczej coś łagodniejszego i coś, co o wiele mniej trzepie niż to cholerstwo. Jednak jedynym, co zaprzątało mu głowę było to ile jeszcze rzeczy powinien dziś zrobić, zamiast tutaj siedzieć. Tylko, że ten jego cholerny Król zażyczył sobie zabawy. Nic z tego, bez szans żeby popracował, a miał jeszcze wiele dokumentów do przeczytania i podpisania. Był zmuszonym się zająć sprawami wojska, ostatni dużo też czasu spędzał nad nowa ustawą, chciał ją dopieścić, zanim przedstawi ją Sinbadowi, bo co, jak co ale był pewien, że przyjmie ją bez mrugnięcia okiem, ba! Nie czytając jej nawet. Cieszył się, że aż tak mu ufa, ale… no właśnie, zawsze jest jakieś „ale”.
                -Masz naprawdę piękne oczy… - Usłyszał z dala głos swojego króla, który tulił do siebie jedną z czarownych dziewcząt. Miała śniadą cerę i ciemne włosy. Bez wątpienia była urokliwa, jednak Sinbad wcale nie patrzył w jej oczy, tylko na coś zgoła innego.
                Ja’far prychnął jedynie i odwrócił wzrok. Ani trochę nie miał ochoty patrzeć dalej, co się wydarzy.Za dobrze znał całą historie, najpierw Sinbad zacznie się do niej kleić, potem polecą pocałunki, żeby następnie szepnąć jej na uszko kilka ciepłych słów, a potem zabrać ją do swojej komnaty. Zawsze tak działał, a one zawsze mu ulegały. Nie był zdziwiony ich zachowaniem. Król Syndri chcąc nie chcąc, był bardzo uroczy a do tego przystojny. Żeby tego było mało jego ton głosu był niezwykle uwodzicielski.
                Nawet nie zauważył, że gliniany puchar w jego rękach się rozkruszył pod wpływem jego uścisku, dopiero wżynający mu się w skórę odłamek mu to uświadomił. Syknął krótko czując jak wino i krew leją mu się po dłoni. Wyrzucił z odrazą resztki szkła.
                -Tyle z tego dobrego wyszło – skwitował oddalając się.
                Znikając za murami zamku zerknął jeszcze na swojego Króla, tak jak się spodziewał, sytuacja przybierał dokładnie taki sam obrót jak zawsze. Zdecydowanie nie chciał na to dłużej patrzeć. Zasze było tak samo, Simbad kochał się łasić i dobierać do kobiet, jeśli ta tylko była wystarczająco ładna. Potrafił być niezwykle czarujący i elokwentny. Chyba żadna nie potrafiłaby mu odmówić. Niż dziwnego, ktoś posiadający taka urodę, nie mógł się opędzić od dziewcząt.
                Skrył się w swojej komnacie i obwiązał rękę czymś, żeby nie krwawiła. Usiadł przy wielkim stole i zaczął nerwowo przeglądać porozrzucane tam dokumenty. Jednak na niczym nie mógł się skupić, rozczytywane tak skrupulatne litery nie miały dla niego większego sensu od bełkotu pijaka. Zawsze tak było, gdy widział go z kimś. Z całych sił próbował zająć się pracą, żeby wygonić ten widok sprzed swoich oczu. Zapomnieć tym, czego po raz kolejny był świadkiem. Być pewnym tego, że będzie mógł jak zawsze z niewzruszeniem stać u jego boku. Wspierać go tak jak powinien.
                W pewnym momencie uznał, że nic z tego. Odpuścił sobie czytanie dokumentów i usiadł opierając głowę o swoją rękę. Zamknął oczy. Wiedział, że jego zachowanie było idiotyczne. Był jedynie jego generałem, a on był tylko jego Królem nic więcej. Nie mógł liczyć na coś więcej. Nigdy. Westchnął z bezsilności. Nic innego zrobić nie mógł.
                Niespodziewanie ktoś zapukał do jego drzwi, to było dziwne, bo wszyscy powinni się jeszcze bawić w najlepsze. Zwykle tak był, że przyjęcia kończyły się nad bladym świtem. Dlatego teraz był w całkowitym szoku, że ktoś w ogóle był w zamku. Pomyślał, że musiało coś się stać i natychmiast musi czemuś zaradzić. Otworzył drzwi bez zastanowienia i zobaczył tam jednego ze służących.
                -Coś się stało? – widząc go jego myśli przybierały najstraszniejsze kształty.
                -Przepraszam, że przeszkadzam w spoczynku, ale Król cię wzywa, Generale.
                Przymrużył oczy. Teraz już był pewien, że coś najzupełniej w świecie nie gra. Tylko jeszcze nie wiedział, co dokładnie, ale to dziwne uczucie gdzieś w okolicy żołądka zaczęło znów mu towarzyszyć. Często mu ono towarzyszyło, gdy chodziło o jego Króla.
-Gdzie on jest? – odparł szybko.
-W swojej komnacie, Generale…
Niewiele myśląc pognał, co sił w nogach. Zastanawiał się, co też takiego mogło się wydarzyć, że Sinbad przerwał zabawę i wrócił do siebie, a w dodatku go wezwał. Może i czasami zachowywał się jak paranoik, ale mając kogoś takiego, kogo był zmuszony pilnować niemal na każdym kroku nie mógł się zachowywać inaczej.
Wbiegł do jego komnaty, nawet nie siląc się na pukanie.
-Co odwaliłeś? – spytał jak tylko znalazł się w środku. Zobaczył Sinbada leżącego spokojnie na łóżku. Nie wyglądał ani na rannego, ani na chorego, ogólnie był okazem zdrowia. Od razu rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejś ślicznotki, która zawsze po takich ucztach przesiadywała albo na łóżku albo przy toaletce. Tym razem nikogo nie widział. Wziął się pod boki – Co tym razem nie wyszło?
-O, czym mówisz? – odparł łagodnie wstając. Nie był tak pijany jak można się było po nim spodziewać.
-O którejś z tych kobiet oczywiście… - wskazał wzrokiem na okno, z którego dobiegały krzyki i śmiechy bawiących się tam ludzi.
-Była jedna, ale kazałem jej odejść – uśmiechnął się szeroko – Nie miałem dziś ochoty na żadną z nich – wstał. Szaty miał lekko rozchylone. Czuć było od niego wonności, których zwykle używają kobiety,
-Dobra, nieważne. Czego ode mnie chcesz? – westchnął zrezygnowany. Najwidoczniej Sinowi się po prostu nieźle nudziło i tyle.
-Zobaczyć cię chciałem, mój ty mały zazdrośniku… - bez uprzedzenia położył mu rękę na policzku.
-Zostaw – zrobił gwałtowny krok do tyłu. Tym razem się nie da omamić. Obiecał to sobie – Wychodzę – odwrócił się i od razu poczuł szarpnięcie za rękę. Jego król złapał go od tyłu i przyjrzał się jego opatrunkowi. Dowód ta to, jak bardzo był zazdrosny.
-Naprawdę nie musiałeś tego robić… - potarł bandaż. Jego głos był cichy a jednak tak dźwięczny – Mogłeś sobie zrobić krzywdę…
-Zostaw mnie – syknął przez zęby, ale więcej powiedzieć nie zdołał, bo Sinbad odwrócił na siłę jego głowę i wpił się w jego usta. Smakował trochę alkoholem, ale tylko odrobinę. Cały opór Ja’fara zaczął gwałtownie maleć i choć obiecywał sobie, że już więcej nie da mu się omamić tymi wszystkimi pocałunkami, pieszczotami i słodkimi słówkami to teraz stał i oddawał mu ten pocałunek. Gdy się od siebie oderwali stróżka śliny nadal łączyła ich usta – Sin…
-Kiedyś przez tą swoją zazdrość to zrobisz sobie prawdziwą krzywdę… - ściągnął mi nakrycie głowy, które zwykł nosić. Upadło ono bez ładu i składu na podłogę.
-Sin, nie… - odparł łamiąc się zupełnie. A przecież sobie obiecywał. Tylko te usta, te oczy, te dłonie. Nie potrafił im się oprzeć.
-Tak szybko dziś uciekłeś… nie bawiłeś się dobrze? – pociągnął go lekko w stronę łóżka.
-Nigdy się dobrze nie bawię na czymś takim…
Dał mu się dosłownie prowadzić. Aby w końcu samemu nie wiedząc jak znaleźć się na łóżku. Sinbad zawisł nad nim i przyglądał mu się uważnie. Ja’far przymknął oczy. Nie dając wiary, że znowu się na to wszystko godzi.
-Przestań – wyszeptał. Nie mógł, nie potrafił. Nie, gdy jeszcze godzinę temu widział jak obściskuje się z kimś innym. W przeciwnym wypadku nie myślałby wcale, ale teraz serce mu krwawiło.
-Daj spokój… wyglądasz ostatnio na bardzo zestresowanego… - odparł i podciągnął mu do góry suknię. Tak po prostu przejechał mu ręką po zewnętrznej stronie uda.
-Proszę nie… - próbował ją obciągnąć do dołu, jednak jego siły w tej nierównej walce już chwilę temu się doszczętnie wyczerpały. Nie minęła chwila a jego szaty już nic go nie osłaniały. Jedynie odrobinę torsu i ręce. Dyszał ciężko a jego tętno przyspieszało z chwili na chwilę coraz bardziej.
-Trzeba to będzie z ciebie całkiem zdjąć – wskazał na czerwone niczym krew, wrzynające się w skórę, otaczające ręce Ja’fara nici.
Na to pozwalał tylko mu. Zwykle zawsze był przygotowany do walki, ale gdy był tylko z nim, nigdy się niczego nie obawiał. Zupełnie pogodził się już z myślą, że jest przy nim całkowicie bezbronny. Nigdy przy nikim się tak nie czuł i przy nikim innym nie pozwoliłby się tak sobie czuć. Dał mu, więc powoli rozplątać ze swoich rąk te czerwone nitki. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że wcześniej mu przeszkadzały teraz, gdy poczuł niewyobrażalną ulgę, uświadomił to sobie.  Usiadł i rozmasował ręce gdzieniegdzie. Westchnął w środku i uśmiechnął się do siebie. Na tych sznureczkach się nie skończyło, został w mgnieniu oka pozbawiony ubrania. Sam wiedział już od dłuższej chwili, że długo w nim nie pozostanie i tak się stało. Popatrzył kątem oka na zaróżowione ślady na skórze i na to, co robi jego Król, a jego król właśnie obcałowywał te ślady.
-Biedactwo… - pocałował go jeszcze raz. – Nie musisz tego nosić, na co dzień… Setki razy ci to powtarzałem.
-Gdyby coś sie stało… - zaczął mówić.
-To ja cię obronie. Nie musisz się bać – uśmiechnął się do niego.
-Nie boję się – poza tym to ja mam Cię chronić. Obruszył się, złapał go za kark i go pocałował. Nieco brutalniej mu to wyszło niż zamierzał, ale nie potrafił się powstrzymać.
To, co zrobił bardzo spodobało się Sinbadowi. Od razu sam na niego naparł całując jeszcze ostrzej z westchnieniem i niemal uwielbieniem. Potem dłońmi zaczął błądzić po jego boku, powoli zmuszając go, aby znów się położył. Zrobił to już bez żadnego oporu. Król zaczął całować swojego Generała zawzięcie, tak jakby z każdym pocałunkiem chciał mu pokazać, udowodnić, że należy do niego. Dotykał go po całym ciele, tam gdzie sięgnął. Powoli rozbudzał jego zmysły, aż do momentu, w którym ciało Ja’fara zaczęło drżeć, a jego tętno zabójczo przyspieszać, oddech też stał się płytki i urwany.
-Sin… jęknął, gdy wyczuł jak usta jego Króla schodzą coraz niżej. Wiedział, dokąd brną. W pewnym momencie wyczuł jak zamykają się na jego penisie. Wstrzymał oddech i wygiął się. Był już niesamowicie podniecony. Dlatego ulżyło mu.
-Jesteś wyposzczony – stwierdził Sinbad. Patrząc na niesamowite pożądanie w oczach kochanka.
-Lepiej się zamknij i nie przestawaj… – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Sinbad zaśmiał się cichutko. Wstał jedynie na chwilę. Zdjął z siebie ubranie. Pokazał całe swoje piękne ciało, ani trochę nie wstydząc się stanu, w jakim sam się już znajdował.  Zostawił rozłożonego na łóżku i rozpalonego kochanka. Wyciągnął z jednej z szaf małą buteleczkę z jakąś oleistą cieczą.
Ja’far zerknął na niego przymglonym wzrokiem, w tej chwili siarczyście przeklinał swoją przezorność, w końcu sam tam umieścił tą butelkę, może gdyby nie ten fakt tak łatwo by mu się dziś nie oddawał. Wbił bezwiednie wzrok w górę i patrzył na finezyjnie upięty, zrobiony z delikatnej tkaniny baldachim, za moment jednak widok ten przysłoniła mu roześmiana głowa swojego Króla. Wyglądał naprawdę pięknie, gdy kosmyki jego długich, jedwabistych włosów spływały w dół osłaniając jego twarz z obu stron. Był jak słońce, albo raczej jak księżyc w piękną pogodną noc.
Niczym zahipnotyzowany tym widokiem wyciągnął do niego ręce i zarzuci mu je na szyi. Nie przyciągnął go do siebie, lecz sam się lekko uniósł. Popatrzyli sobie w oczy. Uchylił usta coś prawie się spomiędzy nich wymsknęło, ale w ostatniej chwili zagłuszył wyznanie głośnym przełknięciem śliny.
Jego Król uśmiechnął się jedynie dobrodusznie, tak jakby zupełnie wiedział, co kotłowało się z tyłu jego ślicznej płowej główki. Pozwolił się pocałować, a potem musnął swoimi ustami skórę na jego szyi.
Z ust Ja’fara wydobył się cichy dźwięk, podobny do takiego, które wydaje dziecko, w nocy, gdy jakiś przykry koszmar lub natrętny owad zakłóci mu błogi sen. Bez wątpienia właśnie w takich sytuacjach zawsze zachowywał się cicho, zupełnie jakby się obawiał, że jego głośne jęki mogą sprowadzić tu kogoś niepotrzebnego. Chociaż nie musiał tego ukrywać, nawet gdyby ich ktoś zobaczył lub usłyszał, to nikt nie zadałby żadnego pytania. Wszystko pozostałoby w tajemnicy, nikt by nawet o tym nie pisnął. Ale nie robił tego z tego powodu ani też, dlatego, że kiedy byli młodzi Sinbad rozpaczliwie starał się wydobyć z niego jakieś dźwięki podczas ich pieszczot, nie Ja’far po prostu kochał się cicho, a jego kochanek już od dawna o tym wiedział i nie miał już ni żalu ni pretensji.
-Nadal próbujesz mi wmówić, że tego nie potrzebujesz? – rzekł Król schodząc niżej łaskocząc młodszego swoimi włosami po torsie i brzuchu. Widział, jakie reakcje wywoływały delikatne muśnięcia, prawie, że niezauważalne, drobne, wilgotne pocałunki.
-Sin… przestań… - ostatkiem sił, bo wiedział, że już przegrał, próbował odciągnąć jego głowę od siebie za włosy.
-Potrzebujesz tego jak każdy mężczyzna….
-I każda kobieta… - odparł bardzo cicho to akurat mógł pozostawić dla siebie, ale nie zdążył się ugryźć w język. Już za moment uchwycił jego karcące spojrzenie. Zazwyczaj sam patrzył na niego podobnie.
-Ty i ta twoja zazdrość – skwitował całkiem chłodno jak na sytuację, w jakiej się znajdowali – Te wszystkie kobiety wokół mnie… nie powiem to przyjemne. Kobiety są piękne, mają piękny zapach i przyjemne ciało. Jednak… - w tej chwili przyciągnął go do siebie i zaczął napierać swoim kroczem na jego – To twoje ciało i twój zapach kocham najbardziej na świecie.
Uwierzył mu, w tej chwili bardzo chciał mu wierzyć. Ta wiara był a mu potrzebna. Uśmiechnął się lekko zażenowany, chciałby to ukryć, ale twarz Sinbada była zbyt blisko, zakrył, więc sobie oczy ręką i rozłożył nogi. Zupełnie tak jakby chciał wt ten sposób powiedzieć: „wiec pokarz mi jak bardzo mnie kochasz”
I tak właśnie zostało to odebrane. Jego Król od razu przeszedł do działania. Z buteleczki, którą wcześniej przyniósł i wylał odrobinę olejku na palce. Jego intensywny zapach przywodził na myśl wonności do kąpieli, ale służyły do czegoś zupełnie innego. Sinbad wsunął delikatnie swoje palce w jego wnętrze. Jednocześnie cały czas na niego patrząc, obserwując jego reakcje, a Ja’far jedynie westchnął cicho, tak cicho, że ledwie sam to zauważył. Czując go w środku, jak się w nim nieco porusza przygryzł swój palec wskazujący. To nie było jeszcze to, co go czekało, wiedział o tym, chociaż kochali się rzadko. Nie zawsze był na to czas i nie zawsze było na to miejsce. Nigdy nie mógł przewidzieć, kiedy akurat jego Król go zapragnie, bo sam przecież pragnął go niemal zawsze. Chociaż tego po sobie nie pokazywał, ale kochał te kilka marnych chwil nawet, jeśli nie zawsze czuł się z tym komfortowo, gdy chociażby jego ukochany śmierdział kobiecymi perfumami, ale zawsze czekał na to z niecierpliwością. Dlatego teraz pozwalał mu, na co tylko zechce. Już wiedział, dawno już się zorientował, że się w nim szaleńczo zakochał. Drgnął lekko i przyciągnął jedno kolano do siebie unosząc nogę lekko do góry, poczuł go w bardzo delikatnym miejscu.
-Pospiesz się… - wyszeptał niecierpliwie odrzucając z oka zbłąkany kosmyk włosów.
Sinbad zaśmiał się cichutko, Ja’far doskonale wiedział co miał na myśli, ale tego nie wypowiedział, jednak z jego oczu wyczytał jak mówił „A przecież nie chciałeś?”, ale był mu wdzięczny za to, że milczał, bo inaczej nie mógłby mu pozwolić kontynuować, chociaż dosłownie płonął z pożądania. Jego nagie ciało drżało, bynajmniej nie z nocnego chłodu.
Król wyciągnął palce i przejechał mu z lubością po wewnętrznej stronie uda, wzdłuż jego blizny. Spojrzał na to jak po raz kolejny przez niego zadrżał.
-Wchodź – ponaglił go po raz kolejny.
-Aż tak bardzo tego chcesz? – teraz zmierzwił mu lekko włosy. Potarł delikatne białe nitki tak jakby to była drogocenna tkanina. Ja'far korzystając, że jego dłoń jest tak blisko ujął ją, najpierw pocałował a potem przycisnął ją do swojego policzka.
-Tak – odparł cicho, nieśmiało, zawstydzony tym pytaniem i swoją odpowiedzią.
Sinbad nastawił się i powoli wsunął. Gdy już wszedł lekko, kilkoma gwałtownym ruchami dobił do końca. Ja’far przygryzł wargi i wbił paznokcie w ramiona kochanka, czując jego raptowne pchnięcia, ale gdy już poczuł go w sobie całego, miał wrażenie, że jest w raju. Przymknął oczy, żeby móc w pełni się rozkoszować tą chwilą. Czuł go, leżącego na sobie i czuł go w sobie. Objął go nogami i rękoma ile sił mu starczyło. Nie wypuści go. Najchętniej nie wypuściłby go nigdy.
-Sin… - szepnął mu do ucha mierzwiąc włosy. Były takie delikatnie, tak przyjemnie miękkie, rzadko kiedy mężczyźni mają tak piękne włosy.
-Dobrze, prawda…? – zaczął się powoli poruszać. Ustami dotykał jego ramienia.   
-Tak… - jego głos był cichy. Tak jakby wydobywał się zza zamkniętych drzwi. Ale było mu tak przyjemnie. Rozkoszował się i rozpływał.
Odgłosy dochodzące z dworu były o wiele donośniejsze niż te w komnacie. Krzyki i śmiechy, choć przytłumione całkowicie kamuflowały sapnięcia i skrzypienie łóżka.
W pewnym momencie, Sinbad wyszedł z niego. Odwrócił go bokiem, rozchylił jego pośladki i ponownie w niego wszedł od razu do samego końca. Zupełnie gładko. Przytrzymał go za biodro i znów zaczął się gwałtownie poruszać.  Ja’far otworzył oczy i popatrzył na drgające płomyki świec poustawianych dookoła łóżka, dopiero teraz zauważył jak wiele jest ich poustawianych. Zupełnie niepotrzebnie, bo nie było aż tak ciemno. Sinbad bywał rozrzutny, jeśli chodziło o Ja’fara.
-Sin… pozwól mi dojść, ja już muszę… - Ja’far złapał za swoją męskość i zaczął poruszać energicznie ręką.
-A nie mówiłem, że jesteś spragniony – odwiódł jego rękę i sam zaczął go pieścić. Ustami musnął jego ucho, potem policzek, a następnie sięgnął jego ust.
-Może troszeczkę….
Był niezadowolony z tego, że przestał go całować. Chciał jeszcze. Chciał więcej. Tylko, że teraz czuł, że zaraz odpłynie. Nie miał sił przyciągnął jego głowy z powrotem. Zaczął oddychać coraz ciężej. Usta otworzył szeroko. Za każdym razem, gdy Sinbad trafiał w jego czułe miejsce robiło mu się gorąco, jeszcze bardziej niż do tej pory. Dźwięki rozmywały się zupełnie, były dla niego jak jeden wielki szum. Dochodziło do niego tylko to jak Król szepcze jego imię. Tylko to się liczyło. Zacisnął z całych sił pięść na poduszce. W tej jednej chwili już zupełnie nie panował nad swoim ciałem, nawet nie czuł, że je jeszcze ma. Wszystko dookoła było jedną wielką przyjemnością. Tak jak zawsze dochodził po cichu, a ten fakt Sinbad mógł poznać jedynie po tym, jak mocno zaciskał się na jego penisie i po swojej oblepionej nasieniem ręce.
-Jesteś cholernie ciasny, gdy dojdziesz – sapnął Król nie przestając się poruszać – Po tobie nigdy długo nie wytrzymuje…. – skwitował samemu dochodząc. On znowu westchnął bardzo głośno. Ja’far był pewien, że wszyscy na dworze także go słyszą.
-Bo za rzadko się kochamy… - odparł z nutą żalu w głosie, kryjąc twarz w miękkiej poduszce.
-Więc, czemu nie przychodzisz do mnie i nie mówisz „Ej Sin… Kończ robotę, mam ochotę się kochać”? – pochylił się i przygryzł mu ucho.
-A, kiedy ty pracujesz? – zerknął na niego z ukosa.
-Kiedy mnie do tego zmusisz… - wyszedł z niego i ułożył się obok. Od razu objął go czule.
-Wziął byś się do roboty i może najwyższy czas się ożenić, a nie skakać z kwiatka na kwiatek…
-A, co, wyjdziesz za mnie? – spytał, naprawdę poważnie.
-Nie bądź śmieszny. Nie możemy….
-Ale gdybyś tylko chciał – odwrócił go tak, że teraz leżał na plecach i przytrzymał mu ręce. Patrzył mu głęboko w oczy – Gdybyś tylko chciał. Już teraz bym się z tobą ochajtał a potem zamknęlibyśmy się w komnacie. Nie pozwoliłbym ci nosić nic poza klejnotami i patrzyłbym na ciebie całymi dniami… – zaczął całować go po szyi.
-Głupek… - odwrócił wzrok, ale mimowolnie się uśmiechnął. Tylko Sinbad mógł powiedzieć coś tak irracjonalnego tak poważnie sprawiając, że pomimo zdrowego rozsądku bez wahania mu uwierzył. Uwierzyłby we wszystko, co tylko by mu powiedział – Doskonale wiesz, że to niemożliwe.
-Tak jakby mnie to obchodziło – uśmiechnął się i ułożył powrotem wtulając się w niego.
Ja’far zamknął oczy. To nie tak, że już nie był na niego zły po tym jak widział go z tamtą kobietą, jak widział go z wieloma innymi, ale teraz nie miał zwyczajnie sił się na niego wściekać. Na samą myśl robiło mu się gorąco, ale przecież Sinbad był królem i mógł niemal wszystko. Poza tym już dawno przywykł do myśli, że jakaś kobieta kiedyś stanie u jego boku. To nieuchronne, a wtedy będzie musiał osunąć się w cień. Potem przyjdzie czas na dzieci. Doskonale wiedział, że taka jest kolej rzeczy.
Nawet nie zauważył, kiedy zrobił się senny. Zasnął, ale nie na długo. Może przespał godzinkę, poznał to po tym jak bardzo zmęczony się obudził, a raczej obudziło go pukanie. Spojrzał na Sinbada, ten nadal spał oplatając go ramieniem. Zwinnie wysunął się spod niego i nie przywiązując uwagi do tego żeby się ubrać, zarzucił cokolwiek na siebie.  Do ręki wziął jeden z noży. Nauczony tym żeby zawsze i wszędzie być czujny. Otworzył drzwi chowając ostrze za plecami. Stała za nimi młoda, piękna kobieta i wyraźnie wyglądała na zupełnie osłupiałą na widok białowłosego.
-Przepraszam, chyba się pomyliłam – pisnęła.
-Nie – odpowiedział chłodno. Doskonale wiedział, czemu ona tutaj przyszła i kogo szukała – On już śpi.
Spojrzała dziwnie, ale o nic nie zapytała. Jak zwykle bez żadnych pytań, bez komentarzy. Kto by się odważył go krytykować.
-Pójdę już – odrzekła.
-Tak będzie najlepiej.
Zamknął tak po prostu jej drzwi przed nosem. Zastanawiał się, jakim cudem wyminęła strażników. Nie powinni jej tu wpuszczać, nie powinni tu dać wejść nikomu. Będzie musiał podwoić straże przed komnatą króla. Tego był pewien.
Teraz spojrzał na śpiącego Sinbada i zaczął się zastanawiać ile jeszcze takich scen przyjdzie mu przeżyć. Ile razy jeszcze będzie patrzył na swojego Króla w objęciach kogoś innego.  Podszedł do niego z wolna i przyjrzał się jak śpi. Tak błogo i bezbronnie. Nagle dziwna myśl przemknęła przez głowę Ja’fara:
A gdyby go tak po prostu zabić?
Otrząsnął się momentalnie, wiedział, że już wtedy nie zobaczyłby go z nikim innym. Mógłby to zrobić teraz, gdy spał i nie mógł się bronić. Mógłby to zrobić już setki razy. Tak jak chciał to zrobić kiedyś,.] To przecież takie proste. Szybkie cięcie po tchawicy, albo jedno pchnięcie w serce. Tak proste. Przecież robił to już niezliczoną ilość razy. Nagle ostrze, które trzymał w ręku zaczęło mu niesamowicie ciążyć, jak gdyby ważyło więcej z każdą sekundą, a przecież wciąż było takie samo. Uniósł rękę do góry, tak zdecydowanie coś musiało się stać z tym kawałkiem metalu, był ciężki jak głaz.
Tak łatwo
Jednak nim ostrze zdążyło zawisnąć nad ofiarą, wypadło ono z ręki Ja’fara, a raczej sam je wypuścił. Upadło na podłogę robiąc w tej ciszy niespodziewany hałas. To przebudziło Sinbada. Podskoczył wyrwany ze snu i spojrzał na swojego kochanka, po którego policzkach spływają łzy.
-Co się stało? – spytał chwytając go za nadal wyciągniętą rękę.
Pokręcił tylko głową i dał się przytulić. Jak miał mu powiedzieć, że nie znosi, gdy go z kimś widzi? Jak miał mu pokazać to jak bardzo cierpi? Nie potrafił. Nie potrafił wyrazić tego, co czuje, ani nie potrafił go już zabić. Teraz przyszło mu to po prostu cierpliwie znosić.


Obrazek nieco niecenzuralny, ale śliczny ^^

wtorek, 22 września 2015

Z pamiętnika część 1

Witam!
W odpowiedzi na Wasze pytania: ŻYJĘ!
Mam się świetnie no może tylko katar mi dokucza, ale poza tym radze sobie.
Przepraszam że tak mało i nieregularnie pisze ale przez życie prywatne i pracę mam mało czasu.
Ale przysięgam że piszę cały czas.
Tak tu się zastanawiałam co by tu Wam dodać i  tak naprawdę dopieszczone mam jedynie opowiadanko z HQ, ale nie chce sypać tylko samym HQ, poza tym mało kto bd kojarzył te postacie bo są jak na razie tylko w nadze (cała nadzieja w sezonie 2!) ale dobra tam, wracając do tematu tym razem postanowiłam przedstawić Wam coś nietypowego.. jak na mnie.
Otóż to bd autorskie opowiadanie z autorskimi postaciami i uwaga, uwaga! Główny bohater to NIE gej, ba! Nawet nie chłopak ale DZIEWCZYNA!
Ale spokojnie, o główna tematykę bloga zahacza...
Jeśli to Was nie zraziło to zapraszam do czytania pierwszej części, ni wiem kiedy napiszę drugą, ale czułam, że chcę to w końcu zaprezentować i zobaczyć jak to przyjmiecie.




                Z pamiętnika… Część I
Carol nie była ani brzydka ani piękna. Tego można by się spodziewać po kimś z mieszanką krwi angielskiej i japońskiej. Jej ojciec wywodził się z kraju flegmatycznych herbatopijców, w dodatku był rudy, czego dziewczyna na szczęście po nim nie odziedziczyła, w genach przekazał jej jednak skórę pokrytą piegami, które uwidaczniały się szczególnie w słoneczne dni. Po matce jak można się było tego spodziewać dostała czarne, proste włosy, duże i brązowe oczy, oraz niski wzrost.
                Za to charakter Carol był dość specyficzny. Wychowywała się w dwóch państwach. Zawieszona pomiędzy dwoma światami, w jednym uczyli ją, że ma być cicha i spokojna, w drugim, że ma być zwyczajnie nudna. Chyba udało jej się sprostać wszystkim wymaganiom. Była cichą i nudną dziewczyną, bez stałych przyjaciół. Bez żadnych cech szczególnych, heroicznej odwagi, ani zaciętości. Można by ją nazwać typową bohaterką anime z gatunku shojo.
Jednak jak to zwykle bywa Carol nie była zwyczajną dziewczyną. Ze stoickim spokojem przyjęła propozycję przejścia do nowej szkoły. Nie wiele dziewczyn zgodziłoby się zacząć uczęszczać do męskiej szkoły, jako jedna z pięciu wybranych. Tak, dla Carol to była niezwykła szansa, w końcu nie, na co dzień można natrafić na okazję rodem z mangi, żeby znaleźć się, jako jedna z nielicznych otoczona przez masę przystojniaków, gotowych na jej skinienie zrobić dosłownie wszystko. Bez cienia wątpliwości postanowiła przystąpić do tego programu eksperymentalnego i stać się jedną z pięciu uczennic męskiego liceum.

Cudowne uczucie przepełniało jej serce, gdy stanęła przed bramą szkoły. Wciągnęła powietrze do płuc i uśmiechnęła się szeroko. Kurczowo ściskała małą, podróżną torbę,
Tak… To dziś jest ten dzień…
Mówiła w myślach do siebie, często tak robiła, tylko sobie mogła z resztą zaufać.
To dziś, poznam masę gejów!
 Carol z całą pewnością nie była zwykłą dziewczyną, na jaką z pozoru mogłaby się wydawać. Była, yaoistką, która tylko na pozór była cicha i małomówna a w rzeczywistości nie miała czasu na rozmowy, ponieważ większość czasu myślała o gejowskim seksie.
Pewnie przeszła kilka kroków do przodu. Już za moment przekroczy próg tego cudownego miejsca. Jeszcze tylko chwila, a jaj oczy ujrzą grono tych pięknych chłopców. Otoczą ją i zaczną się nią interesować.
Niemalże nic nie widząc podbiegła ku wejściu. Już słyszała ten radosny szczebiot i…
-Ty jesteś Carol Green?
Stanęła jak osłupiała, nie było tak jak sobie wyobrażała. Nie mówił do niej przystojny młodzieniec o nienagannej cerze i grzywką przysłaniającą oczy, otoczony wianuszkiem równie przystojnych mężczyzn, ale raczej niski chłopak, który ma problem z nadwagą i pryszcze na buzi.
-… Jestem Toichi Isayama. Jestem przewodniczącym. Oprowadzę cię po szkole – mówił przytłumionym głosem, ale Carol wcale go nie słuchała w jej umyśle trwał o wiele bardziej interesujący monolog
To… to… to! Nie tak miało być!? Gdzie są ci wszyscy piękni mężczyźni, od których homoseksualna aura będzie biła na kilometr!? Nie tak przedstawiają to w mangach! Zmarnowałam tyle czasu i pieniędzy! Żądam oddania moich pieniędzy przemysłom mangowym, które przez całe życie wciskały mi kit! Nic nie jest tak jak powinno.
Łkała w duchu idąc posępnie za przewodnikiem. Przez załzawione oczy rozejrzała się po budynku. W środku nie było nikogo. Zawiodła się.
Gdzie są te homoseksualne pary uciekające przed zajęciami?
-Gdzie? Gdzie my jesteśmy? – zapytała z nadzieją w głosie, iż jest to budynek przeznaczony wyłącznie dla nowoprzybyłych dziewczyn i dlatego nie ma tutaj żadnego chłopaka.
-Mówiłem, że idziemy do akademika. Reszta uczniów jest teraz na zajęciach.
-Kiedy będę mogła pójść na zajęcia?
-Od jutra. Twoje bagaże przybyły przed tobą. Są w twoim pokoju. Będziesz go dzielić z kimś innym, twoja współlokatorka jeszcze nie przyjechała – uchylił przed nią drzwi – To tutaj, rozgość się. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała możesz zadzwonić do pokoju rady uczniowskiej, na pewno ktoś ci pomoże.
Dziewczyna weszła do środka. Nie było tam wcale tak jak się spodziewała. Nie znalazła tam pięknego wielkiego łóżka, ani ciężkich zasłon okalających duże okna. Zamiast tego były dwa małe, wąskie pojedyncze łóżka, dwie szafy i dwa biurka, a na oknach, sprane firany. To nie był pokój dla księżniczki. W żadnym wypadku.
Nim się obejrzała przewodniczącego już nie było. Biedak i tak zdawał się być zdenerwowany tym, że rozmawia z dziewczyną. Carol się zawiodła. Oczekiwała o wiele żywszego przyjęcia, a przede wszystkim tego, że ktoś ją odprowadzi. Na jednym z blatów leżała sterta papierów. Podeszła i zaczęła je przeglądać. Na szczęście była tam mapa. Miała farta, że potrafiła je całkiem nieźle czytać. Przynajmniej sobie poradzi, nawet bez czyjejś pomocy. Z resztą, ktoś by jej jedynie przeszkadzał. Przybyła do tej szkoły z misją, którą miała jak najszybciej wypełnić. Nie zamierzała się rozpakowywać, zrobi to później, albo będzie wyciągała wszystko z torby, nie była zbyt porządna, więc nie miało to dla niej znaczenia. Przejrzała mapy, złożyła je delikatnie, wcisnęła do kieszeni i wybiegła z pokoju.
Jej pierwszym i najważniejszym miejscem, które zamierzała odwiedzić, był oczywiście dach szkoły. Szybkim krokiem wyszła z akademika. Znalazła się na rozległym dziedzińcu, z map wynikało, że jeśli pójdzie w lewo to trafi do budynku.
Szkoła była rzeczywiście wielka, teraz rozumiała, jakim cudem może się tutaj uczyć ponad tysiąc pięćset młodzieńców, no i teraz pięć dziewczyn. Ona były duże i przejrzyste, budynek miał około trzech pięter i najprawdopodobniej coś podobnego do piwnicy. Carol z całych sił chciała zajrzeć do szkolnych klas, żeby obejrzeć sobie tych przystojniaków, ale przez to, że okna były za wysoko, jej wysiłki były daremne. Nie pozostawało jej nic innego jak wejść do środka. Pchnęła ciężkie drzwi, które uchyliły się ze skrzypnięciem, a następnie weszła do środka. Cisza panująca na korytarzu ją uderzyła. Nagle poczuła się jak w jakimś horrorze, nic tylko zaraz coś wyskoczy i złapie ją za nogę. A potem wciągnie w jakieś odmęty czarnego świata. Dziewczyna odskoczyła szybko od wszelkich podejrzanych miejsc, może nie wierzyła w jakieś dziwadła, ale nie mogła się oprzeć wrażeniu, że coś tutaj jest i że coś ją właśnie obserwuje. Wyciągnęła z kieszeni mapę i zaczęła ją przeglądać. Na czerwono zaznaczone były tylko drogi ewakuacyjne to jej ani trochę nie obchodziło. Najważniejsze było dla niej wejście na dach. Wyszukała schodów i dziarskim krokiem po nich pobiegła.
Już zaraz, jeszcze tylko trochę, oni muszą być na dachu, jeśli będę miała szczęście, to nawet uda mi się zobaczyć jak się całują… a może coś więcej…
Carol musiała przystanąć, żeby wytrzeć chusteczką kropelkę krwi zwisającą z nosa. Za bardzo się podnieciła, czasem tak miała.
Spokojnie dziewczyno, bo zaraz padniesz z wrażenia, a wtedy tego nie zauważysz…
Jej kondycja nie była zbyt dobra. Dotąd nie bardzo jej to przeszkadzało, ale szaleńczy bieg po schodach bardzo boleśnie jej uświadomił, że potrzeba jej odrobiny treningu. Ledwo doczłapała się na ostatnie piętro.
-Umieram… Umierammm – sapała podciągając się za barierkę w górę – Ale już niedługo… - wpełzła po ostatnim schodku i padła jak długa na podłogę.
Przez chwilę leżała sapiąc. Gdyby nie to, że zaraz może spełnić się jej marzenie, już dawno by się poddała, a tak zebrała w sobie resztkę sił i dźwignęła się. Na drżących kolanach ruszyła korytarzem, w ręku nadal ściskała zwitek mapy, przeglądając ją, co chwila.
Wejście na dach… Musi być na ostatnim piętrze…
Z bijącym sercem przeglądała kartki. Tak! Nareszcie znalazła. Nowa dawka energii przeszyła jej ciało i teraz znów był a stanie biec ku miejscu swej wiecznej szczęśliwości. Widziała już drzwi, na których był znaczek, że schody do nich prowadza na górę, taki zielony, z fluorescencyjnym ludzikiem. Wbiegła po ostatnich schodach, szarpnęła z klamkę i zamarła… Spodziewała się ujrzeć przynajmniej jedną parę obściskujących się gejów, a zamiast tego drzwi się nie otworzyły.
-No, co jest!? – pociągnęła jeszcze mocniej, tym razem też nic się nie stało – Nie! To nie możliwe… – z przerażeniem w oczach się cofnęła.
 W jednej chwili jej marzenia runęły niczym domek z kart. Czyżby do tej pory wszystko, co wiedziała wszystko, o czym śniła było kłamstwem? Mrzonką, która nigdy nie miała szansy się spełnić?
Stała przez chwilę pogrążona w smutku i rozpaczy, gdy nagle zabił dzwon obwieszczający koniec zajęć. Chwilę potem z klas wyłonili się uczniowie, od razu zainteresowali się nową uczennicą, która przez moment nie zwracała na nich uwagi.
-Dziewczyna… to dziewczyna – szeptały głosy, wokół, ale nikt nie odważył się do niej podejść.
Carol drętwo odwróciła się, czując na sobie wzrok masy osób. W tej chwili uderzyło ją coś ponownie. Przejechała wzrokiem po twarzach chłopców, nigdzie nie widziała nikogo, kto chociażby przypominał kogoś pięknego. Patrzyło na nią stado zwyczajnych chłopaków, żaden z nich nie zasługiwał w żadnym wypadku na miano bisza. Żaden. Wszyscy spoglądali na nią tak jakby była przybyszem z innego wymiaru, jakby nigdy wcześniej nie widzieli płci pięknej.
-To… To nie możliwe – zrobiła kilka kroków w tył, schodząc po schodach i piszcząc sama do siebie.
-Co to za zbiegowisko? – właśnie z sali ktoś wyszedł. To była wysoka kobieta z blond włosami upiętymi w zgrabny kok i dobrze dobranymi okularami na nosie, Była zjawiskowo piękna. Miała na sobie szarą spódnicę za kolano i białą koszulę z żabotem, zgrabnie tuszujący to, że natura nie obdarzyła jej szczodrze – Och! Ty musisz być nową uczennicą! – z uśmiechem na ustach podeszła do Carol – Nie bój się, ci chłopcy nic ci nie zrobią. Doskonale o tym wiedzą – puściła oczko do grona młodzieńców – Juczę tutaj. Jestem Shirai Misaki. Możesz powiedzieć, że jesteś pod moją opieką. Jeśli się zgubiłaś to…
-Sensei… - powiedziała wskazując na drzwi dachu – Czemu są zamknięte?
-Co masz na myśli? – zamrugała.
-Drzwi na dach, czemu są zamknięte?
-O ile wiem klucze mają tylko nieliczni. Cóż kilka lat temu zdarzył się tutaj wypadek, dwójka uczniów spadła z dachu…
W sercu Carol na nowo zapłonęła nadzieja. Po pierwsze, byli Ci, którzy mieli klucze na dach. Po drugie ta historia nie mogła być niczym innym jak…
Podwójne samobójstwo z miłości!
Krzyczała sama do siebie w duchu. Na pewno zbada tą historię, z całą pewnością tak jej nie zostawi.
-Moja droga, czy dobrze się czujesz, nagle zrobiłaś się cała czerwona – Shirai zagadnęła do niej mając na twarz nieudawany niepokój.
-Tak jak najbardziej! – jej oczy naprawdę się żarzyły.
-Nie powinnaś się tak kręcić sama po szkole. Po zajęciach ktoś miał cię odprowadzić. Powinnaś do tego czasu odpocząć.
Nie przypominała sobie, żeby ktoś do niej coś takiego mówił, ale szczerze przecież nie słuchała za dobrze.
-Nie, trzeba, sama sobie poradzę – zaśmiała się nerwowo.
-Nie, nie możesz tak biegać sama – nauczycielka odwróciła się w stronę chłopców – Kijimura, podejdź tutaj.
Z tłumu wyłonił się niski chłopiec o dużych oczach. Miał duże zielone oczy i brązowe, gęste włoski, które układały się w fantazyjne fale. Chłopczyk był śliczny jak laleczka. Wyglądał na bardzo przestraszonego. Carol już wiedziała.
-Oprowadzisz nową koleżankę.
Idealny uke!
-Jestem Carol Green. Miło ki cię poznać – podskoczyła do niego i w mgnieniu oka mus ie przedstawiła.
-Ja… ja… ja…. – chłopaczek zaczął sie jąkać – Nazywam się Kijimura Koji. Miło… mi… - spuścił wzrok.
-Kijimura zajmie się tobą – nauczycielka uśmiechnęła się szeroko a następnie zaklaskała w dłonie – A teraz rozejdźcie się. Raz! Raz!
Wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić i do ostatniej chwili patrzyli na nowoprzybyłą dziewczynę. Biedny Koji nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że w tej chwili połowa uczniów go znienawidziła.
-Um… - zagadał chłopak do nowej uczennicy – Pokaże ci… gdzie jest wszystko. Dobrze? – mówił cicho i niepewnie,
-Dobrze.
Carol czuła się dziwnie, tak jakby to on był nowym uczniem a nie ona. I to ona miała o niego się teraz zatroszczyć.
Mały i sodki Kijimura nie był bardzo dobrym kompanem, nie wiele się odzywał, odpowiadał zdawkowo na pytania. Co prawda pokazał jej gdzie jest stołówka, biblioteka, klasy i wszystkie inne potrzebne pomieszczenia, ale nie rozwodził się nad nimi zbytnio. Tym razem Carol starała się cokolwiek zapamiętać, z tego, co do niej mówił, ale w głowie miała tylko jedno jedyne pytanie. Tego, ze jej towarzysz był homo, była pewna, ale czekała na okazję, żeby zadać najważniejsze pytanie. Czekała aż skończy ją odprowadzać. 
-A tutaj jest plac – zakończył niewylewną opowieść chłopaczek nie patrząc na koleżankę – Jeśli czegoś będziesz potrzebowała, proszę, nie krępuj się…. Pytaj…
-Um… Kiimura-san… - zapytała łagodnie – Mogę mieć do ciebie bardziej osobiste pytanie?
-Tak, słucham – spuścił wzrok.
Serduszko dziewczyny załopotało jak mały koliberek. Wzięła głęboki oddech, już niebawem jej marzenie miało się spełnić.
-Czy masz może chłopaka? – wykrzyknęła zakłopotana.
Masz z nim jakieś zdjęcia? Dasz popatrzeć jak się obściskujecie? Twoi rodzice już wiedzą?
Tak brzmiały jej kolejne pytania.
-Co? – pisnął Koji cofając się o krok – Chyba dziewczynę… ja nie…
-Nie wciskaj mi kitu! Mam oczy i widzę! – złapała go za ramiona.
-Ja… Ja naprawde nie jestem gejem – oczy mu się zaszkliły – ja… Przepraszam! – po policzku spłynęła mu łza – Myślałem, ze ty chcesz się ze mną umówić… - odbiegł w pospiechu, zostawiając dziewczynę samą.
-Jak to nie jest gejem…? – znów stanęła jak wryta.
Objęła wzrokiem szkołę ta, która miała być szkołą jej marzeń. Nie była, spędziła tutaj pół dnia i nie widziała żadnego homosia. Okrponie się z tym czuła, miała zupełnie inne oczekiwania, a tu ani pięknych, ani spedalonych mężczyzn. Istna masakra. Promienie zachodzącego słońca pięknie okalały budynek. Teraz wyglądała jak z jej snów, ale nią nie była. Z ciężkim sercem podeszła do parkanu.
-Moje życie jest do dupy… – mruknęła d siebie siadając ciężko na ławeczce.
-Czy coś się stało, panienko?
Usłyszała obok siebie czyjś bardzo miły głos. Uniosła wzrok do góry i oślepiła ją niezwykła jasność. Obok niej stał chłopak piękny, niczym młody bóg o skórze jasnej i idealnej. Włosy miał ślicznie ułożone, z grzywką opadającą lekko nad lewym okiem, a koloru były południowego słońca. Był wysoki i szczupły, a jak się uśmiechał, aż zawrotów głowy można było dostać.
Jej serce raptem znów zabiło jak oszalałe. Czuła, że musi o to zapytać. Wygląd tego chłopaka to, w jaki sposób mówił, poruszał się i uśmiechał sprawiało, że nie mogła od niego oderwać oczu. W dodatku był jedną z nie wielu osób, które się do niej odżywały. Był niczym anioł.
-Nie… ja… ja… ja… - zaczęła się jąkać.
-To twój pierwszy dzień w tej szkole – bez zaproszenia przysiadł się obok – Spokojnie też byłem oszołomiony, gdy tutaj przybyłem.
-Jesteś… Jesteś taki… - patrzyła na niego z szeroko otwartą buzią…
Nie, jeszcze nigdy nie widziała nikogo takiego, no chyba, że na kartach mang.
-Jestem Fuchida Hiroyuki. Miło mi cię poznać… - wyciągnął do niej rękę.
-Jestem… Green Carol. – ujęła jego dłoń.
-Nie jesteś Japonką? Musi tu być ci ciężko… Może…
-Hej… Fuchida-san, czy masz kogoś? – jej oczy aż błysnęły, gdy o to pytała, nie zamierzała czekać tak długo jak przed chwilą, wolała stawić czoła rzeczywistości od razu.
-Cóż. Dopiero, co się poznaliśmy – podrapał się nerwowo po głowie i delikatnie speszył. Tak był nieziemsko piękny – To takie nagłe pytanie. Nie. Aktualnie. Znaczy w ogóle jestem sam… - spojrzał jej nieśmiało w oczy – Możesz mi mówić po imieniu…
-W takim razie Hiroyuki-san, czy…?
-Tak, moja droga? – szepnął słodko przybliżając się do niej.
-Jesteś gejem?
Chłopak zbladł przez ułamek sekundy, a potem spadł z ławki prosto w małą gęstwinę za jego plecami.
-Co!? – wydarł się już nie siląc się na to, żeby być miłym. Wstał gwałtownie i przycisnął dłoń do klatki piersiowej – A czy ja ci wyglądam na pedała!?
-Szczerze? Jak najbardziej – odpowiedziała spokojnie.
-Niby, z której strony?
-Jesteś przystojny, masz zdrowe lśniące włosy – zaczęła wyliczać – Cerę jak pupa niemowlaka, jesteś wysoki, szczupły. Jednym słowem, książkowy przykład pedała…
-Czemu bóg pokarał mnie takim wyglądem!? – wrzasnął wznosząc głowę ku niebu.
-To raczej jest dar. Powinieneś z niego korzystać i zacząć umawiać się z facetami.
-Ty – drżącą ręką wskazał na nią palcem – Nie mów, że jesteś jedną z nich?
-Jedną z nich? – przekręciła głowę na bok
-No tych dziewczyn… tych, co pchają facetów w ramiona innych facetów i wszędzie węszą pedalstwo…?
-Masz na myśli yaoistki?
-Ta. Jakoś tak…
-Jestem nią.
-Nieeeee! Do tej zamkniętej, odizolowanej szkoły przyjeżdża jedna dziewczyna. Wszystkie męskie serca przepełnia nadzieja a ją interesują tylko gejowskie zabawy – padł na czworaka i zaczął rozpaczać – czy zdajesz sobie sprawę ile męskich serc złamałaś w tej chwili. Chlip… Chlip… Green Carol! Jesteś złem!
-I tak nie dałabym rady was wszystkich obskoczyć. Ale spokojnie, nie będę tutaj jedyną dziewczyną, oprócz mnie będą jeszcze cztery – poklepała go drętwo po ramieniu.
-Co!? – nagle się rozpromienił – widziałaś je!? Ładne są!? Mają wszystko na miejscu? – zrobił ściskający ruch na wysokości swojej klatki piersiowej.
-Nie, nie wiem, jak wyglądają, ale jeśli mi pomożesz to pomogę ci się z nimi umówić – wyciągnęła rękę w jego kierunku - Fuchida Hiroyuki, zostań moim przyjacielem. Nie znam tej szkoły tak dobrze jak ty. Zostań moim przewodnikiem i pomóż mi znaleźć więcej pedałów.
-Dobrze – ścisnął jej dłoń – Ale ja nie jestem homo… wiesz o tym? – niby się uśmiechnął ale kącik jego ust drgał.
-Tak, tak…
Carol nie należała do osób, które mówią szczerze to, co myślą.
Nawet, jeśli twój tyłek jest nadal dziewiczy, to ja już postaram się to zmienić.
Pomyślała dziewczyna chichocząc złowieszczo w duchu. Nikt nie wie, jaki złowieszczy plan zrodził się w tamtej chwili w jej głowie.
Z pamiętnika szalonej yaoistki część I

I co sądzicie? Nene? To moja pierwsza próba napisania czegoś takiego. Nie oceniajcie zbyt surowo...