Z okazji sylwestra macie taki prezencik~
Drogi czytelniku kilka słów zanim przystąpisz do czytania:To jest dziwne... Nikt sam nie wymyśliłby czegoś tak idiotycznego >.< Dlatego to wspólna praca Gumisia i Wero :P Nie myśl, czytaj. Nie próbuj tego zrozumieć i tak nie zdołasz.
Drogi czytelniku kilka słów zanim przystąpisz do czytania:To jest dziwne... Nikt sam nie wymyśliłby czegoś tak idiotycznego >.< Dlatego to wspólna praca Gumisia i Wero :P Nie myśl, czytaj. Nie próbuj tego zrozumieć i tak nie zdołasz.
„Opowieść pisana krwią… i gorzałą…”
Pewnego zimowo wieczoru, kiedy
akurat wszyscy członkowie Varii spotkali się na „nieco” zakraplanej kolacji.
Levi leżał pod stołem już po przystawce, wszyscy inni zachowywali pozory
pewnej… kultury picia. Po zakończonym posiłku wydarzyło się coś
niespodziewanego, godnego odnotowania w największych kronikach. Xanxus wstał i
wyprostował się dumnie.
Dum
Dum
Dum
Dum…
Wszystkim ze zdziwienia oczy
wyszły na wierzch (oprócz Bella on nie ma oczu), a szczęki opadły im na puste
talerze (no oprócz Laviego, który leżał pod stołem).
-Robimy sylwestra – powiedział z
szerokim uśmiechem.
-Ale,
kiedy Bossu? Kiedy? – podpity Levi’a’than wygrzebał się spod stołu chwytając
obrusu, rozsypując kokainę (WTF?).
Wszyscy spojrzeli na niego jak na kompletnego
kretyna, którym z resztą jest.
-Voooi!
A jak myślisz kretynie? – Squalo uderzył pijaka w łeb – No w sylwestra śmieciu!
-Szefie…
ale ile to wszystko będzie kosztować? – zaczął kalkulować Mammon – Kto za to
wszystko zapłaci?
-Szlachta
się bawi! Koszta się nie liczą! – Xanxus zamachnął władczo ręką.
-Ushishishi~ W
każdym razie ja wchodzę za darmo. Przecież jestem księciem :D – odparł dumnie
Bel.
-A może
zapłacisz za dwoje, senpai? W końcu jesteś księciem – uśmiechnął się uroczo
Fran.
-Zamknij
mordę głupia żabo – rzucił w niego nożem podniesionym z talerza.
-To ja
się zajmę dekoracjami – wypiszczał Luss w pozycji imitującej motyla.
-Niech
ci będzie! W takim razie mi zostawcie listę gości – Squalo uderzył dumnie w
swoją pierś – Zaprosimy Sawadę… - dostał z szklanki – Albo i nie… - podrapał
się po mokrej głowie – Ale jego strażników nie zaszkodzi… No to będzie Yamamoto
– zaczął wyliczać i tym razem trafił w niego półmisek – Albo i nie… To chociaż
Dzikiego Konia – teraz Xanxus rzucił w niego krzesłem – Voooi! To mi już nic
nie wolno!?
-Nie
będziesz mi tu swoich byłych spraszał! –wydarł się na niego przywódca.
-Fiu-fiu…
Czyżby Szefu był zazdrosny? – zatrelił Luss. I oberwał ze... Squalo…
-Vooooi!
-Pierdole
to! – rzucił Xanxus wychodząc z obszernej jadalni.
-No to
jak już wyszedł, możemy pogadać na poważnie – uśmiechnął się szeroko Superbi
wstając z podłogi – jak już zapraszamy tych śmieci z Vongolii to nie może być
tak, żeby nic nie robili. Zwalimy na tych frajerów całą robotę – zatarł ręce
(znaczy rękę i protezę)
Nadszedł dzień sylwestra (31 grudnia dla przypomnienia) Wszystko było pięknie przygotowane. Perfekcyjne dekoracje dmuchnięte… znaczy nadmuchane balony zdobiły żyrandole i te inne takie wystające. No serpentynki też było gdzieś tam porozwalane. Stoły były suto zastawione strawą. Było tam dużo owoców takich jak jabłka, winogrona, mandarynki, pomarańcze, ananasy, truskawki i inne frykasy. A prócz tego, kiełbasy krakowskie, polędwice, kabanosy, karkówki, szynki, knedelki, flaczki, kaszanka, hagis (chuj wie, co to),ogólnie dużo mięcha dla Xanxusa, parę rodzajów sera, ślimaki dla Frana, samogon i czosnkowa.
Goście
zaczęli się złazić. Najpierw przyszedł Tsuna i Gokudera, których prawie, że
siłą zaciągnął tutaj Ryohei.
-No
cześć! – uśmiechnął się szeroko od razu zapuszczając żurawia do środka patrząc,
jaki alkohol stoi na stole.
-Do
środka! – zarządził Squalo rozglądając się badawczo – A Yamamoto z wami
przyszedł.
Xanxus,
którego tyłek znów zintegrował się z fotelem, obrzucił swoją prawą rękę
zabójczym spojrzeniem i już wyciągnął rękę po stojący wazon, ale przezorny
Lussuria postawił go z dala od niego.
-Ten
idiota powiedział, ze przyjdzie później. Wspominał, że musi coś kupić czy coś…
- Gokudera przestąpił z nogi na nogę
-IIIIIIIIYAAAAA!
– nagle do środka wbiega Dino i wyciąga zza pazuchy dwie flachy włoskiego wina.
-Voooi!
Prrrr! Dziki koniu! – wrzeszczy na niego Squalo i uśmiecha się szeroko
-Ja ich
kurwa zapierdole – mruknął pod nosem Xanxus. Już prawie wstał, żeby chwycić za
włosy swoją żonę i odciągnąć go od zagrożenia, ale przerwało mu nagłe, głośne
przybycie już podpitej Chrome.
-No, co
jeszt kurfa… To podobno miała być impreza. A to jakaś stypa! Co do chuja!? –
wbiła do środka. Od razu usiadła i położyła nogi na stole.
- Dobra zaczynamy tą masakrę~! Czym prędzej zaczniemy tym
wcześniej się uchlacie i będę mógł sobie iść! – wrzasnął Fran podając Chrome
kieliszek
-O
jeden normalny – pisnęła dziewczyna klepiąc go w ramię.
Po tym,
wszyscy zgodnie zasiedli do stołu. Planowali zacząć kulturalnie od kolacji. Mammon wiedząc, że prędzej czy później wszystko przerodzi się w mordobicie postanowił zaszyć się w jakimś cichym i spokojnym miejscu. Xanxus mruknął niezadowolony, że musi zmienić miejsce siedzenia, ale skoro chce
zjeść to musi Zajął miejsce obok swojej żony, który w mgnieniu oka nałożył mu
samego mięcha. Tsuna cichutko wyszedł spod stołu i zajął miejsce w kąciku. Gokudera
zasiadł obok swojego ukochanego szefa, żeby w razie, czego usługiwać mu we
wszystkim.
Ledwie
zaczęli jeść a nagle zabrzmiała dziwna muzyczka:
„Look at my horse… My horse is amazing…”
Dino odebrał telefon.
-Halo… Przepraszam
na chwilkę.
Blond
włosy Włoch wstał od stołu i wyszedł na chwilę.
Nikt
się za bardzo nie przejął jego zniknięciem. Wszyscy zaczęli jeść, żeby zaprawić
się przed piciem. Co niektórzy zaczęli podtykać pod nos Chrome smakowitsze i
tłustsze kąski, żeby tą chudą anorektyczkę troszkę podtuczyć. Polały się
również pierwsze krople alkoholu.
Imprezka zaczęła się na całego.
Lussuria skończył jeść pierwszy (w końcu musiał dbać o swoją linię). Wziął
zgrabnie kieliszek miedzy palce i lekkim krokiem podszedł do bun-boxa, włączył
muzyczkę.
W tym momencie wrócił Dino,
ciągnąć za rękę Hibariego.
-No chodź – zachęcił go słodkim
tonem.
-Za dużo tu ludzi – chciał
chwycić za swoje tonfy, ale uświadomił sobie, ze przecież ich ze sobą nie
wziął.
-Jesteś głodny? – prowadził go do
stołu.
-Nie bardzo – skrzywił się na
widok tłumu.
-No to może zatańczymy~? – złapał
go wpół i zakręcił z nim półpiruet.
Hibari stanął jak wryty i popatrzył na niego,
nawet nie jak na idiotę, tylko jak na jakiś przedmiot, który nie ma prawa
funkcjonować, bo nie posiada żadnego mózgu.
-Nie –
odpowiedział mu krótko.
-No
Kyoya… - zrobił dziubek i popatrzył na niego błagalnie.
-Wolę
już umrzeć – odepchnął go od siebie i podszedł do stołu, po czym wychylił z
gwinta drogie, włoskie wino, którego nazwy nawet nie potrafił przeczytać.
W tym
samym czasie Gokudera trzymając swojego ukochanego szefa za rękę stara się go
wyciągnąć spod stołu.
-Dziesiąty!
Ile będziesz tutaj siedział. Impreza się rozpoczyna na całego. Chodź, wypij
coś… - zaciągnął się czymś, co z całą pewnością nie było papierosem. A już na
pewno nie zwykłym.
-Ale
jak mi Xanxus coś zrobi… Od samego początku dziwnie na mnie patrzy. Tak jakby
chciał zmiażdżyć moją głowę – zalał się łzami.
-Będzie
dobrze. Ja tu jestem… Nie dam ci nic zrobić – udało mu się go stamtąd wydobyć i
ciągle nie puszczając jego ręki złapał flaszkę czystej, wcisnął ją do ręki szefa
i zaciągnął go na kanapę.
-Na
zdrowie – sięgnął po kolejne szkło i stuknął nim o butelkę Tsuny.
-Yyyy
Gokudera… Ale dlaczego masz taka minę…? – zapytał unosząc niepewnie szkło do
ust. Upił trochę. Skrzywił się tak, jakby miał zaraz jajko znieść i odstawił
to, co trzymał.
-Jaką
minę? – powiedział niby niewinnie, ale na jego twarzy widniał prawdziwy
Rapeface – Nie Dziesiąty, ani trochę nie chcę cię upić i wykorzystać – poklepał
go po ramieniu.
-He…
He… Ufam ci – złapał za soczek i wypił sporo.
Tuż
obok Lussuria przeczesał sobie włosy palcami i lekkim krokiem zbliżał się do Ryoheia.
-Cześć…
- położył mu rękę na ramieniu.
-Szema…
- odparł mu z buzią pełną jedzenia.
-Może
chciałbyś zatańczyć? – puścił do niego oczko.
-Wiesz,
nie bardzo radze sobie w tańcu. To ekstremalnie nie dla mnie – pokręcił głową
wpychając sobie pieczonego ziemniaka do ust.
-Może jednak?
-Nie,
dzięki.
Xanxus
przyglądał się temu wszystkiemu leniwie. Zbyt głośno nagle się tutaj dla niego
zrobiło. Schowałby się najchętniej gdzieś w cichym kąciku. Oczywiście nie sam.
Rzucił z ukosa na swojego białowłosego podwładnego, który popijał coś
mocniejszego i śmiał się tak głośno, że aż stół się trząsł.
-Nałóż
mi tego schabowego. Tylko dużo i bez ziemniaków.
-A
bozia to rączek nie dała? – odezwał się opryskliwie Squalo, ale wykonał
polecenie – Zjedz, chociaż trochę surówki.
-No
chyba cię pojebało. Nie jestem królikiem, żeby jeść trawę!
-Voooi!
Nikt nie mówi, że jesteś królikiem.– odwrócił się tyłem.
-Ej. Napij
się ze mną – rozłożył się wygodnie i odkorkował nową butelkę wina. Tak na oko
tego wieczoru wychylał już trzecią.
-Ale
tylko trochę – niechętnie nadstawił pusty kieliszek.
-Pij…
pij… Będziesz łatwiejszy… – mruknął nalewając mu do pełna – Ale i tak muszę cię
pilnować…
-Co masz
na myśli? – spojrzał mu w oczy unosząc szkło do ust.
-Nic.
Pij – rozkazał.
Coraz
bardziej rozkręcającą się zabawę przerwał wyczekiwany gość. Yamamoto otworzył
drzwi i od razu zaczął się witać ze wszystkimi z szerokim uśmiechem. Jednak
spośród tego piszczącego tłumu szukał jednej osoby. Rzucił się na kanapę,
odgradzając Gokuderę od Tsuny, przywitał się krótko z Szefem i zupełnie zajął
się tylko i wyłącznie Hayato.
-Cześć
– uśmiechnął się do niego słodko.
-Co tak
długo? – burknął odsuwając się.
-Tak
wyszło – położył mu rękę na biodrze i nie pozwalał uciec dalej.
-Tak
wyszło, że ja rozmawiam teraz z Dziesiątym, więc weź i nie przeszkadzaj.
-Gokudera…
– wyszeptał przybliżając usta do jego ucha.
-Czego
jeszcze chcesz?
Yamamoto
zamiast odpowiedzieć pocałował go delikatnie w kącik ust. Potem również bez
słowa wziął go za rękę i gdzieś zaciągnął. Hayato bez sprzeciwu za nim podążył.
Tsuna
został całkowicie sam. Nikt z nim już nie rozmawiał, wszyscy byli zajęci czymś
tam. Rozejrzał się niepewnie po pomieszczeniu: Ryohei nadal siedział i żarł, co
popadło. Xaxnus i Squalo pili patrząc sobie w oczka. Chrome była już tak
nawalona, że ledwo siedział, ale piła dalej. Dino obściskiwał się z Hibarim w
kącie. Jednym słowem, gejoza totalna.
Fran
siedział grzecznie ze szklaneczką soku pomarańczowego, już myślał, żeby do
niego podejść, jako do jedynego nienawalonego w towarzystwie, ale uprzedził go
Bel.
-Ushishishi~ Cześć
durna żabo! – uśmiechnął się szeroko błyskając ząbkami.
-Cześć
Sempai.
-A, co
ty tak o suchym pysku siedzisz?
-Przecież
piję. Nie widzisz? – uniósł szklaneczkę.
-To sok
jest. Jest impreza. Weź się napij czegoś konkretniejszego!
-Nie
mogę sempai!
-A niby,
dlaczego!? – pisnął zupełnie go nie rozumiejąc.
-Bo
jestem w ciąży! – wziął rękę blondyna i położył na swoim lekko zaokrąglonym już
brzuszku – Dziś rano czułem jak kopie!
-Ty
nadal z tym!? – zasłonił sobie miejsce gdzie powinny być oczy.
-Tak
nadal! Weź za to odpowiedzialność! Jak mogłeś mi zrobić dziecko!?
-No właśnie: „jak mogłem”!? Jesteś facetem! To
nie możliwe.
-Gdy
dwoje ludzi się kocha! Nic nie jest niemożliwe – popatrzył na niego
błyszczącymi oczkami – To owoc naszej miłości.
-Jakiej
miłości!? – aż odskoczył do tyłu.
-Naszej,
sempai. Naszej. To się stało, gdy oddawaliśmy się rządzy namiętności. Dając
upust naszym emocjom.
-Co ty
pierdolisz!? – wstał. Naprawdę chciał uciec. Wszyscy bali się Frana.
-Chcę,
żebyś był ze mną przy porodzie… - zamrugał oczętami.
-Odejdź
głupia żabo! – zwiał.
Wszyscy
zwrócili by uwagę na ich wrzaski i piski, gdyby nie to, że zupełnie nachlana
Chrome doczłapała się do półmiska. Niby nic dziwnego, ale fakt, że ona
cokolwiek je, wzbudza zainteresowanie każdego, bez wyjątku. Wszyscy w napięciu
wstrzymali oddech, gdy dziewczyna sprawdzała, co jest w garach, wzięła widelec,
szturchnęła nim ośmiornicę i…
Bam!
Nagle
jej ciało oplotły macki. Głowonóg nie był wcale taki martwy, na jakiego z
pozoru wyglądał. Z resztą wszyscy aż za dobrze wiedzą, ze gdzie jest Chrome,
tam też są i tentacle. Próbowała się wyrwać, bezskutecznie, nikt też nie chciał
jej pomóc, wszyscy byli aż nadto zdziwieni. I po chwili mając to za coś
zupełnie zwyczajnego (nie to co jedząca anorektyczka) wrócili do swoich spraw.
Nie
było jeszcze godziny jedenastej, a prawie wszyscy byli już tak bardzo nawaleni,
że prawie dojeżdżali do punktu granicznego. No oprócz Ryoheia, który ciągle
jadł i schowanego ponownie pod stołem Tsuny.
-Widziałeś
gdzieś Yamamoto? – nagle Dziesiątemu Szefowi Vongoli, w rozważaniach nad
bezsensownością jego przybycia tutaj przerwał głośne pytanie Squalo – Chciałem
z nim pogadać, ale nigdzie go nie ma.
-Nie.
Już od jakiegoś czasu go nie widzę – Powiedział cichutko.
-Szkoda.
Mam z nim… - oberwał z talerza – Vooi!
Co do kurwy! – wrzasnął patrząc w miejsce z którego leciał obiekt.
-Chodź
do mnie… - Xanxus mruknął cicho na Squalo.
Superbi
przewrócił oczyma, podszedł do niego i nachylił się, żeby wysłuchać, co ma do
powiedzenia.
-Siadaj
mi na kolanach… Przytul się… - czknął cicho.
-Ochujałeś!?
Wiesz ilu tu ludzi!? – wydarł się, tak jakby tu zupełni nikogo nie było.
-No
chodź… – wziął między palce kosmyk jego włosów, najpierw się nim chwilkę
pobawił a potem z całych sił przyciągnął do siebie swoją żonę.
-Ała,
boli idioto! – chcąc nie chcąc, ale bardziej chcąc, znalazł się na jego
kolanach.
-Tak
nie jest przyjemniej? – zupełnie nawalony opadł głową na ramię drugiego a nosem
pomiział go po szyi.
-No
niby jest, ale wszyscy się na nas gapią.
-Wydaje
ci się… - znów złapał go za włosy i wpił się w jego usta tak mocno, że aż
przegryzł mu wargę, a rękę położył na wewnętrznej części ud – Podniecasz mnie…
Jesteś taki seksowny… - o mało, co nie rzucił się na niego tu i teraz, tak przy
wszystkich.
Nagle
drzwi otworzyły się znów i przyszedł całkiem poczciwy staruszek. To był Dziewiąty.
Popatrzył na syna obściskującego się ze Squalo, uśmiechnął się dobrodusznie i
powiedział do niego:
- Xanxus
nie znałem cię od tej strony. Zamiast zegarka mogłem ci podarować jakiś
żelik...
Szef Vari spojrzał na niego
jednym z tych spojrzeń, po których należy bardzo szybko uciekać. Timoteo wziął
elegancko kieliszek wina i przeszedł do innego pokoju.
-Będę rzygał… - powiedział szef
Varii otrząsając się z szoku
-Co? –
zamrugał Superbi.
Blech…
Połowa kolacji Xanxusa, wylądowała na Squalo, drugą połowę jakimś cudem
zatrzymał dla siebie.
-Voooi!
Ty tępy chuju! – wrzasnął Superbi wstając gwałtownie..
-Nie
wrzeszcz tak kobieto! – o dziwo on też wstał, bo sam się obrzygał.
-Ja mam
nie wrzeszczeć. Weź ty się lepiej ogarnij człowieku! Ja pierdole jaki ty jesteś
pojebany – umknął szybko w stronę łazienki.
Nagle
ni z tego, ni z owego Tsunę przeszył dziwny dreszcz, aż podskoczył i wyczołgał
się spod stołu. Rozejrzał się niepewnie przyglądając wszystkim i wszystkiemu.
Czuł coś, ale nie był pewien, co to było takiego.
Nieopodal znajdował się półmisek
owoców. Były tam mandarynki, banany, pomarańcze, arbuzy, truskawki, ananasy, a
konkretnie jeden, dość spory i ciut zgniły, bo granatowy. Najprawdopodobniej przybyły
tutaj, aby pomóc Chrome. Teraz siedział z miną: „Co ja tu kurwa robię”
- Jedno pytanie: jak ja się tutaj
znalazłem!? – szepnął do siebie. potrząsając głową.
Mukuro nie rozumiał, co tutaj się
dzieje. Takiego chaosu to od początku świata nie widział. Rozgląda się i nagle
zauważa, że Tsunae siedzi w tym całym pierdolniku i nie za bardzo ogarnia, co
się dzieje. Czyli było ich dwoje. Postanowił do niego podejść, korzystając z
okazji, że żaden z reszty jego strażników nie opiekuje się nim. Podchodzi do
niego od tyłu i szepcze uwodzicielsko.
-Cześć Tsunayoshi, Pobawimy się w
gwałt? – kładzie mu rękę na boku i tak wjeżdża na brzusio
-Nie... – podskoczył w miejscu. Próbował
się wyrwać.
-Kufufufu. I to jest właśnie słowo klucz –
wepchnął mu rękę do majtek.
-Kyyyaaaaa! – wrzasnął najeżony.
Kto wie, jakby potoczyło się to
dalej, gdyby nie przerwał im głośny wrzask dochodzący… z sypialni Xanxusa.
Squalo oraz jego szef stali w
drzwiach sypialni, mając na sobie jedynie ręczniki. A w łóżku szefa Varii
leżała zalany w trupa Hibari, a Dino go właśnie rozbierał. Widać było, że
przeżywają właśnie bardzo miłe chwile.
Brew Xanxusa zadrżała. Ni stąd ni
z owąd wyciągnął swój pistolet. I bez cienia skrupułów wycelował nim w głowę
blondyna.
-Najpierw pieprzyłeś się z moją
kobietą, a teraz jeszcze z innym w moim łóżku! – wycedził przez zaciśnięte
zęby.
-Czek…. To nie tak! – Dino przestraszony
uniósł ręce do góry – Porozmawiajmy..
-Nie będziemy rozmawiać – odezwał
się napruty Hibari i zaczął wstawać chwiejnym krokiem – Zagryzę go na śmierć –
chciał wstać, ale zaplątał się w prześcieradło i runął na podłogę. Chyba go
zamroczyło, bo już więcej nie groził.
-Zepsułeś mi Kyoue! A już było
tak dobrze! – pisnął blondyn i zarzucając na swojego o wiele młodszego od
siebie chłopaka, prześcieradło, unosząc go do góry i wynosząc z pokoju jak
księżniczkę – jak mogłeś – fuknął przy drzwiach.
-Vooi! A ty zamierzasz mnie
zerżnąć, czy nie!? – odezwał się jak dotąd całkiem spokojny Squalo.
Właśnie zaczęła dobiegać godzina
dwunasta. Wszyscy już w napięciu wyczekiwali tej godziny, żeby nie musieć się
już kontrolować i w pełni oddać zabawie.
Co prawda Levi i tak już leżał
pod stołem, niemalże od początku.
Bel również nie wylewał za
kołnierz. Pomimo głośnych protestów Frana, że przecież będzie ojcem i powinien
w końcu spoważnieć, wskoczył na stół i zaczął się głośno wydzierać:
-Patrzcie na mnie! Jestem
księżniczką! Najpiękniejszą ze wszystkich! Księżniczką! Od dziś macie się tak
do mnie zwracać.
-Senpai… Proszę… Uspokój się –
pisnął zielonowłosy szarpiąc go za nogawkę.
-Księżniczko! Masz tak do mnie
mówić! Głupia żabo.
Tuż obok słychać było głośny
szloch Tsuny. Który skulony na kanapie leżał w ramionach Mukuro.
-Jak mogłeś mi to zrobić! To
bolało – zalewał się łzami.
-Ech, nie pitol. Jęczałeś, że ci
dobrze. Kufufu~ – gładził go po pleckach.
-Ale
wsadziłeś go tam… i to tak głęboko…
-Oj,
Tsunayoshi… Nie było ci źle… - cmoknął go w policzek i szepnął mu do ucha –
Niebawem to powtórzymy.
Zegar
wybił głośno godzinę dwunastą.
-Jej!
Nareszcie! – wrzasnął Ryohei chwytając za butelkę szampana i otwierając ją
energicznie.
Za
oknem słuchać było wybuchy petard a niebo rozświetlało się fajerwerkami.
-Ej a
nasze fajerwerki? – nagle ogarnął się Lussura – Przecież strażnik Burzy miał
się tym zająć. Gdzie on jest? – zaczął się rozglądać.
Nagle w szafie słychać było
głośny stukot. Coś w niej zachrobotało. Ktoś zaklął i drzwi otworzyły się z
hukiem. Wypadły z niej dwie osoby: Gokudera zupełnie pozbawiony spodni,
zdyszany i zziajany z kosmykami włosów przyklejonymi do mokrego czoła i
Yamamoto, ten z kolei miał spodnie, ale opuszczone do kolan, równie zmechrany.
Takashi
popatrzył na wszystkich ze zdziwieniem, następnie wstał z na wpółżywego Hayato
i wciągnął swoje spodnie na tyłek.
-Sądziłem,
ze takie widoki będą tylko dla mnie – zaśmiał się i podrapał głupkowato po
głowie, po czym wziął marynarkę i nakrył nią pośladki kochanka.
-Fiu-fiu-fiu…
Wygląda na to, ze tutaj fajerwerki były całkiem niezłe – zachichotał cicho Luss
wskazując na zgrabne cztery litery Gokudery.
Jak się
bawić – to się bawić! Drzwi wyjebać – drugie wstawić!
Miłej zabawy sylwestrowej~ :* Oby równie ciekawej i żeby każda zwariowana fujoshi podejrzała obściskujących się gejów *.*