środa, 31 grudnia 2014

Opowieść pisana krwią… i gorzałą…

Z okazji sylwestra macie taki prezencik~  
Drogi czytelniku kilka słów zanim przystąpisz do czytania:To jest dziwne... Nikt sam nie wymyśliłby czegoś tak idiotycznego >.< Dlatego to wspólna praca Gumisia i Wero :P Nie myśl, czytaj. Nie próbuj tego zrozumieć i tak nie zdołasz.                

„Opowieść pisana krwią… i gorzałą…”   

Pewnego zimowo wieczoru, kiedy akurat wszyscy członkowie Varii spotkali się na „nieco” zakraplanej kolacji. Levi leżał pod stołem już po przystawce, wszyscy inni zachowywali pozory pewnej… kultury picia. Po zakończonym posiłku wydarzyło się coś niespodziewanego, godnego odnotowania w największych kronikach. Xanxus wstał i wyprostował się dumnie.
Dum
Dum
Dum
Dum…
Wszystkim ze zdziwienia oczy wyszły na wierzch (oprócz Bella on nie ma oczu), a szczęki opadły im na puste talerze (no oprócz Laviego, który leżał pod stołem).
-Robimy sylwestra – powiedział z szerokim uśmiechem.
                -Ale, kiedy Bossu? Kiedy? – podpity Levi’a’than wygrzebał się spod stołu chwytając obrusu, rozsypując kokainę (WTF?).
                 Wszyscy spojrzeli na niego jak na kompletnego kretyna, którym z resztą jest.
                -Voooi! A jak myślisz kretynie? – Squalo uderzył pijaka w łeb – No w sylwestra śmieciu!
                -Szefie… ale ile to wszystko będzie kosztować? – zaczął kalkulować Mammon – Kto za to wszystko zapłaci?
                -Szlachta się bawi! Koszta się nie liczą! – Xanxus zamachnął władczo ręką.
                -Ushishishi~ W każdym razie ja wchodzę za darmo. Przecież jestem księciem :D – odparł dumnie Bel.
                -A może zapłacisz za dwoje, senpai? W końcu jesteś księciem – uśmiechnął się uroczo Fran.
                -Zamknij mordę głupia żabo – rzucił w niego nożem podniesionym z talerza.
                -To ja się zajmę dekoracjami – wypiszczał Luss w pozycji imitującej motyla.
                -Niech ci będzie! W takim razie mi zostawcie listę gości – Squalo uderzył dumnie w swoją pierś – Zaprosimy Sawadę… - dostał z szklanki – Albo i nie… - podrapał się po mokrej głowie – Ale jego strażników nie zaszkodzi… No to będzie Yamamoto – zaczął wyliczać i tym razem trafił w niego półmisek – Albo i nie… To chociaż Dzikiego Konia – teraz Xanxus rzucił w niego krzesłem – Voooi! To mi już nic nie wolno!?
                -Nie będziesz mi tu swoich byłych spraszał! –wydarł się na niego przywódca.
                -Fiu-fiu… Czyżby Szefu był zazdrosny? – zatrelił Luss. I oberwał ze... Squalo…
                -Vooooi!
                -Pierdole to! – rzucił Xanxus wychodząc z obszernej jadalni.
                -No to jak już wyszedł, możemy pogadać na poważnie – uśmiechnął się szeroko Superbi wstając z podłogi – jak już zapraszamy tych śmieci z Vongolii to nie może być tak, żeby nic nie robili. Zwalimy na tych frajerów całą robotę – zatarł ręce (znaczy rękę i protezę)



Nadszedł dzień sylwestra (31 grudnia dla przypomnienia) Wszystko było pięknie przygotowane. Perfekcyjne dekoracje dmuchnięte… znaczy nadmuchane balony zdobiły żyrandole i te inne takie wystające. No serpentynki też było gdzieś tam porozwalane. Stoły były suto zastawione strawą. Było tam dużo owoców takich jak jabłka, winogrona, mandarynki, pomarańcze, ananasy, truskawki i inne frykasy. A prócz tego, kiełbasy krakowskie, polędwice, kabanosy, karkówki, szynki, knedelki, flaczki, kaszanka, hagis (chuj wie, co to),ogólnie dużo mięcha dla Xanxusa, parę rodzajów sera, ślimaki dla Frana, samogon i czosnkowa.
                Goście zaczęli się złazić. Najpierw przyszedł Tsuna i Gokudera, których prawie, że siłą zaciągnął tutaj Ryohei.
                -No cześć! – uśmiechnął się szeroko od razu zapuszczając żurawia do środka patrząc, jaki alkohol stoi na stole.
                -Do środka! – zarządził Squalo rozglądając się badawczo – A Yamamoto z wami przyszedł.
                Xanxus, którego tyłek znów zintegrował się z fotelem, obrzucił swoją prawą rękę zabójczym spojrzeniem i już wyciągnął rękę po stojący wazon, ale przezorny Lussuria postawił go z dala od niego.
                -Ten idiota powiedział, ze przyjdzie później. Wspominał, że musi coś kupić czy coś… - Gokudera przestąpił z nogi na nogę
                -IIIIIIIIYAAAAA! – nagle do środka wbiega Dino i wyciąga zza pazuchy dwie flachy włoskiego wina.
                -Voooi! Prrrr! Dziki koniu! – wrzeszczy na niego Squalo i uśmiecha się szeroko
                -Ja ich kurwa zapierdole – mruknął pod nosem Xanxus. Już prawie wstał, żeby chwycić za włosy swoją żonę i odciągnąć go od zagrożenia, ale przerwało mu nagłe, głośne przybycie już podpitej Chrome.
                -No, co jeszt kurfa… To podobno miała być impreza. A to jakaś stypa! Co do chuja!? – wbiła do środka. Od razu usiadła i położyła nogi na stole.
                - Dobra zaczynamy tą masakrę~! Czym prędzej zaczniemy tym wcześniej się uchlacie i będę mógł sobie iść! – wrzasnął Fran podając Chrome kieliszek
                -O jeden normalny – pisnęła dziewczyna klepiąc go w ramię.
                Po tym, wszyscy zgodnie zasiedli do stołu. Planowali zacząć kulturalnie od kolacji. Mammon wiedząc, że prędzej czy później wszystko przerodzi się w mordobicie postanowił zaszyć się w jakimś cichym i spokojnym miejscu. Xanxus mruknął niezadowolony, że musi zmienić miejsce siedzenia, ale skoro chce zjeść to musi Zajął miejsce obok swojej żony, który w mgnieniu oka nałożył mu samego mięcha. Tsuna cichutko wyszedł spod stołu i zajął miejsce w kąciku. Gokudera zasiadł obok swojego ukochanego szefa, żeby w razie, czego usługiwać mu we wszystkim.
                Ledwie zaczęli jeść a nagle zabrzmiała dziwna muzyczka:
                „Look at my horse… My horse is amazing…”
                Dino odebrał telefon.
                -Halo… Przepraszam na chwilkę.
                Blond włosy Włoch wstał od stołu i wyszedł na chwilę.
                Nikt się za bardzo nie przejął jego zniknięciem. Wszyscy zaczęli jeść, żeby zaprawić się przed piciem. Co niektórzy zaczęli podtykać pod nos Chrome smakowitsze i tłustsze kąski, żeby tą chudą anorektyczkę troszkę podtuczyć. Polały się również pierwsze krople alkoholu.
Imprezka zaczęła się na całego. Lussuria skończył jeść pierwszy (w końcu musiał dbać o swoją linię). Wziął zgrabnie kieliszek miedzy palce i lekkim krokiem podszedł do bun-boxa, włączył muzyczkę.
W tym momencie wrócił Dino, ciągnąć za rękę Hibariego.
-No chodź – zachęcił go słodkim tonem.
-Za dużo tu ludzi – chciał chwycić za swoje tonfy, ale uświadomił sobie, ze przecież ich ze sobą nie wziął.
-Jesteś głodny? – prowadził go do stołu.
-Nie bardzo – skrzywił się na widok tłumu.
-No to może zatańczymy~? – złapał go wpół i zakręcił z nim półpiruet.
 Hibari stanął jak wryty i popatrzył na niego, nawet nie jak na idiotę, tylko jak na jakiś przedmiot, który nie ma prawa funkcjonować, bo nie posiada żadnego mózgu.
            -Nie – odpowiedział mu krótko.
            -No Kyoya… - zrobił dziubek i popatrzył na niego błagalnie.
            -Wolę już umrzeć – odepchnął go od siebie i podszedł do stołu, po czym wychylił z gwinta drogie, włoskie wino, którego nazwy nawet nie potrafił przeczytać.


                W tym samym czasie Gokudera trzymając swojego ukochanego szefa za rękę stara się go wyciągnąć spod stołu.
                -Dziesiąty! Ile będziesz tutaj siedział. Impreza się rozpoczyna na całego. Chodź, wypij coś… - zaciągnął się czymś, co z całą pewnością nie było papierosem. A już na pewno nie zwykłym.
                -Ale jak mi Xanxus coś zrobi… Od samego początku dziwnie na mnie patrzy. Tak jakby chciał zmiażdżyć moją głowę – zalał się łzami.
                -Będzie dobrze. Ja tu jestem… Nie dam ci nic zrobić – udało mu się go stamtąd wydobyć i ciągle nie puszczając jego ręki złapał flaszkę czystej, wcisnął ją do ręki szefa i zaciągnął go na kanapę.
                -Na zdrowie – sięgnął po kolejne szkło i stuknął nim o butelkę Tsuny.
                -Yyyy Gokudera… Ale dlaczego masz taka minę…? – zapytał unosząc niepewnie szkło do ust. Upił trochę. Skrzywił się tak, jakby miał zaraz jajko znieść i odstawił to, co trzymał.
                -Jaką minę? – powiedział niby niewinnie, ale na jego twarzy widniał prawdziwy Rapeface – Nie Dziesiąty, ani trochę nie chcę cię upić i wykorzystać – poklepał go po ramieniu.
                -He… He… Ufam ci – złapał za soczek i wypił sporo.
                Tuż obok Lussuria przeczesał sobie włosy palcami i lekkim krokiem zbliżał się do Ryoheia.
                -Cześć… - położył mu rękę na ramieniu.
                -Szema… - odparł mu z buzią pełną jedzenia.
                -Może chciałbyś zatańczyć? – puścił do niego oczko.
                -Wiesz, nie bardzo radze sobie w tańcu. To ekstremalnie nie dla mnie – pokręcił głową wpychając sobie pieczonego ziemniaka do ust.
                -Może jednak?
                -Nie, dzięki.
Luss odszedł zrezygnowany. (Wero też się nie cieszy :/)


                Xanxus przyglądał się temu wszystkiemu leniwie. Zbyt głośno nagle się tutaj dla niego zrobiło. Schowałby się najchętniej gdzieś w cichym kąciku. Oczywiście nie sam. Rzucił z ukosa na swojego białowłosego podwładnego, który popijał coś mocniejszego i śmiał się tak głośno, że aż stół się trząsł.
                -Nałóż mi tego schabowego. Tylko dużo i bez ziemniaków.
                -A bozia to rączek nie dała? – odezwał się opryskliwie Squalo, ale wykonał polecenie – Zjedz, chociaż trochę surówki.
                -No chyba cię pojebało. Nie jestem królikiem, żeby jeść trawę!
                -Voooi! Nikt nie mówi, że jesteś królikiem.– odwrócił się tyłem.
                -Ej. Napij się ze mną – rozłożył się wygodnie i odkorkował nową butelkę wina. Tak na oko tego wieczoru wychylał już trzecią.
                -Ale tylko trochę – niechętnie nadstawił pusty kieliszek.
                -Pij… pij… Będziesz łatwiejszy… – mruknął nalewając mu do pełna – Ale i tak muszę cię pilnować…
                -Co masz na myśli? – spojrzał mu w oczy unosząc szkło do ust.
                -Nic. Pij – rozkazał.

                Coraz bardziej rozkręcającą się zabawę przerwał wyczekiwany gość. Yamamoto otworzył drzwi i od razu zaczął się witać ze wszystkimi z szerokim uśmiechem. Jednak spośród tego piszczącego tłumu szukał jednej osoby. Rzucił się na kanapę, odgradzając Gokuderę od Tsuny, przywitał się krótko z Szefem i zupełnie zajął się tylko i wyłącznie Hayato.
                -Cześć – uśmiechnął się do niego słodko.
                -Co tak długo? – burknął odsuwając się.
                -Tak wyszło – położył mu rękę na biodrze i nie pozwalał uciec dalej.
                -Tak wyszło, że ja rozmawiam teraz z Dziesiątym, więc weź i nie przeszkadzaj.
                -Gokudera… – wyszeptał przybliżając usta do jego ucha.
                -Czego jeszcze chcesz?
                Yamamoto zamiast odpowiedzieć pocałował go delikatnie w kącik ust. Potem również bez słowa wziął go za rękę i gdzieś zaciągnął. Hayato bez sprzeciwu za nim podążył.
                Tsuna został całkowicie sam. Nikt z nim już nie rozmawiał, wszyscy byli zajęci czymś tam. Rozejrzał się niepewnie po pomieszczeniu: Ryohei nadal siedział i żarł, co popadło. Xaxnus i Squalo pili patrząc sobie w oczka. Chrome była już tak nawalona, że ledwo siedział, ale piła dalej. Dino obściskiwał się z Hibarim w kącie. Jednym słowem, gejoza totalna.
                Fran siedział grzecznie ze szklaneczką soku pomarańczowego, już myślał, żeby do niego podejść, jako do jedynego nienawalonego w towarzystwie, ale uprzedził go Bel.
                -Ushishishi~ Cześć durna żabo! – uśmiechnął się szeroko błyskając ząbkami.
                -Cześć Sempai.
                -A, co ty tak o suchym pysku siedzisz?
                -Przecież piję. Nie widzisz? – uniósł szklaneczkę.
                -To sok jest. Jest impreza. Weź się napij czegoś konkretniejszego!
                -Nie mogę sempai!
                -A niby, dlaczego!? – pisnął zupełnie go nie rozumiejąc.
                -Bo jestem w ciąży! – wziął rękę blondyna i położył na swoim lekko zaokrąglonym już brzuszku – Dziś rano czułem jak kopie!
                -Ty nadal z tym!? – zasłonił sobie miejsce gdzie powinny być oczy.
                -Tak nadal! Weź za to odpowiedzialność! Jak mogłeś mi zrobić dziecko!?
                 -No właśnie: „jak mogłem”!? Jesteś facetem! To nie możliwe.
                -Gdy dwoje ludzi się kocha! Nic nie jest niemożliwe – popatrzył na niego błyszczącymi oczkami – To owoc naszej miłości.
                -Jakiej miłości!? – aż odskoczył do tyłu.
                -Naszej, sempai. Naszej. To się stało, gdy oddawaliśmy się rządzy namiętności. Dając upust naszym emocjom.
                -Co ty pierdolisz!? – wstał. Naprawdę chciał uciec. Wszyscy bali się Frana.
                -Chcę, żebyś był ze mną przy porodzie… - zamrugał oczętami.
                -Odejdź głupia żabo! – zwiał.
                Fran podążył za nim.


                Wszyscy zwrócili by uwagę na ich wrzaski i piski, gdyby nie to, że zupełnie nachlana Chrome doczłapała się do półmiska. Niby nic dziwnego, ale fakt, że ona cokolwiek je, wzbudza zainteresowanie każdego, bez wyjątku. Wszyscy w napięciu wstrzymali oddech, gdy dziewczyna sprawdzała, co jest w garach, wzięła widelec, szturchnęła nim ośmiornicę i…
                Bam!
                Nagle jej ciało oplotły macki. Głowonóg nie był wcale taki martwy, na jakiego z pozoru wyglądał. Z resztą wszyscy aż za dobrze wiedzą, ze gdzie jest Chrome, tam też są i tentacle. Próbowała się wyrwać, bezskutecznie, nikt też nie chciał jej pomóc, wszyscy byli aż nadto zdziwieni. I po chwili mając to za coś zupełnie zwyczajnego (nie to co jedząca anorektyczka) wrócili do swoich spraw.
                Nie było jeszcze godziny jedenastej, a prawie wszyscy byli już tak bardzo nawaleni, że prawie dojeżdżali do punktu granicznego. No oprócz Ryoheia, który ciągle jadł i schowanego ponownie pod stołem Tsuny.
                -Widziałeś gdzieś Yamamoto? – nagle Dziesiątemu Szefowi Vongoli, w rozważaniach nad bezsensownością jego przybycia tutaj przerwał głośne pytanie Squalo – Chciałem z nim pogadać, ale nigdzie go nie ma.
                -Nie. Już od jakiegoś czasu go nie widzę – Powiedział cichutko.
                -Szkoda. Mam z nim…  - oberwał z talerza – Vooi! Co do kurwy! – wrzasnął patrząc w miejsce z którego leciał obiekt.
                -Chodź do mnie… - Xanxus mruknął cicho na Squalo.
                Superbi przewrócił oczyma, podszedł do niego i nachylił się, żeby wysłuchać, co ma do powiedzenia.
                -Siadaj mi na kolanach… Przytul się… - czknął cicho.
                -Ochujałeś!? Wiesz ilu tu ludzi!? – wydarł się, tak jakby tu zupełni nikogo nie było.
                -No chodź… – wziął między palce kosmyk jego włosów, najpierw się nim chwilkę pobawił a potem z całych sił przyciągnął do siebie swoją żonę.
                -Ała, boli idioto! – chcąc nie chcąc, ale bardziej chcąc, znalazł się na jego kolanach.
                -Tak nie jest przyjemniej? – zupełnie nawalony opadł głową na ramię drugiego a nosem pomiział go po szyi.
                -No niby jest, ale wszyscy się na nas gapią.
                -Wydaje ci się… - znów złapał go za włosy i wpił się w jego usta tak mocno, że aż przegryzł mu wargę, a rękę położył na wewnętrznej części ud – Podniecasz mnie… Jesteś taki seksowny… - o mało, co nie rzucił się na niego tu i teraz, tak przy wszystkich.
                Nagle drzwi otworzyły się znów i przyszedł całkiem poczciwy staruszek. To był Dziewiąty. Popatrzył na syna obściskującego się ze Squalo, uśmiechnął się dobrodusznie i powiedział do niego:
                - Xanxus nie znałem cię od tej strony. Zamiast zegarka mogłem ci podarować jakiś żelik...
Szef Vari spojrzał na niego jednym z tych spojrzeń, po których należy bardzo szybko uciekać. Timoteo wziął elegancko kieliszek wina i przeszedł do innego pokoju.
-Będę rzygał… - powiedział szef Varii otrząsając się z szoku
                -Co? – zamrugał Superbi.
                Blech… Połowa kolacji Xanxusa, wylądowała na Squalo, drugą połowę jakimś cudem zatrzymał dla siebie.
                -Voooi! Ty tępy chuju! – wrzasnął Superbi wstając gwałtownie..
                -Nie wrzeszcz tak kobieto! – o dziwo on też wstał, bo sam się obrzygał.
                -Ja mam nie wrzeszczeć. Weź ty się lepiej ogarnij człowieku! Ja pierdole jaki ty jesteś pojebany – umknął szybko w stronę łazienki.
                Xanxus podążył za swoją żoną.


                Nagle ni z tego, ni z owego Tsunę przeszył dziwny dreszcz, aż podskoczył i wyczołgał się spod stołu. Rozejrzał się niepewnie przyglądając wszystkim i wszystkiemu. Czuł coś, ale nie był pewien, co to było takiego.
Nieopodal znajdował się półmisek owoców. Były tam mandarynki, banany, pomarańcze, arbuzy, truskawki, ananasy, a konkretnie jeden, dość spory i ciut zgniły, bo granatowy. Najprawdopodobniej przybyły tutaj, aby pomóc Chrome. Teraz siedział z miną: „Co ja tu kurwa robię”
- Jedno pytanie: jak ja się tutaj znalazłem!? – szepnął do siebie. potrząsając głową.
Mukuro nie rozumiał, co tutaj się dzieje. Takiego chaosu to od początku świata nie widział. Rozgląda się i nagle zauważa, że Tsunae siedzi w tym całym pierdolniku i nie za bardzo ogarnia, co się dzieje. Czyli było ich dwoje. Postanowił do niego podejść, korzystając z okazji, że żaden z reszty jego strażników nie opiekuje się nim. Podchodzi do niego od tyłu i  szepcze uwodzicielsko.
-Cześć Tsunayoshi, Pobawimy się w gwałt? – kładzie mu rękę na boku i tak wjeżdża na brzusio
-Nie... – podskoczył w miejscu. Próbował się wyrwać.
-Kufufufu. I to jest właśnie słowo klucz – wepchnął mu rękę do majtek.
-Kyyyaaaaa! – wrzasnął najeżony.
Kto wie, jakby potoczyło się to dalej, gdyby nie przerwał im głośny wrzask dochodzący… z sypialni Xanxusa.
Squalo oraz jego szef stali w drzwiach sypialni, mając na sobie jedynie ręczniki. A w łóżku szefa Varii leżała zalany w trupa Hibari, a Dino go właśnie rozbierał. Widać było, że przeżywają właśnie bardzo miłe chwile.
Brew Xanxusa zadrżała. Ni stąd ni z owąd wyciągnął swój pistolet. I bez cienia skrupułów wycelował nim w głowę blondyna.
-Najpierw pieprzyłeś się z moją kobietą, a teraz jeszcze z innym w moim łóżku! – wycedził przez zaciśnięte zęby.
-Czek…. To nie tak! – Dino przestraszony uniósł ręce do góry – Porozmawiajmy..
-Nie będziemy rozmawiać – odezwał się napruty Hibari i zaczął wstawać chwiejnym krokiem – Zagryzę go na śmierć – chciał wstać, ale zaplątał się w prześcieradło i runął na podłogę. Chyba go zamroczyło, bo już więcej nie groził.
-Zepsułeś mi Kyoue! A już było tak dobrze! – pisnął blondyn i zarzucając na swojego o wiele młodszego od siebie chłopaka, prześcieradło, unosząc go do góry i wynosząc z pokoju jak księżniczkę – jak mogłeś – fuknął przy drzwiach.
-Vooi! A ty zamierzasz mnie zerżnąć, czy nie!? – odezwał się jak dotąd całkiem spokojny Squalo.
-Klękaj szmato i rób to do czego się nadajesz – uśmiechnął się szeroko.


Właśnie zaczęła dobiegać godzina dwunasta. Wszyscy już w napięciu wyczekiwali tej godziny, żeby nie musieć się już kontrolować i w pełni oddać zabawie.
Co prawda Levi i tak już leżał pod stołem, niemalże od początku.
Bel również nie wylewał za kołnierz. Pomimo głośnych protestów Frana, że przecież będzie ojcem i powinien w końcu spoważnieć, wskoczył na stół i zaczął się głośno wydzierać:
-Patrzcie na mnie! Jestem księżniczką! Najpiękniejszą ze wszystkich! Księżniczką! Od dziś macie się tak do mnie zwracać.
-Senpai… Proszę… Uspokój się – pisnął zielonowłosy szarpiąc go za nogawkę.
-Księżniczko! Masz tak do mnie mówić! Głupia żabo.
Tuż obok słychać było głośny szloch Tsuny. Który skulony na kanapie leżał w ramionach Mukuro.
-Jak mogłeś mi to zrobić! To bolało – zalewał się łzami.
-Ech, nie pitol. Jęczałeś, że ci dobrze. Kufufu~ – gładził go po pleckach.
                -Ale wsadziłeś go tam… i to tak głęboko…
                -Oj, Tsunayoshi… Nie było ci źle… - cmoknął go w policzek i szepnął mu do ucha – Niebawem to powtórzymy.


                Zegar wybił głośno godzinę dwunastą.
                -Jej! Nareszcie! – wrzasnął Ryohei chwytając za butelkę szampana i otwierając ją energicznie.
                Za oknem słuchać było wybuchy petard a niebo rozświetlało się fajerwerkami.
                -Ej a nasze fajerwerki? – nagle ogarnął się Lussura – Przecież strażnik Burzy miał się tym zająć. Gdzie on jest? – zaczął się rozglądać.
Nagle w szafie słychać było głośny stukot. Coś w niej zachrobotało. Ktoś zaklął i drzwi otworzyły się z hukiem. Wypadły z niej dwie osoby: Gokudera zupełnie pozbawiony spodni, zdyszany i zziajany z kosmykami włosów przyklejonymi do mokrego czoła i Yamamoto, ten z kolei miał spodnie, ale opuszczone do kolan, równie zmechrany.
                Takashi popatrzył na wszystkich ze zdziwieniem, następnie wstał z na wpółżywego Hayato i wciągnął swoje spodnie na tyłek.
                -Sądziłem, ze takie widoki będą tylko dla mnie – zaśmiał się i podrapał głupkowato po głowie, po czym wziął marynarkę i nakrył nią pośladki kochanka.
                -Fiu-fiu-fiu… Wygląda na to, ze tutaj fajerwerki były całkiem niezłe – zachichotał cicho Luss wskazując na zgrabne cztery litery Gokudery.



                Jak się bawić – to się bawić! Drzwi wyjebać – drugie wstawić!



Miłej zabawy sylwestrowej~ :* Oby równie ciekawej i żeby każda zwariowana fujoshi podejrzała obściskujących się gejów *.*

czwartek, 25 grudnia 2014

Yamamoto x Gokudera (8059)



Ohayo Pysiaczki!
Ja - Wasz ukochany yaoistyczny Mikołaj, jak zwykle mam dla Was w ten dzień Wyjątkowy prezent ♥

Dziś z okazji Świąt Bożego Narodzenia, składam Wam moi najmilsi życzenia płynące z głębi mojego zboczonego serca.
Dużo yaoiców i hentaiców.
Mnóstwo uniesień i wzruszeń 
No i oczywiście spełnienia marzeń :)
Tego Wam właśnie życzę.

 Naprawdę już od bardzo dawna proszona byłam o paring z KHR, nareszcie coś z tego naskrobałam. Dwie osóbki najusilniej prosiły o takie opowiadanko, dlatego w szczególności dedykuję je: Dagna1688 i Yume Mito

Ale zanim zaczniemy. Krótki opis o czym jest KHR
 
Seria opowiada o losach chłopka o imieniu Sawada Tsunayoshi, nazywany przez znajomych Tsuna. Jego beznadziejne życie zmienia się kiedy odwiedza go małe dziecko i oświadcza mu, że zostanie Dziesiątym szefem mafii Vangola. Tsuna nie zgadza się na bycie szefem, ale jest ciągle do tego namawiany przez swojego korepetytora i przyjaciół. W sumie mało ma to wspólnego z prawdziwą mafią...  


Gokudera Hayato - jeden ze strażników Vangoli, prawa ręka Sawady. Tsundere. Ma obsesję na punkcie Tsuny. Bardzo inteligentny i raczej negatywnie nastawiony do prawie wszystkiego, często uczestniczy w bójkach. Wierzy w mityczne stwory i takie tam. Kilka lat temu uciekł z domu i nigdy tam nie wrócił. Grać na fortepianie/pianinie nauczyła go jego matka, która umarła, gdy był mały. Pali papierosy. Uważa Yamamoto za idiotę i nazywa "bejsbolowym idiota", ale zawszę się o niego martwi.

Yamamoto Takeshi - strażnik Vangoli. Bardzo radosny i beztroski. Na początku myśli, że "bawią" się mafie. Jego ojciec ma restaurację sushi i nauczył go Kendo. Dobrze gotuję. Kocha grać w bejsbol. Lubi Gokudere i chce go chronić. Taki seme to skarb~

Dobrze. Kończymy zapowiedzi!
Zapraszam do czytania!
Selfie 


Śnieg. Wszędzie śnieg. Na dachach domów, na ulicach, na kurtkach ludzi i na ich czapkach. Nie było rzeczy, która nie byłaby nim pokryta. Wszystko, dosłownie wszystko było oblepione białym puchem.
Całość była i tak już cała zmarznięta, a nie zanosiło się na to, żeby przestało padać.
Pomimo ciągłego odśnieżania dróg, samochody stawały w korkach. Pociągi również się spóźniały. Szkoły i niektóre biura zostały na ten dzien. zamknięte. Meteorolodzy zalecali, żeby ludzie pozostali w swoich domach. Jednak prawie nikt ich nie słuchał. Dzieci radośnie korzystały z wolnego dnia bawiąc się na dworze. Lepiły bałwany, rzucały się Snieżkami, zjeżdżały na sankach i wymyślały tysiące a może i nawet miliony rożnych zabaw na śniegu.
                Gokudera przechadzał się po zaśnieżonych uliczkach. Nos wcisnął w gruby wełniony szalik. Włosy ukrył pod równie grubą czapką. Ubrał się w puchową kurtkę, a zgrabiałe ręce wcisnął do kieszeni. Jego ta pogoda ani trochę nie cieszyła. Chodził i przeklinał siarczyście warunki atmosferyczne, w jakich się znalazł. Właśnie przechodził obok nowo ulepionego bałwana. Obrzucił go spojrzeniem jeszcze zimniejszym niż aktualna temperatura, a potem bez słowa go kopnął i przewrócił.
                -Ej no! – krzyknęło piskliwie dziecko, które go ulepiło.
                -Czego się drzesz!? – warknął na niego i odszedł bez wzruszenia.
                -Gokudera! Czekaj – podbiegł do niego Yamamoto jak zwykle uśmiechnięty od ucha do ucha.
                -No nie no… jeszcze ciebie mi tu brakowało… - przewrócił oczyma.
                -Ciebie też miło widzieć? Spacer?
                -Nie kurwa. Postanowiłem tańczyć w balecie.
                -Acha… i jak idzie?
                -Nie ważne… - wypuścił powietrze, tak jakby był niezwykle zmęczony tą konwersacją.
                -Fajna pogoda, co nie? I do szkoły nie musimy…
                -Tia… jasne… - burknął odwracając się.
                -Ale tobie chyba coś się nie podoba, co? – zatrzymał go chwytając za ramię.
                -Zimno jest… szkoła zamknięta… Byłem u Dziesiątego, ale go nie zastałem… W domu mi się nudzi… A na dworze jest za zimno.
                -To, dlatego że się nie ruszasz. Chodź, pobawimy się! – schylił się i zgarnął bryłę śniegu.
                -Naprawdę nie…
                Hayato nie zdążył dokończyć tego, co miał powiedzieć, bo Takeshi podbiegł do niego i wcisnął mu na twarz całą masę śniegu.
                -Trzeba cię natrzeć! – pisnął radośnie brunet szarpiąc się z kolegą.
                -Pogrzało cię? – wyrwał się i zaczął wytrząchiwać puch zza kołnierza.  
                -Od razu złapałeś takich żywych kolorków!
                -Odczep się! Nie masz nikogo innego, żeby go męczyć – położył sobie dłonie na policzkach, żeby je ogrzać.

                Słodki…

                               Pomyślał Yamamoto patrząc na przyjaciela, a raczej nie będąc w stanie oderwać od niego oczu.
                -Zimno mi… Idę do domu – Hayato odwrócił się na pięcie i chciał wracać.
                -Ej no poczekaj, zaraz się rozgrzejesz! – złapał go za przedramię i pociągnął za sobą.
                -Nie chcę! Chcę do domu! – pisnął jak małe rozkapryszone dziecko.
                -Pobawimy się. A potem zapraszam cię do siebie na ciepły obiad – odwrócił się i uśmiechnął naprawdę pięknie – Daję głowę, że u siebie masz tylko chińskie zupki.
                -No dobra, ale robię to tylko dla obiadu – odwrócił głowę w bok – Yamamoto?
                -Tak? – nie przestawał iść.
                -Czy mógłbyś puścić moją rękę?
                -Tak, jasne – uczynił to po czym zaśmiał się niby nerwowo.
                -Gdzie niby chcesz iść – zapytał wciskając ręce do kieszeni.
                -Na lodowisko. Będzie super. Zobaczysz!
Przeszedł z nim kawałe. Nim ich oczom ukazał się obszerny otoczony drewnianymi barierkami teren. Było tam mnóstwo ludzi. Dzieci piszczały radośnie, czasem popłakiwały po upadku, ale zaraz wracały do zabawy. Dorośli też się świetnie bawili. Zakochani jeździli obok siebie, znajomi bawili się świetnie.
Gokudera skrzywił się kwaśno na widok tego wszystkiego. W jednej chwili zachciało mu się wymiotować. Dodatkowo nie widział siebie w roli radośnie ślizgającego się w śród nich. To go zwyczajnie odrzucało.
-Poczekaj chwilkę. Skoczę po łyżwy. Zaraz wracam – Beztroski brunet powiedział z uśmiechem ciągnąć złośliwie za szalik kolegi.
-Pospiesz się, bo inaczej sobie pójdę – rozgniewany wyrwał mu materiał z rąk.
-Dobra – podbiegł do budki, gdzie można było wypożyczyć niezbędny sprzęt. Wrócił bardzo szybko – Masz, to powinien być twój rozmiar – wręczył Hayato obuwie.
-Dzięki… ale nie jestem pewien czy to dobry pomysł. Nigdy wcześniej nie jeździłem na łyżwach – skrzywił się.
-Oj, daj spokój. To jak jazda na rowerze. Zaraz to wyczujesz – mówił zakładając łyżwy – No dalej! Poradzisz sobie! – klepnął go w ramię stając chwiejnie na ostrzach.
Gokudera zrobił minę pod tytułem „A co ja nie dam rady!?” i zabrał się za zakładanie łyżew.
Odstawili swoje buty w bezpieczne miejsce i drobiąc jak kurczaczki poczłapali na lód. Pierwszy na lodowisku stanął Yamamoto.
-Poradzisz sobie – podał rękę swojemu przyjacielowi – Jakby co, to jestem tu, żeby ci pomóc.
-Ta akurat będę potrzebował pomocy takiego głupka jak ty! Nigdy! Przenigdy! – zrobił krok, stanął na lód i wyrąbał się jak długi.
-Hahaha! A mówiłem: Pomogę ci! – złapał go za ręce i pomógł wstać.
                -Zamknij się… żebym chociaż mógł wcześniej przeczytać jak to się robi…
Gokudera stanął niepewnie na chwiejnych nogach. Nigdy wcześniej nie miął do czynienia z łyżwami. Czuł tą niestabilność, która tak bardzo mu nie odpowiadała.
-Bejsbolowy głupku ja nie dam rady! To nie dla mnie!
-Daj spokój Gokudera, weź się w garść. Poradzisz sobie. Jesteś taki mądry. Na pewno dasz sobie radę - klepnął go z impetem w ramie, co sprawiło, że Hayato strącił ponownie równowagę i padł na barierkę.
-Zginę! Umrę! – piszczał wstając.
                Pomimo pewności, ze jego chwilę są policzone, postanowił hardo spróbować. Trzymał się barierki i niepewnie stawiał kroki. Udało mu się nawet przejechać kilka centymetrów, ale przed nim była jeszcze bardzo daleka droga. Po kilkudziesięciu potknięciach i kilkunastu upadkach. Z bolącym tyłkiem, obtłuczonymi rękami i nogami. Postanowił już się poddać.
                -Hej! Bejsbolowy głupku! – wrzasnął do Yamamoto, który właśnie wykonywał piękne okrążenie – Spadam stąd.
                -No daj spokój. Jest przecież fajnie!
                -No raczej nie dla mnie – przewrócił oczyma.
                -Nauczę cię – daj rękę – Poprowadzę cię – zdjął rękawiczkę i podał mu dłoń.
                -Nie będę z tobą jeździł za rączkę!
                -Ja też się tak uczyłem – uśmiechnął się szeroko.
                -Chyba za którymś razem na głowę upadłem… – burknął do siebie i ujął jego dłoń.
                Zachwiał się jeszcze bardziej, kolega był o wiele mniej stabilnym podparciem niz. solidna drewniana barierka.
-No dobrze a teraz zrób pierwszy krok. Takie bzium do przodu - uśmiechnął się wesoło brunet łapiąc pewnie za jego dłonie.
-Aleś mi wyjaśnił...
Gokuudera jednaka zrobił suw do przodu, a potem jeszcze jeden i jeszcze, gdy już myślał, że zaczyna mu wychodzić, Yamamoto nie nadarzył za jego ruchami, zaszedł mu drogę. Sam nauczyciel się przewrócił, a jego uczeń tuż za nim lądując prosto miedzy jego nogami.
Hahahaha! – zaśmiał się Takeshi z sytuacji.
-Z, czego rżysz – żachnął się cały czerwony na twarzy.
-Bo to wygląda tak, jakbyś zaraz miał mi zrobić loda... – spojrzał na niego rozczulająco.
-Głupi idiota! – splunął w bok, próbując się podnieść. Jednak mokra rękawiczka poślizgnęła się na lodzie i chłopak opadł policzkiem wprost na krocze kolegi. Ku jego zaskoczeniu nie upadł na coś zupełnie miękkiego, tak jak się tego spodziewał.
-Ua! Gokudera! – Yamamoto aż podskoczył i chwycił go za ramiona – Może jednak tego chcesz? – puścił do niego oczko.
-Ty zboczeńcu! Jakim ty cudem... Ty... Tam...!?  odpowiedział odsuwając się energicznie. Całkowicie poczerwieniał na twarzy.
-Przepraszam, ale sama ta myśl, że mógłbyś mi zrobić loda na mnie podziałała… - zaśmiał się nerwowo drapiąc po głowie.
-Jesteś obrzydliwie obleśny! – walnął go z całych sił w głowę – Mogłeś, chociaż powiedzieć, że napaliłeś się na jakieś dziewczyny – wskazał na grupkę dziewcząt, które pomimo niewyobrażalnego zimna nadal paradowały w krótkich spódniczkach.
-Jakich dziewczyn? – rozejrzał się zupełnie zdezorientowany – Aaaa… tych…
-Nie mam ochoty dłużej z Toba przebywać. Idę do domu!
Gokudera był strasznie zażenowany tą sytuacją. Dodatkowo wszyscy na nich patrzyli.
-Ej no poczekaj, no sorki... Jak chcesz to pójdziemy gdzieś indziej. Ale nie idź! – powiedział tonem małego dziecka proszącego mamę o to, żeby zostać jeszcze pięć minut na placu zabaw.
                -Nie mam ochoty na ciebie patrzeć.
                -A na gorący obiadek u mnie w domu? – postanowił uciec się do przekupstwa. Wiedział, że dania jego ojca zawsze są fenomenalne i każdy ich skrycie pragnie i pożąda.
                -Dobra. To gdzie chcesz teraz iść? – bez wątpienia dał się skusić.
                -Chodź gdzieś ulepić bałwana!
                -Wiesz, jakie to dziecinne! – przewrócił oczyma a potem mówił już do siebie – A z resztą wiesz ile ich tutaj już się porobiło. Cała armia… Gdyby to jakimś cudem ożyło… Swoją drogą widziałem kiedyś taki film i…
                -Gokudera! Jesteś taki słodki! No chodź – złapał go za kaptur i pociągnął w miejsce gdzie było mnóstwo białego puchu – Najpierw trzeba sprawdzić, czy jest dobrze zbity.
Yamamoto bez uprzedzenia wepchnął przyjaciela w największą zaspę, który w zupełnym szoku zapadł się głęboko w miękkim, białym śniegu, znikając niemal zupełnie z pola widzenia. Minęła dłuższa chwila nim wygrzebał się stamtąd i sycząc złowieszczo jak żmija zaczął wyciągać śnieg spod ubrań.
-Chciałeś mnie zakopać żywcem czy co!?
-Teraz przynajmniej wiemy, że jest dobrej jakości! – zachichotał wesoło.
-W dupie to mam! Jaki dobrej jakości!? Twój mózg nie jest dobrej jakości! – warczał na przyjaciela.
-Oj daj spokój Gokudera. Zabawmy się! Ale najpierw musimy pomyśleć jak to zrobić.
-Pomyśleć? – zamachnął władczo ręką – To akurat zostaw mi! Posłuchaj bejsbolowy głupku. W tej chwili ja tutaj rządzę. Ty wykonujesz tylko pracę fizyczną. Zrozumiano?
-Tak! – odpowiedział niezmiernie szczęśliwy z faktu iż został zdegradowany do roli zwyczajnego robotnika.
-Dobra! W takim razie masz mi tu zaraz uklepać trzy kule ze śniegu. Nie mniej, nie więcej jak trzy! Posłuchaj mnie – zaczął palcem rysować na śniegu – Tak wygląda bałwan: jest zrobiony z dokładnie trzech kul…
-Gokudera, wiem jak lepić bałwana… - powiedział pochylony nad nim.
-Zamknij się i słuchaj: Największa kula jest na dole, potem jest średnia, średnia jest mniejsza od największej, a większa od najmniejszej… Zrozumiano?
-Ile razy mam ci mówić, że wiem, jak wygląda bałwan – zaczął tuptać w miejscu, bo bez ruchu szybko robiło mu się zimno.
-Pytałem tylko, czy twój mózg to pojmuje?
-Tak… Rozumiem...
-Budowę bałwana zaczynamy od tego, ze największą… znaczy kulę największą kładziemy na dole, potem średnią i w końcu najmniejszą. Nigdy na odwrót! Czy to jest jasne?
-Aż za bardzo. Możemy już zacząć!? – podskoczył w miejscu.
-Dobra. Zacznij turlać, a ja za chwilkę wrócę – wstał i wyprostował się. Jęknął z bólu. Wypad na łyżwy zaczynał dawać o sobie znać.
-Dokąd idziesz?
-Jak to dokąd? Po niezbędne rzeczy. Zaraz wracam – machnął mu żwawo ręką na pożegnanie i odbiegł.
-Mam nadzieję, że wróci…
Powiedział do siebie smutno Takashi i wziął się za przydzielone mu zadania. Nie raz, nie dwa, ani nie trzy razy robił w swoim życiu tego śniegowego ludka, więc aż za dobrze wiedział jak ma wyglądać. Nie potrzebował żadnych wykładów. Ulepić śniegowe kule nie było żadną filozofią. Posiadał siłę i potrzebne umiejętności, żeby tego dokonać. Pogwizdywał cichutko pod nosem podczas pracy. Nie minęła dłuższa chwila, a najmniejsza kula była już gotowa. W miarę szybko uwinął się także z drugą z nich. Nie bał się, że zabraknie mu materiału, w końcu bałwany spadają z nieba zupełnie rozmontowane. Przy robieniu trzeciej kuli zaczął się obawiać, czy jego przyjaciel aby na pewno nie wrócił znudzony do domu, ale ufał mu i wierzył w to, że nie zrobiłby mu tego, w końcu na kogo, jak na kogo, ale na Gokuderę można było liczyć. Nie pomylił się, w chwili, gdy zostało mu jedynie wygładzenie ostatniego fragmentu bałwana jego przyjaciel pojawił się w polu widzenia.
-Piękne! – zachwycił się Hayato patrząc na jego pracę.
-Mówiłem ci, że wiem, jak to się robi! – wyszczerzył ząbki.
-Phi… teraz musimy je ustawić. Od największej…
-… do najmniejszej. Nie odwrotnie – nagle znalazł się za kolegą – Co tam masz?
-Garnek… szalik... marchewkę i parę węgielków – pokazywał kolejno przedmioty.
-Fajnie, że o tym pomyślałeś!
-Ktoś musiał – przewrócił oczyma – Dobra! Do roboty bo zimno!
Od razu wzięli się za ustawianie. Naprawdę było zimno, więc żaden nie chciał stać bezsensu w miejscu, po ustawieniu wszystkiego tak, jak powinno być. Gokudera wziął się za dorabianie, oczu ust, guzików no i oczywiście nosa. Takeshi na samym czubku ułożył garnek, nieco go przekrzywił, żeby wyglądał bardziej łobuzersko, a na koniec owinął głowę bałwana pasiastym szalikiem.
-Wyszedł piękny – zachwycił się brunet z iskierkami w oczach.
-No oczywiście, przecież to ja nadzorowałem prace – wyprostował się dumnie.
-Ej… o ja też swoje włożyłem…
-Trochę popchałeś i tyle – spojrzał na niego ukradkiem.
-Nie odmówisz mi! To nasze pierwsze dziecko! – chwycił go za rękę i pociągnął w stronę bałwana – Chodź zrobimy sobie z nim fotkę!
-To głupie! – stanął z naburmuszoną miną.
-Powiedz: seeeeeeeeeer! – stanął obok niego i wyciągnął przed siebie telefon.
-Dupa…
Flesz błysną na ułamek sekundy i zdjęcie już było zrobione. Takeshi obejrzał je z radością. Spodobało mu się.
-To, co jeszcze bitwa na śnieżki? – schylił się i nabrał śniegu.
-Nie jest ci mało? Ja już przemarzłem na kość… Nie mam ochoty na zabawy…
Nie zważając na jego protesty Yamamoto ubijał malutką kulkę w dłoniach a potem zamachnął się z całych sił i walnął przyjaciela prosto w głowę. Grał tyle lat w bejsbol, że jego uderzenia były trafne i niezwykle mocne. Lata treningu uczyniły swoje. Bo Hayato jak stał i jak dostał, tak teraz leżał nieprzytomny na śniegu. 
-Gokudera! Nic ci nie jest!
Podbiegł do niego zaniepokojony. Spojrzał na jego głowę i zauważył, że stracił czapkę, a na czole z chwili na chwilę rósł coraz większy guz. Przez krótką chwilę myślał, że właśnie uśmiercił swojego przyjaciela, ale zaraz uspokoił się, bo Hayato poruszył brwiami i z wolna otworzył oczy, tylko po to, żeby zaraz zacząć się wydzierać.
-Ty debilu! – usiadł gwałtownie i złapał się za głowę – Mogłeś mnie zabić. Zdajesz sobie sprawę z tego ile masz siły? Naprawdę jesteś kretynem! – zaczął wstawać.
-Może jeszcze trochę posiedź – zaczął go uspokajać, asekurując każdy jego ruch.
-Odsuń się ode mnie! Największym zagrożeniem dla mojego życia w tej chwili jesteś Ty!
Hayato cały poczerwieniał na twarzy. Nagle zakręciło mu się w głowie i poczuł, że leci w dół.
-Hej… Mówiłem, żebyś nie wstawał – Takeshi złapał go w swoje objęcia i teraz podtrzymywał go, żeby się nie przewrócił.
-Zaraz będzie lepiej – zmarszczył jeszcze bardziej brwi i oparł głowę o ramię kolegi.
-Spokojnie. Nie spieszy nam się. Odpocznij a potem pójdziemy do mnie na obiad – mówił bardzo ciepło, nie przestając go trzymać.


~~*~~
                Poszli na obiad, który w zasadzie stał się kolacją. Był pyszny, jak zawsze w tym domu. Kluski na parze wręcz rozpływały się w ustach. Kawałki warzyw chrupały smakowicie. Ryż był idealnie słony. Jednym słowem kolejny z idealnych obiadów ojca Yamamoto.
                Po skończonym obiedzie i dwóch dokładkach, bo oczywiście zabawa na Świerzym powietrzu bardzo wzmaga apetyt, chłopcy poszli jeszcze do pokoju Takeshiego, żeby odpocząć po jedzeniu. Przysiedli wygodnie na podłodze, a brunet odważył się nawet położyć. Czuł, że jego brzuch jest pełen i zaraz chyba pęknie z przejedzenia.
                -Yamamoto… ledwo się ruszam – zaczął zawodzić Gokudera.
                -Co ty nie powiesz? Ja tak samo – leniwie przewrócił się na brzuch, co nie było dobrym pomysłem.
                -Twój tata zdecydowanie za dobrze gotuje.
                Takeshi przez jedną chwilę chciał zapytać jak gotują jego rodzice, ale zaraz po tym zreflektował się, przypominając sobie jak gotuje jego siostra i wnioskując po tym w domu musiał mieć nie lepiej.
                -Też będę tak gotował – powiedział do samego siebie a potem zerwał się na kolana – Pokaż jeszcze to czoło – uśmiechnął się do przyjaciela.
                -Nic mi nie jest – rozmasował sobie sam guza – Nawet tego nie czuję. Całą reszta boli mnie bardziej.
                -Wygląda naprawdę źle. Jest czerwone i chyba trochę obtarte.
                -A myślisz, że czyja to wina!? Na przyszłość uważaj gdzie i w kogo celujesz!
                -Już, już przepraszam. Herbatki?
                -Nie dziękuję – założył ręce na piersi – Chyba już sobie pójdę. Jestem troszeczkę zmęczony.
                -Jeśli chcesz możesz zostać na noc – wyrwało mu się mimochodem. Sam nie wiedział, czy chcę to powiedzieć.
                -Nie dzięki, mam swój dom. To wcale nie tak, że mieszkam pod łóżkiem dziesiątego! – odwrócił głowę z niemym „fu!”. (Serio? O.o)
                -Jasne, jasne – zaśmiał się krótko – Ale jest cholernie zimno, a ty jesteś poobijany. Jesteś pewien, że chcesz wychodzić na taki mróz?
                -Przypominam, że jestem poobijany przez ciebie…
                -Wiem i po raz setny przepraszam. Pozwól w takim razie, że zostaniesz na noc, a ja przeproszę ci jutro śniadaniem do łóżka. Powiedz tylko, na co masz ochotę. Zrobię ci, co tylko zechcesz.
                -Zdajesz sobie sprawę, że to, co mówisz strasznie głupio brzmi? – rzucił mu urwane spojrzenie.
                -Co? Ale jak? – podrapał się głupkowato po głowie. Naprawdę nie wiedział, o co mu chodzi. Wcale nie udawał.
                -Nie ważne… - spojrzał w sufit.
                -Gokudera… Nie wypuszczę cię w tej noc… Nie ma takiej opcji… – przykląkł obok niego i zaczął mu się natarczywie przyglądać – Obejrzymy coś w telewizji a potem do łóżka!
                -Przestań tak się na mnie gapić! Czuję się dziwnie! – zaczął odpychać jego głowę od siebie.
                -Ale, co ja takiego robię!?
                -Po prostu weź ode mnie odejdź!
                -A to nie mogłeś tak od razu? – odsunął się leniwie i usiadł obok. Wziął do ręki pilot i włączył telewizję. A następnie zamruczał cichutko – Jakieś głupoty. Mogą być. 
                -Wszystko jedno… Jesteś głupi Yamamoto. Głupi jak but…
                -O, co ci chodzi – odłożył pilot na bok. Dając znać, że właśnie ten idiotyczny teleturniej będą oglądać.
                -O nic… – ściągnął poduszkę z łóżka i się w nią wtulił.
                -Wiesz, co Gokudera? Potrafisz być naprawdę uroczy – zaśmiał się cichutko.
                -Dlaczego to robisz? – spojrzał na niego ukradkiem.
                -Co robię? – zamrugał zdezorientowany.
                -Nie udawaj głupszego niż jesteś! – cisnął w niego poduszką.
                -Nie udaję… Znaczy. Bo nie bardzo wiem, o co ci chodzi? – teraz przybliżył się tak bardzo, że aż dotykał swoim ramieniem jego ramię.
                -Zawsze, gdy jesteśmy sami… Ty zaczynasz mówić i robić takie dziwne rzeczy – oparł czoło o swoje kolana.
                -Jakie rzeczy? – nachylił się, żeby lepiej słyszeć to, jak coś tam brzęczał sobie pod nosem.
                -Dziwne…
                -Przepraszam, ale nadal nie rozumiem, o czym do mnie mówisz – zaśmiał się nerwowo i podrapał w tył głowy.
                -Nieważne… jesteś zwyczajnym bejsbolowym idiotą… Nie mogę wymagać od ciebie za wiele – zagarnął sobie włosy za ucho – To zwyczajnie nie jest normalne, gdy jeden chłopak mówi do drugiego, że jest uroczy… czy słodki…
                -Aaaa… O to ci chodzi! Nie martw się nie biorę cię za dziewczynę, czy coś! Wcale nie chodzi mi o to, że jesteś niski. Nie masz się, czym przejmować! – poklepał go po ramieniu.
                Gokudera aż się zjeżył.
                -Yamamoto! Nie myśl, źle ci to wychodzi. Nawet nie próbuj tego robić! Doskonale wiem, że cierpisz, gdy próbujesz tego skomplikowanego procesu! Dlatego zwyczajnie tego nie rób!
                -Dobrze, już dobrze. Nie masz, co się pieklić…
                Po wymianie tych zdań obaj całkowicie ucichli i wlepili oczy w bardzo idiotyczny teleturniej z udziałem popularnych aktorów i piosenkarzy. Ich zadaniem było odpowiadać a najgłupsze w świecie pytania, na które nie można było znaleźć żadnego logicznego wyjaśnienia. Widownia i Yamamoto, co chwila wybuchali śmiechem z powodu niskiego poziomu żartów, za to Gokudera siedział naburmuszony z miną skazańca na dożywocie za coś, czego nie popełnił.
W pewnym momencie głowa Gokudery opadła bezwładnie na ramię jego kolegi. W ogóle całe jego ciało stało się miękkie i bezwładne. Po wrażeniach całego dnia, zmęczony zasnął.
                -Goku…
Zaczął mówić Takeshi, ale za moment umilkł, żeby go nie obudzić. Żeby go nie męczyć w tej pozycji, ułożył go delikatnie w ten sposób, że głowa Hayato leżała na jego kolanie. Odgarnął mu niesforne kosmyki z czoła. Zauważył, ze zmarszczka pomiędzy jego brwiami nagle zniknęła. To nie tak, że w tej chwili wyglądał lepiej niż zwykle, tylko nieco inaczej, ale nadal był tym samym człowiekiem, którym był.
Yamamoto uśmiechnął się do siebie. Właśnie w tej chwili coś sobie uświadomił.

Któregoś dnia poślubię tego faceta…

Bardzo chciał zapamiętać tą chwilę, ten moment wyryć w swojej pamięci już na zawsze. Wyciągnął subtelnie swój telefon z kieszeni, włączył aparat i pstryknął sobie i Hayato zdjęcie. Zobaczył jak wyszło. Podobało mu się i to bardzo. Było na nim wszystko to, co chciał zapamiętać: swoją zadowoloną minę i śpiący Gokudera, który wyglądał niczym anioł, który przed chwilą zleciał z nieba.
Popatrzył jeszcze przez dłuższą chwilę na to jak słodko wygląda, gdy śpi. Oczyma wyobraźni widział już to jak będzie wyglądała ich wspólna przyszłość. To, jak co dzień będzie go budził słodkim pocałunkiem. Jak będą jedli wspólnie posiłki, wszystkie bez wyjątku, nie pozwoli, żeby jedli osobno. Jak będą razem spędzać wspólnie wieczory, a potem robić w nocy te wszystkie rzeczy, jakie robi małżeństwo.
Właśnie rozsmakowywał się w myślach o swoim przyszłym małżeńskim życiu, gdy nagle wybranek jego serca głośno zachrapał. Cóż palenie od dziewiątego roku życia w końcu musiało dać o sobie znać. Yamamoto nie zraził się tym ani troszkę. Zaśmiał się cichutko, a następnie wziął Gokuderę pod pachy i najczulej jak tylko mógł uniósł go i wrzucił na swoje łóżko. Przez moment myślał, że go tym obudził, bo Hayato zamruczał coś pod nosem, ale zaraz przewrócił się na bok i skulił odrobinę.

Tak bardzo słodki!

Popatrzył na jego kształtne ciało. Na odsłoniętą szyję, rzadko ma okazję ją zobaczyć przez jego długie włosy, ale gdy już jest ona widoczna, prezentuje się nieziemsko. Na jego ramiona i lekko wystające łopatki, wcięcie w talii, biodra, zgrabne pośladki, i piękne nogi. Pomyślał, że ma szczęście zakochując się w kimś tak idealnym
Również położył się na łóżku, objął go w pasie i przykulił się do niego mocno. Ogarnęła go tak błoga przyjemność, że miał ochotę zostać już w tej pozycji na zawsze.
  
Nie, to nie wypali…

Pomyślał chwilę przed tym jak spadł z łóżka.






~~*~~


Yamamoto siedział na kanapie tak, że Gokudera opierał się o niego plecami, tak słodko w niego wtulony. Otulili się szczelnie, kocykiem i w zimowy, śnieżny dzień skryli się w swoim przytulnym gniazdku. Oglądali albumy ze starych dobrych lat i popijali powoli czerwone wino.
-O, a tutaj ile miałeś lat? – zapytał Hayato zaraz po tym jak przewrócił stronę.
-A, bo ja wiem…? – upił łyk z kieliszka – Może dziesięć…?
-Fajnie wyglądasz z tym pucharem… - przekręcił dalej – O Dziesiąty!
Takeshi zaśmiał się lekko, a że unosił właśnie szkło do ust, nieznacznie się oblał. Reakcje jego ukochanego przez tyle lat ani trochę się nie zmieniły.
-A tu już jestem ja – uśmiechnął się bardzo szeroko – Pamiętam ten naszyjnik… nie wiem gdzie go zapodziałem potem…
-Zgubiłeś go na plaży, kiedy się… – mruknął odgarniając mu włosy z karku i całując go tam.
-Hej..! – podskoczył lekko przerzucając kolejną kartę a następnie ściągając mocno brwi –To też pamiętam. I tego bałwana też! Ale wtedy było zimno~. Prawie tak jak dziś.
-Ale i tak to był fajniusi dzionek – zachichotał jak małe dziecko.
-Szkoda tylko, że byłem potem tak poobijany, że ledwo żyłem…. Do dziś to pamiętam – wzdrygnął się.
-Przepraszam… – odstawił kieliszek.
-Za, co przepraszasz idioto. To było kilka lat temu! – dał mu z łokcia w żebra.
-Aj… - rozmasował sobie to miejsce.
- O, a co to zdjęcie?
-Które?
-To, gdzie leżę ci na kolanach? Ile my wtedy mieliśmy… Z tego, co pamiętam, to wtedy jeszcze nie byliśmy razem… W ogóle jak ono zostało zrobione!?
-A, bo ja wiem…? – objął go czule od tyłu.
-Yamamoto Takashi, masz mi natychmiast powiedzieć skąd wzięło się to zdjęcie!
-A czy to ważne? – wziął go za brodę i lekko odwrócił jego głowę ku sobie, spojrzał mu głęboko w oczy i namiętnie pocałował.
-Yamamoto Takeshi… Jeśli sądzisz, że w ten sposób uda ci się mnie odwieźć od tego pytania, to się grubo mylisz… Masz mi natychmiast wy… – usta zostały mu zasłonięte kolejnym pocałunkiem
-Nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz – znów ukazał szereg śnieżno-białych ząbków.
-Hej, co ty wyprawiasz!? – wzdrygnął się, gdy dłonie Yamamoto wsunęły się za jego stare, rozciągnięte, dresowe spodnie i bokserki. 
-A jak myślisz? – mruknął niewyraźnie zjeżdżając ustami z twarzy kochanka na jego szyję, pozostawiając odrobinę mokry ślad.
                Ręka bruneta zacisnęła się na członku Hayato.
                -Ach… Jeśli myślisz, że w ten sposób będziesz mógł mnie… Ach… - odchylił głowę do tyłu i położył ja na ramieniu kochanka. Ustami dotknął jego policzka, ale liczył na to, że uda mu się sięgnąć warg – Wrócimy do tej rozmowy później…
                -Jakiej rozmowy? – zapytał nie dając mu szans, aby odpowiedział. Znów zaczął go całować, jednocześnie osuwając się z nim wolno do pozycji leżącej.         
Album zsunął się delikatnie z kolan Hayato i upadł tępo na podłogę.
Gdy już leżeli wygodnie Gokudera rozłożył szeroko nogi, tak, żeby jego mężczyzna mógł dalej robić mu to, co robił do tej pory. Zaczął cichutko jęczeć. W takiej pozycji, gdy był do niego odwrócony tyłem ciężko mu było się z nim całować, kark wykręcał w nienaturalnej pozycji, ale za nic w świecie nie chciał z tego rezygnować.
 Brunet wsunął jedną dłoń pod koszulkę ukochanego, błądząc chwilę po bladej skórze odnalazł w końcu twardniejący sutek. Zaczął go delikatnie pocierać, potem przyszczypywać i lekko drapać. Wysłuchiwał w tej chwili coraz głośniejszych i intensywniejszych jęków. Najchętniej odwrócił by ku sobie Gokudere i zamiast tylko dotykać jego sutka palcami zacząłby go lizać, ssać i podgryzać. Wyczuwał to z każdą chwilą coraz bardziej narastające pożądanie i u niego i u siebie.
-Ciepło… - powiedział urwanym głosem Hayato ściągając z siebie koc.
-Już zaraz ci pomogę – wstał i szybkim ruchem zdjął koszulkę z ukochanego, a potem szarpnął za nogawkę spodni i zsunął je mu z tyłka. Potem zajął się bielizną. Popatrzył lubieżnie na jego powiększone przyrodzenie – Tak lepiej?
-O wiele – wyciągnął do niego ręce.
Yamamoto znów ułożył się obok niego, tym razem przodem. Przygarnął go do siebie. Od razu został opleciony w biodrze zgrabnym udem Hayato. Aż wywrócił oczami, to uczucie było takie cudowne. Otarł się o niego mrucząc cichutko.  Dłońmi zaczął błądzić po jego klatce piersiowej, brzuchu, boku, plecach, udach, pośladkach, jednym słowem wszędzie gdzie tylko sięgnął. Uwielbiał jego ciało, kochał jego reakcje, ubóstwiał dźwięki, jakie wydaje. Czuł, że coraz mocniej go pożąda. W zasadzie każdego dnia pragnął go coraz mocniej. Po tylu latach już powinien się do niego przyzwyczaić, znudzić się, ale nie nim, nie Gokuderą, tym człowiekiem nigdy nie można było być znudzonym.
Hayato zamruczał na raz jak kotek. Może, na co dzień tego nie okazywał, tłumił to w sobie, ale gdy znajdowali się tylko we dwóch był niezwykle łasy na pieszczoty. A już w szczególności kochał dotyk Yamamoto. Chociaż dłonie bruneta były nieco szorstkie, pokryte tysiącem odcisków pozostawionych przez rękojeść miecza i kij bejsbolowy. To jednak te właśnie ręce sprawiały mu tak wiele rozkoszy. Wiedziały, gdzie i w jaki sposób mają dotykać. Pieściły go tak, że zaczynały mu odbierać zmysły. Gdy byli sam na sam, nie musiał ukrywać tego jak bardzo ma na niego apetyt. 
                -Yama… - szepnął prężąc się pod wpływem tego wszystkiego.
                -Tak? Czyżbyś znów zapomniał jak mam na imię? – wypowiedział półszeptem nachylając się ku jego twarzy. Patrzył na niego. Uwielbiał mu się przyglądać, gdy był właśnie w takim stanie.
                Gokudera nie powiedział nic więcej, wsunął smukłą dłoń pod bawełnianą koszulkę kochanka i zręcznymi palcami pianisty przesunął po jego umięśnionym brzuchu. Zupełnie tak jakby zaczął wygrywać miłosną melodię pożądania (tak, wiem, że mnie Wero za to zastrzeli :P) (Śmiałam się przez 20 min turlając po podłodze >.< ~ Wero). Zaczął odwzajemniać doznawane pieszczoty. Płynnym ruchem przeszedł wyżej, na jego tors tylko po to, żeby zacząć ściągać ubranie. Bez niego prezentował się przecież tak zniewalająco. Yamamoto pomógł mu i sam zdjął z siebie koszulkę, jego kochanek od razu wykorzystując to przejechał po raz kolejny po wyrzeźbionych niczym w skale mięśniach. Yamamoto wyglądał fenomenalnie. Na tyle na ile mógł przyjrzał się mu. Jego torsowi, szyi, muskularnym ramionom, szczęce, twarzy, uśmiechniętym ustom, a przede wszystkim dwóm pięknym jak bursztyny oczom. W półmroku błyszczały i migotały tak, jakby tlił się w nich żywy ogień. To było jedno z tych spojrzeń, za które można było zrobić wszystko. Bez wyjątku.
                -Kochaj się ze mną… - powiedział łamiącym się głosem kładąc swojemu mężczyźnie rękę na kark i przyciągając jego głowę do pocałunku.
                Dwa razy tej samej rzeczy Takeshiemu nie trzeba było powtarzać. A w szczególności tej. Zbyt mocno już sam tego pragnął. Nie odrywając swoich ust od jego wciągnął go na siebie. Prawą ręką przytrzymał go za pośladek, a lewą przejechał wzdłuż jego kręgosłupa i jeszcze niżej.
        -Um… - wyrwało się z gardła Gokudery - mężczyzna zadrżał.
                -Kocham cię… Naprawdę cię kocham – szepnął pożądliwie chwytając za płatek ucha swojego ukochanego.
        Przepadał za tym, żeby mu to powtarzać. Czerpał z tych słów dziką satysfakcję. Chociaż sam nigdy ich nie usłyszał od niego, nie czuł się z tym źle. Nie musiał tego słyszeć, wiedział o tym. Hayato nie należał do osób, które używają tego typu słów, jeśli nie zaszła ku temu absolutna konieczność. A jak dotąd nigdy nie postawił go w sytuacji, w której musiałby ich użyć.
                -Ciasno jest na tej kanapie… - powiedział srebrnowłosy odrywając się od ust bruneta.
                -Hehe – zaśmiał się cichutko – Kiedyś potrafiliśmy to robić w szafie… Gdzie w pokoju obok trwało jakieś ważne zebranie. A wtedy nie narzekałeś…
                -Nie przypominaj tych czasów – zakrył sobie oczy lekko zawstydzony.
                -Dlaczego nie? Były wspaniałe! Musiałem ci zasłaniać usta, żebyś nie krzyczał za głośno. Tych swoich „Ach!” i „Och!”.
Yamamoto poślinił swoje palce. Normalnie używali żelu, ale ten został w sypialni. W żadnym wypadku nie chciał zostawiać Gokudery teraz samego, nie w stanie, gdy był już aż tak napalony jak teraz. Wiedział, że wystarczyłoby go zostawić na moment, żeby stracił ochotę na zabawy. Dlatego teraz śliny miał pod dostatkiem i postanowił użyć najbardziej uniwersalnego nawilżenia, jakie istnieje.
                -Zamilcz! Bo inaczej wcale dziś nie usłyszysz „achów” i „ochów”.
                -Usłyszę, usłyszę…
Ledwie, co Takeshi wypowiedział te słowa, zakradając się palcami do dziurki Hayato, a już usłyszał kolejne „ach” tego wieczoru.
-Tego nie było! – prawie krzyknął Gokudera.
-Było… Słyszałem… – odrzekł mu wciskając głębiej.
-Mnnnn… – przygryzł wargi. Wypiął biodra wyżej, żeby jak najszybciej zakończyć tą słodką torturę.
                -Błagam nie powstrzymuj się. Ubóstwiam twój głos – wcisnął tak bardzo jak tylko mógł. Od razu trafiając w najbardziej wrażliwy punkt. Po tylu spędzonych latach znał doskonale to miejsce i reakcję, gdy się tam dotyka.
                -Aaaaaaaach! – aż odchylił się do tyłu, zaciskając palce na umięśnionych ramionach bruneta.
        -O tym mówiłem – zaśmiał się cichutko.
-Takeshi... – zamruczał zmysłowo układając wygodnie głowę na ramieniu bruneta. Jedna rękę zaczął wsuwać w bokserki kochanka.
Yamamoto złapał głośno powietrze i wywrócił oczyma. Za dobrze mu się zrobiło, bał się, że nie da rady odpowiednio przygotować ukochanego, gdy były mu robione takie rzeczy. Szybko wepchnął drugi palec..
-Aaaaaa! – zakrzyknął Hayato – Nie tak ostro...
-Przepraszam... Ja porostu już dłużej nie wytrzymuje – zagryzł wargi.
-Mmmmmm... – zaczął mruczeć jak kotek, pocierając wargami o skore na ramieniu kochanka - Ja też chcę już... Słyszysz? Już... - zaczął zsuwać jego majtki.
-Skoro tak chcesz. Nie potrafię ci odmówić – szybko wyciągnął palce, złapał Gokudere wpół i teraz to on znalazł się nad nim – Będzie cudownie. Jak zawsze...
-Nie gadaj tyle! – chwycił go za twarz i wymusił bardzo namiętny pocałunek.
Nie powiedział już nic. Po tym jak jego ukochany zarzucił mu ręce na szyję, a nogami oplótł go w pasie, nie był w stanie mówić. Jego mózg działał już teraz na jednym trybie: seks. Bez trudu był w stanie odnaleźć to upragnione miejsce i wsunąć w nie swoją męskość.
-Uaaaaach… - Gokudera na moment rozluźnił swój uścisk.
-Dobrze jest? – szepnął uśmiechając się i poruszając biodrami.
-Taaak… idealnie…
Takeshi nie potrzebował większej zachęty. Pchnął raz mocniej, usłyszał cichy jęk bólu, który zaraz przerodził się w dźwięk oznaczający przyjemność.  Tak bardzo kochał to uczucie. Bliskości ciała Hayato. Jego ciężki oddech tuż przy swoim uchu, jego skórę przyklejoną do swojej własnej. Twardość jego członka na swoim brzuchu. Smak jego spoconych i mokrych ust. Według niego tak właśnie wyglądało niebo. Kochając się właśnie z nim odnajdywał największą przyjemność. Już nic mogłoby nie istnieć. W tej chwili mógłby się kończyć świat, byleby tylko Gokudera nie przestawał go obejmować i tak słodko jęczeć. Nic już by nie mogło być. W tym momencie skupiał się tylko na tym, żeby dać tej jedynej osobie jak najwięcej przyjemności, jak najwięcej siebie. Złapał lewą ręką za jego lewe udo i uniósł jego nogę jeszcze wyżej. Uwielbiał dotykać jego ud.
-Pocałuj mnie głupku! – Hayato złapał za czarne włosy Takeshiego i pocałował go tak namiętnie, że o mało, co nie przegryzł mu wargi. Mruczał przy tym cichutko.
Nie przestawał poruszać biodrami, z każdą chwilą robił to z coraz większą intensywnością. Zachłannie zaczął całować jego szyję i lewe ucho. Potem oderwał się od niego, żeby zmienić pozycję, na taką, w której będzie w stanie dodatkowo pieścić jego członek. Dźwignął go, sam usiadł, a Hayato na jego miednicy. Złapał go pewnie, zatoczył kciukiem kółko na końcu i zaczął szybko poruszać ręką w górę i w dół.
Gokudera trzymając się ramion bruneta unosił się i opadał na jego penisa. Przygryzał wargi i wyglądał przy tym nieziemsko.
-Nie… - pisnął w końcu wbijając pazurki w skórę Yamamoto – Jeśli będziesz tak robił, to ja zaraz dojdę…
-Nie szkodzi – pchnął i równocześnie ścisnął mocniej.
-Ale ja chcę razem z tobą…
Ten argument trafił prosto do serca Takeshiego. Chociaż sam miał ochotę na więcej przyjemności zwolnił nieco tempo. Objął czule kochanka i zaczął delikatnie całować jego wargi. Nigdzie im się przecież nie spieszyło, mieli całą zimową, długą noc przed sobą.  
Przez chwilę miał wrażenie, że Gokudera zaczyna mdleć z tego wszystkiego, bo odchylił głowę do tyłu, plecy wygiął w lekki łuk i przez chwilkę przestał wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki.
-Wszystko w porządku…? Może jednak chcesz bardziej…? – zapytał.
-Lepiej nie… - szepnął i oblizał spierzchnięte wargi. Wyprostował się i uchylił jedną powiekę – I tak mam wrażenie, że zaraz dojdę…
-To nie będzie wcale tragedią – zachichotał krótko i znów dosłownie przerzucił Hayato na plecy. Teraz to on znów był na górze.
Gokudera objął go. Dłonie zacisnął mu na plecach. Jedną nogę zarzucił na oparcie kanapy, a drugą docisnął go do siebie a potem powiedział:
-Już ci powiedziałem, że…
-Tak wiem – pocałował łagodnie jego wargi.
Naprawdę lubił dochodzić razem z nim, ale nic by się przecież nie stało, gdyby jego kochankowi zrobiło się dobrze nieco wcześniej, albo nawet doszedł dwa czy nawet więcej razy. A z resztą to nie on był od myślenia, ani nie był to moment na takie rozważania. Postanowił robić dokładnie to, na co ma ochotę. Przycisnął mocniej ukochanego do siebie, wpił się w jego usta i zaczął wbijać się w niego bardziej agresywnie. Nie dając sobie ani jemu chwili wytchnienia. Coraz głośniejsze jęki doprowadzały go do szaleństwa. Chciał słyszeć ich więcej i jeszcze głośniejsze, to było motywem jego działania, gdy odprowadzał Hayato od zmysłów tym, co i jak robił.
                -Yamamoto… przystopuj troszeczkę – powiedział srebrnowłosy zaciskając uda bardzo mocno i wbijając palce w plecy kochanka.
                -Przykro mi… ale… nie da się… - wydyszał przyspieszając jeszcze bardziej. To, co zrobił Gokudera tylko bardziej go pobudziło.
                -Aaach! Aa…
                Takeshi wiedział aż za dobrze, czego zwiastunem był ten cudowny krzyk. Uwielbiał ten moment, gdy Hayato zaciskał się w środku, jak tracił kontrolę zupełną nad tym, co robił i jak się zachowywał. Jak pod wpływem emocji przebijał paznokciami skórę na jego plecach, przyciskając się jeszcze mocniej do niego. W tym jednym momencie miał swojego złośnika w zupełnie innej odsłonie. Tą stronę jego osobowości także uwielbiał. Jednak najbardziej podniecający w tym wszystkim było to, że dochodził teraz właśnie razem z nim.
To wspaniałe uczucie po prostu nim zawładnęło. Krzyki Gokudery, jego własny ciężki oddech, ich spocone ciała. Zwyczajnie to było zbyt boskie. Lekko zawróciło mu się w głowie.
-ŁaŁ… - wyszeptał Takeshi będąc pod wrażeniem tego, że za każdym razem jest mu aż tak bardzo dobrze. 
-Zamknij się… - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Yamamoto popatrzył na swojego kochanka. Wspaniale wyglądał. Oczy miał zamknięte, a głowę zwróconą nieco w bok, oddychał ciężko, jego powieki i usta drżały jeszcze lekko pod wpływem niedawnych doznań. Widział to jak bardzo dobrze mu zrobił.
                Rozplótł jego dłonie z swoich placów. Czerwone ślady po zadrapaniach piekły i szczypały go odrobinę, jednak ani trochę go to nie obchodziło, jeszcze był w niebie. Odsunął się od Hayato tylko po to, żeby móc na niego popatrzeć. Uwielbiał go obserwować tuż po. Wyglądał naprawdę pięknie. Jeśli mógłby wybrać tylko jedną rzecz, którą miałby widzieć do końca życia to byłby to Gokudera tuż po orgazmie, albo lepiej w trakcie. Sam jeszcze był lekko roztrzęsiony po wszystkim, ale po prostu nie mógł sobie odmówić tego, żeby na niego nie patrzeć, zbyt wielką przyjemność mu to sprawiało. Spojrzał na brzuch swojego ukochanego, był mokry od potu i spermy, tak samo jego uda i pośladki. Troszkę się dziś zapomnieli i nabałaganili, zwykle byli bardziej porządni, ale czasem każdy ma prawo się zapomnieć. Brunet odetchnął przez chwilkę poczym wstał. Podszedł do parapetu. Wziął z niego paczkę nawilżanych chusteczek kartonik papierosów, zapalniczkę i popielniczkę. Wrócił do Hayato i znów zaczął mu się przyglądać. To chyba nigdy mu się nie znudzi.
                -Takeshi… - zaczął mówić chrapliwie Gokudera.
                -Wiem – zaśmiał się krótko poczym podał mu papierosy i zapalniczkę.
                Hayato po prostu przepadał zapalić sobie po seksie, szczególnie tym bardzo udanym. To był jedyny moment, w którym Yamamoto pozwalał mu palić w łóżku, chociaż teraz w nim nie byli. Wyciągnął jednego papierosa, resztę paczki odrzucił, poczym podpalił i zaciągnął się mocno.
                Brunet nachylił się i zaczął wycierać brzuch swojego kochanka, jednocześnie przyglądając się temu jak pali. Gokudera z papierosem pomiędzy palcami był dla niego kolejnym z najseksowniejszych widoków na świecie. Jego dłonie były cudowne, długie, smukłe. Był pewien, że jego ukochany ma najpiękniejsze dłonie na świecie, a gdyby ktoś odważył się z tym stwierdzeniem nie zgodzić gotów był dosłownie rzucić się na tego kogoś, aby mu wytłumaczyć jak bardzo się myli.
                -Czemu się tak na mnie patrzysz? – zapytał srebrnowłosy nieco zrzędliwie, trzymając papieros przy ustach.
                -Bo oczu od ciebie oderwać nie mogę – uśmiechnął się i cmoknął go w lewe udo – Moja słodka zrzędo…
                -Bardzo zabawne – znów się zaciągnął, odkręcając głowę lekko w bok.
                Takeshi nie czuł potrzeby odpowiedzenia mu czegokolwiek, był zbyt zajęty całowaniem jego ud i brzucha. Zaśmiał się cichutko, gdy zobaczył jak penis Hayato zaczyna znów reagować na pieszczoty.
                -Chcesz jeszcze? – zgrabnie podsunął się do góry i znów znalazł się na Gokuderze.
                -Może później, teraz powiedz mi, o co chodzi z tym zdjęciem. Nie pamiętam go…
                -Już ci kochanie wszystko wyjaśniam… – usiadł między jego nogami – Zrobiłem je pewnej zimowej nocy. To było tego samego dnia, gdy lepiliśmy tamtego bałwana „nasze pierwsze dziecko”.
-Nie przypominaj. Bałwana pamiętam, ale tego zdjęcia akurat już nie – pokazał mu język.
-Zasnąłeś u mnie w domu. Dlatego go nie pamiętasz. Zrobiłem je, gdy zwyczajnie spałeś.
                -Po, co?
                -Byłem, młody i głupi…
-Jakbyś teraz był mądrzejszy niż wtedy… – wywrócił oczyma
-Miałem swoje marzenia… – wzruszył ramionami. Spokojnie kontynuował dalej.
                -Niby, jakie? – uniósł do góry brew.
                Yamamoto bez słowa pochylił się. Sięgnął po album. Wyciągnął z niego akurat to zdjęcie, przysunął je przed nos Hayato i odwrócił je, tak, żeby mógł przeczytać napis: „Ja i mój przyszły mąż”.
                -Można powiedzieć, że moja marzenie się w pewnym sensie spełniło… – przeczesał z czułością srebrne włosy ukochanemu. Szczerzył się przy tym od ucha do ucha.
                -Głupek – odepchnął nieco jego głowę.  Mówił cicho z lekkim uśmiechem. To, co zobaczył naprawdę go uszczęśliwiło, ale nie chciał tego po sobie pokazać – A teraz masz jakieś?
                -Tylko jedno…
                -Jakie?
                -„Zostań ze mną na zawsze” – uśmiechnął się spokojnie, tak jakby był pewien, że o to marzenie musi się spełnić.

KONIEC

I jak się podobało :)
Mam nadzieję, że choć trochę, bo wiem, że ciekaliście z niecierpliwością na jakiś KHR w moim wykonaniu >_<
Jeszcze raz najlepszego!