Dzisiejsza notka będzie bardzo inna niż pozostałe, ze względu na to, że yaoi będzie tam prawie tyle co nic, ale za to będzie tam mnóstwo nieuzasadnionej przemocy... Cóż, podsumowując nie jest to opowiadanie dla ludzi o słabych nerwach, lub tych, którzy nie lubią czytać o ludzkim cierpieniu. uprzedzam, że zawiera naprawdę paskudne momenty, nie zalecam czytać, jeśli się takich rzeczy nie lubi.
Podsumowując: nareszcie napisałam opowiadanko, o którym już dłuższy czas marzyłam, ze sporą (ale umiarkowaną) ilością krwi i przemocy.
Dobra, musiałam ostrzec, ale teraz już do brzegu.
Opowiadanie zostało napisane jako prezent urodzinowy dla mojej siostry, edytorki, korektorki (chociaż teraz jeszcze go nie czytała :) ). Mam nadzieję, że wydarzenia przedstawione w tym opowiadaniu przypadną jej do gustu.
Wszystkiego najlepszego siostrzyczko z okazji urodzin.
Mam nadzieję, ze ten prezent ode mnie dla Ciebie przypadnie ci do gustu!
Mam nadzieję, ze ten prezent ode mnie dla Ciebie przypadnie ci do gustu!
Zdrowia
Szczęścia
Yaoiców!
I takie tam!
Sto lat!
„Zazdrość
jest brzydkim nawykiem”
W ciemnym pomieszczeniu strasznie śmierdziało środkiem szczurobójczym oraz
pleśnią. Ściany były odrapane i wręcz odrażające.
Młody mężczyzna siedział na starym, solidnym krześle. Jego ręce i nogi były
starannie poprzyklejane do siedzenia, nie mógł ani drgnąć. Miał na sobie jedynie w szare bokserki. Oczy miał
zasłonięte cuchnąca szmata a w ustach czuł kwaśny smak własnych wymiocin. Drżał
na całym ciele z zimna i ze strachu. Nie wiedział, co się z nim dzieje, gdzie
się znajduje, ani co go czeka.
Do pomieszczenia wszedł ktoś jeszcze i zapalił światło. Mężczyzna tkwiący
na krześle uniósł głowę, starając sie cokolwiek zauważyć.
-Nie kłopocz się – zadrwił ten, który wszedł do środka a następnie zerwał
mu z oczu opaskę – Wiesz, kim jestem? – nachylił się, żeby mógł mu się przyjrzeć.
-Jesteś... Jesteś Akashi... – wycharczał przerażony – Co tu sie dziej?
Wypuść mnie! – zaczął się szarpać – Pomocy!
-Daremne – przechadzał się po pomieszczeniu, tak jakby robił sobie spacer
po muzeum.
-Gdzie, gdzie my jesteśmy? Co to za miejsce!?
-Jesteśmy w małym domku, stojącym w lesie... Szczerze nawet ja nie pamiętam
jak nazywa sie ta miejscowość. To jakieś zadupie. Ta wiedza tez nie jest ci
potrzebna – rzucił mu pojedyncze pełne pogardy spojrzenie
-Dlaczego ja tutaj jestem?
-Jesteś związany. Nikogo tutaj nie ma. Oprócz mnie. Naprawdę jesteś aż tak
niedomyślny?
-Co chcesz ze mną zrobić? – jego głos drżał przepełniony strachem.
-Przekonasz się już niebawem – zaszedł go od tyłu – Cierpliwości, Tatsuya –
z dziwnym naciskiem pogłaskał go po czarnych włosach.
-Błagam cię… Wypuść mnie… Nic ci nie zrobiłem – spuścił
głowę, bo z jego oka wypłynęła łza.
-Gdybym nie chował do ciebie żadnej urazy… Nie byłoby cie
tutaj – wyszeptał mu prosto do ucha a następnie odsunął się i wyciągnął z kąta
mały stoliczek na kółkach, nakryty białym prześcieradłem – Może się zabawimy.
Tak troszeczkę? – przechylił głowę na bok i zaczął się śmiać.
-Co tam jest?
-Cierpliwości mój drogi. Już niedługo. Już niebawem się
przekonasz – pogładził go po twarzy – A na razie.
Pochylił się i sięgnął tym razem po kij bejsbolowy.
-Nie zrobisz tego – pokręcił głowa z lekkim niedowierzaniem i strachem.
-Tak sadzisz? – odchylił głowę do tyłu i patrzył na obdrapany sufit – No to
zaraz się przekonasz... – zamachnął się i i walnął Himuro w lewy piszczel. Kość
trzasnęła jak zapałka, a brunet zawył z bólu.
-Ty bydlaku! – wrzasnął pochylając się do przodu pod wpływem cierpienia.
-Hihihi. Naprawdę sadziłeś, że tego nie zrobię? Aleś ty głupi – popatrzył
na niego z wyższością, a następnie znów walnął go, tym razem w druga nogę, w
niej także miażdżąc kość – To tak na wszelki wypadek, żeby nie przyszło ci do głowy
uciekać.
-Nic ci nie zrobiłem!
-Gdybym nie chował do ciebie żadnej urazy, nie byłoby cię
tutaj – rozejrzał się znacząco a potem dodał – W tej głuszy…
-Niby, co ja ci takiego zrobiłem.
Akashi spojrzał na niego z pogardą, przystawił kij do
jego podbródka i uniósł jego głowę, zmuszając, aby na niego popatrzył.
-Widziałem was… Naprawdę sądziłeś, że umknął mojej uwadze
sposób, w jaki na niego patrzysz? Jak się ślinisz, gdy tylko go zobaczysz…?
Zapamiętaj sobie: Atsushi jest mój i tylko mój, nikt inny nie ma do niego
żadnych praw.
Tatsuya nawet nic nie był w stanie powiedzieć pochlipywał cicho nad swoim
losem, zrozumiał, że nie ma najmniejszych szans na ucieczkę, że Akashi nie
pozwoli mu też żyć, ale także nie pozwoli mu umrzeć od razu. Skończy dziś
bardzo marnie. W duchu błagał, żeby ktokolwiek go uratował, żeby w jakikolwiek
sposób mu ktoś pomógł, chociażby skrócić męki. Zakryty stoliczek tak bardzo go
przerażał. Pod białym prześcieradłem widział większe i mniejsze wybrzuszenia,
ale nie wiedział, co się pod nim kryje, ale wiedział na pewno, że nie chce się
tego dowiedzieć za nic w świecie. Już teraz ból w jego łydkach nie dawał mu myśleć
a serce waliło jak oszalałe. Pragnął tylko tego, żeby już przestać cokolwiek
czuć.
Tyle, że Akashi nie pozwolił mu nawet na moment zapomnieć o bólu czy
strachu. Delikatnym, eleganckim ruchem ściągnął prześcieradło ze żelaznego
stoliczka. Teraz przerażonym oczom Himuro ukazały się rożnej wielkości noże i
nożyczki, mała wiertarka i kilka metalowych przedmiotów, których przeznaczenia
nie znał. Po tym, co już zostało mu zrobione bał się, że teraz będzie jeszcze
tylko gorzej.
-Wypuść mnie... Błagam – zaczął cicho pochlipywać – Nikomu nic nie
powiem... Obiecuje... Nikomu... A jeśli chodzi o Atsuushiego to już nigdy się z
nim nie spotkam. Nawet na niego nie spojrzę. Przysięgam – broda mu zadrżała,
gdy spojrzał błagalnym wzrokiem na swojego oprawce.
-To akurat jest pewne... – podszedł do niego, chwytając ukradkiem taśmę
klejąca ze stoliczka, tą samą, którą przywiązał jego ręce i nogi wcześniej.
Następnie stanął za Himuro i ujął go za włosy wyrywając ich spora kępkę. W
porównaniu do tego, co brunet czuł wcześniej to było niczym, ale miął
przeczucie, że dopiero teraz się zacznie.
Akashi przytwierdził mu głowę do oparcia za pomocą taśmy klejącej, a on sam
nie mógł nic z tym zrobić, nie ważne jak bardzo się szarpał, jego ręce i nogi
były porządnie przykute do krzesła.
-Tak wyglądasz naprawdę pięknie – Seijuro stanął przed swoja ofiarą i
uśmiechnął się krzywo – Aż szkoda, że Atsushi nie może cię teraz zobaczyć.
Naprawdę wielka szkoda.
-To może go tutaj zawołaj – przez jedna jedyną sekundę naprawdę myślał, że
uda mu się go przechytrzyć.
-Wiesz, nawet chciałem – zgarnął mu grzywkę z oczu – ale jest zajęty.
-To na niego poczekajmy – przestawał już czuć ból, gdy się nie szarpał,
było znośnie.
-Nie mamy aż tyle czasu, kolacje zjemy, dziś w domu. Do tego czasu musze
się wyrobić. Nie. My musimy się wyrobić – uśmiechnął się rozmarzony – Ale nie
przejmuj się. Wszystko mu mogę opowiedzieć. Hm... Od czego chciałbyś zacząć? – przeszedł
się nonszalancko obok stoliczka, przejeżdżając delikatnie palcami po
narzędziach, które zabrzęczały cichutko metalicznym odgłosem – Nie mamy zbyt wiele
czasu, ale... Może to tak na wstępie? – podniósł do góry mała wiertareczkę i
włączył ją na krótko – Co o tym myślisz? Bedzie zabawnie.
-Nie! Nie chce! Błagam! – krzyczał, gdy Akashi się do niego zbliżał a
cieniutkie wiertło wirowało tuż przed jego lewym okiem
Seijurou przytrzymał kciukiem powiekę Tatsui, żeby nie mógł jej zamknąć i z
nierzednącym uśmiechem na twarzy przytknął wiertło do jego gałki ocznej. Cienka
błonka utrzymująca turgor narządu nie wytrzymała i rozerwała się już przy
pierwszym kontakcie. Wrzask Himuro wypełnił całe pomieszczenie, a po chwili
białko pomieszane z krwią ochlapało twarz i szyje rudego chłopaka.
-Nie tak głęboko, żeby cię od razu nie zabić – odsunął wiertarkę – Spokojnie,
drugie ci zostawię. O ile cokolwiek na nie widzisz – Akashi z nieudawana
czułością pogładził go po policzku, po którym spływała struga czerwonej posoki
a następnie otrzepał swoje ubranie, co nic nie pomogło – Uh. Cóż za obrzydlistwo.
Himuro w tym samym czasie ledwo łapał oddech po tym, co mu zrobił. Serce mu
teraz bilo tak szybko, że miał wrażenie, że mu zaraz wyskoczy z piersi. Strącił
oko. Bał się nawet pomyśleć, co jeszcze może go dziś spotkać. Drżał na całym ciele coraz bardziej.
-Jak się czujesz? – zapytał Akashi – Możemy kontynuować?
-Nie. Nie. Proszę nie. Zostaw mnie w spokoju – szloch przerywał mu wywód.
-Już dobrze. Ci... Ci... Będzie dobrze. Jeszcze tylko troszkę – jego głos
brzmiał nienaturalnie łagodnie, przyjrzał mu się uważnie, przysuwając się w
stronę stoliczka. Zgarnął coś ukradkiem.
-Ile to jeszcze potrwa.
-Chwileczkę... –zamachnął się i wbił mu nożyczki w lewe udo.
-Uaaaaa! Zabij mnie! Zabij! – wrzasnął – Teraz...
-Jeszcze nie – uśmiechnął się i poruszał wbitym narzędziem.
-Czego ty ode mnie jeszcze chcesz!?
-Chce żebyś cierpiał. Tylko tyle – patrzył na niego dziwnym nieprzytomnym
wzrokiem, usta miał nieco rozwarte widać było, że rozsmakowuje się w tym, co
robi.
-Już cierpię. Czego jeszcze chcesz?
-Twoja śmierć mi wystarczy – uśmiechnął się złośliwie – Ale jak już chwilkę
temu mówiłem: Jeszcze nie teraz.
Znów podszedł to tego stoliczka i zgarnął z niego średniej wielkości
skalpel. Popatrzył przez chwilkę na goły tors bruneta, zastanawiając się, co
powinien z nim zrobić, w końcu się pochylił i zaczął robić małe nacięcia na
klatce piersiowej.
Himuro nawet nie pisnął, powoli zaczynał się już przyzwyczajać do tego, że
coś go boli, a to, co teraz się z nim działo w porównaniu do poprzednich
czynności nie było wcale takie straszne. O wiele bardziej dokuczał mu ból w
nogach i w wydłubanym oczodole.
Jego cisza tylko i wyłącznie zaczęła irytować Akashiego,
który nie tego się spodziewała, dlatego zaczął wbijać ostrze coraz głębiej, nie
tylko przebijając skórę, ale także wrzynając się w tkankę tłuszczową. Krew
coraz obficiej płynęła po jego dłoniach. A jego ofierze coraz gorzej wychodziło
tłumienie krzyków.
Kolejne tortury przerwał melodyjny dźwięk. To był telefon
Akashiego dla Himuro to był niezwykły dźwięk, niemal porównywalny do śpiewów
anielskich. Była to jego szansa na ratunek, jednak nim zdążył pomyśleć o tym,
co mógłby zacząć krzyczeć, rudy wepchnął mu kawałek śmierdzącej szmaty do ust,
tej, którą wcześniej zawiązane były jego oczy.
-A niech to – sapnął Seijurou prostując się, a potem
delikatnie wyciągnął telefon z kieszeni, ale i tak ubrudził i ubranie i aparat
– Tak słucham…
Himuro w tym samym czasie starał się zachowywać
najgłośniej jak tylko mógł, szarpał się i krzyczał, ale knebel całkiem nieźle
wszystko tłumił. Językiem starał się wypchnąć szmatę, ale Akashi, zasłonił mu
usta drugą dłonią i spokojnie ze słodyczą w głosie mówił dalej:
-No cześć kochanie… Nie… Nudzę się… Jasne, że nie
zapomniałem… Ja ciebie też – uśmiechnął się naprawdę bardzo szeroko – No to pa…
Cholera! To już ta godzina… No nic to, musimy się streszczać.
Z nieuwagi przeczesał sobie dłonią włosy, brudząc je i
swoją twarz. Następnie wyszarpał szmatę z ust bruneta, który zaraz potem się
opluł.
-Zachowaj trochę godności na sam koniec – prychnął na
niego – Niestety mam już bardzo mało czasu. Szkoda, co nie? Tak dobrze się
bawiliśmy…
-Chyba ty… - przełknął ślinę.
-Właśnie o tym mówię – tym razem ze stoliczka wziął
obcinaczkę do cygar i pokazał Humuro – Wiesz, co chcę z tym zrobić?
Tatsuya starał się pokręcić przytwierdzoną do krzesła
głową, ale nie dał rady zerwać taśmy, z każdą chwilą był coraz słabszy.
Zauważył też, że już dawno przestał płakać.
-To zaraz się przekonasz –
wsadził jego mały palec w narzędzie i bez mrugnięcia okiem go ścisnął.
-Za, co!? – wrzasnął z bólu, gdy jego palec upadł na
podłogę. Kolejna dawka bólu, dała mu więcej sił.
-Za to…, że odżyłeś się kleić do mojego ukochanego – z
niebywałym zachwytem przyglądał się swojej zakrwawionej dłoni.
-Ja pierdole! O czym ty mówisz…
-Skończ jęczeć widziałem was – w mgnieniu oka znów
znalazł się przy nim i wsadził kolejny palec tym razem wskazujący. Bez
mrugnięcia okiem jego też odciął – Ciebie i Atsushiego!
-Przysięgam! Nie miałem pojęcia, że jesteście razem!
Mówił o tobie, ale nigdy się nie zająknął, że jesteście parą. Błagam… wypuść
mnie – pokręcił głową zalewając się łzami.
-Masz pecha! Bo ja ci nie wierzę – Himuro stracił kolejny
palec.
-Ua! – zaczął już szlochać na całego, powoli zaczynał
tracić orientację w tym, co się z nim dzieje.
Przygotowany na wszystko Tatsuya już nie zamierzał nic
więcej mówić, o nic prosić. Nie myślał już nawet o tym, że to wszystko może się
dobrze skończyć. Kiedy Akashi wstał ponownie, był przygotowany na to, że zrobi
mu coś równie okropnego jak do tej pory. Jednak to co powiedział jego oprawca
go zaskoczyło.
-Wystarczy. Chciałbym spędzić z tobą więcej czasu… ale go
nie mam – podszedł do konta i wytargał z niego kanister z benzyną – Sam
rozumiesz, że nie mogę tego wszystkiego tak zostawić. – wskazał na
pomieszczenie.
-To… to już koniec?
-Tak.
Himuro zaczął płakać tak bardzo jak jeszcze nigdy
przedtem. Wszystko go bolało, wiedział, że zaraz umrze, ale mimo wszystko był
szczęśliwy, że już więcej nic go nie spotka.
-Nie becz tak. To twoje ostatnie chwile. Zachowaj twarz –
nawet nie patrząc na niego zaczął pakować wszystkie narzędzia do sportowej
torby.
-Jeśli Atsushi dowie się, jaki naprawdę jesteś… Zostawi
cię… Wiem o tym... – mówił jeszcze szlochając.
-Raczej w to wątpię.
Teraz Seijurou wziął do ręki kanister i wylał go, na
Himuro. Ciecz dostała się do ust bruneta i ten przez krótką chwilę zaczął się
krztusić. Potem rudy wylał resztę na podłogę, zarzucił sobie torbę na ramię i
skierował się do wyjścia.
Tatsuya zmobilizował swoje wszystkie siły, żeby
powiedzieć mu, co o nim myśli:
-Będziesz się smażył w piekle… – wyszeptał opluwając się
własną śliną.
-Piekle? – zatrzymał się i podpalił zapałkę – Tatsuya,
piekle? Nie widzisz tego, że ja już w nim jestem? Ja i ty w nim jesteśmy. Tyle,
że ty jesteś grzesznikiem, a ja diabłem…
Wypuścił zapałkę z rąk. Benzyna w mgnieniu oka zaczęła
się palić. Płomienie szybko objęły niemalże całe pomieszczenie.
Akashi czując nadmierne ciepło wyszedł powoli z domku.
Usłyszał jeszcze za sobą straszne jęki i krzyki, następnie jakiś świst, kolejny
jęk. Przystanął przez chwilę i przyglądał się jak powolutku cała chatka staje w
ogniu. Zadowolony z siebie, wsiadł do samochodu i odjechał.
Był z siebie bardzo zadowolony. Nie miał zamiaru
pozwolić, żeby ktokolwiek, kiedykolwiek zabrał mu jego ukochanego. Atsushi
należał wyłącznie do niego, z nikim nie zamierzał się z nim dzielić. Nikomu by
go nie oddał. Zrobiłby wszystko, zmiażdżył każdego, kto tylko stanąłby na
drodze do ich szczęścia i miłości. Tak jak to zrobił dziś. Tatsuya może nie był
ogromnym zagrożeniem, ale i tak wolał nie ryzykować, Atsushi i on byli sobie zbyt
bliscy, za dużo czasu ze sobą spędzali. Trzeba to było ukrócić. Nie żałował
tego, co zrobił, ani nie miał z tego powodu najmniejszych wyrzutów sumienia.
Wiedział, że zrobił to, co musiał, bo Atsushi był tylko jego.
Wszedł do swojego mieszkania po cichutku. To wszystko
zajęło mu o wiele więcej czasu niż się spodziewał. Aż nadto rozsmakowywał się w
tym wszystkim i stracił poczucie czasu. Pospiesznie wbiegł do łazienki i zdjął
z siebie zakrwawione ubrania. Wrzucił je do pralki, razem z butami. Potem i tak
te rzeczy wyrzuci, ale nie był tak głupi, żeby zostawiać je poplamione.
-Akachin! Już jestem!
Usłyszał radosny krzyk z przedpokoju. Złapał szybko za
szlafrok i się nim owinął.
-Ach! Tutaj jesteś – uśmiechnięty Murasakibara wsadził
głowę do łazienki – Akachin! Co ci się stało!? – podbiegł do Seijurou i ujął
jego głowę w swoje ogromne dłonie.
-Nic się nie stało. O czy ty mówisz – starał się wyrwać.
-Ale jesteś cały zakrwawiony. Przewróciłeś się?
Uderzyłeś? Boli cię coś? Ktoś ci coś zrobił!?
-Spokojnie Atsushi, to nie moja krew – delikatnie zdjął
ze swojej twarzy jego ręce.
Rzeczywiście nie zdążył się jeszcze umyć, dlatego teraz
musiał wyglądać strasznie.
-A czyja jak nie twoja? – zaczął bacznie przyglądać się
jego twarzy.
-Nikogo ważnego… – uśmiechnął się lekko i przejechał
palcami po jego dłoniach, wyczuł, że ma pozdzieraną skórę na knykciach – Co ci
się stało!? – przyjrzał się lepiej jego obrażeniom.
-Nic takiego, mały wypadek – zabrał ręce i schował za
siebie.
-Może trzeba cię opatrzyć. Pokaż jeszcze raz – niemalże
rzucił się na niego.
-Nie ma takiej potrzeby – chwycił go w swoje objęcia. Mi
nic nie jest, bywało gorzej, a ciebie na pewno nic cię nie boli?
-A ty ciągle o jednym. Na pewno – wspiął się na palcach,
zarzucił Murasakibarze ręce na szyję, zmuszając, aby się pochylił a następnie
cmoknął go w sam czubek nosa.
-To dobrze. Tak się zmartwiłem, gdy cię tak zobaczyłem –
przytulił go mocno do siebie.
-Masz mokre rękawy… czemu?
-Musiałem coś wepchnąć do wody i się zamoczyłem.
-Co musiałeś wepchnąć? – uniósł brwi do góry.
-Śmieci – uśmiechnął się tajemniczo.
-Rozumiem… Już kochanie. Pozwól mi się umyć – odwrócił
się i odkręcił wodę, która powoli zaczęła napełniać wannę – Czuję, że cuchnę –
powiedział sam do siebie.
-Wiem, że nie chcesz mówić, ale…
W tej chwili Akashi zdjął z siebie szlafrok odsłaniając
swoje ciało.
Atsushiemu aż zabrakło tchu.
-Ale… Ale… - próbował dokończyć to, co zaczął mówić.
-Coś się stało? – odwrócił się nieobecny myślami, nawet
nieświadomy tego, co zrobił.
-Akachin – padł przed nim na kolana i z zachwytem się mu
przyglądał.
Seijurou położył ukochanemu rękę na głowie i spojrzał na
swoje odbicie w lustrze. Stał nago. Na twarzy, szyi i rękach miał namalowane
zaschnięte strugi krwi, włosy też miał nią poplamione. Uśmiechał się półgębkiem
a przed nim klęczał Murasakibara. Patrzył na siebie i czuł, że jest z siebie
zadowolony. Teraz już nikt nie odbierze mu jego ukochanego. Ten mężczyzna
należał tylko i wyłącznie do niego, nie zamierzał nim się z nikim dzielić,
nikomu nie chciał go nigdy oddać. Bez skrupułów pozbędzie się każdego, kto
stanie na drodze ich szczęściu.
-Tak cię kocham… - szepnął rozanielony Atsushi.
-Ja ciebie również – głaskał go po włosach – Jesteś mój…
Tylko i wyłącznie mój. Nikomu cię nie oddam. Jesteś MÓJ.
-Tak, Akachin. Jestem tylko twój – zrobił głęboki wdech –
A ty jesteś mój i nie chcę, żeby ktokolwiek nawet na ciebie patrzył. Nie
pozwolę, aby ktokolwiek mi cię zabrał… Ja… Akachin… Ja zmiażdżę każdego
ktokolwiek zechcę cię dotknąć – wstał i delikatnie popchnął ukochanego do
wanny.
-Doskonale cię rozumiem – powiedział zanurzając się po
szyję w wodzie.
-Akachin… – przejechał mu mokrymi dłońmi po twarzy
rozmazując krew Himuro.
Akashi nawet nie chciał myśleć o tym, co
zrobił on ani jego ukochany. Nie teraz, gdy tak bardzo pragnęli się nawzajem.
Najważniejsze było to, żeby być ze sobą, nic więcej.
Zaczął się myć, ścierać z siebie ślady swojego czynu.
Brzydził się krwi, tego człowieka na sobie. Miał wrażenie, że gdy dotykał
Atsushiego będąc nią obryzgany, to tak jakby dotykał go sam Tatsuya, nawet to
mu przeszkadzało, nawet do tego nie miał prawa, aby jakakolwiek cząstka jego
mogła dotykać, jego ukochanego, chociażby po śmieci. A tak bardzo teraz pragną
kochać się z Atsushim, kochać się z tym, który do niego należał, który był mu
przeznaczony od narodzin aż po śmierć, a nawet i po niej. Na zawsze będą już
razem i nic ani nikt im w tym nie przeszkodzi.
-Kocham cię – szepnął patrząc w oczy Murasakibary, gdy
uznał, że jest już czysty.
-Ja ciebie też – wyciągnął do niego ręce i wyjął go z
wanny. Uniósł go, nie zadając sobie nawet trudu, aby okryć go ręcznikiem.
-Jesteś tylko MÓJ – wplątał mu palce we włosy i go
pocałował.
-A ty tylko MÓJ – zaniósł go mokrego do sypialni.
Jeszcze raz kochana wszystkiego najlepszego:*
A Wam wszystkim, którzy odważyli się o przeczytać. serdecznie pozdrawiam i dziękuję Wam!