poniedziałek, 31 marca 2014

Kagami x Kuroko część 15

Gomenasai... 
Ale lubicie mnie chociaż troszeczkę...
A tak jeszcze nie wiecie o co chodzi...

Ano już tłumaczę...
Rozpisałam się i nie udało mi się dokończyć tego opowiadania w tym rozdziale. heheszki... 
Gomene... 
Musicie jeszcze troszkę pocierpieć...

Dziękuję za wszystkie komentarze i za życzenia :*

Szkoda, że tylko jedna osóbka jest zainteresowana konkursem... Chciałam dobrze... ( ; _ ;)

Dobra, to ja dalej nie zamulam. Zapraszam na:


„Dwa słowa, dziewięć liter” C.D.



Był już na tyle spokojny, że mógł wrócić do domu. Łzy przecież nie mogły płynąć w nieskończoność. Twarz miał mokrą i szczypała go od zimna. Dopiero teraz zaczynał odczuwać ból: starte kolano, stłuczona ręka, zbite ramie i starty policzek. Do tego był cały brudny. Obraz nędzy i rozpaczy. Kto by pomyślał, że jeszcze rano był najszczęśliwszym człowiekiem świata, a teraz pragnął się gdzieś zaszyć i już nigdy nie wychodzić na światło dzienne. Tak podle nie czuł się nigdy. Wolałby już śmierć od tego, co się zdarzyło. W tej chwili naprawdę chciał umrzeć, przecież i tak był nikomu nie potrzebny. Pewnie nawet nikt by nie zauważył, że zniknął. Gdyby tylko nie miał tych wspaniałych wspomnień związanych z Kagamim, gdyby tylko mógł zaprzeczyć przed samym sobą, że cokolwiek do niego czuje, ale nie mógł, cierpiał przez to niemiłosiernie, ale nadal go kochał i nic na to nie mógł poradzić.
Powoli wszedł do mieszkania, z którego najdalej godzinę temu wybiegł po to, aby wyznać miłość temu jedynemu, nie po to, żeby się kompletnie załamać. A tak się właśnie stało. Po cichu zamknął za sobą drzwi, jego pies już na niego pod nimi czekał patrząc na swojego pana litościwie.
-Nie udało się No.2… – Kuroko zdjął buty i wziął psiaka na ręce – nic nie wyszło tak jak powinno – szepnął łamiącym się głosem tuląc go do siebie.
-Au... – odpowiedział mu cicho liżąc po twarzy.
Cieszył się, że go ma. Mógł się przynajmniej komuś wyżalić i do kogoś przytulić. Przy nim czuł, że nie był kompletnie sam na tym wielkim okrutnym świecie, że ma kogoś, kto go kocha bezwarunkowo.
 
-Tetsuya-chan! To ty!? – z kuchni dobiegł wesoły  głos matki Kuroko.
-Tak mamo... – odpowiedział cicho.
-Chodź na obiad!
-Dziękuję, ale nie jestem głodny, pójdę do siebie – odpowiedział jej.
-Niedawno tak szybko wybiegłeś. Nawet się nie przywitałeś – wyszła do niego wycierając ręce w ręcznik – O matko! Kochanie, co ci się stało? – podbiegła szybko.
-Przewróciłem się… – spuścił głowę.
-Trzeba to opatrzyć – przeczesała mu troskliwie włosy.
-To nic takiego, mamo… – bródka mu się zatrzęsła.
-Jesteś cały zimny – dotknęła jego policzka – Przeziębisz się – chodź do łazienki – pociągnęła go w tamtą stronę – Siadaj – wskazała niedbale na wannę.
Kuroko wypuścił z objęć swojego pupila, posłusznie usiadł i zwiesił głowę. Naprawdę nie chciał żeby mama się nim teraz zajmowała. Nie chciał sprawiać jej więcej problemów. Samotność chyba najlepiej by mu zrobiła. Chciał się zamknąć u siebie, położyć się do łóżka i sam nie wiedział, co dalej. Nic mu się nie chciało, nawet myśleć. Czuł tylko dławiący ból w piersi. Za każdym razem, gdy coś mówił myślał, że za chwilę znów zacznie płakać.
-Słoneczko, powiesz mi, co się stało? – matka wytarła mu buzię mokrym ręcznikiem a potem pogłaskała go po zdrowym policzku.
-Przewróciłem się…
-To widzę, a coś jeszcze? – wyjęła z apteczki środki odkażające i gaziki.
Pokręcił jedynie zaprzeczająco głową. „Proszę, nie pytaj o nic. Nie pytaj o to, co się ze mną dzieje. Nie pytaj o Kagamiego…”. Same wspomnienie było zbyt bolesne. Z resztą niby, co miał jej powiedzieć? „Mamo, twojego syna skrzywdził inny mężczyzna, którego kocham. Mamo wolę facetów”.
-Zapiecze – dotknęła wacikiem ranki na jego twarzy – Urodziłam cię kochanie i widzę, że jest coś nie tak, ale jak nie chcesz to nie musisz mówić… Ach… Obawiam się, że jutro będziesz miał okropnego siniaka… Zęby cię nie bolą? Ajć… Musiałeś nieźle wyrżnąć… Jak to się stało?
-Poślizgnąłem się… – mówił ledwie słyszalnie.
-Gdzie? – wyciągnęła plaster i przykleiła mu go.
-Na schodach… – zachrypł.
-Gdzie cię jeszcze coś boli? – popatrzyła na niego z ogromną troską.
Wskazał ręką na swoją nogę, wolał już się nie odzywać. Już i tak wystarczająco ciężko mu było się powstrzymywać. Miał ochotę się zwinąć w kłębek i tak już pozostać.
-Ojej… Spodnie i tak już do wyrzucenia. Ściągaj je. Zaraz przyniosę ci czyste – wyszła, ale wróciła w mniej niż minutę – Pomóc ci wstać? – zapytała z troską.
Nie potrzebował jej pomocy, przecież poza paroma zadrapaniami nic mu nie było. Nie był na nic chory tyle, że nie miał ani trochę siły na to, żeby się ruszać. Zebrał się w sobie i zrobił to, o co został poproszony a potem znów usiadł na swoje miejsce.
-Nie wygląda to wcale źle, ale trochę będzie się goiło – jego kolano również opatrzyła w mgnieniu oka – Tutaj plasterek będzie za mały obwiążę ci nogę bandażem – jak powiedziała tak zrobiła – Kochanie, posłuchaj mnie uważnie – zmusiła go, żeby popatrzył jej w oczy – Musisz coś zjeść. Nie daruje ci, jeśli nie zjesz obiadu…
Jeszcze pamiętał jak dzisiejszego ranka jadł śniadanie ze swoim ukochanym. Tak dobrze się przy tym bawił i był taki szczęśliwy, a teraz nawet nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Oczy zaszły mu mgłą w ustach miał dziwny smak
-Nie chcę… Nie jestem głodny – wycharczał a po twarzy znów spłynęły mu łzy.
-Kochanie! – przysiadła obok niego.
-Mamo… - jego głowa opadła na jej ramię.
-Moje maleństwo! – objęła go czule.
-Mamo, dlaczego miłość tak boli…? Tutaj… – przycisnął rękę do piersi.
-Jak mogłam się nie domyślić? – pokręciła głową i uśmiechnęła się lekko – Że mój malutki synek już nie jest taki mały i jest już w takim wieku, że się z w kimś zakochał. Przepraszam, że nie zauważyłam wcześniej, wiem, że jako matka powinnam…
-Sam się zorientowałem wczoraj… – pociągnął nosem.
-No to mnie troszeczkę usprawiedliwia. Wczoraj nie było cię w domu… Miłość mój drogi to bardzo skomplikowane uczucie. Człowiek jest ogólnie dziwnym stworzeniem. Nie śpi, kiedy jest zmęczony, budzi się, gdy jest niewyspany, je, kiedy nie jest głodny… I czasem zakochuje się, chociaż sam tego nie chce, a wtedy to uczucie sprawia ból, właśnie tam gdzie pokazałeś. Jednak człowiek sam z siebie tak nie cierpi, coś musi się wydarzyć. Co ciebie trapi kochanie?
-Zobaczyłem kogoś… kogoś, kogo bardzo lubię, z kimś innym… – wyszlochał.
-Tetsuya-chan… To nie koniec świata, tak czasem bywa. Nie zawsze ta osoba odwzajemnia nasze uczucia i trzeba się z tym pogodzić, nie ma na to innej rady. Jeśli się kogoś kocha to czasami trzeba mu pozwolić odejść po to, aby był szczęśliwy, to się właśnie nazywa dojrzałość.
-Rozumiem… Nie będę nic robił… – kiwnął głową.
-Czy ta osoba wie, o twoich uczuciach? – pogładziła go po włosach.
-Nie…
-Więc nic dziwnego, że zrobiła coś, co cię zraniło. Nie wiedziała, że w ten sposób może cię skrzywdzić. Skąd mogła wiedzieć, że może cię to zaboleć, jeśli nic nie wiedziała. Trzeba było jej powiedzieć głuptasie. Jestem pewna, że osoba, którą lubisz nie jest kimś złym, w końcu mój synek nie zakochałby się w kimś, kto nie jest kimś wspaniałym, prawda?
-Chciałem to powiedzieć, ale się za bardzo bałem… - wytarł sobie mokre oczy.
-Niepotrzebnie. To nie jest takie straszne… Opowiadałam ci, jak poznałam się z twoim ojcem?
-Nie…
-Byliśmy w twoim wieku. Twój tata był bardzo przystojnym chłopakiem, podkochiwały się w nim chyba wszystkie dziewczyny w szkole… oprócz mnie. Pewnego dnia okazało się, że zaczął chodzić z moją koleżanką. Byłam na niego wściekła, że odbiera mi przyjaciółkę. Koniec końców zaczęliśmy razem spędzać o wiele więcej czasu. Aż pewnego dnia okazało się, że zerwał z moją przyjaciółką nie podając powodu, wtedy też poprosił mnie o spotkanie i wyznał mi, że nie może z nią być, bo zakochał się we mnie. Mówił, że bał się mi to od razu powiedzieć, dlatego zbliżył się do mojej koleżanki. Zranił ją niepotrzebnie. Cóż, myślę, ze oboje ją zraniliśmy. Rozumiesz, co chcę ci powiedzieć? Chodzi mi o to, ze lepiej powiedzieć komuś o swoich uczuciach jak najszybciej.
-Rozumiem, opowiadaj dalej…
-Na początku chciałam go rozszarpać, ale w końcu zrozumiałam, ze on mi też nie jest mi obojętny. Zaczęliśmy ze sobą chodzić, skończyliśmy szkołę, poszliśmy na studia w międzyczasie wzięliśmy ślub, a potem urodziłeś się ty – pocałowała go w czoło – Nasze największe szczęście w życiu. Byłeś taki słodki, jako dziecko – westchnęła – Kto by pomyślał, że moje słodkie maleństwo tak szybko wyrośnie i sam zdąży się zakochać… Ale nie mogłam oczekiwać, że zatrzymam cię przy sobie na zawszę… Pewnego dnia pójdziesz w swoją stronę. Znajdziesz kogoś, kto pokocha cię tak bardzo, jak na to zasługujesz, wtedy będziesz szczęśliwy.
-Ale ja nie chcę nikogo innego – szlochnął zasłaniając sobie usta dłonią.
-Z czasem ból mija – otarła mu policzki.
 -Mam nadzieję, bo inaczej to ja chyba umrę… – zacisnął powieki, aż się trząsł – Od dzisiaj nienawidzę tej osoby…
-Głuptasie. Mówisz tak tylko, ale tak nie jest. Mamusi nie oszukasz! Czasami trzeba pocierpieć, żeby znaleźć szczęście…
-Cieszę się, że jesteś. Kocham cię… - uśmiechnął się słabo.
-No i co, tak ciężko to powiedzieć?
-Tobie nie…
-Też cię kocham. Pamiętaj o tym. Cokolwiek nie zrobisz, ja zawsze będę stała przy tobie. Jakiejkolwiek decyzji nie podejmiesz, ja nie przestanę cię kochać. A teraz mój drogi – przybrała teraz bardzo surowy ton głosu –Doprowadzisz się do porządku i za pięć minut widzę cię w kuchni jedzącego obiad. Dobrze?
-Dobrze – kiwnął głową.

***
Leżał na łóżku w kompletnych ciemnościach. Za oknem nie było jeszcze kompletnie ciemno, ale zasłonił żaluzje i zaciągnął zasłony, żeby żadne światło nie dostało się do środka.  Rozmowa z matką trochę mu pomogła. Jednak nie przestało go boleć w piersi. Nie sądził, ze to możliwe, iż człowiek może tak długo płakać. Był pewien, że już dawno przekroczył swój limit. Przypominał sobie wszystkie miłe chwile, które spędził z Taigą, zaczynając od tej, w której spał u niego po raz pierwszy, na podłodze, w jego ramionach. Słodki smak jego ust podczas ich pierwszego pocałunku. Chwile, które spędzili oglądając wspólnie filmy, z których rozumieli tyle, co nic, gdy byli razem. Ten czas, który spędzili razem. To jak się zaczęli nieśmiało dotykać. Byli tacy wstydliwi robiąc wszystko po raz pierwszy. Na początku bał się wszystkiego. Sam nie wiedział czy żałował tego, że ze wszystkim był taki ostrożny czy nie. Może gdyby był bardziej pewny siebie, bardziej ośmielony, co do tego, co Kagami chciał z nim robić, to może wtedy zatrzymałby go przy sobie. Nawet teraz, gdy został przez niego zraniony marzył o tym, żeby być tylko blisko niego. Skryć się w jego szerokich ramionach, przycisnąć głowę do jego klatki piersiowej i zwyczajnie zapomnieć o wszystkim, myśleć, że to wszystko było tylko paskudnym snem. Koszmarem i niczym więcej. Załkał cicho i sięgnął do paczki po kolejną chusteczkę. Wytarł oczy, plaster, który miał na policzku był już cały mokry. Skóra na twarzy już go tak bardzo piekła, że ledwie, co mógł się tam dotykać. Tkwienie tutaj jeszcze bardziej go dołowało.
Nagle rozległ się dzwonek jego telefonu. Spojrzał na wyświetlacz, dzwonił jego były chłopak, tak o nim teraz myślał. Odrzucił nerwowo połączenie i ukrył komórkę w dłoni. Nie miał najmniejszej ochoty z nim rozmawiać. Niby, czego od niego teraz chciał „Niech sobie idzie do przewodniczącej!” Usiadł, całe ciało tak bardzo go bolało, nie tylko, dlatego, że się przewrócił bardziej, ponieważ nie mógł znieść nadmiaru uczuć. Objął kolana rękoma i oparł o nie drżącą brodę. 
-Tetsuya-kun – mama zapukała do jego drzwi i weszła – Zrobiłam ci gorące kakao… – włączyła światło
-Dziękuje… - skrzywił się, teraz było o wiele za jasno, oczy go zabolały.
-Kochanie, lepiej już troszeczkę? – zapytała siadając na brzegu łóżka.
-Ani trochę… – dał się jej przytulić.
-Chcesz porozmawiać?
-Nie…
-Zostać sam?
-Tak…
-Proszę cię, wypij, chociaż coś gorącego – wcisnęła mu do ręki kubek – Bardzo się martwię, wiesz o tym.
-Wiem, przepraszam, za kłopot…
-To żaden kłopot, jesteś moim dzieckiem i to naturalne, że się o ciebie troszczę. Chcę twojego szczęścia bez względu na wszystko.
-Nie ma lepszej matki od ciebie.
-Oj! – objęła go mocno – Mój synek jest dziś dla mnie taki kochany! Musisz mieć częściej złamane serduszko!
-Lepiej nie… To za bardzo boli.
-Wiem, wiem, żartowałam przecież.
Jego telefon znów zadzwonił. Nawet nie musiał patrzeć, kto to taki. Znał odpowiedź.
-Nie odbierzesz? – zapytała mama.
-Nie… Mógłbym zostać sam?
-Oczywiście – ucałowała go w czoło i wyszła patrząc ze współczuciem na syna.
Rodzicielka wychodząc wyłączyła światło. Dziękował jej w duchu za wszystko, co dla niego robiła, bez niej i No. 2 doszczętnie by się załamał. Ta dwójka była mu wsparciem w tych trudnych chwilach, w końcu na swojego „przyjaciela” nie mógł teraz liczyć, bo to właśnie on był sprawcą jego aktualnego stanu. Pierwszy raz się zakochał i po raz pierwszy został tak mocno zraniony. Ścisnął w dłoniach gorący kubek. Jego zawartość pachniała bardzo kusząco. Kochana mama, znając jego ulubiony smak, dodała trochę aromatu wanilii. Zanurzył usta i upił trochę. Podobno nie ma nic lepszego na smutki niż coś czekoladowego. Słodki smak rozpłynął mu się w ustach. Powolutku wypił wszystko. Zerknął na zasłony, które wraz z żaluzjami nie przepuszczały nawet ulicznego światła. W pokoju było strasznie duszno. Wstał, przy okazji budząc swojego pieska, który spał tuż obok. Otworzył okno i wziął głęboki wdech świeżego powietrza. Nagle zupełnie odechciało mu się siedzieć w domu. Chciał iść gdziekolwiek, byleby zająć czymś myśli. Bez namysłu wziął pod pachę piłkę i wyszedł z pokoju. Od razu skierował swoje kroki do wyjścia.
-Tetsuya-chan, dokąd się wybierasz – czujna matka, od razu go nakryła.
-Wychodzę pograć. Wrócę na pewno bardzo późno…
-Weź ze sobą psa, trzeba go wyprowadzić na spacer.
-Dobrze – zacisnął dłoń na piłce.
„Czyżby bała się, że sobie coś zrobię?”
-Mamo… - odwrócił się do niej.
-Tak, Kochanie?
-Nie przejmuj się. Wszystko będzie dobrze – uśmiechnął się słabo.
-Mam nadzieję, ale nie zapominaj wyprowadzić psa, obiecałeś, że będziesz się nim zajmował. Pamiętasz?
-Tak. No. 2, do nogi…
Jak tylko psina do niego dołączyła wyszedł z domu. Nie biorąc ze sobą ani czapki ani szalika, a na dworze nadal było chłodno.

***
Dorastanie nie jest łatwe, nigdy. Młody człowiek ma zawsze masę problemów, które znacznie przewyższają jego możliwości. Czasem ma wrażenie ze nie potrafi sobie poradzić i pomimo, że miął wsparcie ze strony innych mogą nachodzić go straszne myśli. A jeśli na te wszystkie młodzieńcze dylematy nałożył się również zawód miłosny, wtedy już nie widzi przyszłości dla siebie na tym świecie. Tak właśnie działo się z Kuroko. Jego malutkie, wrażliwe serduszko nie było w stanie tego znieść, bolało aż za mocno. Siedział i patrzył obojętnym wzrokiem na ciemne, brudne boisko. Jedna rękę trzymał na piłce, druga głaskał śpiącego na jego kolanach No. 2  Było mu zimno, ale nie zwracał na to uwagi. Chłodne powietrze działało na niego bardzo trzeźwiąco. Przyszedł tutaj, sam nie wiedział już, po, co. Słońce zaszło już dawno, miął wrażenie, że dla niego nie wzejdzie ponownie i już zawsze zostanie w tej ciemności. Samotny, opuszczony, odrzucony. Powoli zaczynał już sobie wszystko układać. W końcu Kagami był mężczyzna i to w dodatku bardzo przystojnym, on sam musiał sobie z tego zdawać sprawę. Gdyby tylko zechciał mógłby mięć, kogo tylko by zechciał. Tetsuya cieszył się, że został przez niego wybrany, ale jego radość okazała się przedwczesna. Koniec końców, jego miłość bardziej ciągnęło do dziewczyn. Nic dziwnego są przecież śliczne, zgrabne, drobne, słodkie i miłe, faceci to, co innego nie maja w sobie tyle uroku i elegancji. Teraz zrozumiał, czemu jego były chłopak przerywał niemal każda ich czułość, gdy tylko robiło się gorąco „brzydził się mną... Nie chciał mnie dotykać, bo jestem facetem...”. Jemu to nie przeszkadzało, lubił mężczyzn, podobali mu się, a w szczególności Kagami, on był najpiękniejszym z nich wszystkich. „Niby, dlaczego miąłby być akurat ze mną, ktoś taki jak on zasługuje na kogoś lepszego. Tak będzie lepiej... Tylko, że ja musiałem być tak głupi, żeby się zakochać...”. Znów zapiekły go oczy, ale nie miął już siły płakać. Przez ten czas wylał już morze łez. Wierna psina zaskamłała patrząc na swojego pana, tak jakby coś sugerowała. Kuroko nie zwrócił na niego uwagi, było tu ciemno i zimno. Zamknął oczy „Gdybym tylko mógł tu zasnąć i już więcej się nie obudzić”. Na prawdę tego pragnął, żeby wszyscy zostawili go w spokoju i dali mu umrzeć. Nienawidził całego świata. To, co zobaczył tak bardzo go bolało, miął nadzieje, że był dla niego kimś wyjątkowym, a okazało się, że był tylko zabawka, tak się właśnie czuł, wykorzystany i nic więcej „A gdybym tak po prostu zniknął, czy zauważyłby moją nieobecność, czy brakowałoby mu mnie, chociaż trochę?”. Te myśli krążyły po jego głowie, zaczął wyobrażać sobie swój pogrzeb „Czy Kagami-kun przyszedłby na niego? Czy zapłakałby, chociaż raz?”.
Podskoczył, gdy jego telefon znów zadzwonił, wyrwany z zamyślenia zobaczył, kto to, to Taiga próbował się do niego ponownie dobijać. Zdenerwowany odrzucił połączenie. Nie miał ochoty teraz słyszeć jego głosu. Nie chciał słuchać jego tłumaczeń. Nie obchodziło go to. Widział już wystarczająco dużo. Jego telefon znowu dał o sobie znać, tym razem to była wiadomość, właśnie od niego. Jej już nie zignorował. Otworzył telefon i przeczytał tekst wiadomości.
Od: Kagami
„Co się stało? Czemu nie odbierasz? Martwię się. Proszę odbierz, chcę usłyszeć, że wszystko z tobą w porządku.”










Nie miał zamiaru mu odpisywać. Wyłączył komórkę i schował ją do kieszeni.
-Oj Tetsu, Tetsu…
Gdzieś obok zabrzmiał głos jego starego kolegi z drużyny. Odwrócił głowę w tym kierunku i zdziwił się niezmiernie, obok stał jego dawny przyjaciel we własnej osobie.
-Aomine-kun, co ty tutaj robisz? – zamrugał kilkukrotnie.
-Wow! Nieźle się poobijałeś! Zderzyłeś się z samochodem? Chociaż ciebie to by nawet rower powalił – dotknął opuszkami palców jego policzka i przyjrzał mu się uważnie – Wyglądasz okropnie…
-Wiem o tym… – speszył się – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie...
-Twoja mama zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy o czymś nie wiem – zabrał mu piłkę – Podobno masz jakieś problemy i wyszedłeś z domu w podłym nastroju. Twoja mama się bardzo o ciebie martwi… A że przechodziłem akurat przypadkiem obok tego boiska, to postanowiłem zajrzeć myśląc, że możesz tutaj być… - zakręcił piłeczką na palcu.
-Dlaczego myślałeś, że tutaj będę?
-Nie było cię na boisku, na które ostatnio chodziłeś, więc przyszedłem na to, na którym ćwiczyliśmy razem w gimnazjum.
-Przed chwilą powiedziałeś, że przechodziłeś tutaj „przypadkiem”. Więc „przypadkiem” byłeś też tam? – przechylił głowę w bok.
-Yyy… – podrapał się po włosach i odwrócił wzrok – Właśnie, jakoś tak było… Ale rozmawiamy o tobie. Jest zimno, wiesz?
-Wiem…
-Długo tu siedzisz?
-Nie mam zielonego pojęcia… - No. 2 na jego kolanach poruszył się przebudzony ich rozmową i zeskoczył.
-Przyszedłeś tutaj z piłką, ale wcale nie grasz… Co się dzieje?
-Nie chcę o tym rozmawiać… – odwrócił głowę, znowu zachciało mu się płakać.
-Do tego masz czerwone oczy… Tetsu, jakby to powiedzieć… – spojrzał na ciemne niebo – Znam cię bardzo dobrze, być może nawet lepiej niż ktokolwiek inny. Nie jestem też ślepy…
-Proszę cię nie wtrącaj się w moje życie osobiste… - wstał.
-Sorki, ale jednak to zrobię… Wiesz jakoś nie mogę uwierzyć w to, co mi się samo nasuwa… - cmoknął.
-A, co ci się nasuwa? – teraz miał straszną ochotę wrócić do domu.
-Że masz kłopoty sercowe… - rzucił w niego piłką.
Nie obronił się i oberwał prosto w bolącą rękę. Pisnął z bólu i się za nią złapał. Stał zgarbiony. Nie było mu łatwo odpowiadać na jego pytania, bo tak jak powiedział Daiki, naprawdę bardzo dobrze się znali.
-Chodzi o tego Kagamiego? – kontynuował Aomine jak gdyby nigdy nic. Złapał pomarańczowy przedmiot z powrotem i nawet nie patrząc wrzucił go celnie do kosza.
-Skąd wiesz? – jego serce w tej chwili stanęło, oczy otworzyły się bardzo szeroko a ciało nie chciało się poruszać.
-Już ci powiedziałem: nie jestem ślepy. Od dawna się zastanawiałem jak tu delikatnie powiedzieć Satsuki, żeby dała sobie z tobą spokój, bo ty grasz w tej samej drużynie co ona…  A co do tego o co pytałeś to ciężko jest nie zauważyć, że coś między tobą a Kagamim jest. Widziałem to już wcześniej, ale na Winter Cup miałem już pewność – wcisnął ręce do kieszeni.
-Jak? – nadal był w szoku – Jak się domyśliłeś? Wtedy ja i on nawet nie byliśmy razem.
-Naprawdę! – zrobił wielkie oczy – A ja byłem pewien no, bo pewnym momencie, dokładnie w tym, w którym przybijałeś ze mną żółwika, spojrzał na mnie tak, że gdyby samym spojrzeniem można było zabić, nie stałbym tutaj z tobą. Do tego, jak po ciebie przyszedł, wtedy, kiedy ćwiczyliśmy twoje rzuty. No… Jego wzrok mówił, żebym trzymał się od ciebie z daleka, bo ty należysz do niego. Takie odniosłem wrażenie… Wtedy właśnie zrozumiałem, że jesteś dla niego cholernie ważny – tłumaczył chaotycznie.
-Nieprawda! – zacisnął powieki – Chciałbym, żeby tak było… ale… ale… – poruszył nieznacznie palcami.
-Nie wiem, co między wami zaszło, ale on zawsze patrzy na ciebie tak, jakbyś był dla niego wszystkim… - wzruszył ramionami.
-Nieprawda… Gdyby tak było to… – przycisnął sobie dłoń do twarzy.
-To, co? Co się między wami wydarzyło? – zbliżył się i zapytał łagodnie.
„I tak wszystkiego się domyśla…”. Zaciskał szczęki i drżał na całym ciele. „Boli, to boli…”.
-Zobaczyłem jak przytula kogoś innego… – odpowiedział po chwili.
-Co? – zrobił wielkie oczy – I to tyle!? – trzepnął go delikatnie przez głowę.
-Tak – złapał się za nią, chociaż to nie bolało.
-Zupełnie zdurniałeś czy jak? Też masz powód do rozpaczania! A sam ile razy na jego oczach tuliłeś się do Satsuki!? Jesteś cholernym hipokrytą… Wiesz przynajmniej, dlaczego to robił?
-Nie…
-Więc zaraz, ryczysz cały dzień, tak, że twoja matka nawet do mnie wydzwania i nawet nie znasz konkretnego powodu!? Naprawdę jesteś tępy! Głuuupek!
-Możesz przestać mnie obrażać.
-Kiedy właśnie na to dzisiaj zasługujesz!
-Ale on ją nazwał tak, jak nazywał mnie…
-Czyli jak? – spojrzał na niego kątem oka.
-„Kruszyno” – zaczerwienił się.
-Buahaha! – wybuchnął śmiechem i złapał się za brzuch – Tylko ten idiota mógł wymyślić coś tak głupiego. Jednak jest ktoś głupszy od ciebie! – klepnął go z impetem w plecy.
-To bolało Aomine-kun – nie miał dziś na takie zabawy najmniejszej ochoty – Co to ma za znaczenie? – usiadł z powrotem – I tak nie chcę już z nim dłużej być. Nie chcę znowu tego przeżywać – nagle zupełnie mu się zebrało na to, żeby się wyżalić.
-Ech… – dołączył do niego – Wiesz, myślę, ze Kagami jest, jaki jest, ale na pewno nie chciałby cię widzieć w takim stanie. Nie lubię gościa, ale jednego jestem pewien… Dużo dla niego znaczysz.
-Skąd masz taką pewność?
-Gdybyś popatrzył na was z mojego punktu widzenia, na pewno byś to wiedział. To jak do ciebie mówi, to jak cię traktuje… kurde. To się jakoś czuje. Jakoś tak pod tym względem, jestem jego pewny. On się nie zmienia prawda? Nie skrzywdziłby cię umyślnie.
-Skąd masz taką pewność?
-Bo on przypomina mi kogoś… Z dawnych czasów…
-Ja i on jesteśmy zupełnie różni. Dlatego się nie…
-Nie mówię o tobie… I właśnie, dlatego do siebie pasujecie. Idealnie się dopełniacie. On ma to wszystko, czego brakuje tobie…
-Na przykład?
-Pewność siebie…? – podniósł jedną brew.
-Może masz rację…
-Przyznaj się szczerze. To był właśnie powód, dla którego tak się wszystkim przejmujesz. Bałeś się, że nie jesteś wystarczająco dobry dla niego i że pewnego dnia on znalazłby sobie kogoś lepszego? A teraz on nawet nie wie, o co chodzi, wydzwania do ciebie, ty nie odbierasz, koleś nawet nie wie, co sie dzieje. Mógłbyś mu, chociaż powiedzieć, że się na niego gniewasz. Tak z łaski swojej…
Co miał powiedzieć? Aomine mówił całą prawdę. Wszystko tak jak było.
-Przyznaj się, kochasz go? – Daiki spojrzał na kolegę.
-Tak… – kiwnął głową i łzy znów napłynęły mu do oczu.
-Wie o tym?
-Nie…
-To mu to powiedz i nie unikaj go, bo się panienka zapłacze na śmieć.
-Łatwo ci powiedzieć, nie masz do niego żalu… - zamrugał, żeby się nie rozpłakać.
-Oj Tetsu, Tetsu… Mam do niego większy żal niż ci się wydaje – powiedział bardziej do siebie –Nie widzisz, że sam stwarzasz sobie te problemy? Za dużo myślisz i to jest twój problem. Trzeba mówić tym, których się kocha o tym, że się ich kocha, bo potem może być już za późno… – spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się smutno.
-Tylko, że ja nie jestem w stanie z nim porozmawiać…
 -Zawsze myślałem, że dobrze działasz pod presja, ale teraz zwyczajnie tchórzysz.
-Wiem o tym… – zacisnął pieści na nogawce spodni.
-To, czemu nic z tym samemu nie zrobisz. Cholera, skoro widziałeś go z kimś innym, czemu o niego nie zawalczysz, tylko się poddajesz. To do ciebie niepodobne.
-Ale ja się tak boje...
-Czego?
-Że on mnie nigdy nie pokocha... – zacisnął szczeki.
-Dlaczego miałoby się tak stać?
-Pewnie on wołałby być z jakąś śliczna dziewczyna, niż z facetem... Na pewno woli dziewczyny...
-Tetsu, wiesz, niektórych ciągnie do tego i do tego. Taka natura, obok dużych cycków można też lecieć, na uroczych chłopców…*.  Ale nie wydaje mi sie, żeby zrezygnował z ciebie dla jakiejś tam laski.
-Dlaczego go tak bronisz?
-Bo nie chcę, żeby popełnił ten sam błąd, co ja kiedyś… – powiedział patrząc na czubki swoich butów.
-Aomine-kun… – otworzył szeroko usta.
-Wierze w to, że z nim będziesz szczęśliwy – przerwał mu – Zobaczyłem to, podczas naszego ostatniego meczu. To jak o ciebie dba i się troszczy. On się tobą dobrze zaopiekuje… Jest lepszy…
-Wiesz, co...?
-Hmmm?
-Byłeś kimś, kogo lubiłem. Nie tak jak Kagamiego-kun, ale mogłem cię polubić tak bardzo, tylko, że wtedy ty się zmieniłeś…
-Wiem o tym… Niewiele trzeba żeby zniszczyć sobie życie. Dlatego spróbuj dąć mu druga szanse – spojrzał mu głęboko w oczy – Zdaję sobie sprawę z tego, że trudno jest powiedzieć komuś „kocham cię”, ale czasem trzeba zebrać w sobie na tą siłę, żeby nie zmarnować swojej okazji na szczęście. Rozumiesz?
-Tak. Wiesz myślę, że trochę jednak lubisz Kagamiego-kun.
-Nie żartuj – założył ręce za głowę i oparł się o ławkę – Ja po prostu życzę wam dobrze.
-Dziękuje za twoja troskę, ale ja już nie chce z nim być. Już nigdy nikomu nie zaufam…
-Głupi jesteś, co będzie jak go jutro spotkasz w szkole?
Wzruszył jedynie ramionami. Nie znał odpowiedzi na to pytanie, bał się nawet o tym myśleć, na razie skupiał się na tym, co jest tu i teraz, na tym jak bardzo go to boli, na tym, w jakim jest ogromnym szoku, nie na tym, co będzie, gdy się obudzi.
-To ja ci powiem, co będzie: tylko go zobaczysz i niezależnie od wszystkiego będziesz chciał mu sie rzucić w ramiona nic innego – wskazał na niego palcem.
-Nie będzie tak… – pokręcił nerwowo głowa – Nie po tym jak widziałem go, gdy obejmował kogoś innego, nie po tym jak nazwał ja tak, jak nazywał mnie. Zranił mnie... A to tak bardzo boli…
-Pogadaj z nim do cholery! Może to tylko nieporozumienie i zwyczajnie widziałeś to, co chciałeś...
-Ale ja nie chce. A co jeśli usłyszę, że tylko się mną zabawił?
-Wtedy będę pierwszym, który skopie mu dupę – wskazał na siebie kciukiem i uśmiechnął się szeroko.
-Dziękuje… – otarł łzy, które znów pojawiły się pod jego rzęsami.
 -Zrób dokładnie tak, jak ci poradzę: Spotkaj się z nim. Zapytaj się, o co chodziło. Wysłuchaj go spokojnie, a jeżeli okaże się dupkiem, to wystarczy jeden telefon i koleś nie żyje – wstał.
-To trochę brutalne rozwiązanie, nie powinieneś komuś grozić w ten sposób.
-Oj Tetsu! Wracaj już do domu twoja mama musi się zamartwiać na śmierć.
 -Dobrze.
-Powodzenia. Nie poddawaj się! – położył mu delikatnie rękę na głowie.
-Dobrze.
Jego kolega odszedł, a on został jeszcze i zaczął na nowo o wszystkim myśleć. O tym jak zobaczył swojego ukochanego z kimś innym, teraz naprawdę zaczął się zastanawiać, czy to całe jego zachowanie nie było zbyt dziecinne. Czy wszystkiego za bardzo nie wziął do siebie. Przypomniał sobie wszystko dokładnie, chociaż to bolało. Może rzeczywiście jutro powinien wysłuchać dokładnie tego, co ma na swoje usprawiedliwienie Taiga. Może to wszystko okaże się paskudnym nieporozumieniem. Nowa nadzieje zagościła w jego sercu. Jednak nie zmieniło to faktu, że ani trochę nie chciał z nim rozmawiać, ani widzieć go na oczy, rany były zbyt świeże. Może jutro w szkole zdoła z nim na spokojnie porozmawiać i albo wszystko sobie wyjaśnią, albo to będzie definitywny koniec ich znajomości. Nie chciał być przez niego wykorzystywany, ale też nie chciał się z nim żegnać. Mimo wszystko nadal go kochał. Bał się jutra, ale i nie mógł doczekać. Wstał i postanowił w końcu wrócić do domu. Musi się wyspać. Jutro będzie ważny dla niego dzień.
* (strzeż się Sakurai, Aomine ma na ciebie oko)
C.D.N.
Zdaję sobie sprawę, że wprowadzanie postaci o których nie ma mowy w oryginale jest bardzo ryzykowne... Ale musiałam i chciałam....
Na tym polega największy przywilej i zarazem zagrożenie fanficków... Kto wie, co będzie za kilka rozdziałów, może kiedyś pojawi się wzmianka o rodzicach Kurosia, a wtedy to co napisałam będzie się nadawać jedynie do śmietnika, bo nie będzie zgodne z prawdą.
Jeśli ktoś powiedział, ze fanficki nie niosą za sobą  żadnych zagrożeń, to się myli!
Niemniej jednak teraz jest jak jest. Nie wiem, czy to rozwiązanie przypadło Wam do gustu czy też nie. Napisałam to i już tego nie zmienię.
Miałam dwie konsultację, co do tego jak inni sobie wyobrażają rodzinę Kuroko.
Mój chłopak twierdził, że Kuroko ma oboje rodziców, ale z jakiegoś powodu nie mieszkają razem i że jego matka jest pielęgniarką a tata chyba prawnikiem, czy coś, nie pamiętam dokładnie.
Moja siorka znowu twierdziła, że Kuroko jest pół sierotą i ma tylko mamę, która jest nauczyielką i to Kuroś po niej jest uzdolniony humanistycznie.
Po mojemu znowu Kuroko pozabijał swoich rodziców i w domu ma ukryty pokój w którym trzyma ich zwłoki, albo jego rodzice nawet nie wiedza o tym, że mają syna i zostawili go nawet w szpitalu po jego urodzeniu... A tak na serio myślę, że ma oboje żyjących rodziców, którzy z nim mieszkają.
Ech... Kto z nas ma rację? Może nikt.

Do tego w całym opowiadaniu ani razu nie pojawił sie drugi z bohaterów... czuję, że zagmatwałam sprawę...
I naspojlerowałam ile wlezie...
Ubolewam, ze kolejna seria już dobiegła końca :'( Co ja teraz będę robić ze swoim życiem?

Następne notka 14.04.14
Czy w końcu wszystko się wyjaśni, czy w końcu uda mi się to doprowadzić do końca. Czy Kuroko wybaczy Kagamiemu, a może zakręci się obok Aomine? Czy będzie Happy End? A może wręcz przeciwnie? Zobaczycie za dwa tygodnie!

Do zobaczonka!

poniedziałek, 24 marca 2014

Shizuo x Izaya

Witam ponownie w tym dla mnie radosnym dniu!!!

Kocham Was, moi wspaniali ludzie!!!

Tak jak obiecywałam, skoro mam dziś taaaaaaaaaaaaakie święto, to będą aż dwie notki z okazji tego dnia. 
A wiecie, że dziś jest tez światowy dzień walki z gruźlicą? 
To tyle by było ciekawostek.

Ajć, tak bardzo jestem szczęśliwa! 
Może pamiętacie, jak kiedyś wspominałam, że chciałam mieć całą ścianę w Izayi. Uznałam, że najwyższy czas pochwalić się przed Wami, tym co na razie udało mi się zdziałać:
Na razie tyle, ale mam nadzieję, że z czasem tego wszystkiego przybędzie :P

Zastanawiam się też nad jedną kwestią... Bo skoro już działam tutaj rok i tak dalej... To może bylibyście zainteresowanie jakimś konkursem? Piszcie w komentarzach, czy chcielibyście coś takiego, bo jak nie będzie zainteresowanych, to nie ma sensu tego robić...
Ostatnio sama wygrałam w podobnym konkursie i wiem, że to milutkie więc...
A co do wygrania.? Nagrody rzeczowe... No nie wiem, czy byście chcieli coś mojej produkcji, ale mogę zaoferować coś takiego:
Są to figurki KnS + Kagami, zrobione przeze mnie. Może nie najlepszej jakości, ale się starałam. Myślałam nad tym, żeby każdy napisał którą figurkę by chciał i dlaczego, autorzy 2 najlepszych komentarzy zostaliby nagrodzeni właśnie tą figurką. Nie są one duże, mają może 2-3 cm?
Ewentualnie mogę zrobić Wam kolczyki, tym też się zajmuję :P

A teraz powiedzcie, chcielibyście coś takiego? Bo jak nie, to nie będę się wygłupiać...

Dobra, dobra, dosyć paplania i chwalenia się swoimi wątpliwymi zdolnościami plastycznymi...

Ale dziś jestem TAAAAAAAAAAAAAAAAAAAKAAAAAAAAAAA SZCZĘŚLIWAAA!
Czuję, że mogłabym góry przenosić. 
Ajć... Zapraszam do przeczytania opowiadania bonusowego na okazję że się już rok ze mną męczycie, a ja z Wami...

Chciałabym napisać, coś tak głębokiego, że aż się wszyscy będziecie topić, ale jakoś nic mi nie przychodzi do głowy, więc zwyczajnie zapraszam do czytania kolejnego opowiadanka o Shizayi




 
„Spełnione marzenie”

Stał tam ubrany w śnieżnobiała suknie, tak długa, ze zakrywała mu piękne pantofelki, tego samego koloru. Na nagie ramiona zarzucona była delikatny jedwabny, szal. W rekach, ubranych w koronkowe rękawki, odsłaniające palce, tkwił bukiet zrobiony z bladoróżowych róż. Na czarne włosy założony miął welon, który opadał delikatnie wzdłuż jego pleców, ciągnąc się dalej po ziemi.
Denerwował się, kto by pomyślał, on się denerwuje i to tak bardzo, ze ledwo jest w stanie przełknąć ślinę. Usłyszał, już pierwsze takty marszu. Zacisnął mocno pobarwione różowa szminka usta. Nie cofnie się, nie ma mowy. Na chwiejnych nogach zrobił pierwszy krok do przodu krocząc po długim, czerwonym dywanie, potem następny i następny, automatycznie poruszał się do przodu. Dopiero, gdy był w połowie drogi odważył się unieść wzrok. Cały kościół przyozdobiony był kwiatami, tymi, które sam wybrał, tymi, które najbardziej mu się podobały się. Popołudniowe promienie słoneczne delikatnie przebijały się przez różnobarwne witraże zabawnie bawiąc się w grę cieni i świateł. Ławki były pełne po brzegi. Przyszli chyba wszyscy. Nikt nie chciał przegapić tego, jak ta dwójka mówi sobie tak. Przed ołtarzem stal on, ubrany w biały garnitur i szara koszule, oraz czarny krawat. Blond włosy gustownie zaczesał dziś do tylu. Uśmiechał się się do przyszłego małżonka. Choć na jego twarzy także było widać ogromne zdenerwowanie, patrzył łagodnie.
Izaya był już bardzo blisko ołtarza. Serce waliło mu jak oszalałe. Shizuo wyciągnął w jego kierunku drżąca dłoń. Ujął ja nieśmiało, poczuł jak była lekko spocona. Stanął obok niego i spojrzał partnerowi w oczy. Bezdźwięcznie poruszył ustami – „Boje się”. Heiwajima nie odpowiedział nic na to, jedynie uścisnął mocniej jego dłoń, to mogło znaczyć tylko jedno: „Nie bój się, jestem, tutaj, wszystko będzie dobrze”.
Gdy tak stali mając przed oczyma jedynie siebie nawzajem odezwał się się kapłan, brutalnie przerywając ich chwile.
-Witam wszystkich zgromadzonych!
Zabrzmiało tubalnie i rozeszło się się po starych murach.
-Zebraliśmy się tutaj, aby połączyć te dwie osoby...
Zaczął mówić. Jednak najbardziej zainteresowanie nie słuchali go uważnie. Mówił coś o tym jak piękna jest miłość. Jak wiele potrafi znieść i wybaczyć, jak jest silna. To, co mówił było dla nich obce. Co ten człowiek mógł wiedzieć o ich miłości? Nic. Nikt nie wiedział i nigdy się nie dowie się, przez co przeszli, żeby stać tu w tym miejscu. Tylko oni zdawali sobie sprawę z tego jak dziwne i potężne jest ich uczucie. Żadna plugawa, zwyczajna miłość, tak pospolicie brzmiąca i nadużywana na całym świecie, nie mogła się z tym równać. Ich wzajemne relacje nie były tak proste, jak to zazwyczaj bywa. Szarpali się, wyzywali, tłukli, niemal zabijali, przepraszali i kochali, to wszystko potrafiło się wydążyć jednego dnia, a nawet jednej godziny. W ten dzień potężne uczucie połączyło ich dusze. Niczym dwie połówki tego samego jabłka, oni pasowali do siebie lepiej niż ktokolwiek na świecie, chociaż bardziej przypominali cytrynę i kaktusa, to jednak razem składali się w idealna całość.  I zapewne nadal będą się nawzajem szarpać, tłuc, zabijać, przepraszać i kochać, a to, co do siebie czuja, stanie się jedynie potężniejsze, bo jest o wiele potężniejsze od miłości. Tak potężne, ze nawet śmierć nie jest w stanie tego zmienić. Ich łączyła szczera i niestygnąca nienawiść. Burzliwa, gorąca i wieczna.
Chociaż teraz patrzyli na siebie nieśmiało, tak jakby byli biednymi i niewinnymi dziećmi, to zawsze zachowywali się jak dzikie bestie, jak drapieżnik i ofiara, tylko nigdy nie było wiadomo, który z nich jest, którym. Ganiali się po całej okolicy. Obaj polowali, aż w końcu obaj trafili w te same sidła, które zastawili na siebie nawzajem, teraz żaden z nich nie miał już drogi ucieczki.
Blondyn potrząsnął głową wyrwany niczym z letargu. Nie przepadał za tym, że tak wielu ludzi na niego patrzy, chciał już stąd wyjść jak najszybciej, sytuacja była aż nadto krępująca dla niego. Nie rozumiał, czemu te wszystkie ceregiele mają tak długo trwać, on sam był zwolennikiem tego, aby takie rzeczy załatwiać jak najszybciej i bez zbędnego paplania, a teraz kapłan gadał i gadał i nie zanosiło się na to, żeby miał przestać. Spojrzał na minę swojego przyszłego małżonka, on też już był tym wszystkim śmiertelnie znudzony, chociaż jemu wychodziło udawanie zainteresowania, w końcu, kto, jak kto, ale Orihara Izaya był pierwszorzędnym aktorem i dziś wyglądał jak prawdziwa gwiazda, nie te wszystkie gwiazdki, nawet nie były godne żeby na niego patrzeć. Shizuo rzekłby, że wygląda jak anioł, który właśnie zstąpił z nieba, ale znając jego charakter mógłby być jedynie upadłym demonem z samych czeluści piekieł. Nieziemsko piękny, diabelnie czarujący, kwintesencja tego, jaki właśnie był. W tym momencie brunet spojrzał jakby ponaglająco na Heiwajimę. Przez chwilę blondyn musiał się zastanowić, co to mogło oznaczać, lecz w końcu zrozumiał, o co mu chodziło. Kiwnął głową i chrząknął głośno.
-Długo jeszcze masz zamiar pieprzyć, czy przejdziesz w końcu do rzeczy – łypnął głośno na księdza.
Izaya prychnął ze śmiechu, zasłaniając się słodko białą dłonią.
Kaplan spojrzał na niego znad wielkiej księgi jakoś zdziwiony. Popatrzył teraz to na blondyna to na bruneta i mrugał pytająco
-No streszczaj się – powiedział do niego rozkazująco Orihara.
-Skoro tak... – zaczął nerwowo przerzucać kartki – Więc – chrząknął – Czy ty Shizuo ślubujesz miłość, wierność i uczciwość małżeńska temu tutaj?
Heiwajima zamarł teraz w bezruchu. „Co ja wyprawiam, czy ja na prawdę mam zamiar ożenić sie z Nim!?” jedno głupie tak nie mogło mu przejść przez gardło. Zerknął na swojego chłopaka i na jego oczy, które dziś były niemalże gigantyczne i jeszcze bardziej rubinowe. Lśniły w przyćmionym świetle zachodzącego słońca i kościelnych świec. Trzymał go za rękę, była nienaturalnie zimna, a do tego lekko spocona. To nie była pora na zastanawianie się jak do tego doszło i dlaczego się zgodził. Z reszta i tak nie pamiętał, miął w głowie pustkę. Teraz musiał przed sobą odpowiedzieć czy tego chce, złączyć się na zawsze z istota, której szczerze nienawidzi. Chciał go uczynić już na zawsze swoim, ale z drugiej strony tak bardzo go nie cierpiał. Myśl ze ma z nim spędzić resztę swojego życia napawała go obrzydzeniem. „Chyba uwielbiam cierpieć” – pomyślał. Otworzył usta, wszystko w środku go paliło.
-Tak, chce – odpowiedział głucho nie odrywając oczu od przyszłego małżonka.
Kątem oka zauważył, że obok stoi mała, słodka dziewczynka trzymająca na jedwabnej poduszce dwie złote obrączki. Wziął nieco mniejszą z nich i wsunął ja delikatnie brunetowi na serdeczny palec. Następnie uśmiechnął się lekko onieśmielony i cmoknął go w wierzch dłoni
-A czy ty Izaya – podjął dalej ksiądz – ślubujesz miłość, wierność i uczciwość małżeńska temu tutaj?
W tej chwili kącik ust bruneta uniósł się do góry.
-No chyba żartujesz!? – wrzasnął.
-Co...? – w tym czasie to oczy byłego barmana zrobiły się wielkie jak nigdy dotąd.
-To, co słyszałeś. Nie mam zamiaru tego dłużej ciągnąc  – wyszarpał swoją dłoń – Nie miej do mnie żalu – uśmiechał się szeroko – Już taki jestem, nie dam się uwiązać – zrobił krok do tyłu – Żegnaj Shizu-chan! Miło było się w to z tobą pobawić! – pomachał na pożegnanie.
Zaczął biec w stronę wyjścia, nawet nie oglądając się za siebie. Wszyscy dookoła na niego patrzyli. Czuł się jak gwiazda na wybiegu. Zepsuć tak wspaniałą uroczystość, nie było dla niego nic lepszego. Nie wierzył, że ci ludzie i potwor uwierzyli ta cala komedie. Tym zabawniej wszystko wyszło.
-Czekaj ty gnido, wiedziałem! – darł się za nim Hejwajima, już za nim biegł.
Nie jest łatwo uciekać w ciężkiej obszernej sukni i do tego wysokich butach. Nie dość, że poruszał się o wiele wolniej i mniej zwinnie niż zazwyczaj, to jeszcze się potknął i już widział jak czerwony dywan zbliża się do jego twarzy
-Nigdzie nie idziesz – wrzasnął Shizuo ratując go przed upadkiem a następnie porywając na ręce – Dokończymy to, co zaczęliśmy!
-Ojoj, Shizu-chan, więc w końcu mnie złapałeś –zachichotał złowieszczo - Od dziś jestem już caaaały twój! – zarzucił mu ręce na szyje.
-Izaya ty dupku, sam zorganizowałeś cala to szopkę, nie dam ci się dziś wywinąć!
-Rozumiem, więc weźmy ten przeklęty ślub – kiwnął głowa w kierunku ołtarza
-Dobra
Podszedł tam razem z nim. Nie chciał go wypuścić ze swoich objęć, bal się, że wtedy znowu może uciec. Trzymał go mocno i nie zamierzał puścić. Ani teraz, ani nigdy.
Zdziwiony kapłan, tak samo jak i wszyscy zebrani spoglądali na to scenę z niedowierzaniem. Nikt nie rozumiał pobudek, dla których tych dwoje chce się związać. Z reszta ta para była tak dziwna, że nawet nikt nie próbował tego pojąc. Musieli przyjąć wszystko takim, jakim było, bez zbędnego gadania, chociaż nic nie ogarniali.
-Kontynuuj – warknął blondyn do księdza.
Zamrugał pytająco patrząc także na Oriharę, który nadal uwieszony był na swoim przyszłym małżonku.
-Czy Ty Izaya bierzesz sobie za męża tego tutaj? – zbaraniały skrócił wersję do minimum.
-No nie wiem…? – brunet się zasępił i zaczął bujać nogami.
-Izaya, dupku. Powiedz, to pieprzone „tak” i miejmy to już  z głowy – blondyn nim potrząchnął a na koniec zniżył głos – Mam już ochotę na noc poślubną…
-Tak, chcę! – wykrzyknął mając już przed oczami wizję upojnie spędzonych chwil.
Wyciągnął rękę po obrączkę i szybko wcisnął ją na palec Heiwajimy, który musiał wygrzebać spod obszernych falban swojej sukni.
-W takim razie – kapłan najwyraźniej chciał już zakończyć tą dziwną ceremonię – Ogłaszam was małżonkami. Możecie się pocałować.
Wszyscy dookoła odetchnęli z ulgą. Powoli już zaczynali obstawiać czy ta dwójka w końcu to zrobi, czy raczej sobie odpuszczą, albo znów wydarzy się coś nieoczekiwanego.
A najbardziej zainteresowani patrzyli tylko sobie w oczy uśmiechając się delikatnie. Zatopieni w swoim świecie. Nie obchodził ich już nikt inny, poza sobą nawzajem.
-Nareszcie jesteś tylko mój… – szepnął Shizuo pochylając się nieco.
-No pocałuj mnie w końcu! – położył mu dłonie na zaróżowionych policzkach i przyciągnął do siebie jego głowę.
                Z radością spełnił jego prośbę, łącząc ich usta w ich pierwszym małżeńskim pocałunku. Ludzie zgromadzeni, rodzina i przyjaciela, oraz ci, którzy chcieli zobaczyć to niecodzienne wydarzenie zaczęli wiwatować, lecz chyba nikt nie wierzył w to, co się wydarzyło.
                Małżonkowie wyszli z kościoła, a raczej brunet został z niego wyniesiony na rękach drugiego. Zaraz zostali obsypani ziarenkami ryżu, które zatrzymały się na ich włosach i ubraniach.
-Spadajmy stąd szybko… – zaproponował Izaya – Chcę już się z tobą kochać… – musnął jego szczękę swoimi ustami.
-Dobrze…






***
To był pokój umieszczony niemal na samym szczycie wielkiego budynku. Wielki, jasny i przestronny. Urządzony w nowoczesnym stylu. Niewiele mebli, ale nie były tu konieczne. Piękne, ogromne łoże, mała komódka z lampką i ładny, miękki dywan.  Delikatne promienie wschodzącego słońca zaczęły tańczyć w środku rozświetlając satynową pościel rozrzuconą niedbale na ogromnym łóżku, na którym spali. Dzień powoli się budził, ale nadal było jeszcze bardzo wcześnie.
 Orihara przeciągnął się wygodnie gładząc dłońmi poduszkę i uchylił powieki. Jasne, pogodne pomieszczenie, było naprawdę piękne. Tak dobrze mu się spało, ale nie miał do siebie pretensji, że się teraz obudził. Kątem oka zobaczył uwielbioną sylwetkę Shizuo. Spał jeszcze smacznie, cicho pochrapując. Izaya przekręcił się i powoli objął go w pasie tuląc się mocno do jego pleców, następnie ucałował go gorąco w kark.
-Wstawaj śpiochu… – szepnął do niego, samemu jeszcze będąc śpiącym.
Blondyn poruszył się wyrwany z półsnu, ale nie ocknął się całkowicie.
-Wstawaj… – powiedział już głośniej.
-Czego…? – odpowiedział chrapliwie przekręcając się.
-Dzień dobry – wyszczerzył zęby.
-Dobry… – wplótł mu palce w czarne włosy.
-Jak się spało? – przylgnął do niego.
-Do chwili aż mnie nie budziłeś, całkiem nieźle – ziewnął.
-Shizu-chan… – cmoknął go w kącik ust – A ty mnie nie zapytasz, jak się spało?
-Po, co? – objął jego nagie ciało i wciągnął go na siebie.
-Miałem strasznie dziwny sen… – przetarł sobie powieki.
-A, co ci się śniło? – pogładził go po pośladku i udzie.
-Najpiękniejszy dzień w moim życiu… – głowa mu opadała na ramię drugiego.
-To znaczy?
-Ja, byłem w pięknej, białej sukni ślubnej. Ty też ślicznie wyglądałeś… – rozmarzył się – Był tam ołtarz i ksiądz… I wszyscy na nas patrzyli… – podniósł głowę.
-Co za idiotyczny sen… – mruknął zaczynając go całować.
-Acham.. – oddał pocałunek.
-Pragnę mojej słodkiej żonki… – szepnął chrapliwie drapiąc go boleśnie po plecach.
-Fff… Delikatniej… Nie doszedłem do siebie jeszcze po wczorajszej nocy…
-Dobrze – momentalnie znalazł się nad nim – Dziś postaram się być delikatny – cmoknął go w usta.
-Jest jeszcze wcześnie…
-Sam mnie obudziłeś – zaczął pocałunkami schodzić coraz niżej.
-Shizu-chan…
Łóżko skrzypnęło. Za oknem wstawał nowy dzień. Niebo zaczynało się coraz bardziej rozpromieniać. Linia światła posuwała się coraz bardziej wgłąb pokoju. Coś leżącego na komodzie błysnęło. To były cztery obrączki, wie srebrne i dwie złote.  



Ach... dziękuję za przeczytanie moich dziwacznych fantazji... Ale już od dawna marzyłam o ślubie... tej dwójki XD
Ej ludziska, wiecie, że Was kocham! Naprawdę!

Dajcie znać proszę, czy jesteście zainteresowani tym konkursem, miło by było gdyby sporo osób było zainteresowanych, żeby była chociaż nutka rywalizacji XD