wtorek, 31 grudnia 2013

Yuu x Allen część 1

Ohayo Misiaki!

Życzę wszystkim cudownego Sylwestra
A w nowym roku mnóstwo nowych blogów.
Potęgi tysiąca Hentaiów i Yaoiców.
Tym,którzy piszą życzę weny, 
A tym, którzy czytają, żeby tego nie zabrakło!

 
Na wstępie, zanim zacznę tak na 100%, mam prośbę, do wszystkich którzy o nich czytają, aby jakkolwiek skomentowali (nawet jeśli nie będzie to już najświeższy post), wystarczy zwykłe "przeczytałem/am", albo "p", a nawet jakikolwiek znak interpunkcyjny, proszę o to również annimki. Dajcie mi tylko znać, ze ta parka Was interesuje.   

Rrrannny... Jak tylko pomyślę, jak długie będzie to intro i jak wiele muszę w nim opisać, to aż mi się słabo robi, ale dla tych, którzy nie znają tego w ogóle, albo ich wiedza opiera się wyłącznie na podstawie anime, muszę to opisać. Ponieważ wydarzenia z opowiadania są już po zakończeniu anime, ale także przed zakończeniem mangi... Ale w tym opowiadaniu pojawia się tyle postaci, ze aż zaczynam odczuwać zawroty głowy...

Ale nachrzaniłam tyle osób i muszę je przybliżyć, chociaż w skrócie...


Lavi - wiek 18. Przyszły Bookman. Śliczny, wesoły pełen energii, zawsze chce wszystko wiedzieć. Kocha każdą kobietę. Lubi robić psikusy i ogólne zamieszanie.


Lenalee Lee - wiek 16. Egzorcystka, siostra Komuiego. Miła, grzeczna, uczynna, bardzo wierna przyjaciołom. Zakon traktuje jak swój własny dom.


Komui Lee - wiek 30 (idiota, debil, niedorozwój, ja się pytam jak go przyjęli na tą funkcję!?). Unika pracy jak diabeł wody święconej. Ma kompleks siostrzany. Jednak kiedy trzeba wie co ma zrobić.


Reever Wenhamm - wiek 27 jedyny pracujący i odpowiedzialny człowiek w całym Zakonie. Nadzoruje wszystko, bo ktoś musi wyręczać Komuiego w jego obowiązkach.



Arystar Crory III alias Kuro-chan wiek 28. (on jest dziwny) Wampir. Nadal zakochany w Eliade-akumie, którą sam zabił, zanim przyłączył się do Black Order.


Marian Cross - wiek nieznany, jakoś po 40. Kobieciarz, alkoholik, sadysta. Mistrz Allena (Allen miał z nim ciężko w chuj). Ucieka przed długami.


Claud Nine - wiek 33. Jedyna kobieta wśród generałów.


Bak Chan - wiek 30. Ma obsesję na punkcie Lenalee ( poedofil!!!). Jest kierownikiem działu azjatyckiego. Odwiedza Black Order bez najmniejszego powodu.

Uwierzcie mi lub nie, ale sądziłam, ze ten wstęp będzie dłuższy od całego opowiadania.

Całość została napisana pod atmosferę sylwestrowej zabawy, dlatego wyszło dość... oryginalne... Mam nadzieję, że przypadnie Wam jednak do gustu. 

Opowiadania nie mogłabym napisać bez mojej siostry. Mogę śmiało stwierdzić, że w 50% to opowiadanie to także jej dzieło. dziękuję jej za to :)

No i jeszcze ostrzeżenia: Czytanie tego po udanej sylwestrowej zabawie grozi wymiotami, nagłymi zawrotami głowy, biegunką, traumą, utratą świadomości lub innymi nie wymienionymi  ulotce skutkami. Przed przeczytaniem skonsultuj się z psychiatrą, lub zażyj psychotropy




„Co szkodzi spróbować?”
Obaj zastanawiali się jak mogło do tego dojść. Jakim cudem znaleźli się w tej sytuacji, z której żaden z nich nie widział drogi wyjścia? Patrzyli na siebie, tak jakby za moment mieli sobie skoczyć do gardeł, z resztą, już niewiele ich przed tym powstrzymywało. Im dłużej tak stali mierząc siebie wzrokiem, tym trudniejsza stawała się cała sytuacja. Z każdą sekundą narastało napięcie, tak ogromne, że wystarczył szelest liścia za oknem, aby wszystko pękło, a zapach krwi bez wątpienia uniesie się w powietrzu a świsty ostrzy wypełniły całe malutkie pomieszczenie.
-Unieś miecz, Moyashi – odezwał się Kanda, przerywając ciążącą ciszę.
-Nie musisz mi tego powtarzać – podniósł wielkie ostrze i zaczął pędzić w kierunku przeciwnika – Poza tym, mam na imię Allen!
-Co za różnica i tak zaraz zginiesz!
Odbił atak i także rozpoczął szarże, celował prosto w serce drugiego. Walker zrobił kilka gwałtownych kroków w tył, uniósł miecz, aby sparować, chciał odskoczyć, lecz nie zdążył w pełni, potknął się i zachwiał. Klinga świsnęła mu tuż pod pachą i wbiła się w ścianę. On sam upadł teraz na małe łóżko. Kilka kropel krwi bryznęło na białe posłanie. Rzucił na ranę szybkie spojrzenie, nie była poważna, co oznaczało, że jeszcze miał szanse.  Korzystając z faktu, że obaj są teraz tak blisko chwycił z całych sił za rękojeść i chciał ją ponownie unieść miecz, żeby zadać kolejne uderzenie, chciał mu odciąć głowę. Brunet jednak także się uchylił kucając, a następnie uderzył drugiego z otwartej dłoni prosto w środek klatki piersiowej z całej siły. Allena zamroczyło, opadł całkowicie na ścianę. Ciemność zakryła mu oczy. Przygryzł wargi. Spróbował się podnieść, coś go przygniatało. „Jak mogło do tego dojść?” – pomyślał w ostatniej chwili.


***

Na stołówce nie było, zbyt tłoczno. Wszyscy się gdzieś rozeszli, na sali zostali tylko ci, którzy nie lubili tłumów, oraz ci, którzy jedli najwolniej, albo najwięcej ze wszystkich.
-Allen-kun!
            Przez pół pomieszczenia biegł rudy mężczyzna z opaską na jedno oko. Kierował się prosto na zszokowanego blondyna.
                -Co się stało, Lavi? – uśmiechnął się i wepchnął sobie do ust, niemal całą zawartość miseczki.
                -Urządzam imprezę sylwestrową! – wywrzeszczał na całe gardło, szeroko rozkładając ramiona.
                -Acha… - sięgnął po pieczywo.
                -Przyjdziesz, prawda? – wyszczerzył się, obejmując go ramieniem.
                -Oczywiście, jeśli tylko chcesz. – odwzajemnił uśmiech.
                -No ba! A, Yuu! – zauważył kogoś innego u w jednej chwili już do niego biegł. – Ty także wpadniesz? – Jego również przytulił jedną ręką.
                -Niegdzie nie idę – odpowiedział spokojnie, próbując złapać pałeczkami kluska.
                -No weź… – szturchnął go w bok – Nie bądź taki, co jest złego w bawieniu się…
                -To nie dla mnie – odsunął się.
                -No chodź, ostatnio było tyle stresów – znów się przybliżył – Popijemy sobie, pojemy, od stresujesz się, może w końcu przestaniesz być taki spięty – dotknął jego ramion, tak, jakby chciał zrobić mu masarz.
-Nie dotykaj mnie – powiedział z wzrokiem mówiącym: „Jeśli zrobisz to jeszcze raz, bez wątpienia wypruje ci flaki”.
-Dobrze… - odskoczył na parę kroków – Tylko nie bij!
Kanda cmoknął z dezaprobatą i zasępił się. Nadal nie poddawał się i próbował wyskubać ostatnie kęsy. Udało mu się na chwilę chwycić je pomiędzy pałeczki.
-O… - drżącą dłonią unosił je do ust.
-To jak? – Lavi, puknął go w ramię, co sprawiło, że wszystko, co już trzymał upadło na podłogę.
-Zabije go… – powiedział bardziej do siebie, wpatrując się wzrokiem mordercy w resztki swojego posiłku walające się na brudnej posadzce.
Do pomieszczenia wpadła właśnie Lee.
-Co tu się stało – spytała patrząc na leżące na podłodze kluski
-Ratuj mnie…. – szepnął ze łzami w oku Lavi.
Dopiero teraz dziewczyna spojrzała na Kandę i coraz ciemniejszą otaczającą go mroczną aurę.
-Kanda, spokojnie… - uniosła uspokajająco dłonie w górę – Nic się stało…
Inni widząc, co się dzieje, zaczęli w pośpiechu opuszczać stołówkę, zostali jedynie nadal jedzący Allen, oraz nieświadomy niczego Crory.
-Co się dzieje? – Walker obejrzał się za siebie i zobaczył bruneta ze straszną miną.
-Czy tylko ja widzę demona…? – teraz podszedł do niego przerażony Kuro i położył mu rękę na ramieniu.
-To jak Kanda, uspokoisz się? Kupię ci drugie soba… - próbowała nadal Lenalee
-Wszyscy zginiemy… Wszyscy zginiemy… - mamrotał pod nosem Bookman, zalewając się łzami.
-Wychodzę – Yuu wstał pozostawiając ten cały bajzel za sobą.
Wszyscy bojąc się cokolwiek powiedzieć, ruszyć palcem w bucie, albo oddychać, pozwolili mu opuścić to miejsce.
-Czemu on był taki wściekły?
-Bo jak go chciałem zaprosić na sylwka to mu kluchy wywaliłem a on od razu otwiera bramy piekieł, wypuszcza demony…
-Impreza!
-No organizuje niezłą bibę! Wielką! Wielką!
-Jak fajnie! – nagle posmutniała i zaczęła się bawić swoimi palcami i nerwowo stukać nogą o podłogę – Oczywiście o ile jestem zaproszona…
-Nie bądź niemądra, to chyba oczywiste! Tylko jeszcze musimy przekonać tego buca – wskazał wzrokiem na oddalającego się Yuu.
-Zostaw to mi! – pisnęła i mrugnęła. – Kanda! Poczekaj – podbiegła do bruneta i chwyciła go pod rękę, – Dlaczego nie chcesz przyjść?
***
W stołówce zebrało się mnóstwo osób, przyszli wszyscy zaproszenie, czyli prawie cały Black Order. Impreza powoli zaczynała się rozkręcać:. Niektórzy zalewali się w trupa inni korzystali z okazji na darmową wyżerkę, kilka osób próbowała tańczyć, ale leżące na podłodze puszki i butelki odrobinę utrudniały im poruszanie się, lecz niektórym to nawet muzyka w tańcu nie przeszkadzała. Komui zabawiał ludzi dziwacznymi historyjkami o tym, jaki to on jest wspaniały, tuż za jego plecami darł się wciąż trzeźwy Reever, że niby mają sporo pracy, no i nie wie, kto to jutro posprząta, oczywiście wszyscy go olewali, zwłaszcza główny oficer. Crory leżał w kącie, jedynie machając rytmicznie ręką i wyśpiewując dość niewyraźnie ballady o miłości. Niewiadomo, jakim cudem został ściągnięty tutaj, zapewne za sprawą organizatora, oddział azjatycki, a konkretnie jego kierownik – Bak, który siedział pod stołem z aparatem fotograficznym, robiąc zdjęcia Lenalee, ona znów, niczego nie świadoma rozmawiał ze znajomymi, ukrywając przed starszym bratem, że popija ukradkiem. Jednym słowem, wszyscy dobrze się bawili. Prawie wszyscy 
 Kanda siedział pod ścianą z miną mówiącą tylko i wyłącznie jedno: „co ja tutaj do cholery robię?”. Sztyletował wzrokiem każdego, kto tylko chciał się do niego zbliżyć i zagadać. Zastanawiał się, jak długo musi tu jeszcze zostać, zanim będzie mógł wyjść, a Lenalee nie będzie mu po tym przez miesiąc non stop piszczała nad głową.
Do młodej Lee podszedł już nieźle rozweselony Lavi przysiadł się do niej i wskazał delikatnie głową na naburmuszonego Yuu.
-Jakim cudem udało ci się go tutaj ściągnąć? Hik!
-Wiesz – powachlowała się – to nie było wcale takie proste…
Tutaj pojawił się obszerny i długi opis, jak to biegała za nim przez trzy dni, non stop, nie dając mu nawet chwili wytchnienia. Jak chodziła za nim po całej kwaterze, po lesie, a nawet czatowała na niego pod drzwiami do toalety, aż w końcu udało jej się jakoś go przekonać.
-Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! Jesteś genialna – odpowiedział jej po całej dramatycznej wypowiedzi. – Dobra, teraz idę do tego buca… - wstał chwiejnie i skierował swoje kroki w kierunku bruneta. - Jak fajnie, że jesteś… - przysiadł się do niego, wyglądał już na lekko wciętego.
-Ta… - burknął zakładając ręce na piersi.
-No, co jest – szturchnął go – Uśmiechnij się… Hik – czknęło mu się – Jest zabawa… Będzie się działo… Oooue…
„To przed chwilą, to, co to w ogóle było!?” – brunet strzelił sobie face palma.
-Wiesz, ja to chyba będę się już zbierał…
-No, co ty!? Prawie nic nie jesz, nie pijesz!? W kulki sobie lecisz? Hik! – postawił przed towarzyszem szklaneczkę z mocnym alkoholem.
„Wypiję trochę i już stad idę. Wypiję trochę i już stad idę. Wypiję trochę i już stad idę…” – powtarzał sobie unosząc napój do ust. Wypił całą zawartość na raz.
-Dobrze! Dobrze! – poklepał go – A teraz jeszcze jednego – dolał mu kolejną porcję.
Miał dość, chciał już do swojego pokoju, otworzyć jakąś nudną książkę i pozachowywać się aspołecznie, tak jak do tej pory robił. Bez tego zbędnego hałasu i motłochu, który mu przeszkadzał. Westchnął i rozejrzał się po otoczeniu. Mnóstwo bardziej i mniej głośnych ludzi, którzy go niezmiennie irytowali. Jak bardzo chciałby być teraz sam ze swoimi myślami. Uciekł wzrokiem w kąt. Siedział tam toczony grupką zdołowanych ludzi Allen, jego mina w tej chwili wyglądała naprawdę przerażająco, mimo, że był roześmiany od ucha do ucha, to jego zęby wydawały się być teraz ostre jak u rekina. Śmiał się też przerażająco. A co gorsza, także zauważył wzrok Yuu.
-Ej! Kanda! Może chcesz ze mną zagrać!? – pomachał do niego – Serdecznie zapraszam… Hue Hue Hue…
-Nie dzięki – odwrócił wzrok. – Rany, jesteś już wstawiony…
-Ta… Masz z tym jakiś problem!?
-Jesteś nieletni, nie powinieneś pić.
-„ Jesteś nieletni, nie powinieneś pić” – przedrzeźnił go – Nie bądź taki zasadniczy. Wszyscy się dobrze bawią, ale ty zawsze musisz zamulać. Pieprzony zgred… Nie jesteś ode mnie dużo starszy a zachowujesz się jakbyś miał z osiemdziesiąt lat i grzyba…
-Przyjdź, jak wytrzeźwiejesz! – sam się teraz napił.
-Może, jak ze mną zagrasz… - podrapał się.
-Nie mam ochoty na takie idiotyczne zabawy – zamknął oczy udając do reszty znudzonego.
-A może po prostu się mnie boisz!? Co, Kanda? – zachichotał.
-Chyba żartujesz! – otworzył szeroko oczy – Ja ciebie… Nie kpij sobie – wstał powoli.
-Więc, czemu tego nie udowodnisz, grając ze mną – również się podniósł i zachwiał nieco.
-Przyjmuje wyzwanie, tylko żebyś potem nie płakał, Moyashi… - zamachnął teatralnie ręką.
Podszedł pewnie do tamtej grupki. Wszyscy, którzy stali mu na drodze, zrobili z przerażeniem kilka kroków na boki, umożliwiając mu przejście.
-Oho… Będzie zabawa – powiedział rudy wpychając sobie jakieś ciastko do ust.
Brunet usiadł ciężko vis a vis przeciwnika. Od razu zlustrował go wzrokiem od góry do dołu. Widać było, że bawił się o wiele lepiej niż on sam, włosy miał już potargane, a kołnierzyk przy koszuli nie prezentował się najlepiej. Obserwował jak powoli tasuje karty, a następnie je zaczyna rozdawać. W tym czasie ich rudy przyjaciel dolał każdemu po jednym drinku
-Nie licz, że ze mną wygrasz – powiedział spokojnie zerkając na swoje karty. Jego źrenice gwałtownie się zwęziły, gdy tylko spostrzegł, co dostał.
-To się jeszcze okaże Hue Hue Hue…
Nie minęła nawet godzina, kiedy brunet siedział między wszystkimi w samych gaciach.
-Co jest, Kanda? – Allen wstał ze swojego miejsca, chwiejnym krokiem podszedł i przysiadł się do niego – Może mam nauczyć jak się gra? – zaczął tasować talię.
-Doskonale to potrafię – zacisnął pięści i zęby.
-Szkoda tylko, że jedynym, co możesz teraz zastawić, są twoje włosy – wziął między palce, jeden z wystających z kucyka kosmyków.
-I majtki! Majtki, też mu możesz zabrać – zachichotała Cloud, opierająca się leniwie plecami o ścianę i przyglądająca się tej całej zabawie.
-Jego majtek nie chcę. Śmierdzą – odpowiedział zadzierając nosa Walker.
-Są o wiele czystsze od twoich! – prychnął na niego.
-Chciałbyś co!? To oczywiste, że moje są czyste, zmieniam je codziennie!
-A ja dwa razy dziennie!
-A ja trzy!
-To coraz bardziej przypomina rozmowę dzieci z piaskownicy… - rudy pokładał się już na stole.
-Ty pieprzony oszuście, tylko marzyłeś o tym, żeby mnie rozebrać – Kanda chwycił blondyna za kołnierz. Jemu tak samo jak i pozostałym szumiało mocno w głowie.
-Ta, bo ja nie marze o niczym innym, tylko cię rozbierać – walnął lewą ręką w stół.
Blat w jednej chwili załamał się i wszystko, co na nim stało oraz leżący na nim Lavim runęło na podłogę.
Część ludzi zaczęła się od nich odsuwać, doskonale znając tą dwójkę i wiedząc, co za chwilę się będzie szykować. Nie mieli zamiaru oberwać przez przypadek od któregokolwiek z nich.
-Już, już, spokój, spokój… Hik… – zainterweniował gospodarz podając każdemu z nich alkohol – Nie róbcie mi tutaj burdelu…
-To on zaczął! – obaj kłócący się wykrzyknęli wskazując na siebie nawzajem.
-Po prostu nie psujcie świetnej zabawy innym! – rzucił z kąta oblepiony tabunem dziewcząt Cross.
Wszystko ucichło i oczy każdego zwróciły się w stronę rudego generała. Po dłuższej chwili wydarł się całkowicie zbaraniały Allen.
-Co ty tu, do cholery robisz!?
-Słyszałem o imprezie.
-I, co tutaj robią te panienki!? – dołożył swoje Lavi.
-Zaprosiłem je…
-A, co z nadzorem nad tobą!? – powiedział znów Walker.
-Oj tam oj tam – machnął nerwowo – A już skoro o tym mowa, to gdzie jest ten, który miał pilnować ciebie?
-Jak o tym wspomniałeś… - zaczął się rozglądać. – To nie mam pojęcia… - podrapał się po głowie.
-A, więc nie ma nikogo, kto by mógł donieść! – uśmiechnął się znacząco – To może urządzimy sobie tutaj małe zawody w piciu?
Dziewczyny wokół niego zachichotały.
-Czemu nie! – wrzasnął Komui podnosząc szklankę do góry.
-Teraz to się dopiero zacznie – powiedział bardziej do siebie Reever, podpierając sobie brodę ręką, a łokieć opierając na stole.
Najbardziej odważni usiedli dookoła ogromnego stołu. Na nim stały już przenajróżniejsze napitki, oraz gotowe do zapełnienia szklanki i kieliszki.
-Ja odpuszczam, muszę być trzeźwy do końca – wybełkotał Lavi łapiąc się ściany, aby nie upaść. – Czemu to się rusza…?
-A ty, Kanda się nie przyłączysz? – zapytał drwiąco Marian.
 -Nie – odpowiedział mu zakładając bluzkę.
-Boisz się, że znowu przegrasz…?
-Dajesz Kanda. Dajesz Kanda – cała reszta zaczęła skandować.
-Niech wam będzie – powiedział siadając i poprawiając sobie kucyk.
Bitwa rozpoczęła się, przeciwnicy mierzyli się nawzajem wzrokiem.
-Dobra, przegra ten, kto się podda, odleci, albo porzyga. Zwycięzca może być tylko jeden i będzie nim ten, kto dotrwa do końca! – ustalił krótko zasady Komui.
-Okej! Zaczynamy! Rozpoczynamy rundę pierwszą! – wrzasnęła Lenalee, która nie wiadomo skąd wytrzasnęła mikrofon.
Wszyscy na znak wychylili pierwszą porcję. Pierwsza, jak to pierwsza nikogo nie wzruszyła.
-Allen, a ty nie bierzesz udziału – do blondyna podeszła Lee.
-Zaczynać pić z Mistrzem!? Ocipiałaś!? * (w ogóle to, to słowo ISTNIEJE!) – On pije jak polak!
-Rozumiem. A teraz runda druga! – wrzasnęła kompletnie ignorując rozmówcę.

Po rundzie drugie, nadeszła pora na trzecią, a potem czwartą, powoli z upływem czasu kolejni przeciwnicy zaczęli się wykruszać. Gdy przyszła kolej na rundę dwudziestą czwartą, gdzie trupy słały się gęsto obok stołu, wojowników pozostało niewielu, a puste butelki walały się puste dosłownie wszędzie, Allen kierowany czystą dobrocią swojego szczerozłotego serca, postanowił w czymś uświadomić Kandę. Podszedł do niego z wolna.
-Odpuść, przecież wiesz, jaki jest Cross… Nie wygrasz z nim. On jest jak studnia bez dna - pochylił się nad nim i wyszeptał.
-Nie odpuszczę!
-I tak przegrasz... – powiedział już głośno.
-Zamknij ryj i przynieś mi alkoholu Moyashi!
Wybełkotał i z całych sił klepnął Wallkera w tyłek. Allen aż upadł na stół potrącając kieliszki. Leżał tak przez chwilę zszokowany, za moment się jednak otrząsnął.
-Jak ty mnie nazwałeś!? – złapał pierwszą lepszą butelkę, wyprostował się i rozbił butlę o kant stołu – Powtórz to suko!   
Yuu wstał chwiejąc się lekko, złapał blondyna za kołnierz i przyciągnął do siebie.
-Mo-ya-shi… Suko! - wyszczerzył zęby.
Blondyn walnął trzymanym przedmiotem przeciwnika w głowę, butelka rozkruszyła się do reszty. Kandę na moment zaćmiło, ale zaraz odzyskał rezon, chwycił drugiego za włosy, przewrócił na podłogę, usiadł na nim i zaczął okładać pięściami. Allen zasłonił się lewą ręką i nie pozostał dłużny, złapał go za długi, czarny kucyk i także przyciągał do ziemi.
-No… Nareszcie robi się ciekawie – powiedział Marian, podpalając sobie fajka. Jedna z jego dziewczyn usiadła mu na kolanach.
***
Allen przebudził się, nie miał zielonego pojęcia, która mogła być już godzina, widział pomarańczowe promienie przedzierające się przez zamknięte powieki. Nie miał siły otworzyć oczu. W gardle miał niesamowicie sucho, głowa go bolała a całe ciało niemalże odmawiało posłuszeństwa. Coś mu ciążyło, chociaż było mu teraz bardzo ciepło i przyjemnie, postanowił się przekręcić. Zmobilizował wszystkie pozostałe po wczorajszej imprezie siły i chciał zmienić pozycję, jednak naprawdę coś mu przeszkadzało. Powolutku otworzył oczy. Światło poraziło go, więc odrobinę potrwało, nim zdążył się przyzwyczaić. Pierwszym, co zobaczył były kontury stoliczka, które z każdą chwilą stawały się coraz wyraźniejsze, zauważył, że na blacie coś stoi. To był mały klosz z kwiatem lotosu w środku. Nie był w swoim pokoju, więc gdzie? Szarpnął się, żeby się odwrócić. Tym „czymś”, co uniemożliwiało mu sprawne poruszanie się, były oplatające go czyjeś ręce. Odwrócił głowę ku tyłowi, aby zobaczyć, kto to taki. Jeszcze nic do niego nie docierało. Zobaczył burzę czarnych włosów rozrzuconą po całej poduszce oraz śpiącą twarz Kandy. Zamrugał kilkukrotnie. Z całą pewnością musiał śnić, przecież to niemożliwe, żeby spali w jednym łóżku. Nie oni. Kiedyś słyszał, że jeśli człowiekowi śni się, że idzie spać, to właśnie wtedy się budzi, postanowił to sprawdzić. Zamknął ponownie oczy i wtulił się znów w ramiona, które bardzo chętnie przyjęły go z powrotem, przyciskając jeszcze mocniej. Tak, to musiał być sen, w rzeczywistości nic takiego nigdy nie miałoby miejsca. Tylko dlaczego wszystko go bolało? Wyczuł nawet językiem ranę na dolnej wardze. Starał się zasnąć, jednak pomimo jego najszczerszych chęci sen nie nadchodził. Jego mózg zaczynał już normalnie funkcjonować i zaczął kojarzyć pewne fakty:
1.       Leżał w jednym łóżku z Kandą.
2.       Przytulają się do siebie.
3.       Nie był w swoim pokoju à więc musiał być w jego pokoju à Jeśli tak, to, po, co był w jego pokoju? Ale Jak to się stało?
Otworzył szeroko oczy i wyszarpał się przerażony z krępujących go rąk. Z przerażeniem spostrzegł fakt, że obaj są całkowicie nadzy.  Zakrył sobie oczy dłońmi, starał się nie wydać z siebie żadnego niepotrzebnego dźwięku, żeby przypadkiem nie obudzić i nie wkurzyć drugiego. To było straszne, kompletnie nic nie pamiętał, co się mogło wydarzyć. Teraz musi pomyśleć, co zrobić. To było nie możliwe, żeby doszło pomiędzy nimi do „tego”, prędzej by się pozabijali, niż uprawiali ze sobą seks. „A co jeśli ja naprawdę uprawiałem seks z Kandą? – przeszło mu przez myśl i całkowicie sparaliżowało. Pulsujący ból głowy nie pomagał posklejać faktów i uporządkować wszystkiego. Z każdą chwilą było jedynie gorzej. Pustka. Nie mógł sobie kompletnie nic przypomnieć, nie kojarzył żadnych faktów. Jedyne, co w tej chwili nie dawało mu spokoju, to, to czy, drugi cokolwiek pamięta i czy powinien go o to zapytać. Zadrżał, gdy brunet poruszył się i zamruczał obok niego. Zacisnął powieki, udawał, że jeszcze śpi, myślał, że może go to uchronić, przed przyjęciem na siebie nadchodzącej dawki gniewu. Yuu jednak przez chwilę nie mówił kompletnie nic. Do czasu.
-Co ty do kurwy nędzy tutaj robisz, pieprzony Moyashi!? – wydarł się na całe gardło.
Ta „pobudka” była na tyle skuteczna, ze Allen z przerażeniem zerwał się z łóżka przy okazji pociągając za sobą przykrycie i upadając z głośnym łomotem na podłogę. Ukazując przy tym najmniejszy szczegół swojego ciała, a przy okazji odkrywając także drugiego.
-Dlaczego obaj jesteśmy nadzy!? – wrzasnął brunet wstając gwałtownie. – Ach… głowa mi pęka… - zachwiał się.
-Nie wiem, nie mam zielonego pojęcia – pisnął przerażony Walker.
-Jak to nie wiesz, to, kto ma wiedzieć! – podszedł do niego i szarpnął go za włosy.
-Ja nic nie pamiętam!
-Trzeba było tyle nie pić!
-A ty coś pamiętasz!?
-No nie, ale mówimy teraz o tobie!
-Puść mnie! To boli! Źle się czuję, Kanda, zostaw mnie w spokoju! – sam nie wiedział skąd u niego taki pokaz słabości, chyba jednak jeszcze nie wytrzeźwiał – Zaraz chyba rzygnę…
-Nie bełtaj w moim pokoju! – zostawił go w spokoju i usiadł na łóżku.
-Dobra, już mi przeszło – przełknął.
-Moyashi, My chyba nie… No wiesz…
-Nie wiem… - spojrzał na niego z wahaniem – To niemożliwe…
-Masz rację, z całą pewnością niczego nie zrobiliśmy. Nie… Na pewno nie.
-Na pewno, prawda…? – pozbierał się powoli.
-Nie sądzę. Nie tknąłbym ciebie – pokręcił zaprzeczająco głową. – A jeśli…
-Nawet tak nie mów! – zacisnął powieki.
-Myślisz, że ja bym tego chciał!?
-No n-nie… Na pewno nie…
Musiał stąd wyjść, jak najszybciej, nie narażać się. Nie czuł się na siłach, żeby w tej chwili z nim walczyć. Rozejrzał się po pokoju. Chciałby się ubrać i stąd uciec, jednak nigdzie nie mógł dostrzec swoich rzeczy.
-Kanda… - zapytał lękliwie – Widziałeś gdzieś moje ubrania…
-Niby gdzie? Przecież ich z ciebie nie ściągałem.
-Pamiętasz coś!
-Ogłupiałeś!? Nic a nic. W ogóle to wypad stąd!
-Wiem, ale moje rzeczy! Nie mam nic na sobie!
-Co to mnie obchodzi? – wskazał palcem na drzwi.
-Jak mam niby tak wyjść!?
-Nie drzyj się tak… - warknął wstał, chwycił za prześcieradło, zarzucił je na drugiego a następnie uchylił przed nim drzwi – Wynocha, zanim stracę panowanie.
-Dobra…
Zakrył się na tyle, żeby nic nie odsłaniać i wyszedł. Miał tylko nadzieję, że na nikogo się nie natknie w takim stroju. To byłoby krępujące i nie wiedziałby jak to wyjaśnić.
-O Allen! – usłyszał za sobą głos Laviego – Wszędzie cię… - zaczął coś mówić, – Co tu się… - pokazywał zszokowany palcem to na blondyna to na bruneta… - Chłopaki, czy wy…? - jego uśmiech rozszerzył się od ucha do ucha i rzucił się im obojgu na szyję, przytulając ich do siebie także – Jak ja się cieszę! Nareszcie się pogodzicie.
-To nie tak jak myślisz! – Walker próbował się wyrwać.
-A, co myślę? – odsunął się od nich.
-No, że my mogliśmy… Tego… No… - zacisnął ręce na prześcieradle, – Bo to nie tak. Ja i on, nie moglibyśmy – nie zauważył, że się czerwieni.
-Po tym, co wczoraj widziałem, nie byłbym taki pewien…
-Co masz na myśli? – spojrzał na niego z nadzieją.
-Ogarnij się a ja ci wszystko opowiem… - pokręcił głową.
-Ja też – chrząknął Kanda – Chętnie bym się dowiedział, co wczoraj zaszło. Chociaż i tak jestem pewien, że bym go nie tknął…
-Jesteś tego pewien? – zapytał rudy z szelmowskim uśmiechem, zakładając ręce na piersi.
Yuu zrobił wielki oczy i znieruchomiał.
 

Dziękuję za przeczytanie i jeszcze raz życzę wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.

Następna część tego opowiadania pojawi się najprawdopodobniej za jakieś 2 tygodnie (14.01.14)

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Yuu x Allen intro

Oh Święty Yaoiźmie, jak ja ogłam zapomnieć o tym, że WCZORAJ miałam dodać to intro. Na śmierć zapomniałam! Wybaczcie mi! Dziś się poprawiam i wrzucam, to co miałam

Dobra na początku: z jakiego anime?


Anime: D. Gray-man.

O czym?

Anime opowiada o Egzorcystach - wybrańcach Boga, "Apostołach Niewinności". Są oni stowarzyszeni w organizacji zwanej Czarnym Zakonem (ang. Black Order), której głównym celem jest powstrzymanie Milenijnego Earla przed kolejnym zniszczeniem świata (pierwszym był biblijny Potop). Głównym bohaterem jest 15-nastoletni Allen Walker, siwowłosy chłopak, który urodził się z dziwną, zdeformowaną ręką. Z tego powodu porzucili go rodzice. Przygarnia go Mana Walker, którego Allen nazywa przybranym ojcem. Jednakże ich podróż nie trwa zbyt długo. Gdy ginie Mana, pojawia się Milenijny Earl, który obiecuję Allen'owi. że wskrzesi Mana'e. Wykorzystując naiwność Allen'a, Earl stworzy z duszy Mana'y Akumę, która będzie słuchała wyłącznie jego rozkazów. Zanim do tego doszło, Allen zostaje przeklęty przez Mana'e, przez co jego lewe oko potrafi widzieć prawdziwe formy Akum. Wkrótcę potem po raz pierwszy uaktywnia się jego Innocence (zdeformowana ręka), która niszczy Akumę i odsyła duszę Mana'y z powrotem do nieba. Po całym wydarzeniu spotyka Marian'a Cross'a, jednego z generałów w Czarnym Zakonie, który zostaję jego mistrzem. Po zakończeniu jego treningu, odsyła Allen'a Walker'a do głównej siedziby Czarnego Zakonu, by ten stał się uprawnionym Egzorcystą . I tak rozpoczyna się prawdziwa przygoda Allen'a Walker'a, którego przepowiednia nazwała Niszczycielem Czasu.
opis pochodzi z animezone
Na obecną chwilę fabuła poszła bardzo do przodu i bohaterowie są po zdobyciu Arki (kto nie oglądał ani nie czytał, nie wie o co chodzi a jestem zbyt leniwa aby to opisywać). Bohaterowie znaleźli Crossa, zaciagneli za chabety do Zakonu, trzymają pod kluczem. Wszyscy myślą, że Allen jest muzykantem, ale potem okazuje się, że budzi się w nim członek klanu Noah. dlatego centrala nałożyła nadzór na tych dwóch, nie pozwalając się spotykać.

Dobra, co do postaci nie będę tak leniwa i sama je opiszę.


Osławiony główny bohater - Allen Walker. Lat 15. 
Jak dla mnie, żywa definicja dobroci i niewinności, mogę śmiało stwierdzić, że usposobienie (a i wygląd) ma bez wątpienia niemal anielski. 
Ma przeklętą gałkę oczną (ogólnie cały jest przeklęty), chociaż dzięki temu ma niezłego Skila - widzi prawdziwe, udręczone dusze akum z drugiej jednak strony, jego świat przez to stał się zimny, szary i pełen cierpienia. Posiada on również inoccence tupu pasożytniczego, które przekształca jego ramię w broń. 
Jako swój cel w życiu wybrał, uwolnić wszystkie akumy od cierpienia i pokonać Milenijnego Erla. 
Lubi jeść wszystko a najbardziej dużo, chociaż szczególnie upodobał sobie dango. 
Pomimo, że twarz ma anielską i duszyczkę również, to dziecię dobra potrafi genialnie oszukiwać w pokera, co było jego źródłem utrzymania. Potrafi również występować jako klaun.




Drugi z paringu - Yuu Kanda - Wiek 9 na 19 lat (porąbane to jak projekt ustawy, ale tak Bo się chłopakowi powstało w wyniku eksperymentu).
Zło wcielone, zwykle cichy, ale łatwo go zdenerwować, przystojny na zewnątrz, jednak demon w głębi serca. 
Zmuszony był, aby dołączyć do Zakonu. Nie miał wpływu na swoje życie, jako wynik eksperymentu. 
Przez dłuższy czas szukał swojej miłości z poprzedniego życia. Po pewnym czasie okazało się, że był nim jego przyjaciel z dzieciństwa, którego sam zabił (dwukrotnie, a co tam).  
Jest niezrównany w walce, walczy kataną zwaną Mugen. Gdy odniesie jakieś rany, bardzo szybko potrafi się zregenerować.
Jego dieta polega tylko i wyłącznie na jedzeniu soba (jeśli ktoś wie jak to się odmienia, łaskawie proszę o kontakt).

Mam nadzieję, że równie ciepło przyjmiecie tą hejtującą się parkę, co parki wcześniejsze :P
Jakoś tak mam coś takiego, że uwielbiam te parki, które chcą się nawzajem pozabijać.

I ach... Czy ja na prawdę musiałam wybierać takie biszące obrazki?

Dobra dosyć ględzenia i tak jestem spóźniona o cały dzień.

Zapraszam jutro na pierwszą część tego opowiadania, żeby było klimatycznie, opowiadanie będzie dotyczyło Sylwestrowej imprezy no i... będzie nieźle od czapy :P

Do zobaczenia jutro Misiaczki!




wtorek, 24 grudnia 2013

Rin x Haruka

Witam wszystkich w tym przedświątecznym dniu!




Na wstępie pragnę Wam życzyć:
 Miłych i pogodnych świąt.
Fantastycznej atmosfery i smacznego jedzenia 
(i żeby poszło w cycki)
Mnóstwa prezentów i spotkań z bliskimi.
No i oczywiście mocy tysiąca Yaoiców!
Pod tą choinką znajdziecie opowiadanko :P

Ja jako Wasz yaoistyczny Święty Mikołaj przygotowałam dla Was mały prezencik, mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu! 

W jego przygotowaniu pomagała mi jak zwykle moja niezrównana edytorka, korektorka i siostra zarazem (która dostała Koszulkę z Sebastianem, za co jest mi niezmiernie wdzięczna a do tego przypinkę z Kandą)

Pojawia się kolejna parka więc małe intro

Anime: Free! 
Opis: Haruka Nanase, chłopak, który zawsze kochał pływać i uwielbiał uczucie bycia zanurzonym w wodzie, to główny bohater tej opowieści. Przed ukończeniem szkoły podstawowej przystąpił on do turnieju pływackiego razem z trójką przyjaciół z klubu poświęconego tejże dziedzinie: Makoto Tachibaną, Nagisą Hazuki oraz Rinem Matsuoka. Po zdobyciu trofeum każde z nich poszło w swoją stronę.
Czas mija i przenosimy się do liceum. Pewnego dnia nudne, szkolne życie chłopaków zostaje zakłócone niespodziewanym pojawieniem Rina, który wyzywa Harukę na pojedynek pływacki. Kończy się on sromotną porażką naszego bohatera i pokazuję jak bardzo Rin zdążył rozwinąć swój talent w ciągu minionych lat. Nie chcąc, by cała sprawa zakończyła się w ten sposób, Haruka zbiera starych znajomych, Makoto i Nagise oraz rekrutuje byłego członka klubu lekkiej atletyki, Reia Ryugazaki, aby stworzyć Klub Pływacki Liceum Iwatobi. Ich celem numer jeden jest pokonać swojego dawnego sprzymierzeńca, Rina! 
Opis pochodzi z animezone

Postacie:


Nanase Haruka: Cichy, spokojny, tak bardzo kocha wszelką wodę i wodne pojemniki, że jak tylko widzi odpowiednią ilość wody od razu wyskakuje z ciuchów (co może być bardzo pomocne przy rozwoju wydarzeń, jeśli chodzi o yaoi)


Matsuoka Rin: Bardziej żywiołowy. Jego marzeniem, jest osiągnięcie tego, czego nie udało się osiągnąć jego ojcu, czyli udział i zwycięstwo w igrzyskach olimpijskich.

Dobrze, a teraz zapraszam do przeczytania prezenciku! 


„Dla Twojego uśmiechu”
Nanase szedł uliczką opatulony szalikiem, z czapką wciśniętą niemalże na oczy. Dygotał z zimna i spoglądał na wirujące płatki śniegu. Biały puch skrzypiał pod jego stopami. Nie spieszył się, chociaż było mu chłodno. Przyszedł przed czasem o wiele przed czasem. Przestępował z nogi na nogę starając się nieco rozgrzać. Nie lubił takiej pogody, nie mógł wtedy pływać, bo było za zimno. Oczy szczypały go od mrozu, a może nie od tego.
-Haru… - usłyszał za sobą znajomy głos.
-Rin! – odwrócił się szybko.
-No nie mogę… - podrapał się nerwowo po odsłoniętej głowie – Też przyszedłeś wcześniej.
-Troszeczkę… - potarł nerwowo ręce.
-Cieszę się.
-Dlaczego?
-Bo to ty – wyszczerzył zęby.
-Dlaczego tak mówisz?
-Oj, daj spokój Haru – potrząsnął głową – Mamy święta, po prostu chodź się ze mną zabawić!
-Dobrze – spojrzał mu w oczy.
-Masz tu… - sięgnął do wystających spod jego czapki włosów i ściągnął coś – Płatek… - wyszczerzył zęby.
Haruka wbił wzrok w pozostawione jeszcze niedawno swoje ślady. Drobny dotyk, tych ciepłych dłoni, a tyle radości.  
-Nie będziemy tu tak stać, chodź, przejdziemy się – Matsuoka zrobił kilka kroków – Idziesz?
-Ym… - kiwnął głową twierdząco i szybko doszedł do niego.
-Jest dziś całkiem chłodno, prawda.
Haru znów tylko kiwnął głową.
-Zupełnie jak tamtego dnia… Pamiętasz? – spojrzał na drugiego z ukosa.
-Oczywiście.
Nanase zamknął na chwilę oczy. Próbował sobie przywołać obraz tamtego popołudnia, równie zimowego, co to teraz, chociaż może mniej śnieżyło. Wspomnienia tych dawnych lat, jakkolwiek powinny być zatarte, były nadal pełne barw i nadal wywierały te same uczucia.


***
              -Pa mamo! - mały Haru wybiegł z domu i wpadł prosto na swojego przyjaciela.

              -Tylko uważajcie na siebie - kobieta wyszła jeszcze, aby rzucić na nich oko.

-Dobrze - odezwał się młodziutki Rin.

-Idziemy? - brunet zwrócił się do kolegi.

-Jasne - kiwnął głowa - ulepimy wielkiego bałwana! Wielkiego! Wielkiego! - spojrzał w niebo.

Poszli, a raczej rozpierani dziecięca energia pobiegli do pobliskiego parku, gdzie mnóstwo dzieci bawiło się już od rana. Dzieci zjeżdżały na sankach, rzucały się śnieżkami, a armia bałwanów szykowała się do wojny.

-Tutaj będzie dobrze - Matsuoka wykrzyknął podbiegając pod drzewo.

-Też tak myślę.

Spojrzał na zmrożone gałęzie. Wyglądały pięknie, niczym zrobione z czystej bieli, na mglisto błękitnym niebie. Zamyślił się glebowo nad tym niecodziennym zjawiskiem i nagle dostał ze śnieżki, odrobina białego puchu wpadła mu pod kurtkę.

-Ziemia do Haru! - Krzyknął rozbawiony rudzielec.

-Przepraszam.

-Dobra, dobra, lepiej zacznij kleić kule.

Rin pochylił się i zaczął turlać grudę śniegu, z jego ust nawet na chwile nie schodził szczery, szeroki uśmiech. Momentalnie w jego rekach zaczęła pojawiać się dość nieforemna kula. Haruka patrzył na niego jak zahipnotyzowany, dopiero po chwili otrząsnął się i zaczął robić to, co jego kolega.

Minęła dobra godzina nim nieforemny, utworzony z wielu różnej wielkości kul, z powtykanymi gdzie się da kawałkami lodu i gałązkami bałwan został ukończony. W niczym nie przypominało to standardowego śniegowego ludka lepionego zazwyczaj przez dzieciaki.

-Jeszcze to – Haru podszedł i ułożył na „ręku” wielki kawał lodu w kształcie ryby.

-Co to? – Matsuoka przymknął jedno oko.

-Makrela. –Odpowiedział spokojnie i przekręcił głowę w bok, – Ale tak w ogóle, to, co „to” wyszło?

-Super-Hiper-Mega-Potężny-I-Waleczny-Chomiko-Pso-Zord! – wrzasnął unosząc ręce w górę.

-Wygląda dziwnie, ale jest wspaniały.

-Podoba ci się? To nasze dzieło! Zrobiliśmy go razem.

-Jest fajny – kiwnął lekko.

-Szkoda, że nie mamy aparatu. Świetnie byłoby mieć jego zdjęcie.

-Niestety.


***
                -Wygląda na to, że tam go lepiliśmy.
 Rin wskazał głową na jedno z drzew, jak tylko dotarli do parku.
                -Na to wygląda.
                Haruka bez słowa podszedł do tego drzewa, zdjął rękawiczkę i dotknął zmarzniętej kory. Spojrzał w górę na tak samo, jak i tamtego dnia zmarznięte gałązki. Zupełnie ignorując rozbrykane dookoła dzieci, bawiące się w najlepsze.
                -Haru… - zaczął rudy – A pamiętasz jeszcze jak… Nie ważne – potrząsnął nerwowo głową.
                -Co chciałeś powiedzieć? – odwrócił się i zerknął na niego.
                -Nie ważne – pochylił się i zebrał szybko garść śniegu, którą cisnął w kolegę.
                -Rin… - zaczął z siebie strzepywać, ale zaraz oberwał kolejną porcją – zaraz ci pokażę – sam pochylił się i rzucił w drugiego śnieżką.
                -Co tam! – odwdzięczył się podobnie.
                Rozpoczęła się bitwa na śnieżki, w której Nanase przegrywał z kretesem, w tej konkurencji nie miał najmniejszych szans przeciwko żywiołowemu koledze, który to, co i rusz zasypywał go tonami białego puchu, niemalże pogrzebując żywcem. W końcu wpadł wykończony w ogromną zaspę. Zanurzył głowę w mokrym śniegu i zamknął oczy. Wydyszał ciężko:
                -Mam dosyć.
                Matsuoka podbiegł do przyjaciela chwycił ogromną garść śniegu, usiadł na nim, nie pozwalając się ruszyć i z grożącą miną trzymał nad nim ogromną ilość śniegu.     
                -Poddajesz się?
                -Tak.
                -Więc znowu wygrałem – odrzucił „broń" za siebie – Wtedy też leżałeś.
                -Ano no. Obaj leżeliśmy.
                Znowu uciekł myślami do tamtego dnia.

***
                -Chcesz teraz zjechać na sankach? – zagadał Rin.

                -Nie mamy sanek – poprawił sobie czapkę.

                -No to co – wzruszył ramionami.

                -Jak chcesz bez nich zjechać?

                -O to się nie martw.

Klepnął kolegę w ramię i gdzieś odbiegł, po chwili pojawił się znowu, targając w ręku sznurek, do którego przyczepione były sanki.

-Mogą być te? – uśmiechnął się.

-Skąd je wytrzasnołeś?

-Pożyczyłem od jednej dziewczynki. Pozwoliła nam raz zjechać. To jak będzie? Masz ochotę?

-Myślę, że tak.

-To myślisz, czy chcesz? – popatrzył mu w oczy.

-Myślę, że chcę…

-Haaaaaruuuu! – wrzasnął dotykając dłonią skroni – Co ja z tobą mam…?

-Nie wiem. Możemy zjechać z tamtej górki – wskazał palcem.

-Nie jest trochę za stroma? – przechylił lekko głowę i przymrużył jedno oko. – No dobra może być. Kto ostatni ten głupek! – puścił się pędem.

-Czekaj! – poszedł w jego ślady.

Zdyszani weszli na najwyższe ze wzniesień. Nawet nie zwrócili uwagi, który z nich był tam, jako pierwszy, bo widok doszczętnie zaparł im dech w piersiach. Wszystko u ich stóp, gdzie tylko okiem sięgnąć pokryte było migoczącą bielą, dachy oddalonych domów, wąziutkie uliczki. Sceneria niczym ze świątecznego obrazka.

-Jak tu cudnie Haru! – wykrzyczał rudy na całe gardło.

-Pięknie… - jego oczy zamigotały.

-Miałeś świetny pomysł! Jesteś geniuszem!

Matsuoka zaczął ustawiać sanki na skraju, a następnie usiadł najwygodniej, szukając najbardziej optymalnej pozycji, która zapewni najszybszy przejazd.

-Siadaj za mną – poinstruował kolegę.

Brunet dołączył się do przyjaciela i objął go w pasie.

-Trzymaj się mocno – powiedział Rin.

Chwycił się go tak mocno jak tylko potrafił. Potem odepchnął się i w jednej chwili sunęli w dół z zawrotną prędkością.

-Uaaaaaaaaaaaaaaa! – krzyczał rudy.

Nanase natomiast siedział cicho z szeroko otwartymi oczyma. Nagle coś przerwało im ich idealny zjazd, sanki musiały trafić na jakiś wybój. Obaj wypadli z toru, i jakimś cudem przez chwilę lecieli w powietrzu, nim upadli głowami w śnieg. Leżeli tak przez pewną chwilę, zanim rudy się podniósł.

-Haru! – wrzasnął podbiegając do kolegi – Nic ci nie jest? – odwrócił go na plecy.

-Wszystko w porządku – odpowiedział całkowicie spokojnie.

-Przepraszam, to ja wymyśliłem… - posmutniał.

-Hej, Rin… - nie wstawał, patrzył w niebo.

-Hmm? – ułożył się obok przyjaciela.

-Śnieg, to woda prawda?

-Nom…

-Więc, czemu nie można w nim pływać? – zamknął oczy.

-Nie da się! Pani mówiła, że śnieg, to ciało stałe, i jest za twarde, a para wodna, jest za miękka.

-Para wodna? – podniósł się do siadu.

-To, co wydychamy jak jest zimno – też usiadł i dmuchnął prosto na twarz drugiego.

-Więc to wszystko woda*? Tak dużo tutaj wody, a ja nie mogę pływać.

-Hahaha! Chcesz pływać? To rób to, co ja! – walnął się i zaczął robić „orły” na śniegu – to tak jakbyś pływał, tylko „na sucho”.

-Nie bardzo – odpowiedział Haru próbując robić, to, co jego kolega.

-To na niby… - burknął lekko obrażony.

* A teraz wersja tej części wymuszona na mnie przez beta:
-Więc to wszystko woda? Tak dużo tutaj wody, a ja nie mam kompieluwek
Rin zrobiła facepalma i zdzielił Haru z liścia.
-Jesteś głupi...-powiedział rudy.


 

***
                Teraz dwójka przyjaciół siedziała wygodnie w jednej z kawiarni, popijając spokojnie gorącą czekoladę i patrzącą przez okno na szalejącą śnieżycę. W środku było bardzo ciepło i przytulnie, chociaż dosyć tłoczno. Każdy, kto tylko nie mógł znaleźć się szybko w swoim domu wolał przeczekać tą paskudną pogodę gdziekolwiek, byleby pod dachem.
                -Ach… - westchnął Rin – Robi się coraz gorzej, dobrze, że mogliśmy tutaj się skryć. I się czegoś napić.
                -Masz rację, jak byliśmy dziećmi, musieliśmy jeść śnieg.
                -Ta, pamiętam. To było głupie – uniósł filiżankę do ust.
                -Ty nawet chciałeś jeść żółty…
                -Nie prawda! – opluł się.
                -A właśnie, że tak, dokładnie pamiętam. Mówiłeś, że to lemoniada i bardzo chciałeś spróbować.
                -Źle pamiętasz! Wcale tak nie było. – zrobił obrażoną minę – To było zupełnie inaczej!
                -To niby jak?
                -Przecież doskonale wiedziałem, że żółtego śniegu nie można jeść – założył ręce na piersiach – Ja tylko chciałem, żeby było zabawnie, a ty znowu wziąłeś to na poważnie. Już, jako mały chłopiec byłeś bardzo poważny – wycierał się serwetką – Złapałeś mnie za rękaw i piszczałeś, żebym tego nie robił. Wiozłeś wszystko za bardzo na poważnie.
                -No i co z tego? Każdy na moim miejscu zachowałby się podobnie – odwrócił wzrok całkowicie zmieszany.
                -Nie musisz się tak peszyć, to było nawet całkowicie miłe, z resztą często bywasz miły, wtedy też…
                -Co masz na myśli? – spojrzał na niego z ukosa.
                 -Na pewno potrafisz sobie przypomnieć, co takiego miłego wtedy dla mnie zrobiłeś – wskazał na niego łyżeczką.
                -Nie wiem, o co ci chodzi… - wzruszył ramionami.
                -A pamiętasz jak… - rozpoczął swoją opowieść.
***
                Było bardzo zimno, a chłopcy spędzili ładnych kilka godzin na tym tnącym mrozie, dlatego powoli zaczęli się zbierać do domu, jeszcze tylko przez chwilę bawili się z innymi dziećmi w wojnę na śnieżki, nim zdecydowali, że najwyższy czas zbierać się do cieplutkiego domu.

                -Zimno… - Haru objął się rękoma idąc już po chodniku.

                -Już idziemy do domu – Rin natomiast pocierał lewą dłoń.

                -Gdzie masz rękawiczkę?

                -Chyba zgubiłem – uśmiechnął się szeroko.

                -Teraz jest ci jeszcze bardziej zimno – zatrzymał się.

                -Dlatego próbuję ją jakoś ogrzać, z resztą już wracamy, więc…

                -Daj rękę – wyciągnął do niego obie dłonie.

                -Hę!? Dla czemu?

                -Po prostu daj.

                -E… no dobrze.

                Z wahaniem podał mu swoją rękę, która zaraz została otulona przez bruneta. Haruka zaczął chuchać na nią i ją pocierać między swoimi opatulonymi w rękawiczki dłońmi. Dzięki temu rudemu zaczęło robić się o wiele cieplej i przyjemniej.

                -Dzie-dziękuję – starał się wyrwać rękę, ale była mocno trzymana – Wystarczy, dziękuję.

                -Nie ma sensu, żebyś przez to tak marzł.

                -Co masz na myśli?

                -Odprowadzę cię – wziął go za odsłoniętą dłoń i ciągnął.

                -Haru… Trzymasz mnie za rękę.

                -Tak będzie ci o wiele cieplej.

                -Ale… - zamyślił się – Dziękuję Haru! Jesteś bardzo miły!

                -Nie ma, za co… - odwrócił się i zrobił się lekko czerwony na twarzy. – Mam nadzieję, że dzięki temu będzie ci cieplej – jemu było.

                -Bardzo cię lubię, właśnie za takie rzeczy – uśmiechnął się pod nosem i ścisnął bardziej jego rączkę.

                Szli tak trzymając się za ręce, ogrzewając się nawzajem. Dwa słodkie, niewinne dzieciaczki, niemające pojęcia o tym, co się między nimi dzieje, niewiedzące, że takie zachowanie może doprowadzić ich w przyszłości do czegoś więcej. Chcieli być tylko dla siebie wsparciem, móc ogrzać drugiego.

***
                Zamieć na zewnątrz ustała teraz z nieba leciały maleńkie śnieżynki, każda z nich równie piękna i niepowtarzalna. Choć przez ten czas zaczęło już się ściemniać. Dzięki temu wszystkiemu nastrój był niepowtarzalny.  Haruka i Rin wyszli z kawiarni.
                -Odprowadzę cie – zaproponował rudy.
                -Nie trzeba… - spojrzał na niego z ukosa.
                -Ale chcę, bardzo chcę. Nie chcę się jeszcze z tobą rozstawać – zaciągnął sobie kaptur na głowę.
                -Spotkamy się innym razem, w wolniejszej chwili.
                -To znaczy, kiedy? Mamy mnóstwo zajęć, jedynie w święta znaleźliśmy czas.
                Nanase jedynie wzruszył ramionami.
                -Tak rzadko mamy okazję się widywać. A ja… ja… lubię z tobą przebywać. Naprawdę lubię.
                -Ja z tobą też… - odpowiedział zamyślony.
                -Mógłbyś się częściej uśmiechać.
                -Na takie rzeczy nie ma się za bardzo wpływu.
                -Mógłbyś, chociaż spróbować. Tamtego dnia także tak bardzo chciałem żebyś się uśmiechnął, a nie zrobiłeś tego przez cały dzień. No prawie. Tak bardzo starałem się ciebie rozweselić. Można powiedzieć, że stawałem na głowie, żeby mi się tylko udało, ale wydaje mi się, że ty nie zauważałeś moich starań.
                -Masz na myśli, że musiałeś posunąć się do „tego”?
                -Dokładnie – wyciągnął rękę w jego kierunku, ale zaraz ją cofnął

***
                Chłopcy szli nadal za rękę przez ulicę, zmierzali do domu jednego z nich w miarę szybkim krokiem.

-A znasz to? – paplał Matsuoka – Idą dwa pomidory. Jeden idzie chodnikiem, druki jezdnią. Ten, co idzie chodnikiem mówi do tamtego: „chodź, bo cię samochód rozjedzie”. Tamten go nie posłuchał. Upominał go kilka razy, w końcu samochód jechał i go rozjechał. No to wtedy ten, co szedł chodnikiem mówi: „Ej ketchup, idziemy do domu!”*. Dobre nie – zaśmiał się.

                -Tak, zabawne – odpowiedział obojętnie.

                -Wcale nie, bo się nie śmiałeś.

                -Przepraszam.

                -Nie przepraszaj, po prostu powiedź, co cię bawi, tak będzie prościej.

                -Ale ja sam nie wiem – spojrzał w niebo – Wczoraj w TV leciała bajka o rybkach. Była całkiem zabawna.

                -Rozumiem, tylko to?

                -Chyba tak.

                -Tak bardzo chciałbym, żebyś się uśmiechnął... dla mnie… - patrzył smutno w udeptany śnieg na chodniku.

                Nagle stanął przed przyjacielem i popatrzył mu głęboko w oczy. Położył mu dłonie na lodowatych policzkach, jedną w rękawiczce, drugą zupełnie nagą. Przez dłuższą chwilę tylko na niego patrzył, w końcu przybliżył się do jego twarzy i całkowicie delikatnie złączył ich usta. Obejmował swoimi wargami górna wargę Haru. To był pocałunek, zupełnie nieporadny i całkowicie niewinny. Trwał o wiele dłużej niż obojgu się wydawało, dla nich ten dotyk cudzych gorących ust był zupełnie czymś nowym, dziwnym i przyjemnym. W końcu Rin oderwał się od niego wypuścił gwałtownie powietrze, które zmieniło się błyskawicznie w parę wodną. Nanase stał nadal lekko zszokowany z szeroko otwartymi oczyma patrzył rozbity na przyjaciela. Nie rozumiał, czemu jego serduszko nagle zaczęło tak szybko walić, a całe ciało dygotało, ale nie z zimna.

                -Co to było? – zakrył sobie usta dłonią i zapytał niewyraźnie.

                -Tata tak robił mamie, kiedy była smutna, a wtedy ona się uśmiechała – odpowiedział rozbudzony, ale i przybity.

                -Rozumiem.

Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech, więc, żeby pokazać koledze, że jego starania przyniosły pożądany skutek odkrył je. Podziałało na obu. Rin cieszył się bardzo z tego, że udało mu się rozweselić Haru, a Brunet z tego, że dzięki temu drugi wygląda na jeszcze bardziej szczęśliwego.   

-Zrobię wszystko dla twojego uśmiechu… - powiedział ze spokojem rudy.

*Dobry suchar nigdy nie zmoczy ;)

***
                Doszli razem pod dom Nanase. Sceneria przez całą drogę nie zmieniła się za bardzo, może tylko nieco bardziej pociemniało. Byli opatuleni od stóp do głów, czym tylko mieli najcieplejszym, czapki szaliki, kurtki dopięte pod same szyje. Jednak nie spieszyli się za bardzo, pomimo chłodu. Małe śnieżynki odbijały światło okien domów, migocząc magicznie. Chłopcy stali przez chwilę spoglądając na siebie niepewnie. Moment rozstania zbliżał się nieuchronnie. Było już bardzo ciemno i późno.
                -Dobranoc, Rin – powiedział Haru i już się odwracał.
                -Czekaj! - zatrzymał go chwytając za rękę. Ton jego głosu był niemal błagalny.
                -O co chodzi?
                -Odpowiesz mi jeszcze na jedno pytanie? – nie patrzył na rozmówcę.
                -Jasne – zamarł w oczekiwaniu.
                -Czy nienawidzisz mnie za to, że tamtego dnia skradłem twój pierwszy pocałunek?
                -Ani trochę – zbliżył się.
                -Na pewno?
                -Na pewno.
                -Wiesz – jednym pewnym ruchem czule objął go w pasie i przyciągnął, chociaż jego ręce drżały – Wtedy byłem dzieciakiem i nie wiedziałem jak to się robi prawidłowo.
                -Teraz wiesz? – wyciągnął nos z szalika i dmuchnął gorącym oddechem na przyjaciela.
                Rin przybliżył się jeszcze bardzie i oparł swoje czoło o czoło drugiego.
                -Oczywiście – odpowiedział.
                Z każdą sekundą ich twarze były coraz bliżej. Gorąco, jakie gościło teraz w ich ciałach całkowicie pozwalało na to, żeby zapomnieli o wszechobecnym gryzącym mrozie. Drżenia, za nic nie mogli opanować, choć niewywołane było ona ani wysoką ani niską temperaturą, ale zdenerwowaniem. Haruka zacisnął pięści na kurtce przyjaciela, zupełnie nie chciał go teraz wypuścić, obejmowali się i to było takie miłe.
                -Rin – wyszeptał jakby sugerująco.
                Rudy teraz przechylił głowę lekko w lewo, przez to gładził koniuszkiem swojego nosa po lodowatym policzku swojego kolegi, ogrzewając wydychanym powietrzem to miejsce, przyprawiając i jego i siebie tym samym o dreszcze.
                -Haru… - także wypowiedział szeptem jego imię.
                -Rin… - przylgnął do niego jeszcze mocniej.
                -Haru… – tym razem to było już ledwo słyszalne.
                Dręczące uczucie w okolicy żołądka nie dawało spokoju, pchało do działania. Matsuoka z całych sił teraz przytulił do siebie drugiego a potem powolutku poruszył głową, tak, aby swoimi ustami trafić na jego. Delikatnie, ale i pewnie złączył ich gorące, spragnione wargi. Nierówny oddech, ciepło drugiego ciała sprawiło, że brunet rozchylił lekko swoje usta pozwalając na to, aby język rudego znalazł się między nimi. Smakowali tą chwilę polowi i bez przemyślenia. Tym razem nie było to tak niewinne i spontaniczne jak wtedy. Ich języki dotykały się pożądliwie, ale zarazem i delikatnie, jeden muskał drugiego, usta, co chwila złączały się i rozłączały. Haru drżał i obejmował przyjaciela, Rin lękliwie, jakby bojąc się, że go utraci, przyciskał go coraz mocniej do siebie. Śnieg sypał się maleńkimi płatkami na ich ciała. A oni stali obejmując i całując się w mglistym świetle ulicznej lampy, zupełnie zatraceni w bliskości z ta drugą osobą.  

                KONIEC
Podobało się?
Jeśli tak to dziękuję za przeczytanie.

Jeszcze raz pragnę życzyć Wam wszystkim Zdrowych i pogodnych świąt i do przeczytania w sylwestra!