niedziela, 24 listopada 2013

Hijikata x Okita część 11



Witajcie! 

Trochę to trwa i jest nieziemsko ciężką bitwą, niczym Goku z Frezer,  tak ja walczę ze Zniechęceniem i Lenistwem! jest to niziemsko ciężka walka, a czasem wydaje się być nierówna, lecz ja, Bestia tego Sanktuarium , nie zamierzam się poddać. A Zniechęcenie i Lenistwo powoli słabną. Za to ja, rosnę w siłę!

To tyle jak na razie o moich epickich bojach. 

Dziękuję za wszystkie komentarze :* To, że ktokolwiek to czyta jest dla mnie motywacją. Chociaż wiem, ze ostatnio dość nudno wszystko opisywałam, krótko itd, ale jesienne dni nie są zbyt dobrym czasem dla autorów. Ja jednak się nie poddaje. Błagam, uwierzcie we mnie i w to, że dam radę pisać lepiej, niż piszę teraz!

Nie mogę nie odnieść się do jednego komentarza. 
BloodCat, może i Okita z Kamuim pasowaliby do siebie, bo obaj mają.... sadystyczne zapędy. Też sądzę, że uroczo ze sobą by wyglądali, jednak, jak tylko zobaczyłam Hijikatę i Okitę. Od razu powiedziałam "oni się bzykają" i "idealnie do siebie pasują", dlatego też piszę właśnie o tym paringu.
 
Dziś mam dla Was kolejną część HijiOki!

Pojawia się kolejna dodatkowa postać.
Dla nie zorientowanych: 



Hasegawa Taizo - znany bardziej pod nazwą Madao. Jest największym nieudacznikiem w całym anime. Po stracie pracy opuściła go żona (choć nadal się kochają) stracił dom i wszystko. Zwykle szuka jakiejś pracy, albo ją traci. Mieszka zazwyczaj pod kartonem, albo w psich budach... Ech... Jego znakiem rozpoznawczym są ciemne okulary, bez nich nie istnieje.
 
Zapraszam do czytania!


„Jak pech, to pech” C.D.


Czas: 12.02
Miejsce: Edo, Sklep.

-Co mam zrobić…? Co mam zrobić…? - Gintoki siedział w kącie trzymając się zrozpaczony za głowę.
-Uspokój się… Zaraz przyślą nam tutaj jakiegoś sapera… Wszystko będzie dobrze… - uspokajał go Hijikata – Zespół Shinsengumi jest świetnie przeszkolony. Na pewno dadzą sobie radę z taką bzdurą…
-Wszyscy zginiemy… Wszyscy zginiemy – wydawał się być jeszcze bardziej zdołowany tymi słowami.
Brunet, gdy tylko skończył wygadywać swoje kłamstwa od razu pochylił się, żeby sprawdzić puls napastnika. Nie wyczuł nic. Bał się ruszać ciała, żeby przypadkiem nie uruchomić urządzenia. Pozostało mu jedynie czekać i liczyć na to, że jego towarzysze ewakuują mieszkańców. Nic nie wiedział o tej bombie, ani jak ją rozbroić, ani jak ogromną ma moc. Westchnął i usiadł na podłodze. Po chwili usłyszał wycie syren. Nareszcie, doczekał się wsparcia. Z ulgą podbiegł do drzwi i otworzył je szeroko. Jednak to, co zobaczył, wcale mu się nie spodobało. Było tam mnóstwo pojazdów. O wiele za dużo, niż wymagała tego sytuacja. Wszyscy funkcjonariusze pochowali się za radiowozami. Na przedzie stali tylko ci najodważniejsi oraz Okita, z wielkim megafonem.
-Prosimy cię, żebyś się poddał terrorysto - odezwał się spokojnie.
-Zaraz, co!? – wrzasnął Hijikata – Tu nie ma żadnych terrorystów! Jeden był, ale teraz leży nieprzytomny.
-Jest ofiara – pierwszy kapitan odwrócił się do swojego oddziału – Prosimy poddaj się. Jesteś otoczony. Nie masz, dokąd uciec!
-Tak, to właśnie on! Wtargnął do mojego sklepu i chciał obrabować kasę! Proszę zemknijcie go! – Wrzeszczał ze środka Sakata.
-Zamknij się pacanie! – brunet odwrócił się na chwilę w jego stronę, ale zaraz potem mówił do reszty mundurowych - Ja was tu wezwałam barany – zacisnął pięści.
-Panie terrorysto…
-Czy ci idioci mnie nie poznają…? – mruczał już do siebie – Potrzebujemy tylko sapera, żeby rozbroił bombę!
-Jest tu twoja matka, jak możesz się jej pokazać na oczy?
W tej chwili z jednego z wozów wyszedł Kondou, ubrany w babską sukienkę, z jakąś dziwną peruką na głowie, która bardziej przypominała mop, a może to był mop, który zazwyczaj stał w jednym ze składzików i służył do wycierania wymiocin pozostawionych po nieudanych kolacjach.
-No ku*wa nie… - Toushi zrobił przerażoną minę.
-Jak możesz mi to robić…? – odezwał się smutno dowódca, a raczej „matka terrorysty” – Nie tak cię wychowałam – otarła sobie oczy wyciągniętą z rękawa chusteczką – Nie urodziłam cię po, to, żebyś robił takie rzeczy… - chlipnęła głośno.
Gin wyszedł ze sklepu i położył Hijikacie rękę na ramieniu. Wydawał się całkiem spokojny. Jego oczy zakryte były pod gęstą zasłoną kręconych włosów. Jego palce zaciskały się delikatnie, a usta drżały, po chwili drżenie ustało, a on cicho, lecz wyraźnie wypowiedział słowa:
 -Takich rzeczy się matce nie robi… Spójrz na nią. Stoi tam, sama. Cała załamana. Jak myślisz, ile jeszcze jest w stanie znieść jej kochające serce?
-Mamusia… - odwrócił się, a jego oczy zalśniły – Zaraz! Ku*wa ja od dawna nie mam matki! Czy wy jesteście całkowicie przytomni!? – brunet wysłuchał tej całej szopki, ale wkurzył się nie na żarty. – Ja tu mam bombę! Zaraz może wybuchnąć, a wy się w ten cały cyrk bawicie! Dawać mi tu sapera, ale już! Po za tym, Kondou, wiem, że to ty!
-Kondou-san, ten terrorysta chyba cię zna… - Sougo odwrócił się i powiedział bez megafonu.
- No w sumie, ten koleś wygląda znajomo – Isao się zasępił.
-Słyszę was idioci! – Hijikata strzelił sobie face palma – To ja Toushi!
-Wiedziałem… - dowódca padł na kolana załamany – Wiedziałem, to od początku, po prostu nie mogłem dopuścić do siebie tego, że on mógł zrobić coś tak strasznego! Nie Toushi – zalał się łzami – A przez ten czas byliśmy niczym rodzina, tylko ty, ja i mały Sougo, a teraz wszystko się zmieni. Nasze piękne życie zostanie zniszczone. - bił ręką po posadzce.
-Uspokój się Kondou-san, ja wiedziałem, ze pewnego dnia, ta szumowina coś takiego odwali – pocieszał go Okita – to było bardziej niż pewne, taki typ człowieka, nic na to nie poradzisz. Jego natura zmusza go do robienia tych najpodlejszych rzeczy – W jednej chwili wyciągnął bazooke i wycelował nią w „terrorystę” 
-Jak natura, jakich rzeczy!? – Hijikata nie chciał tego dłużej słuchać, ruszył w ich kierunku, zupełnie nie zwracając uwagi na broń, która w niego celuje. – Czy wyście wszyscy kompletnie powariowali!?
-Nie zbliżaj się, albo… - ostrzegł go młodszy kolega.
-Albo, co? – spojrzał mu w oczy. – Zabijesz mnie? Śmiało, doskonale wiem, że chcesz tego od dawna, tylko potrzebujesz przykrywki.
Okita zmieszany opuścił działko.
-Kondou – zwrócił się centralnie do niego – To nie je jestem terrorystą. Ja tu was tylko wezwałem, bo prawdziwy zamachowiec zasłabł, a bomba jest dalej aktywna. Potrzebujemy pomocy sapera. Nie ja tu jestem winien.
-A, to, czemu nic nie mówisz? – Isao podniósł się i otarł mokre policzki.
-Jak to nic nie mówię! – wnerwił się – A o czym ja tu plotę? A teraz szybko do roboty, nim to ustrojstwo wybuchnie. Gdzie jest saper?
-Nie ma go. Żona mu rodzi… - odpowiedział beznamiętnie Sougo.
-Że, co… - o mało nie popuścił w majtki ze strachu. – To, co teraz?
-Ja jadę na ryby – pakował się do samochodu.
-W kulki sobie lecisz!? – złapał go za kołnierz i wyciągnął – Należysz do Shinsengumi! Weź za to odpowiedzialność!
-A, co ja mam niby zrobić. Nie znam się na tym.
-Chyba jednak znasz – Na jego usta wkroczył szelmowski uśmiech – A kto dziś rano odpalił bombę na podwórku? – ustawił go do pionu i patrzył zawzięcie w oczy
-Ja o niczym nie wiem – rozłożył teatralnie ręce.
-Wiesz, o wiele więcej, niż inni – złapał go za rękę i zaczął ciągnąć w stronę sklepu.
-Hi-Hijikata… Patrzą… - mruknął pierwszy kapitan.
-Co to mnie obchodzi… - wolną ręką wyciągnął paczkę papierosów i włożył sobie jednego do ust – Jest sytuacja kryzysowa…
Stanęli przed wejściem do sklepu. Toushirou ścisnął lekko dłoń drugiego, próbując mu tym samym dodać nieco odwagi. Czuł jak palce Sougo drżą lekko ze zdenerwowania. Chociaż młody kapitan nie dawał nigdy po sobie poznać, jak się czuje, on zawsze wiedział, co tak naprawdę dzieje się w jego sercu i umyśle. Teraz odczuwał presję.
-Poradzisz sobie – szepnął do niego nim wprowadził go do środka.
Zignorowali zbaraniałego Gintokiego i zbliżyli się do trupa. Młodszy przykląkł na jedno kolano i zaczął się bacznie przyglądać ustrojstwu: na pasie wyłożonym materiałem wybuchowym, najprawdopodobniej plastikiem, na oko, niecały kilogram, ilość wystarczająca, aby roznieść cały sklep i naruszyć okoliczne uliczki, oraz zasiać panikę, w razie wybuchu (wybaczcie nie jestem ekspertką, działam na tzw. czuja, myślę, że plastik ma mniejszy zasięg od czystej nitrogliceryny, trotylu itd.) pomiędzy pas powtykane było kilka kabelków, niektóre plątały się ze sobą, inny znów był obwiązany kilka razy wokół małego cyfrowego zegara z dodatkowym przyciskiem. Na ekranie czasomierza widniało już „5: 34” a sekundy leciały z zawrotną prędkością.
-Cholera… - zaklął Okita, próbując lepiej obejrzeć bombę.
-Co jest…? – papieros już dymił się w jego ustach.
-Nie znam się na tym… - powiedział spokojnie.
-Ja chce do domu… - Sakata leżał obok, zwinięty w kłębek.
-Co zrobimy, musimy coś zrobić. Sugo myśl, tu są ludzie… - brunet czochrał sobie włosy.
-Wiem, o tym, nie musisz mi przypominać – cisnął przez zęby – Musimy znaleźć jakieś rozwiązanie… - zasępił się – W każdym bądź razie, nie zamierzam tu bezczynnie sterczeć… Potrzebuję kombinerek, w najgorszym przypadku nożyczek… - zaczął się nerwowo rozglądać.
-Więc zginiemy… Skąd mamy wziąć takie rzeczy… - Gin zakrył sobie oczy dłońmi i ryczał w najlepsze.
-Jesteśmy w sklepie wielobranżowym baranie – obaj policjanci jednocześnie wydarli się na niego.
-Ach tak… - otrząsnął się niczym z letargu.
-Dylaj po jakieś nożyczki imbecylu! – wrzsnął Hijikata przygryzając filtr od papierosa.
Szef Yorozuyi zerwał się z miejsca i ruszył gdzieś w głąb sklepu. Tymczasem pozostała dwójka siedziała w milczeniu. Toushirou położył drugiemu delikatnie rękę na ramieniu i przyciągnął w swoją stronę. Bez namysłu musnął ustami jego włosy.
-Będzie dobrze, dasz radę… - szepnął.
Okita podniósł na niego wzrok i przez krótką chwilę patrzył w jego oczy.
-Pocałuj mnie… - wyszeptał.
Hijikata, nachylił się ku niemu i już miał musnąć jeć jego usta swoimi, gdy nagle rozległ się głos blondyna:
-Masz.
Zadyndał nad nimi, mały szary kotek.
-Co to ma być!? - warknął Toushirou.
-Kotek – uśmiechnął się Sakata.
-Na ch*j kot!? Miałeś przynieść kombinerki!
-Ale koty są dobre na wszystko!
-Niby jak ma nam teraz pomóc!? – wstał i zacisnął pięści.
-Nie mogłem znaleźć tych cholernych nożyczek – zaśmiał się nerwowo - Na pewno pomoże, koty pomagają na wszystko!
- Ty tu pracujesz powinieneś wiedzieć jak, gdzie i co!? A jak ma się ma nam przydać ten pchlarz!? – cały się dusił ze złości.
-Można go przyłożyć i stłumi wybuch – wtrącił Sougo.
-Nie przyda się do niczego! – cisnął znów Toushi – A z resztą… - machnął ręką zobojętniale.
Sam, poderwał się i ruszył w kierunku półek, chwilę się błąkał, ale od razu rzuciły mu się w oczy całe stosy nożyczek i tym podobnych artykułów. Nie rozumiał, jak ten debil mógł tego nie zauważyć. Zerwał z wieszaka jedną parę i od razu ruszył z powrotem. Nie miał zielonego pojęcia ile jeszcze czasu im pozostało. Miał nadzieję, że wystarczająco, a poza tym musiał zaufać temu małemu sadyście. To było w tym wszystkim najgorsze. Zaufać komuś, komu nie powinien ufać nigdy. W mgnieniu oka wrócił na miejsce.
-Masz – wyciągnął w jego stronę nożyce – Wiesz, co robisz? Prawda?
-Chyba tak – wziął je od niego.
Nie miał innego wyboru, jak mu zaufać, tym bardziej, że zegar wskazywał już nie całe dwie minuty. Ze ściśniętym gardłem przyglądał się, jak jego kolega chwyta nerwowo za kabelki obracając je i oglądając.
-Który mam ruszyć… - mówił ni to do siebie, no to do pozostałych.
-Czerwnony! Na filmach, to zawsze jest czerwony! – Wrzeszczał trwało głowy z iskrzącymi oczyma i zaciśniętymi pięściami.
-A widzisz tu jakiś czerwony! – krzyknął na niego Hijikata - Rób jak uważasz – powiedział drżącym głosem do Sougo.
-Żółty, wygląda, jakby prowadził do zapalnika, bo jego samego nie mogę zlokalizować.
Cała trójka z przerażeniem spojrzała na zegar. Zostało nie wiele: trzydzieści sekund. Okita przełknął tak głośno ślinę, że pozostali także go słyszeli. Nie mieli innego wyboru, musieli mu zaufać, inaczej wszyscy tutaj zginą i nie będą w stanie spojrzeć w oczy swoim przodkom po drugiej stronie, jeśli nie staraliby się zrobić czegokolwiek. Tak przyzywała ich, pchała na przód, dawała światło – dusza samuraja. Dusza, którą wszyscy tu posiadali. Ona kazała im walczyć do końca, choćby wydawał się krwawy i nie uchronny. Poddać się oznaczało klęskę. Tego zrobić nie mogli. Pierwszy kapitan umieścił kabelek, między ostrzami, jego ręce drżały. Nie cofną się, żaden z nich. Siła tkwiąca w nich nie pozwalała im na ucieczkę. Każdy chciał żyć, ale nie mogli pozwolić, na to, aby cierpiały niewinne osoby. Musieli dać sobie z tym radę. Choćby mieli poświęcić życie, zaryzykują by uratować innych. Wszyscy w tej chwili myśleli o tym samym!
-To! – wrzasnął Sougo napierając na obwody.
-Jest właśnie! – dopowiedział Toushirou.
-Dusza samuraja! – dokończył Gintoki.
W tej chwili słychać było głośne bicie ich serc, oraz odgłos cięcia. Wstrzymali oddech i patrzyli na bombę. Ku ich przerażeniu zegar nie przestawał odliczać ostatnich sekund.
-To koniec… - powiedział Hijikata, patrząc na ostatnie trzy sekundy. Bez namysłu złapał młodszego kolegę, odciągnął od urządzenia, choć, wiedział, że nie za wiele się to zda. Odwrócił go i zakrył własnym ciałem. Nieubłagany czas szybko odmierzył ostatnie chwile, na ekranie zegarka wybił szereg zer. Rozległ się głośny hałas. Rozdzierający uszy i dźwięczący w czaszce. ich czas dobiegł końca


Czas: 14.04
Miejsce: Wielki śmietnik Edo.

Kagura i Shimpachi stali między stertą wielkich pudeł, obok, żelaznej bramy.
-Kagura-chan… Jesteś pewna, że to tutaj? – zapytał okularnik.
-Taki był adres. – podniosła jeden karton – Chodź, odstawimy to i mamy fajrant, ten sadysta zapłacił nam z góry. Pójdziemy się obeżreć, do jakieś fajnej knajpki, a Ginciowi zostawimy tylko okruszki? Co ty na to? – uśmiechnęła się do niego złośliwie.
-Czemu nie, w końcu zostawił nas tu samych – także odwzajemnił uśmiech, targając jakieś rzeczy.
-Myślisz, że jusz jest w domu?
-Jasne, przecież to leń. Eeeee…. Kagura-chan, nie wydaje mi się, żeby to było tutaj… - patrzył zmieszany na sterty śmieci.
-Co ty mówisz, taki jest adres. Ten durny policjant w końcu zdecydował się stanąć na nogach i odejść od cyca. – postawiła karton na jednym z bardziej czystych miejsc.
-Ale, Kagura-chan. To jest śmietnik, ludzi nie mieszkają w takich warunkach.
-Co ty opowiadasz? Tak właśnie postępują dorośli. Zobacz, Madao, też tutaj jest.
Dziewczyna wskazała ręką na brudnego mężczyznę w ciemnych okularach, wyglądającego tak, jakby był na skraju śmierci, który spoglądał na nich spod kartonów.
-Ja tutaj mieszkam, bo żona wywaliła mnie z domu – wtrącił się słabo Hasegawa.
-Tak właśnie żyją mężczyźni, którzy stają się dorośli i postanawiają udowodnić światu, jacy są twardzi. – kontynuowała ruda, nie zwracając na niego uwagi - Taki jest świat dorosłych, Shimpachi-kun. Tego nie zmienisz. Aby stać się mężczyzną, musisz spać na stercie śmieci.
-Mogę sobie wziąć te rzeczy? Przynieśliście je dla mnie? – nie czekając na odpowiedź, Madao zaczął grzebać w kartonach.
-Posłuchaj Kagura-chan, nie ważne jak na to patrzeć. Prawda jest taka, że Okita-san wynajął na po to, żebyśmy wywalili rzeczy Hijikaty-san na śmietnik – machnął ręką.
-Co z tego, jeśli nam zapłacił – zaplotła ręce za głową.
-W sumie masz rację… - zasępił się – Może po prostu Hijikata-san wymienia wszystkie meble i inne przedmioty, bo już mu się znudziły.
-Myślę, że po prostu wyrzucił go z domu, tak jak moja żona mnie – cicho dopowiedział Taizo, przymierzając do siebie jakąś yukatę – Sam siebie usprawiedliwiasz.
-Masz, rację, Kagura-chan. Nie mamy się, czym przejmować – zaśmiał się nerwowo.
-Madao! – odezwała się Yato, – Jeśli przyniesiesz tamtą resztkę kartonów, możesz je zatrzymać. Jasne.
-Naprawdę, mogę!? – jego oczy zalśniły radośnie – Dziękuję wam dobroczyńcy.
Padł przed nimi na kolana i o mało, co nie zaczął całować ich stup. Oni jednak tylko się odwrócili i skierowali do wyjścia.



C.D.N.
 


Dziękuję za przeczytanie :*

Chociaż wiem, że mogę postarać się pisać lepiej, to i tak napisanie tego kosztowało mnie wiele wysiłku!
Nie pooddaję się i prę na przód!

Następna część pojawi się za tydzień. Być może będzie ostatnia, albo przedostatnia. Nie wiem, jeszcze się zastanowię, a raczej zobaczę co i ile mi z tego wyjdzie.

Życzcie mi powodzenia!



niedziela, 17 listopada 2013

Hijikata x Okita część 10

Ohayo Diabełki!

O Święty Yaoiźmie! 100 lat mnie tutaj nie było! 100 lat nic nie dodawałam!

Wybaczcie, wybaczcie! Konwent wciąga. Byłam, oczywiście, jakżeby inaczej! Cudnie było jak zawsze!

Zastanawiam się czy jeszcze pamiętacie o moim blogu czy też nie pamiętacie... Czy czytacie, czy też nie, dlatego mam do Was ogromną prośbę: Mianowicie, chciałabym się dowiedzieć, jak wiele osób czyta opowiadanie o HijOki, dlatego byłabym niezmiernie wdzięczna każdego czytelnika o skomentowanie, nawet anonimowo. Nie proszę o zbyt wiele, wystarczy mi, że napiszecie zwykłe "Przeczytałem/łam", albo zwyczajną "." czy pojedynczą literkę. Byłabym za to bardzo wdzięczna, po prostu chcę zobaczyć ile osób faktycznie czyta o tej parce. Więc, nawet jeżeli nie będzie to już najświeższa notka, to i tak proszę o jakiś kom. Bardzo, bardzo, bardzo proszę!
Potraktujcie, moją prośbę poważnie, nie jak jakąś fanaberię.

Ostatnimi  czasy w moich opowiadaniach było nieco smutnawo... sami wiecie o czym mówię, najpierw HikaKao, obaj płaczą, ja płaczę, beta, płaczę, Wy płaczecie, potem Izaya, płacze i znowu ja miałam oczy pełne łez... Ech... Ciężko być tak okrutnym, dlatego teraz nieco weselej będzie,!

Dobra, koniec paplania. Zaczynam kolejne opowiadanie z postaciami z Gintamy, tym razem pojawi się ich nieco więcej!

Krótki opis postaci dla niezorientowanych.


Sakata Gintoki - główny bohater i mój ulubieniec. Szef Yorozui. Dawniej nazywany Shiroyasha, dziś... Psychopata, nierób, idiota, cały czas zadłużony, strachliwy. Jednak, kiedy przychodzi co do czego, zawsze potrafi się zachować, tak jak na głównego bohatera mangi/anime przystało. Posiada prawdziwe serce samuraja. ach... co by tu o nim jeszcze napisać... Wygląd: naturalna srebrna trwała. wzrok zdechłej ryby, no i oczywiście mega seksowny i w ogóle słodkie ciacho... Ta. Kocham go. Ubóstwiam... Co by tu jeszcze...Dobra nie ważne... :P

Kagura - Młoda dziewczyna pochodząca z klanu Yato, legendarnego klanu wojowników, odzwierciedlających się niebywałą, nieposkromioną siłą i wrodzonym zmysłem walki. Przybyła na ziemię... przypadkiem. Zaczęła pracować w Yorozuyi, by wrócić do domu... po 20 którymś epie o tym zapomniała.

Shimura Shimpachi: - Wydawać by się mogło, że jest jedyną myślącą osobą w całym anime, jednak pozory mylą, sam jest bardzo niepopularnym, do bólu zwyczajnym okularnikiem. Jednak i on ma coś, czym może się poszczycić. Jest przewodniczącym fanclubu Otsu. Z wyglądu nieszczególny. 


Wszyscy pracują w Yorozuyi. Są najemnikami, czyli innymi słowy: "Za kasę zrobią wszystko"

Cóż to by było na tyle, dziękuję za przeczytanie tych kilku słów wstępu.
Teraz już bez zbędnego marudzenia przechodzimy do kolejnego rozdziału!!!





„Jak pech, to pech”
Czas: 9.37
Miejsce: Kwatera główna Shinsengumi, prywatny pokój vice dowódcy. 

Słońce do końca rozbudziło już wszystkich w Edo, gdy Hijikata dopiero otworzył oczy. Przekręcił się na drugi bok. Nie miał zamiaru jeszcze wstawać. Dziś wziął sobie wolne i jego planem było się tego dnia porządnie wyspać. Zamknął oczy licząc, że jeszcze zaśnie.
                -Aaa!!!
Usłyszał czyjś krzyk, a później głośne walnięcie. Wkurzony usiadł i złapał za leżące opodal jego poduszki fajki, wiedział, że już nie uda mu się zasnąć, mimo jego najszczerszych chęci. Z tą bandą debili nigy nic przecież nie wiadomo. Powinien pomyśleć o jakimś ciasnym (:3 czy tylko ja jestem tak zboczona, że mi się to kojarzy?), ale własnym mieszkanku, chociaż jako vice dowódca powinien być zawsze w oddziałach, tak na wszelki wypadek, gdyby odwalili coś i bardzo potrzebowali jego pomocy. Przecież Kondou w ogóle sobie bez niego nie dałby rady z nimi wszystkimi. To Toushi trzymał ich wszystkich twardą ręką, choć był przez to znienawidzony przez absolutnie każdego ze swoich podwładnych. W pełni akceptował swoją sytuację. Teraz wstał i rozsunął drzwi, następnie zaczął się rozglądać, by dowiedzieć się, co się przed chwilą stało.
                -Ej, co się tu wyprawia? – zapytał kogoś, kto akurat przechodził.
                -Coś wybuchło.
                -Tyle to sam zauważyłem! A coś konkretnego?
                -A, bo ja wiem?
                -Banda debili – mruknął.
                Poszedł w kierunku, gdzie jak sądził „coś wybuchło”. Nie pomylił się, już z daleka zobaczył wielką wyrwę w ziemi.
                -Co tu się ku*wa stało? – popalał papierosa.
                -Wybuchło mi – odezwał się za nim Okita.
                -Jak to ci „wybuchło”? – ścisnął w palcach filtr.
                -Tak po prostu – powiedział ze swoim zwyczajnym opanowaniem.
                -Co ci wybuchło?
                -Znalazłem w necie przepis na jakąś nową bombkę.
                -Jesteś z policji! Nie powinieneś się w to bawić! – darł się na niego moralizatorsko.
                -Dlatego musiałem sprawdzić, czy jest bezpieczne – dłubał sobie w uchu, przez wybuch lekko nie dosłyszał.
                -Dlaczego mam wrażenie, że to „walnęło”, bo zrobiłeś to celowo.
                -No, co ty, ja? – spojrzał na niego zdziwiony.
                -Tak! Właśnie ty! A któż by inny?
                -Daj spokój, nic się nie stało, nikt nie ucierpiał.
                -Miałem się wyspać – opadły mu ręce.
                -Na pewno już się wyspałeś – kącik jego ust delikatnie uniósł się ku górze.

                Czas: 10.27
                Miejsce: Kwatera główna, Shinsengumi, stołówka.

Od samego rana coś mu się nie układało, zabrakło mu majonezu, chociaż był pewien, że niedawno kupował sobie zapas na dwa tygodnie, jednak to wszystko gdzieś wsiąkło. Ubrał się, by wyjść do sklepu po swoją ulubioną przyprawę *. Szedł z wolna po korytarzu, w brzuchu mu burczało, ale śniadania bez majonezu nie zje. Myślami już zajadał jakieś smaczne jedzonko, gdy coś mocno grzmotnęło mu w głowę. Przez chwile go zaćmiło i upadł na podłogę, ale zaraz odzyskał równowagę. Odwrócił głowę, by sprawić, co się stało, zobaczył leżącą na podłodze, ogromną stertę papierzysk i segregatorów w wielkim papierowym pudle, to właśnie to przed chwilą walnęło go w głowę, następnie podniósł wzrok, zobaczył nie, kogo innego jak swojego kapitana.
                -Hijikata-san, nic ci nie jest – sprawca „zatroszczył” się o niego.
                -Żyje… - podparł się rękami i lekko uniósł.
                -Bo jakbyś konał… to można by ci pomóc – patrzył w bok.
                -Łoj… co ty, tam za sobą trzymasz – przyglądał mu się uważnie, wiedział, ze on coś kombinuje –Czy ty trzymasz za plecami siekierę?! – błysnęło mu jakieś szerokie ostrze.
                -Nie, no, co ty… - schował bardziej to, co trzymał.
                -Widziałem – wstał gwałtownie, żeby nie narażać swojego istnienia – Nie wypieraj się!
                -No dobra – pokazał mu to, co trzymał, – ale za to, dawaj mi tu swój łeb! – oczy mu się zaświeciły.
                -Spadaj mi stąd, ty cholerny sadysto! – wskazał palcem gdzieś daleko.
                -Jesteś przewrażliwiony – powoli się oddalał.
                -Przewrażliwiony!? Przewrażliwiony!? – zaciskał pięści w złości – Chciałeś mnie zabić!
                -Udanego odpoczynku – pomachał mu ręką znikając za rogiem.

*(a raczej całe danie)
 
                Czas: 11.13
                Miejsce: Ulice Edo, Sklep.

                Hijikata wiedział już, że nie będzie taki udany, jak sobie zaplanował. Z nadzieją, ze na ulicach znajdzie chwilę oddechu wyszedł z kwatery głównej do sklepu. Przez chwilę rozglądał się po sklepowych półkach, myśląc, co by tu jeszcze przy okazji nabyć. W końcu zdecydował się jedynie na jedną z dwóch potrzebnych mu do życia rzeczy.
                Podszedł do lady, sprzedawca grzebał, wyszukując czegoś w półce poniżej, przez co nie widział go dokładnie.
                -Przepraszam, chciałbym coś kupić – zagadał.
                -Tak słucham… - sprzedawca podniósł się i poprawił sobie czapkę z daszkiem.
                W tej chwili twarz Toshiego przybrała wyraz obrzydzenia, znał doskonale ten wzrok zdechłej ryby.
                -Yorozuya…, co ty tu robisz? – zagadał do niego.
                -Pracuje…                       
                -Interes ci padł?
                -Nie, to kolejne zlecenie, w czym mogę pomóc? – wysilił się na uśmiech – drogi kliencie.
                -Poproszę pięć butelek majonezu zwykłego, i pięć majonezu light…
                -Rozumiem – odszedł na chwilę i przyniósł kilka kartonów mleka truskawkowego.
-Co to jest? – drżącą ręką wskazał na kartony.
-Mleko truskawkowe.
-Prosiłem o majonez.
-To jest lepsze, zaletą dobrego sprzedawcy jest rozpoznawanie potrzeb klienta.
-Ale ja wcale tego nie potrzebuje – kipiał ze złości.
-Uwierz mi potrzebujesz.
-Wcale nie.
-Tak.
-Nie.
-Tak.
-Wychodzę… - odwrócił się
-Proszę, poczekaj, drogi kliencie, może zechcesz skorzystać z naszej najnowszej promocji? – bez uprzedzenia wyciągnął mu przed nos karton batoników – Najnowsze osiągnięcie technologii Amanto. Batoniki odżywcze, zjesz jeden, przez cały dzień nie musisz już jeść – w mgnieniu oka znalazł się przy nim.
Mina Hijikaty była w rodzaju „are you fucking kiddning me?”
-Zapraszamy ponownie, drogi kliencie! – ukłonił się.
-Nigdy tu nie wrócę, przekaż kierownikowi! – warknął wychodząc.
Jednak niedane my było opuścić tego zacnego przybytku. Do środka z impetem wparował jakiś zdyszany koleś, porywając go w głąb sklepu. Biedaczek upadł na półki z prowiantem część zasobów posypała się na jego.
-Uaaaa! – wypluwał mąkę z ust, – Co tu się kurwa dzieje!
-Cicho! - wrzasnął nowo przybyły klient i rozchylił jukatę – Wszyscy na ziemię! – pokazał pikającą bombę, którą miał opleciony pas.
-Uaaa! – policjant i najemnik w mgnieniu oka podskoczyli do siebie i obejmując się krzyczeli przerażeni.
-Cicho powiedziałem! – wrzasnął napastnik, – Jeśli nie dostanę kasy rozwalę cały sklep – mówił drżącym głosem.
-Tylko spokojnie! – Hijikata przypomniał sobie nagle, ze jest funkcjonariuszem. Starał się go jakoś uspokoić.
-Nie zbliżać się! Bo wszystko wybuchnie – widać było, że mężczyzna aż cały się trzęsie.
-Już, dobrze, czego żądasz – podszedł do niego powoli.
-To już jest koniec, mam już dosyć. Wszyscy zginiemy… - blondyn złapał się za głowę, padł na kolana i zalał się łzami… - Mamusiu… Jestem taki młody nie chcę umierać… Chcę chodź jeszcze raz zagrać w pachinko… I poczytać o jedwabnikach… - chlipał.
-Nikt nie zginie. Oszalałeś! Idioto – brunet także zaczynał się denerwować – Błagam… ja też nie chcę jeszcze rozstawać się z życiem – dodał dla siebie.
-Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!!! – Gin biegał zrozpaczony po sklepie.
-Ja… ja… ja… jestem tu po, to, żeby zabrać kasę ze sklepu – agresor nagle chwycił się za serce – Tylko, że… - osunął się na podłogę – Cholerny rozrusznik… - zrobił obolałą minę i zamknął oczy, więcej się nie ruszał.
-Umarł? – Sakata zamrugał kilkukrotnie, przykląkł przy nim i poszurał go w policzek.
-Może… trzeba wezwać pogotowie… - pochylił się także.
-Hi-Hi-Hijikata-san…? Co to za mrugające światełka na jego brzuchu – wyciągnął palec, by tam postukać.
-Nie dotykaj baranie! To przecież jest ta bomba! – złapał jego rękę – W każdej chwili może wybuchnąć. Trzeba ją rozbroić…
-Wezwijmy policje… - zaczął dygotać ze strachu.
-Ja jestem z policji! Idioto – wrzasnął na niego.
-Wszyscy zginiemy… - rzucił się z płaczem na podłogę. W między czasie brunet zaczął patrzeć na mechanizm – Wiem! – poderwał się naglę, co sprawiło, ze drugi także podskoczył, cały spocony, bojąc się, że mógł coś niechcący uruchomić – Uciekajmy stąd!
-Oszalałeś! To miejsce publiczne, nie można zostawić tutaj bomby na pastwę losu! Trzeba się tym zająć – wstał i wyjął telefon.
-Co robisz? – zapytał łagodnie kierując się w stronę wyjścia.
-Dzwonię po swoich – spojrzał na niego – Hej czekaj! – podbiegł do niego i złapał go za szmaty – Jesteś teraz kierownikiem, musisz zostać w tym sklepie.

Czas: 11.34
Miejsce: Kwatera główna, Shinsengumi

-Gdzie to postawić? – odezwała się Kagura, która trzymała w rękach ogromne pudło.
-Możesz już to wynieść na zewnątrz, tylko zawadza drogę… - odpowiedział jej niedbale Okita, wynosząc o wiele mniejszy kartonik.
-Jasne! – pisnęła radośnie i w mgnieniu oka znalazła się na dworze.
-To miłe z twojej strony – Shimpachi znowu uśmiechnął się pod nosem, układając coś równiutko.
-Co masz na myśli? – kapitan odwrócił się by na niego spojrzeć.
-To, że pomagasz Hjikacie w przeprowadzce.
-A o to ci chodzi… - mruknął – To nic takiego, po prostu chcę się go jak najszybciej pozbyć.
-Tylko tak mówisz – odpowiedział śmiejąc się lekko – Jednak tak naprawdę bardzo go lubisz.
-Nie wydaje mi się… - wyszedł.
-To urocze, gdy młodzi ludzie nie zdają sobie sprawy z własnych uczuć – dziewczyna w mgnieniu oka wróciła i usiadła na podłodze, żeby odetchnąć.
-Tak sądzisz? – wstał i dźwignął kolejny ładunek – Tylko, że ty jesteś także młoda, skąd możesz o tym wiedzieć?
-Stary zgred się odezwał – wyjęła wodorostożelki i zaczęła je przeżuwać.
-Wydaje mi się, że ja jestem nieco bardziej doświadczony w tych sprawach.
-W życiu nie miałeś dziewczyny – zamachała niedbale ręką.
-Musisz przypominać… - upadł załamany na podłogę.
-A jak jakaś się w twoim życiu zjawiała, to albo była oślizgłym robalem, albo cię wykorzystała… - dolewała oliwy do ognie.
-Musisz rozdrapywać te rany? – jego oczy wypełniły się łzami.
-Na szczęście, moje delikatne, kobiece serce nie daje się nabrać na żadne dziecinne zagrywki i nadal pozostało niezłamane! – wstała dumnie.
-Nadal jesteś dzieckiem… - spojrzał na nią ukradkiem z kwaśną miną.
-Przestańcie się obijać! – od pokoju wrócił Sougo.
-Tak, tak, już bierzemy się do roboty… - rudowłosa wstała z impetem i zaczęła pakować kolejne przedmioty.
-Inaczej, nie zdążymy do jego powrotu – mruknął pod nosem.
-Kapitanie! – teraz wbiegł jakiś funkcjonariusz.
-Czego!? – mruknął do niego wkurzony, że ktoś mu przerywa.
-Jest ogromny problem!
-Co się stało? Kot na drzewie, czy staruszka postrącana na pasach. Kota można odstrzelić, to spadnie, a staruszkę… też można dobić, jeśli jeszcze żyje.
-Nie, Kapitanie. W centrum Edo, w jednym ze sklepów znajduje się bomba. Potrzebujemy pana pomocy, żeby opanować sytuację.
-Nic beze mnie! – warknął – Słuchajcie – zwrócił się do członków Yorozuyi – Dokończcie pakowanie, i przewieźcie wszystko pod ten adres – podał Shimurze małą karteczkę – Ja muszę w takim razie uciekać. Trzymajcie się – machnął im na pożegnanie i już go nie było.

C.D.N.


Wybaczcie, że tak długo nie dodawałam, i dodatkowo teraz tak niewiele, ale jakoś nie mam ostatnio weny... Wybaczcie biednemu autorowi. Postaram się poprawić. Obiecuje, ze coś wykombinuje.
Ano pewnie się zastanawiacie kiedy next będzie, otóż odpowiadam, że postaram się go dodać w następny weekend(znów niedziela)

I jeszcze zabrać się nie mogę za dokończenie KasaKise. Chyba potrzebuję jakiegoś solidnego kpa w 4 litery, żebym się wzięła za konkretną robotę :P