Witajcie!
Trochę to trwa i jest nieziemsko ciężką bitwą, niczym Goku z Frezer, tak ja walczę ze Zniechęceniem i Lenistwem! jest to niziemsko ciężka walka, a czasem wydaje się być nierówna, lecz ja, Bestia tego Sanktuarium , nie zamierzam się poddać. A Zniechęcenie i Lenistwo powoli słabną. Za to ja, rosnę w siłę!
To tyle jak na razie o moich epickich bojach.
Dziękuję za wszystkie komentarze :* To, że ktokolwiek to czyta jest dla mnie motywacją. Chociaż wiem, ze ostatnio dość nudno wszystko opisywałam, krótko itd, ale jesienne dni nie są zbyt dobrym czasem dla autorów. Ja jednak się nie poddaje. Błagam, uwierzcie we mnie i w to, że dam radę pisać lepiej, niż piszę teraz!
Nie mogę nie odnieść się do jednego komentarza.
BloodCat, może i Okita z Kamuim pasowaliby do siebie, bo obaj mają.... sadystyczne zapędy. Też sądzę, że uroczo ze sobą by wyglądali, jednak, jak tylko zobaczyłam Hijikatę i Okitę. Od razu powiedziałam "oni się bzykają" i "idealnie do siebie pasują", dlatego też piszę właśnie o tym paringu.
Dziś mam dla Was kolejną część HijiOki!
Pojawia się kolejna dodatkowa postać.
Dla nie zorientowanych:
Hasegawa Taizo - znany bardziej pod nazwą Madao. Jest największym nieudacznikiem w całym anime. Po stracie pracy opuściła go żona (choć nadal się kochają) stracił dom i wszystko. Zwykle szuka jakiejś pracy, albo ją traci. Mieszka zazwyczaj pod kartonem, albo w psich budach... Ech... Jego znakiem rozpoznawczym są ciemne okulary, bez nich nie istnieje.
Zapraszam do czytania!
„Jak pech, to pech” C.D.
Czas: 12.02
Miejsce: Edo, Sklep.
-Co mam zrobić…? Co mam zrobić…?
- Gintoki siedział w kącie trzymając się zrozpaczony za głowę.
-Uspokój się… Zaraz przyślą nam
tutaj jakiegoś sapera… Wszystko będzie dobrze… - uspokajał go Hijikata – Zespół
Shinsengumi jest świetnie przeszkolony. Na pewno dadzą sobie radę z taką
bzdurą…
-Wszyscy zginiemy… Wszyscy
zginiemy – wydawał się być jeszcze bardziej zdołowany tymi słowami.
Brunet, gdy tylko skończył
wygadywać swoje kłamstwa od razu pochylił się, żeby sprawdzić puls napastnika.
Nie wyczuł nic. Bał się ruszać ciała, żeby przypadkiem nie uruchomić
urządzenia. Pozostało mu jedynie czekać i liczyć na to, że jego towarzysze
ewakuują mieszkańców. Nic nie wiedział o tej bombie, ani jak ją rozbroić, ani
jak ogromną ma moc. Westchnął i usiadł na podłodze. Po chwili usłyszał wycie
syren. Nareszcie, doczekał się wsparcia. Z ulgą podbiegł do drzwi i otworzył je
szeroko. Jednak to, co zobaczył, wcale mu się nie spodobało. Było tam mnóstwo
pojazdów. O wiele za dużo, niż wymagała tego sytuacja. Wszyscy funkcjonariusze
pochowali się za radiowozami. Na przedzie stali tylko ci najodważniejsi oraz
Okita, z wielkim megafonem.
-Prosimy cię, żebyś się poddał
terrorysto - odezwał się spokojnie.
-Zaraz, co!? – wrzasnął Hijikata
– Tu nie ma żadnych terrorystów! Jeden był, ale teraz leży nieprzytomny.
-Jest ofiara – pierwszy kapitan
odwrócił się do swojego oddziału – Prosimy poddaj się. Jesteś otoczony. Nie masz,
dokąd uciec!
-Tak, to właśnie on! Wtargnął do
mojego sklepu i chciał obrabować kasę! Proszę zemknijcie go! – Wrzeszczał ze
środka Sakata.
-Zamknij się pacanie! – brunet
odwrócił się na chwilę w jego stronę, ale zaraz potem mówił do reszty
mundurowych - Ja was tu wezwałam barany – zacisnął pięści.
-Panie terrorysto…
-Czy ci idioci mnie nie poznają…?
– mruczał już do siebie – Potrzebujemy tylko sapera, żeby rozbroił bombę!
-Jest tu twoja matka, jak możesz
się jej pokazać na oczy?
W tej chwili z jednego z wozów
wyszedł Kondou, ubrany w babską sukienkę, z jakąś dziwną peruką na głowie,
która bardziej przypominała mop, a może to był mop, który zazwyczaj stał w
jednym ze składzików i służył do wycierania wymiocin pozostawionych po
nieudanych kolacjach.
-No ku*wa nie… - Toushi zrobił
przerażoną minę.
-Jak możesz mi to robić…? –
odezwał się smutno dowódca, a raczej „matka terrorysty” – Nie tak cię
wychowałam – otarła sobie oczy wyciągniętą z rękawa chusteczką – Nie urodziłam
cię po, to, żebyś robił takie rzeczy… - chlipnęła głośno.
Gin wyszedł ze sklepu i położył Hijikacie rękę na ramieniu. Wydawał się całkiem spokojny. Jego oczy zakryte
były pod gęstą zasłoną kręconych włosów. Jego palce zaciskały się delikatnie, a
usta drżały, po chwili drżenie ustało, a on cicho, lecz wyraźnie wypowiedział
słowa:
-Takich rzeczy się matce nie robi… Spójrz na
nią. Stoi tam, sama. Cała załamana. Jak myślisz, ile jeszcze jest w stanie
znieść jej kochające serce?
-Mamusia… - odwrócił się, a jego
oczy zalśniły – Zaraz! Ku*wa ja od dawna nie mam matki! Czy wy jesteście całkowicie
przytomni!? – brunet wysłuchał tej całej szopki, ale wkurzył się nie na żarty.
– Ja tu mam bombę! Zaraz może wybuchnąć, a wy się w ten cały cyrk bawicie!
Dawać mi tu sapera, ale już! Po za tym, Kondou, wiem, że to ty!
-Kondou-san, ten terrorysta chyba
cię zna… - Sougo odwrócił się i powiedział bez megafonu.
- No w sumie, ten koleś wygląda
znajomo – Isao się zasępił.
-Słyszę was idioci! – Hijikata
strzelił sobie face palma – To ja Toushi!
-Wiedziałem… - dowódca padł na
kolana załamany – Wiedziałem, to od początku, po prostu nie mogłem dopuścić do
siebie tego, że on mógł zrobić coś tak strasznego! Nie Toushi – zalał się łzami
– A przez ten czas byliśmy niczym rodzina, tylko ty, ja i mały Sougo, a teraz
wszystko się zmieni. Nasze piękne życie zostanie zniszczone. - bił ręką po posadzce.
-Uspokój się Kondou-san, ja
wiedziałem, ze pewnego dnia, ta szumowina coś takiego odwali – pocieszał go
Okita – to było bardziej niż pewne, taki typ człowieka, nic na to nie
poradzisz. Jego natura zmusza go do robienia tych najpodlejszych rzeczy – W
jednej chwili wyciągnął bazooke i wycelował nią w „terrorystę”
-Jak natura, jakich rzeczy!? –
Hijikata nie chciał tego dłużej słuchać, ruszył w ich kierunku, zupełnie nie
zwracając uwagi na broń, która w niego celuje. – Czy wyście wszyscy kompletnie
powariowali!?
-Nie zbliżaj się, albo… -
ostrzegł go młodszy kolega.
-Albo, co? – spojrzał mu w oczy.
– Zabijesz mnie? Śmiało, doskonale wiem, że chcesz tego od dawna, tylko
potrzebujesz przykrywki.
Okita zmieszany opuścił działko.
-Kondou – zwrócił się centralnie
do niego – To nie je jestem terrorystą. Ja tu was tylko wezwałem, bo prawdziwy
zamachowiec zasłabł, a bomba jest dalej aktywna. Potrzebujemy pomocy sapera.
Nie ja tu jestem winien.
-A, to, czemu nic nie mówisz? –
Isao podniósł się i otarł mokre policzki.
-Jak to nic nie mówię! – wnerwił
się – A o czym ja tu plotę? A teraz szybko do roboty, nim to ustrojstwo
wybuchnie. Gdzie jest saper?
-Nie ma go. Żona mu rodzi… -
odpowiedział beznamiętnie Sougo.
-Że, co… - o mało nie popuścił w
majtki ze strachu. – To, co teraz?
-Ja jadę na ryby – pakował się do
samochodu.
-W kulki sobie lecisz!? – złapał
go za kołnierz i wyciągnął – Należysz do Shinsengumi! Weź za to
odpowiedzialność!
-A, co ja mam niby zrobić. Nie
znam się na tym.
-Chyba jednak znasz – Na jego
usta wkroczył szelmowski uśmiech – A kto dziś rano odpalił bombę na podwórku? –
ustawił go do pionu i patrzył zawzięcie w oczy
-Ja o niczym nie wiem – rozłożył
teatralnie ręce.
-Wiesz, o wiele więcej, niż inni
– złapał go za rękę i zaczął ciągnąć w stronę sklepu.
-Hi-Hijikata… Patrzą… - mruknął
pierwszy kapitan.
-Co to mnie obchodzi… - wolną
ręką wyciągnął paczkę papierosów i włożył sobie jednego do ust – Jest sytuacja
kryzysowa…
Stanęli przed wejściem do sklepu.
Toushirou ścisnął lekko dłoń drugiego, próbując mu tym samym dodać nieco
odwagi. Czuł jak palce Sougo drżą lekko ze zdenerwowania. Chociaż młody kapitan
nie dawał nigdy po sobie poznać, jak się czuje, on zawsze wiedział, co tak
naprawdę dzieje się w jego sercu i umyśle. Teraz odczuwał presję.
-Poradzisz sobie – szepnął do
niego nim wprowadził go do środka.
Zignorowali zbaraniałego
Gintokiego i zbliżyli się do trupa. Młodszy przykląkł na jedno kolano i zaczął
się bacznie przyglądać ustrojstwu: na pasie wyłożonym materiałem wybuchowym,
najprawdopodobniej plastikiem, na oko, niecały kilogram, ilość wystarczająca,
aby roznieść cały sklep i naruszyć okoliczne uliczki, oraz zasiać panikę, w
razie wybuchu (wybaczcie nie jestem
ekspertką, działam na tzw. czuja, myślę, że plastik ma mniejszy zasięg od
czystej nitrogliceryny, trotylu itd.) pomiędzy pas powtykane było kilka
kabelków, niektóre plątały się ze sobą, inny znów był obwiązany kilka razy
wokół małego cyfrowego zegara z dodatkowym przyciskiem. Na ekranie czasomierza
widniało już „5: 34” a sekundy leciały z zawrotną prędkością.
-Cholera… - zaklął Okita,
próbując lepiej obejrzeć bombę.
-Co jest…? – papieros już dymił
się w jego ustach.
-Nie znam się na tym… -
powiedział spokojnie.
-Ja chce do domu… - Sakata leżał
obok, zwinięty w kłębek.
-Co zrobimy, musimy coś zrobić.
Sugo myśl, tu są ludzie… - brunet czochrał sobie włosy.
-Wiem, o tym, nie musisz mi
przypominać – cisnął przez zęby – Musimy znaleźć jakieś rozwiązanie… - zasępił
się – W każdym bądź razie, nie zamierzam tu bezczynnie sterczeć… Potrzebuję
kombinerek, w najgorszym przypadku nożyczek… - zaczął się nerwowo rozglądać.
-Więc zginiemy… Skąd mamy wziąć
takie rzeczy… - Gin zakrył sobie oczy dłońmi i ryczał w najlepsze.
-Jesteśmy w sklepie
wielobranżowym baranie – obaj policjanci jednocześnie wydarli się na niego.
-Ach tak… - otrząsnął się niczym
z letargu.
-Dylaj po jakieś nożyczki
imbecylu! – wrzsnął Hijikata przygryzając filtr od papierosa.
Szef Yorozuyi zerwał się z
miejsca i ruszył gdzieś w głąb sklepu. Tymczasem pozostała dwójka siedziała w
milczeniu. Toushirou położył drugiemu delikatnie rękę na ramieniu i przyciągnął
w swoją stronę. Bez namysłu musnął ustami jego włosy.
-Będzie dobrze, dasz radę… -
szepnął.
Okita podniósł na niego wzrok i
przez krótką chwilę patrzył w jego oczy.
-Pocałuj mnie… - wyszeptał.
Hijikata, nachylił się ku niemu i
już miał musnąć jeć jego usta swoimi, gdy nagle rozległ się głos blondyna:
-Masz.
Zadyndał nad nimi, mały szary
kotek.
-Co to ma być!? - warknął
Toushirou.
-Kotek – uśmiechnął się Sakata.
-Na ch*j kot!? Miałeś przynieść
kombinerki!
-Ale koty są dobre na wszystko!
-Niby jak ma nam teraz pomóc!? –
wstał i zacisnął pięści.
-Nie mogłem znaleźć tych
cholernych nożyczek – zaśmiał się nerwowo - Na pewno pomoże, koty pomagają na
wszystko!
- Ty tu pracujesz powinieneś
wiedzieć jak, gdzie i co!? A jak ma się ma nam przydać ten pchlarz!? – cały się
dusił ze złości.
-Można go przyłożyć i stłumi
wybuch – wtrącił Sougo.
-Nie przyda się do niczego! –
cisnął znów Toushi – A z resztą… - machnął ręką zobojętniale.
Sam, poderwał się i ruszył w
kierunku półek, chwilę się błąkał, ale od razu rzuciły mu się w oczy całe stosy
nożyczek i tym podobnych artykułów. Nie rozumiał, jak ten debil mógł tego nie
zauważyć. Zerwał z wieszaka jedną parę i od razu ruszył z powrotem. Nie miał
zielonego pojęcia ile jeszcze czasu im pozostało. Miał nadzieję, że
wystarczająco, a poza tym musiał zaufać temu małemu sadyście. To było w tym
wszystkim najgorsze. Zaufać komuś, komu nie powinien ufać nigdy. W mgnieniu oka
wrócił na miejsce.
-Masz – wyciągnął w jego stronę nożyce
– Wiesz, co robisz? Prawda?
-Chyba tak – wziął je od niego.
Nie miał innego wyboru, jak mu
zaufać, tym bardziej, że zegar wskazywał już nie całe dwie minuty. Ze
ściśniętym gardłem przyglądał się, jak jego kolega chwyta nerwowo za kabelki
obracając je i oglądając.
-Który mam ruszyć… - mówił ni to
do siebie, no to do pozostałych.
-Czerwnony! Na filmach, to zawsze
jest czerwony! – Wrzeszczał trwało głowy z iskrzącymi oczyma i zaciśniętymi
pięściami.
-A widzisz tu jakiś czerwony! –
krzyknął na niego Hijikata - Rób jak uważasz – powiedział drżącym głosem do
Sougo.
-Żółty, wygląda, jakby prowadził
do zapalnika, bo jego samego nie mogę zlokalizować.
Cała trójka z przerażeniem
spojrzała na zegar. Zostało nie wiele: trzydzieści sekund. Okita przełknął tak
głośno ślinę, że pozostali także go słyszeli. Nie mieli innego wyboru, musieli
mu zaufać, inaczej wszyscy tutaj zginą i nie będą w stanie spojrzeć w oczy
swoim przodkom po drugiej stronie, jeśli nie staraliby się zrobić czegokolwiek.
Tak przyzywała ich, pchała na przód, dawała światło – dusza samuraja. Dusza,
którą wszyscy tu posiadali. Ona kazała im walczyć do końca, choćby wydawał się
krwawy i nie uchronny. Poddać się oznaczało klęskę. Tego zrobić nie mogli.
Pierwszy kapitan umieścił kabelek, między ostrzami, jego ręce drżały. Nie cofną
się, żaden z nich. Siła tkwiąca w nich nie pozwalała im na ucieczkę. Każdy
chciał żyć, ale nie mogli pozwolić, na to, aby cierpiały niewinne osoby.
Musieli dać sobie z tym radę. Choćby mieli poświęcić życie, zaryzykują by
uratować innych. Wszyscy w tej chwili myśleli o tym samym!
-To! – wrzasnął Sougo napierając
na obwody.
-Jest właśnie! – dopowiedział
Toushirou.
-Dusza samuraja! – dokończył
Gintoki.
W tej chwili słychać było głośne
bicie ich serc, oraz odgłos cięcia. Wstrzymali oddech i patrzyli na bombę. Ku
ich przerażeniu zegar nie przestawał odliczać ostatnich sekund.
-To koniec… - powiedział
Hijikata, patrząc na ostatnie trzy sekundy. Bez namysłu złapał młodszego
kolegę, odciągnął od urządzenia, choć, wiedział, że nie za wiele się to zda.
Odwrócił go i zakrył własnym ciałem. Nieubłagany czas szybko odmierzył ostatnie
chwile, na ekranie zegarka wybił szereg zer. Rozległ się głośny hałas. Rozdzierający uszy i dźwięczący w czaszce. ich czas dobiegł końca
Czas: 14.04
Miejsce: Wielki śmietnik Edo.
Kagura i Shimpachi stali między stertą wielkich pudeł, obok, żelaznej bramy.
-Kagura-chan… Jesteś pewna, że to
tutaj? – zapytał okularnik.
-Taki był adres. – podniosła
jeden karton – Chodź, odstawimy to i mamy fajrant, ten sadysta zapłacił nam z
góry. Pójdziemy się obeżreć, do jakieś fajnej knajpki, a Ginciowi zostawimy
tylko okruszki? Co ty na to? – uśmiechnęła się do niego złośliwie.
-Czemu nie, w końcu zostawił nas
tu samych – także odwzajemnił uśmiech, targając jakieś rzeczy.
-Myślisz, że jusz jest w domu?
-Jasne, przecież to leń. Eeeee….
Kagura-chan, nie wydaje mi się, żeby to było tutaj… - patrzył zmieszany na
sterty śmieci.
-Co ty mówisz, taki jest adres.
Ten durny policjant w końcu zdecydował się stanąć na nogach i odejść od cyca. –
postawiła karton na jednym z bardziej czystych miejsc.
-Ale, Kagura-chan. To jest
śmietnik, ludzi nie mieszkają w takich warunkach.
-Co ty opowiadasz? Tak właśnie
postępują dorośli. Zobacz, Madao, też tutaj jest.
Dziewczyna wskazała ręką na
brudnego mężczyznę w ciemnych okularach, wyglądającego tak, jakby był na skraju
śmierci, który spoglądał na nich spod kartonów.
-Ja tutaj mieszkam, bo żona
wywaliła mnie z domu – wtrącił się słabo Hasegawa.
-Tak właśnie żyją mężczyźni,
którzy stają się dorośli i postanawiają udowodnić światu, jacy są twardzi. –
kontynuowała ruda, nie zwracając na niego uwagi - Taki jest świat dorosłych,
Shimpachi-kun. Tego nie zmienisz. Aby stać się mężczyzną, musisz spać na
stercie śmieci.
-Mogę sobie wziąć te rzeczy?
Przynieśliście je dla mnie? – nie czekając na odpowiedź, Madao zaczął grzebać w
kartonach.
-Posłuchaj Kagura-chan, nie ważne
jak na to patrzeć. Prawda jest taka, że Okita-san wynajął na po to, żebyśmy wywalili
rzeczy Hijikaty-san na śmietnik – machnął ręką.
-Co z tego, jeśli nam zapłacił –
zaplotła ręce za głową.
-W sumie masz rację… - zasępił się – Może po prostu Hijikata-san wymienia wszystkie meble i inne przedmioty, bo już mu się znudziły.
-W sumie masz rację… - zasępił się – Może po prostu Hijikata-san wymienia wszystkie meble i inne przedmioty, bo już mu się znudziły.
-Myślę, że po prostu wyrzucił go
z domu, tak jak moja żona mnie – cicho dopowiedział Taizo, przymierzając do
siebie jakąś yukatę – Sam siebie usprawiedliwiasz.
-Masz, rację, Kagura-chan. Nie
mamy się, czym przejmować – zaśmiał się nerwowo.
-Madao! – odezwała się Yato, –
Jeśli przyniesiesz tamtą resztkę kartonów, możesz je zatrzymać. Jasne.
-Naprawdę, mogę!? – jego oczy
zalśniły radośnie – Dziękuję wam dobroczyńcy.
Padł przed nimi na kolana i o mało,
co nie zaczął całować ich stup. Oni jednak tylko się odwrócili i skierowali do
wyjścia.
C.D.N.
Dziękuję za przeczytanie :*
Chociaż wiem, że mogę postarać się pisać lepiej, to i tak napisanie tego kosztowało mnie wiele wysiłku!
Nie pooddaję się i prę na przód!
Następna część pojawi się za tydzień. Być może będzie ostatnia, albo przedostatnia. Nie wiem, jeszcze się zastanowię, a raczej zobaczę co i ile mi z tego wyjdzie.
Życzcie mi powodzenia!